Terror w rzymskiej armii

Rzymianie kochali i gloryfikowali przemoc. Ale brutalne traktowanie żołnierzy stało się przekleństwem rzymskich legionów

Wojna w tamtych czasach wyglądała inaczej niż dziś, gdy razi się anonimowego wroga z dużej odległości. Rzymscy legioniści patrzyli śmierci w twarz z bliska: „Tarcze i włócznie z nieprzyjacielskiego uzbrojenia układali zamiast wału, a trupy nieprzyjaciół zamiast darni. Na koronie tego wału umieścili w szeregu odcięte głowy zabitych żołnierzy nieprzyjacielskich, zatknięte na głowniach mieczy” – wspomina anonimowy autor „Wojny hiszpańskiej”. Często też musieli walczyć w ścisku, spoglądając w twarze i oczy zabijanych wrogów: „Wezwał cztery kohorty Batawów i dwie Tungrów, aby się wzięły do krótkich mieczy i pięści… Zaczęli wymierzać raz po raz ciosy, tłuc wypukłościami swych tarcz, kłuć twarze” – relacjonuje rzymski historyk Tacyt. Wtóruje mu Józef Flawiusz: „Ci, którzy wysunęli się do przodu, musieli albo dać się zabić, albo zabijać, gdyż nie było drogi odwrotu. Z obu stron dalsze szeregi parły do przodu ku swoim i nie pozostawiały przerwy”.

Było to bardzo duże obciążenie psychiczne, załamać mógł się nawet najodporniejszy człowiek. Dlatego też największym zagrożeniem dla każdej jednostki była panika. Aby jej przeciwdziałać, stosowano drakońskie środki. Tchórzostwo i zaśnięcie na warcie zawsze karane było śmiercią, a wyrok wykonywano przez ubiczowanie. Wykonawcami wyroku musieli być koledzy skazanego. Na północy Anglii, w starożytnej Vindolanda, na terenie dawnego rzymskiego obozu, znaleziono korespondencję oficerów i żołnierzy. Autor jednego z listów spisanego na tabliczce z kory brzozowej zwracał się do zwierzchnika swojego przełożonego z dramatycznym apelem: „Jak przystoi człowiekowi uczciwemu, proszę twój majestat, abyś nie pozwolił mnie, człowieka niewinnego, chłostać rózgami, ponieważ, Panie, nie byłem w stanie odwołać się do prefekta, gdyż nie przybył z powodu choroby.

Skarżyłem się jedynie benefiktiariusowi [urzędnikowi administracyjnemu kohorty – przyp. aut.] i pozostałym centurionom z jego oddziału. Dlatego apeluję do twego miłosierdzia, abyś nie pozwolił mnie, człowieka zza morza i do tego niewinnego, o którego uczciwość możesz się dopytać, skrwawić rózgami, jakbym popełnił jakąś zbrodnię”. Można domniemywać, że zagrożony chłostą nieszczęśnik był jednym z tych, którym zdarzyło się zasnąć na warcie. Mimo stosowania takich środków, niejednokrotnie z pola walki uciekały całe oddziały: „Dowodził fortecą Dekriusz, dzielny żołnierz, wyćwiczony w sztuce wojennej i uważający to oblężenie za hańbę. Ten dodał żołnierzom ducha i ustawił ich w szyku bojowym przed obozem, aby na wolnym polu dać do walki sposobność. A kiedy za pierwszym atakiem kohortę rozbito, zdecydowanie wśród gradu pocisków zabiega uciekającym drogę i łaje chorążych, że żołnierze rzymscy przed bezładną gromadą albo zbiegami tyły podają; równocześnie z otrzymanymi ranami, mimo wybitego oka, stawia nieprzyjacielowi czoło i nie porzuca walki, aż opuszczony przez swoich poległ” – relacjonuje Tacyt. Los uciekinierów z nieszczęsnej kohorty Dekriusza był smutny: „Kiedy się o tym Lucjusz Aproniusz dowiedział, każe według rzadkiego już w tych czasach i przypominającego starożytność trybu postępowania – co dziesiątego człowieka ze zhańbionej kohorty losem wybrać i na śmierć zachłostać”.

KARZĄCY PĘD WINOROŚLI

Stosowanie okrutnych kar jednak wcale nie rozwiązywało problemu. Struktura dowodzenia była tak pomyślana, aby za utrzymanie porządku i dyscypliny odpowiadały specjalnie wyznaczone osoby. To one musiały reagować, zanim doszło do masowej dezercji. Co ciekawe, podobny system stosowany był później w Armii Czerwonej: „Od myślenia jest szef sztabu, to on jest autorem planów, natomiast zastępca dowódcy pułku to poganiacz. Tam gdzie w danej chwili rozstrzyga się najważniejsze zadanie, tam dowódca posyła swojego zastępcę, żeby wrzeszczał i klął. A dowódca odpowiada za całość” (Wiktor Suworow, „Żukow – Cień zwycięstwa”).

U Rzymian na czele każdego legionu stał legat, który ponosił odpowiedzialność za wszystkie zwycięstwa i porażki. Pomocą służyło mu sześciu trybunów wojskowych. Zazwyczaj byli to ludzie młodzi, z dobrych domów, a służba w wojsku była dla nich jedynie odskocznią do dalszej kariery. Stanowili mózg legionu: układali plany i odpowiadali za zbieranie informacji wywiadowczych, co wymagało odpowiedniego wykształcenia. Zastępcą legata ds. egzekwowania dyscypliny musiał być człowiek o nieco innych predyspozycjach. Tę rolę zazwyczaj powierzano prefektowi obozu. Był to oficer o długoletnim stażu, mający za sobą służbę na zaszczytnym stanowisku pierwszego centuriona legionu. Wysyłano go wszędzie tam, gdzie było ciężko. Podobnie było na niższych szczeblach. W czasie bitwy dowodzący oddziałami centurionowie stawali w pierwszym szeregu, aby dawać przykład swoim ludziom.

Oznaką urzędu centuriona była rózga wykonana z trzciny lub z pędu winorośli. Ślady po niej nosili wszyscy rzymscy żołnierze. Lecz w czasie walki, w razie jakichkolwiek symptomów paniki, centurionowie niewiele już mogli zdziałać, gdyż znajdowali się z przodu szyku, tam gdzie trup padał najgęściej. Tłumienie oznak paniki było więc zadaniem ich zastępców, zwanych optiones. Ci zazwyczaj zostawali z tyłu i pilnie obserwowali zachowania żołnierzy. Za pomocą długich żerdzi zakończonych gałką przywoływali do porządku panikarzy. Nic dziwnego, że „cieszyli się” powszechną nienawiścią. Zbuntowani i doprowadzeni do ostateczności legioniści nie mieli litości dla oficerów-okrutników: „Zamordowano setnika Lucyliusza, któremu w dowcipie żołnierskim nadano przydomek »Podaj inny« dlatego, że ilekroć złamał winny pręt na grzbiecie żołnierza, donośnym głosem żądał innego, a potem znowu innego” – wspomina Tacyt.

 

O tym, jak „kochano” rzymskich oficerów, może świadczyć także pewien passus z Ewangelii św. Mateusza: „Żołnierze namiestnika zabrali Jezusa ze sobą do pretorium i zgromadzili wokół Niego całą kohortę. Rozebrali Go z szat i narzucili na Niego płaszcz szkarłatny. Uplótłszy wieniec z ciernia, włożyli Mu go na głowę, a do prawej ręki dali Mu trzcinę. Potem przyklękali przed Nim i szydzili z Niego, mówiąc: Witaj, królu żydowski! Przy tym pluli na Niego, brali trzcinę i bili Go po głowie”. Powszechnie przyjęto, że chcieli w ten sposób wyszydzić „królewski” status Jezusa z Nazaretu. Ten aspekt sprawy podkreślają zwłaszcza pozostali ewangeliści, przyodziewając Chrystusa w królewską purpurę. Trzeba jednak pamiętać, że żadnego ze zgromadzonych tam ludzi, wyjąwszy może samego Piłata, nie było stać na purpurową opończę. Za to szkarłatne płaszcze były powszechnie noszone przez ówczesnych wyższych wojskowych, a wieńce stanowiły zwyczajową nagrodę za męstwo. Niewykluczone więc, że żołnierze zamierzali wyszydzić niedoszłego „króla Żydów”, ale szkarłatny płaszcz, trzcina i wieniec aż nazbyt dobrze przypominały im atrybuty władzy rzymskich centurionów.

ZWYCZAJNA KORUPCJA

Przyzwolenie na przemoc w armii prowadziło do wielu patologii. Tacyt wkłada w usta jednego z przywódców buntu z 14 roku n.e. następujące słowa: „Na dziesięć asów dziennie szacuje się duszę i ciało, za to musi się kupić odzież, broń, namioty, za to okupić srogość setników i zwolnienie od prac służbowych”. Nękanie co bogatszych żołnierzy było powszechną praktyką. Ci, zdesperowani, wykupywali się od kar i uciążliwych obowiązków. Długi legionistów zaciągnięte na poczet łapówek dla centurionów niejednokrotnie spłacali sami cesarze, chcąc uniknąć buntu w armii. Powstałe w ten sposób dziury w wojskowym budżecie łatano sposobami, których nie powstydziłby się dzisiejszy ZUS.

Dzienny żołd prostego legionisty wynosił dziesięć asów. W owych czasach bochenek chleba kosztował 2 asy, tyleż samo płacono za dzban taniego wina lub za chwilę zapomnienia spędzoną w towarzystwie przedstawicielki najstarszego zawodu świata. Lecz rzymski żołnierz nigdy nie otrzymywał całej sumy do ręki. Potrącano mu składki na poczet przyszłej odprawy, którą wypłacano dopiero po zakończeniu służby, czyli po dwudziestu latach. W owych czasach większość żołnierzy umierała przed trzydziestką, a i tym, którzy przeżyli, nigdy nie wypłacano odpraw w przepisanym prawem terminie.

Weterani musieli latami oczekiwać na zwolnienie, nadal służąc w specjalnych oddziałach. Wypłaty dożywali nieliczni. Braki w szeregach uzupełniano często za pomocą przymusowego naboru, urządzając prawdziwe łapanki na poborowych. Branki takie stanowiły kolejną okazję do nadużyć. Dość obrazowo opisał je Tacyt: „Na rozkaz Witeliusza młódź batawską do poboru wzywano; ten zaciąg, sam przez się już uciążliwy, stał się jeszcze dokuczliwszy przez chciwość i zbytki agentów, którzy starców albo niedołęgów poszukiwali, aby ich za pieniądze zwalniać; z drugiej strony niedojrzałych, ale postacią swą w oko wpadających – a większość już w wieku chłopięcym smukły wzrost posiada – na zgwałcenie wleczono”. Rzymscy żołnierze, brutalnie traktowani i oszukiwani przez państwo, sami też nie cofali się przed użyciem przemocy. W Asciano, nieopodal Sieny, znaleziono urnę na prochy z następującym epitafium: „Lucjusz Hepenius, syn Lucjusza, zabity przez towarzysza broni”. W 223 roku n.e. rozwydrzeni pretorianie dopadli bogu ducha winnego prefekta Ulpiana i rozsiekali go mieczami. Stało się to na terenie pałacu cesarskiego, w obecności cesarza Aleksandra Sewera i jego matki. Przerażony władca nie był w stanie nawet kiwnąć palcem, aby powstrzymać rozzuchwalonych żołnierzy. Nie oszczędzali także cywilów. „Metamorfozy ” Apulejusza z Madaury, jedyna zachowana łacińska powieść, zawiera opis takiego ataku: „Oto spotkaliśmy jakiegoś zucha – jak cały jego wygląd i wzięcie wskazywało: żołnierza legionowego – który ogrodnika z góry i zuchwale spytał, gdzie to prowadzi tego nie obładowanego osła.

Mój ogrodnik, cały jeszcze zgnębiony, a poza tym i po łacinie nie umiejący, minął go w milczeniu. Ów zasię żołnierz, nie mogąc się zdzierżyć w zwyczajnym sobie zuchwalstwie, rozzłoszczony jego milczeniem jak zniewagą, palnął go trzymaną w dłoni lagą z łodygi winnej i zwalił go z mego grzbietu”. Także Enkolpios, bohater „Satyrykionu” Petroniusza, fałszywie podający się za żołnierza, został zdemaskowany, pobity i obrabowany przez swoich rzekomych towarzyszy broni. Choć sceny owe są jedynie fikcją literacką, nie ulega wątpliwości, że wzorowane były na prawdziwych wydarzeniach.

TĘPAKI BEZ SKRUPUŁÓW

Cywile uważali żołnierzy za nieokrzesanych prostaków: „Zresztą ludzie z tych legionów, o ile są potężni i pełni wigoru w ciele, gotowi do walki i zabijania, o tyle są tępi umysłowo, nie orientują się, gdy mówi się, lub robi coś sprytem lub podstępem” – pisze historyk Herodian. Wygłaszanie takich opinii w obecności wojska i niewybredne żarty często bywały przyczyną tragedii: „Pewni ludzie, pozwalając sobie na wielkomiejskie żarty, poodcinali im przypadkiem pendenty i zapytali potem, czy są mieczami przepasani. Ci do urągań nienawykli, drwić z siebie nie dali: na bezbronny lud z mieczami natarli…”– wspomina Tacyt. Zgodnie z jego relacją najgorzej na takich zachowaniach wyszli mieszkańcy Cremony: „Z żołnierzy trzynastego legionu, których do budowy amfiteatru pozostawiono, wśród swawolnych szydzili docinków”. Po tym do miasta „wdarło się czterdzieści tysięcy zbrojnych i większa liczba ciurów i markietanów, którzy na wybryki i okrucieństwa jeszcze bardziej byli wyuzdani. Ani dostojeństwo, ani wiek nie użyczały ochrony, do zgwałceń dodawano mordy, do mordów zgwałcenia”. Działo się to jednak w warunkach szczególnych, w czasie wojny domowej. Dlaczego zatem ludzie garnęli się do służby w legionach? Nie lepiej było wybrać bezpieczniejszy zawód?

 

Otóż armia rzymska zapewniała stabilizację materialną. Jednostki ambitne i pozbawione skrupułów mogły liczyć na rychłą poprawę swojej sytuacji. Na terenie egipskiej oazy Fajum, we wsi Karanis, znaleziono list spisany po grecku na papirusie: „Juliusz Apollinarius do Juliusza Sabinusa, najdroższego ojca. Rzeczy mają się dobrze dla mnie, odkąd przybyłem szczęśliwie na miejsce, dzięki Sarapisowi. Podczas kiedy wszyscy przez cały dzień wycinali kamienie do budowy i czynili inne rzeczy, ja do dziś nie znosiłem żadnego z tych trudów, lecz zaprawdę poprosiłem Klaudiusza Sewera, męża konsularnego, aby mnie uczynił swoim sekretarzem i on odpowiedział, że jak dotąd nie ma żadnego wakatu, lecz w międzyczasie uczyni mnie sekretarzem legionu, z nadzieją na awans”. List ten wysłano z terenów dzisiejszej Jordanii 26 marca 107 roku n.e. Nie ma co, koledzy męczyli się w słońcu Arabii, a sprytny Juliusz zdążył zatroszczyć się o ciepłą posadkę.

Nie wiemy tylko, jakich środków użył, aby uzyskać zamierzony efekt. Jedna ze wspomnianych tabliczek z Vindolanda zawierała raport o stanie osobowym pewnej kohorty. Według spisu, w oddziale tym służyło 751 żołnierzy, z czego w obozie znajdowało się jedynie 270 ludzi. Aż 30 z nich było chorych i niezdolnych do służby. Wszyscy nieobecni żołnierze zdołali zadekować się w zabitych dechami dziurach. Jednak większość legionistów starała się jedynie jakoś przeżyć: „I jeśli bóstwo na to zezwoli, mam nadzieję żyć skromnie i zostać przeniesiony do kohorty. Tu bowiem bez pieniędzy nie można nic wskórać, a listy polecające są nic niewarte, jeśli się samemu sobie nie pomoże” – pisze ze smutkiem pewien żołnierz ówczesnej „piechoty morskiej”, niejaki Klaudiusz Terentianus. Jego list, spisany na papirusie, przetrwał wieki w piaskach Egiptu.

KTO DA WIĘCEJ?

Przed nielicznymi szczęśliwcami, którym się udało pokonać wszystkie przeszkody i uzyskać awans na stopień centuriona, otwierały się niezmierzone perspektywy. Jak z rogu obfitości sypały się okazje, aby dorobić na boku. Najbardziej spektakularne świadectwo takich zabiegów pochodzi z dalekiego Krymu. Na terenie miasta Sewastopola, zwanego w starożytności Chersonezem Taurydzkim, odnaleziono inskrypcję, opisującą dość zawikłaną sprawę. Otóż oficerowie zarządzający miejscowym garnizonem odpowiadali także za pobór podatków od miejscowych nierządnic, świadczących także usługi legionistom. Pieniądze te stanowiły istotne źródło utrzymania garnizonu. W ten sposób w Chersonezie funkcjonowało swoiste finansowe perpetuum mobile. Machina się zepsuła, kiedy jeden z centurionów samowolnie podwyższył wysokość rzeczonego podatku. Oczywiście nadwyżka zasilała jego prywatną sakiewkę. Urażona rada miasta napisała skargę do rzymskich władz. Nie chodziło bynajmniej o to, że wojsko czerpie korzyści z nierządu.

W innych miastach cesarstwa, np. w syryjskim Dura Europos, armia rzymska utrzymywała własne domy publiczne obsługujące oficerów i żołnierzy. Pamiętajmy, że do czasów cesarza Septymiusza Sewera (193– –211 n.e.) legioniści nie mogli zawierać formalnych związków małżeńskich. Tutaj jednak chodziło o przedstawicielki najstarszego zawodu świata niepodlegające jurysdykcji wojska, „pracujące” na terenie wolnego miasta. Dlatego też centurionowie nie mogli samowolnie podwyższać stawek podatkowych. Wyrok w tej sprawie wyryto na kamiennej tablicy, którą ustawiono na agorze, ku wiecznej rzeczy pamiątce. Czasami jednak chciwość centurionów mogła spowodować poważne problemy: „Fryzowie, lud zareński, pokój złamali, bardziej z powodu naszej chciwości, niż dlatego, że sami posłuszeństwa nie znosili. Druzus odpowiednio do ich zamożności nałożył na nich umiarkowaną daninę, żeby na potrzeby wojenne skór wołowych dostarczali, przy czym nikt ani wytrzymałości, ani wymiarów tychże surowo nie przestrzegał; aż Olenniusz, jeden z byłych pierwszych setników, którego na zarządcę Fryzom narzucono, skóry turów jako normę obrał, wedle której tamte odbierać miano. To rozporządzenie, które dla innych plemion byłoby uciążliwe, tym cięższe było do zniesienia u Germanów, gdyż u nich tylko górzyste lasy w ogromnego zwierza obfitują, w domu natomiast miernej wielkości jest bydło” (Tacyt, „Roczniki”). Wszystko jednak przebiła licytacja, która miała miejsce 28 marca 193 roku n.e. w Rzymie, na terenie koszar pretorianów. Wtedy to żołnierze wystawili na aukcji… władzę cesarską.

Zabiwszy Publiusza Helwidiusza Pertinaksa, panującego cesarza, stwierdzili, że brakuje im odpowiedniego kandydata na jego następcę. Postanowili więc oddać władzę temu, kto zaproponuje im wypłatę najwyższych nagród. Licytację wygrał bogaty senator Dydiusz Julian. Kilka miesięcy później on także już nie żył. Zabili go ci sami pretorianie, których wcześniej przekupił. Jak widać, w armii rzymskiej brutalność i korupcja były nierozerwalnie ze sobą splecione. Wszyscy rekruci znali i akceptowali reguły gry. Znosili ból, razy i upokorzenia, karmiąc się nadzieją upragnionego awansu. Wtedy dopiero mogli zacząć odrabiać straty. Nierzadko czynili to kosztem swoich własnych podkomendnych. Spirala przemocy i wymuszeń zdawała się nie mieć końca.

Radosław Gawroński