Gdy w marcu tego roku podczas programu „Szymon na żywo”, jego gospodarz rzucił hasło, że na oczach wszystkich spożyje łyżkę cynamonu – jeśli do końca odcinka przybędzie mu tysiąc fanów na Facebooku – nie spodziewał się aż takiego odzewu. Liczba osób lubiących TVN-owski show wzrosła o ponad 20 tysięcy, a sama zagrzewająca do akcji notka na jego profilu zebrała ponad 1700 komentarzy. „No nie, zjadł!”, „Niezły chwyt”, „Je, he, he, ale poleciał dymek” – prześcigali się w opiniach internauci. Tak wygląda telewizja społecznościowa, o której zaczyna właśnie być głośno. Jej ideą jest, by za pośrednictwem technologii internetowych ludzie z różnych miejsc na świecie mogli razem oglądać interesujące ich programy, dyskutując o nich w czasie rzeczywistym, polecając je sobie i innym, czy komunikując się z prowadzącymi te programy na Facebooku czy Twisterze. Ten mariaż światów online i offline i przemiana ospałych „skoczków” po kanałach w aktywnych uczestników i współtwórców telewizyjnej ramówki. A według byłego prezesa firmy producenckiej Endemol, Ynona Kreiza, początek rewolucji: ten, kto obejmie jej ster i ja pomyślnie przeprowadzi, będzie następnym Steve’em Jobsem.
Ludzie i opinie
Po pierwsze – multitasking, czyli korzystanie z wielu mediów jednocześnie, po drugie upowszechnienie się urządzeń mobilnych, po trzecie odpowiednia masa krytyczna użytkowników serwisów społecznościowych, po czwarte potrzeba dzielenia się informacja i emocjami – wyjaśnia genezę trendu Natalia Hatalska z domu mediowego Universal McCann. Hatalska: – W latach 60. sąsiedzi spotykali się na wspólne seanse u tego, kto miał telewizor. Dziś oglądamy telewizję i komentujemy jak dawniej, tyle że każdy siedzi u siebie. To dlatego, podczas zeszłorocznej konferencji DLD, szef stacji SKY Deutschland, Brian Sullivan zasugerował, że social media, zachęcające do ciągłej interakcji między osobami o podobnych gustach, mogą pomóc telewizji – i telewizorowi – odzyskać pozycje towarzyskiego centrum, wokół którego gromadzą się ludzie i koncentrują opinie. Wielką popularnością cieszą się dziś smartfonowe programy, których przeznaczeniem jest właśnie urozmaicenie oglądania telewizji. Jedna z tego rodzaju aplikacji, GetGlue, ma dopiero dwa lata, a już zebrała ponad 2 miliony użytkowników. GetGlue działa jak serwisy geolokalizacyjne – z tą różnicą, że umożliwia „meldowanie się” w programach telewizyjnych, zbieranie za to punktów i wygrywanie nagród. Inna, IntoNow, umożliwia to samo, ale idzie o krok dalej, oferując identyfikacje nadawanego właśnie programu (dowolnego spośród 130 amerykańskich kanałów), na podstawie jego ścieżki dźwiękowej. Technologia, która za tym stoi, nazywa się SoundPrint: wystarczy od 4 do 12 sekund, by po skierowaniu telefonu w stronę telewizora otrzymać na ekranie tego pierwszego informacje o tym, co się ogląda i kto ogląda to samo. Albo, kto oglądał to wcześniej. A to już temat do rozmowy.
W Polsce działa Filmaster, serwis, który podpowiada, co warto zobaczyć w kinie i telewizji zależnie od nastroju i rekomendacji osób o podobnym guście. Ponieważ jest połączony z Facebookiem i Twitterem, może brać pod uwagę to, co oglądają znajomi. – Dzięki nam fan piłki nożnej nie przeoczy ważnego meczu, a kinomaniak dowie sieę o premierze ciekawego filmu lub serialu – zapewnia Borys Musielak, twórca Filmastera. Według najnowszych prognoz firmy badawczej Millward Brown, nasze decyzje o tym, co zechcemy obejrzeć, będą w coraz większym stopniu zależeć od takich rozwiązań, a stacje telewizyjne będą wykorzystywać ten nowy obyczaj jako źródło pomysłów i inspiracji. Swoje przewodniki po programach zaczniemy układać na podstawie tego, co już obejrzeliśmy, co polecają inni i co jest na topie w naszych kręgach – żeby móc uczestniczyć w toczących się w nich dyskusjach. To powoduje, że będziemy oglądać, co chcemy, ale niekoniecznie – kiedy chcemy. Specjaliści podkreślają, że rozkwit telewizji społecznościowej oznacza, że do łask powraca oglądanie programów według ustalonego czasu ich emisji, co jest wodą na młyn dla nadawców. – Może być dla nich sposobem na zatrzymanie widzów odpływających sprzed telewizora do serwisów z treściami wideo w Internecie – uważa Natalia Hatalska. Może też pomóc w tworzeniu lepszych i bardziej interesujących widowisk dzięki temu, czym dzielą się internauci. „Zaczynamy! Oglądajcie i komentujcie!” – brzmi jeden z ostatnich wpisów zamieszczony na facebookowym profilu „Szymona na żywo”, krótko przed wejściem gospodarza na wizje.
Internet lepszy niż jedzenie
„Czasem potrafię trzy filmy naraz oglądać, ale tak jednym okiem, w międzyczasie cos komuś odpisuję albo sprawdzam w necie” – to opinia 20-letniej Małgosi z Siedlec figurująca w sprawozdaniu z badania „TV+WWW: razem lepiej”, przeprowadzonym pod koniec zeszłego roku przez Związek Pracodawców Branży Internetowej IAB Polska. Z badania wynika, że co drugi polski internauta korzysta z sieci podczas oglądania telewizji przynajmniej kilka razy w tygodniu. Więcej: podczas jej oglądania częściej surfuje niż je. „Styl konsumpcji obydwu mediów jest komplementarny. Internet w tej współpracy jest aktywnym medium, telewizja zaś pasywnym” – podsumowują badacze, nazywając połowę populacji rodzimych internautów „ekranożercami”. Przywoływana Małgosia, charakteryzująca się znaczną podzielnością uwagi, należy do pokolenia tzw. digital natives świetnie zaznajomionego z technologiami cyfrowymi. Dla porównania, jej amerykańscy rówieśnicy, zgodnie z najnowszymi danymi (Time Warner), przełączają się 27 razy pomiędzy różnymi mediami – np. telefonem i telewizorem – w ciągu godziny. Podobne tendencje występują na całym świecie. Dwa lata temu firma Motorola zleciła globalna analizę zjawiska telewizji społecznościowej – w_13 krajach, od Emiratów Arabskich po Niemcy. Okazało się, że 42 procentom widzów z tych krajów zjawisko to nie jest obce: piszą e-maile, czatują lub wchodzą na Facebooka czy Twittera z włączonym w tle odbiornikiem. 51 proc. Z nich robi to często lub bardzo często.
Oglądający i oglądani
Kilka miesięcy temu, zgodnie z danymi firmy Bluefin Labs specjalizującej się w analizie social media, podczas rozgrywek Super Bowl zanotowano 12 milionów tweetów (krótkich notek w serwisie twitter. com) i wpisów na Facebook. Prawdziwym rekordzista był jednak ostatnio wieczór rozdania nagród Grammy na kanale CBS – przebił Super Bowl o 800 tys. komentarzy, gromadząc ich w różnych serwisach społecznośćiowych łącznie 13 milionów. Taki trend starają się wykorzystać stacje telewizyjne, same oferując widzom możliwość interakcji. Amerykański X Factor od końca zeszłego roku pozwala na oddanie głosu na uczestnika rozgrywki przez wiadomość prywatna na Twisterze przesłaną do użytkownika @TheXFactorUSA. Scenarzyści bijącego rekordy popularności serialu „Glee”, nadawanego na kanale Fox, tak konstruują odcinki, by w czasie ich trwania bohaterowie naprawdę tweetowali, co motywuje widzów do śledzenia zarówno czasu emisji, jak i treści tweetów. „W momencie gdy serial się zaczyna, liczba notek na sekundę strzela w górę – ludzie czuja, ze musza oglądać go w czasie antenowym, by wiedzieć, co piszą bohaterowie i co piszą inni” – mówił szef Twittera Dick Costolo na jednym z branżowych kongresów w Las Vegas. Nieco bardziej zaawansowany jest system teleturnieju „The Million Pound Drop Live” (znanego w 30 krajach świata, w tym w Polsce, jako „Postaw na milion”). W wersji brytyjskiej, która emitowana jest na żywo, oglądający mogą również grać online – w czasie rzeczywistym – na podstronie Kanału 4 lub na komórce. Dokładna replika planszy gry ze studia telewizyjnego, dokładnie tyle samo pieniędzy (choć nie prawdziwych), te same pytania. Każdy gracz sprzed telewizora może zmierzyć się z tymi że studia, obstawiając i odpowiadając – i pobić ich. Wyniki telewidzów (zbiorczo kobiet i mężczyzn) są komentowane przez prowadzącą program.
Mądre maszyny
– Nasza konkurencja w większości koncentruje się na tworzeniu aplikacji na iPhone’a czy iPada, z których korzysta się w ramach tzw. drugiego ekranu, oglądając jednocześnie telewizje. U nas wszystko odbywa się na samym telewizorze, wystarczy pilot – mówi o Filmasterze Borys Musielak. Opracowany przez Musielaka system działa na odbiorniku podłączonym do internetu. Analizuje to, co wybiera telewidz, uczy się jego upodobań i nawyków na podstawie historii obejrzanych przez niego programów i programów obejrzanych przez osoby o podobnym guście, by następnie podpowiadać mu, na którym kanale nadaje się coś, co go najbardziej zainteresuje. – Treści dostosowane do tego, co lubimy, są prezentowane w formie rekomendacji jako pierwsza rzecz, która widać po włączeniu telewizora – wyjaśnia twórca Filmastera. – Nasze oprogramowanie instalowane jest w set-top boksach udostępnianych przez dostawców telewizji. Nad modelem pojedynczego ekranu pracuje tez australijska NICTA – rządowe centrum badan teleinformatycznych. Jej technologia pozwoli wyświetlić na telewizorze – na żywo – wpisy z Twittera na temat dowolnego programu zamieszczone przez tych, których obserwujemy, a także poleci, co obejrzeć – opierając się na tym, co oglądało się wcześniej, i na tym, co oglądają właśnie nasi znajomi. Tweety nie będą kontrolowane przez telewizyjnych nadawców, a więc niemoderowane, podobnie jak na ekranie komputera czy telefonu. NICTA chce zainteresować swoim rozwiązaniem producentów sprzętu RTV, którzy mogliby instalować je bezpośrednio w odbiornikach.