Skoro we już wstępie naszej opowieści wspomnieliśmy o wyprawach krzyżowych, zostańmy na chwilę przy tym temacie. Zaraz, zaraz– zapytacie- a co krucjaty mogą mieć wspólnego z seksem? Wbrew pozorom całkiem sporo, bo źródła dotyczące średniowiecznych walk o Jerozolimę obfitują w szereg epizodów pozwalających przyjrzeć się życiu łóżkowemu krzyżowców. Zauważyć można przy tym pewien paradoks- choć ideolodzy ruchu krucjatowego mieli w zwyczaju oskarżać muzułmańskich wrogów o wyjątkową lubieżność, ci ostatni, zetknąwszy się z obyczajami przybyłych na Bliski Wschód Franków (taka bowiem nazwa przylgnęła tam do przybyszów z Europy Zachodniej), potrafili przeżyć niemały szok wywołany tym, co odbierali jako bezwstydność Europejczyków.
Krucjatowe figle
W tym momencie oddać wypada głos arabskiemu szlachcicowi z XII wieku — Usamie ibn Munikdhowi, który miał okazję dobrze poznać osiadłych w Palestynie krzyżowców- miasto Szajzar, z którego się wywodził, leżało bowiem w sąsiedztwie powstałych w wyniku I krucjaty chrześcijańskich państw Lewantu, a sam Usama często odwiedzał Jerozolimę. Szczęśliwie do naszych czasów zachowała się spisana przez niego Księga pouczających przykładów, niezwykłe dzieło literackie będące swego rodzaju autobiografią, uczynionym na starość zapisem wspomnień, z których wiele dotyczyło właśnie Franków i kontaktów z nimi. Pobożnego muzułmanina szokował brak wstydu zachodnich chrześcijan. Jak pisał, przywołując obraz sytuacji, której sam był świadkiem, będącej udziałem mieszczanina z Królestwa Jerozolimskiego:
Pewnego dnia kupiec powrócił do domu i zastał w pościeli mężczyznę ze swoją żoną. Zapytał go: „Cóż cię sprowadziło do mojej żony?”. Na to odpowiedział nieznajomy: „Byłem zmęczony i zaszedłem tu, żeby odpocząć”. Na to kupiec: “A dlaczego znalazłeś się w mej pościeli?”. Odpowiedział:” Widziałem łoże pościelone ,więc położyłem się w nim spać”. Rzekł kupiec:” Ale przecież żona leży razem z tobą?”. Odrzekł nieznajomy:”, Przecież pościel należy do niej, czy mogłem zabronić jej własnej pościeli?”. Powiedział na to Frank:” Przysięgam na prawdziwość mej wiary, jeśli jeszcze raz zrobisz to samo, posprzeczamy się ze sobą”. I tylko tak okazał swoją dezaprobatę i wielką zazdrość.
Inny związany z interesującym nas tematem epizod z dziejów ruchu krucjatowego miał miejsce w trakcie I wyprawy krzyżowej. 1 lipca 1097 roku wojska krzyżowców stoczyły pod Doryleum w Anatolii bitwę z potężnymi siłami Turków Seldżuckich, którzy znienacka zaatakowali maszerujący europejski korpus. Starcie było bardzo krwawe, a wynik niepewny, w pewnej chwili wydawało się wręcz, że rycerze walczący pod znakiem krzyża zostaną pokonani i wybici do nogi. Gdy widmo klęski pojawiło się na horyzoncie, przebywające w obozie krzyżowców kobiety (bo na wyprawę ruszyli nie tylko mężczyźni, ale też np. ich żony) zaczęły pośpiesznie się malować, stroić w najlepsze suknie i ćwiczyć uwodzicielskie pozy w nadziei, że zwycięzcy Turcy, wpadłszy do obozu, widząc urodę chrześcijańskich niewiast, miast je wymordować, ogarnięci żądzą oszczędzą je i wezmą do swych haremów. Gdy po ciężkiej walce zakończonej odparciem muzułmańskiego ataku zmęczeni rycerze wrócili do swych namiotów, musieli być mocno (i nieprzyjemnie) zaskoczeni tym, co w nich zastali. Łatwo wyobrazić sobie, że noc, która potem nadeszła, pełna była dzikich awantur.
Kończąc wątek krucjatowy, rozwiać musimy jeszcze pewien bardzo rozpowszechniony mit. Otóż wielu ludzi jest święcie przekonanych o tym, że rycerze ruszający na trwające wiele lat wyprawy wojenne na Bliski Wschód zakuwali swoje żony w tzw. pasy cnoty, straszliwe metalowo-skórzane, zamykane na klucz pancerze, opasające kobiece części intymne, które przeciwdziałać miały ewentualnej zdradzie pozostawionej w domu partnerki. Wiara w owe pasy cnoty jest tak rozpowszechniona, że niektórzy uważają je wręcz za symbol opresyjnej średniowiecznej moralności. Jest tylko jeden problem- w wiekach średnich takie urządzenia… nie istniały!
Skąd o tym wiadomo? Ze źródeł. Gdyby pasy cnoty rzeczywiście były używane, to z pewnością informacje o nich znalazłyby się w pochodzących z epoki zapiskach- historycy dysponują naprawdę ogromną liczbą i mnogością rodzajów tych ostatnich. O legendarnych żelaznych figach nie pisze ani jeden z dawnych kronikarzy, nie wspomina o nich żaden spis majątkowy, testament, traktat naukowy czy dzieło literackie. Brak też wzmianek w kodeksach prawnych zarówno świeckich jak i kościelnych. Jako że najwięcej na temat ludzkiej seksualności w średniowieczu miał do powiedzenia Kościół, duchowni z pewnością wypowiedzieliby się na temat pasów cnoty, gdyby takowe wówczas istniały. Ich milczenie jest wymowne. Co więcej, mimo lat poszukiwań archeologom nie udało się odnaleźć żadnego średniowiecznego pasa cnoty, pierwszy zachowany egzemplarz pochodzi z czasów nowożytnych, a właścicielkami dwóch najsłynniejszych tego typu urządzeń przechowywanych w muzeach były francuskie królowe: Katarzyna Medycejska (XVI wiek) i Anna Austriaczka (XVII wiek). Kilka egzemplarzy znajduje się w zbiorach Muzeum Brytyjskiego. Przeprowadzone na nich badania wykazały, że wykonano jest w… XIX stuleciu. Co w gruncie rzeczy nie dziwi, jeśli mamy świadomość tego, że wiktoriańscy dżentelmeni na seks spoglądali spojrzeniem bardziej skrzywionym niż średniowieczni mnisi. I to właśnie oni stworzyli mit o krzyżowcach zakuwających swe żony w żelazną bieliznę, przelewając na papier pisanych przez siebie prac historycznych własne lęki, fantazje i obsesje seksualne.
Dobrze, ale skoro pasów cnoty w średniowieczu nie znano, to skąd taki wyruszający do Palestyny rycerz mógł czerpać pewność, że pod jego nieobecność żona dochowa mu wierności? Sęk w tym, że znikąd. Istniały tylko dwa rozwiązania nieprzyjemnej sytuacji- albo wziąć małżonkę ze sobą (co uczynił w trakcie II krucjaty król Francji Ludwik VII, któremu w wyprawie towarzyszyła królowa Eleonora Akwitańska- wspólny wyjazd na świętą wojnę zakończył się… rozwodem spowodowanym romansem królewskiej małżonki z księciem Antiochii), albo zostawić połowicę w domu, pokładając nadzieję w jej cnocie i wierności. Co do tego, że ostania metoda niekoniecznie jest skuteczna, wątpliwości nie miał żyjący na przełomie XII i XIII wieku francuski trubadur i uczestnik dwóch krucjat – Conon z Béthune, który pocieszał towarzyszy broni, śpiewając: A jeśli zdrajcy wejdą pod nasz dach/ I zgrzeszą żony nasze ze zdrajcami/ Niech wiedzą: marny będzie takich gach/ Bo wszyscy mężni pójdą razem z nami!- czyli mówiąc prozą: nie martwcie się chłopaki, że nasze kobiety raczej na pewno przyprawią nam rogi- ich kochankowie okażą się kiepscy w łóżku, bo wszyscy prawdziwi faceci będą w Palestynie. Szczerze powiedziawszy, nie wiem, czy takie zapewnienia skłoniłby mnie do udziału w krucjacie.
Idźcie i rozmnażajcie się (w pewnych granicach)
Choć wyprawy krzyżowe rozbudzają wyobraźnię, mimo swej spektakularności były one wydarzeniami rzadkimi, które nie wpływały znacząco na życie codzienne większości Europejczyków. Trudno zatem uznać, że doświadczenia z dziedziny obyczajowości seksualnej, będące udziałem krzyżowców, były reprezentatywne dla całej ówczesnej populacji. Dlatego teraz zajmiemy się kwestią tego, jak wyglądało życie łóżkowe tych, którzy miast ruszać walczyć z niewiernymi na Bliskim Wschodzie, woleli zostać w domowych pieleszach.
Skąd jednak możemy czerpać informacje o tym, co działo się za zamkniętymi drzwiami średniowiecznych sypialni? Nawet dzisiaj opowiadanie o swoim życiu seksualnym jest dla większości ludzie krępujące. Co prawda, obecnie porady na temat tego, jak je usprawnić, można znaleźć w Internecie albo czasopismach dla kobiet i mężczyzn, istnieją też profesjonalne poradnie seksuologiczne, ale rozmowy o seksie nadal potrafią wywoływać dziwne reakcje u ich uczestników, od wstydu po przesadną rubaszność. Natura ludzka pozostaje zawsze taka sama i w średniowieczu było podobnie, a sytuacja ówczesnych ludzi była o tyle gorsza, że nie mając do dyspozycji znanych nam mediów czy wiedzy medycznej, zasadniczo borykali się z problemem braku dostępu do informacji mogących posłużyć edukacji seksualnej. Tu jednak na scenę wkraczała instytucja będąca w owym czasie największym europejskim autorytetem w sprawach łóżkowych. Instytucja, która wytworzyła liczne poświęcone kwestiom erotycznym teksty, dzięki którym możemy dziś zajrzeć przez dziurkę do klucza do alkowy naszych przodków- Kościół katolicki.
Nie, powyższe zdanie nie ma w sobie nic z żartu. W średniowiecznej Europie to właśnie w strukturach kościelnych pracowała większość ludzi mających wykształcenie, dysponujących wiedzą naukową i to oni przekazywali ją dalej osobom świeckim. Wiejski proboszcz nie tylko odprawiał msze w lokalnym kościele, prawił kazania i pilnował moralności swoich parafian (choć jak się później przekonamy, jego własna mogła nie być lepsza), ale udostępniał im też wiadomości, które dzisiejsi ludzi czerpią z książek, Internetu i czasopism czy wizyt u specjalistów. Wiadomo np., że taki pleban mógł upominać mieszkające w parafii kobiety, by nie zostawiały swoich dzieci przywiązanych do kołyski, gdy wychodzą z domu lub udzielać rad z zakresu higieny, medycyny, opieki nad zwierzętami domowymi (dominikanin Albert Wielki pisał o kotach), a nawet (co szczególnie nas interesuje) w kwestii uprawiana bezpiecznego (według ówczesnych standardów) seksu. Ba, niektórzy duchowni świadczyli konsultacje w zakresie antykoncepcji! Zdarzyło się to choćby trzynastowiecznemu papieżowi Janowi XXI, który spisał aż dwadzieścia sześć rodzajów recept na przyrządzenie środków antykoncepcyjnych. Co do skuteczności większości z nich można mieć jednak poważne wątpliwości, a stosowanie przynajmniej jednej metody, która zakładała nakładanie na męskie genitalia maści z cykuty mogło wręcz zakończyć się śmiercią pacjenta. Najważniejsze dla naszej opowieści jest jednak, że jako iż seksualność ludzka wedle duchownych nieodmiennie łączyła się z grzechem, pisali oni całe obszerne traktaty jej dotyczące, wykazując się przy tym niejednokrotnie zadziwiającym u ludzi, którzy ślubowali celibat, znawstwem tematu.
Jednym z najlepszych źródeł dotyczących tego, co lubili robić ze sobą w parach średniowieczni mężczyźni i kobiety, są podręczniki dla spowiedników. Zawierały one całe listy grzechów i przykładowych sposób wypytywania o nie penitentów wraz z dołączonym wykazem rodzajów pokuty, jakie należało nałożyć na skruszonych grzeszników. Księgi te kopiowano i rozprowadzono między duchownymi- o tym, że były uważnie czytane, świadczy stopień zużycia zachowanych do dzisiaj egzemplarzy.
Największym kompendium grzechów związanych z ludzką seksualnością, które wbrew zamierzeniom autora służy nam dziś jako źródło wiedzy o erotycznych upodobaniach naszych przodków, były Pokuty– poradnik dla spowiedników, spisany przez żyjącego na przełomie X i XI wieku biskupa niemieckiej Wormacji – Burcharda. W dziele tym metropolita zawarł ( i to tylko w jednym rozdziale tomu piątego!) 194 pytania dotyczące praktyk seksualnych, które pociągały za sobą potrzebę ich odpokutowania. Szokująca jest szczegółowość przytoczonych przez hierarchę opisów, która budzi pytanie- skąd on je wziął?! Czy ówcześni ludzie naprawdę robili rzeczy, o których rozprawiał biskup, czy też może część z opisywanych zabaw łóżkowych jest owocem jego inwencji?Czytając dzieło Burcharda, trudno oprzeć się wręcz wrażeniu, że gdyby autor żył w XXI wieku, to z taką wyobraźnią zamiast w strukturach kościelnych karierę zrobiłby raczej jako scenarzysta w branży filmów dla dorosłych.
Co zatem wyczytać możemy u pobożnego Niemca na temat figli, jakim oddawali się jemu współcześni? Ano, np., że znano już seks oralny, a że Burchard widział potrzebę wypytywania o niego penitentów, to chyba musiał być dość rozpowszechniony. Inna rzecz, że za jego praktykowanie biskup przewidywał aż… siedmioletnią pokutę w postaci poszczenia w określone dni w roku. Potem robi się bardziej pieprznie, bo hierarcha z Wormacji radził spowiednikom wypytywać kobiety, czy przypadkowo nie zaspokajały się przy pomocy sztucznego członka. Co więcej, wymieniał szczegółowo różne ich rodzaje przeznaczone do erotycznych zabaw solo lub z przyjaciółką (jak widać, już w XI wieku zdawano sobie sprawę z istnienia ludzi odczuwających pociąg do własnej płci). Za takie praktyki groziło pięć lat pokutowania.
Im dalej w las, tym więcej znaleźć można różnego rodzaju kwiatków (swoją drogą ludzie średniowiecza bardzo lubili botaniczne metafory, dotyczące seksu) budzących co najmniej zdziwienie. Burchard pisał np. o lubieżnych niewiastach, które zwykły rozbierać się do naga, smarować ciało miodem i tarzać w zbożu. Nie trzeba dodawać, że zachowanie takie nie budziło jego aprobaty, choć był dość wyrozumiały, bo przewidywał za nie pokutę w wymiarze zaledwie czterdziestu dni o chlebie i wodzie.
Wbrew temu jednak, co można by pomyśleć na podstawie lektury Pokut, średniowieczny Kościół nie był bynajmniej przeciwnikiem seksu. Skoro Bóg rzekł do Adama i Ewy Idźcie i rozmnażajcie się, należało uznać, że erotyka jest częścią bożego planu i naturalnym elementem życia. Sęk w tym, że sferę tę trzeba było uporządkować i z biegiem lat wymyślane były przez specjalistów od prawa kanonicznego kolejne paragrafy z coraz większą dokładnością regulujące to co, wierni mogli robić w łóżku ze swoimi partnerami.
Przede wszystkim seks powinien być ograniczony wyłącznie do małżeństwa (albo burdelu, bo o dziwo, znaczna część kościelnych autorytetów nie uważała korzystania z usług prostytutek za grzech ciężki). Seks pozamałżeński potępiano, w każdym razie w przypadku kobiet, bo na sprawki mężczyzn, jak to było przez większą część historii, patrzono z większym pobłażaniem. Zdradę karano surowo.
Powszechnie uważano, że dziewczyna powinna aż do ślubu pozostać dziewicą (a zdarzały się i takie, które z własnej woli trwały w tym stanie także i po ślubie, ofiarując dziewictwo Bogu, co jak łatwo się domyślić, chyba nie cieszyło zbytnio ich mężów), zaś kobieta owdowiała również winna żyć w czystości. O ile jednak te standardy udało w miarę skutecznie narzucić się klasom wyższym (choć w środowisku arystokracji konwencja miłości dworskiej wręcz zachęcała do cudzołóstwa, jeśli zamężna niewiast, będąca obiektem westchnień jakiegoś rycerza, rzeczywiście wpuszczała go do łoża, wybuchała straszliwa awantura- w XIV wieku król Francji Filip IV Piękny nakazał swoje synowe, które dopuściły się niewierności względem jego synów, uwięzić w wieży, a ich kochanków wykastrować, powiesić i wypatroszyć), to zupełnie inaczej wyglądała sprawa na wsiach, gdzie mieszkało 90% ówczesnej populacji.
Przestudiowanie akt angielskich sądów dworskich, które z ramienia właścicieli ziemskich rozpatrywały sprawy mieszkańców ich majątków, wykazuje, że jedną z najczęściej zasądzanych grzywien była ta, którą karano seks przedmałżeński. Nie należała ona ponadto do zbyt wysokich, a połączenie owych dwóch faktów wskazuje, że w środowisku chłopskim panowały o wiele luźniejsze obyczaje seksualne niż wśród rycerstwa czy mieszczan. Część badaczy uważa wręcz, że nawiązanie między młodymi ludźmi ze wsi stosunków seksualnych było naturalnym etapem poprzedzającym małżeństwo. Czasem takie beztroskie figle kończyły się zresztą nie tylko przyjemnością kochanków, ale też błyskawicznym ślubem lub zaręczynami zawartymi… jeszcze w łóżku, mówiąc żartobliwie,w ramach gry wstępnej. Tak przygoda zdarzyła się w roku 1381 w angielskim Yorku niejakiemu Robertowi, którego na poddaszu swego domu w trakcie stosunku z córką zastała kobieta imieniem Alice i zmusiła do wypowiedzenia wiążącej prawnie formuły zaręczynowej, mimo iż szukający drogi ucieczki młodzian wedle akt miejscowej kapituły, w których spisano całą historię, próbował jakoś się wykręcić. Najpierw odpowiadając na pytanie Alice o t, co właściwie robi na jej strychu i z jej córką, słowami: A tak się zjawiłem, a potem błagając, by ze złożeniem przysięgi poczekać do rana (zapewne zamierzał dokończywszy sprawę z dziewczyną i zniknąć nomen omen po angielsku). Na nic zdały się jednak wykręty i gospodyni doprowadziła sprawę do końca, po czym zostawiła młodych samych sobie i jak zeznała później przed sądem kościelnym: nie wnikała już w ich poczynania.
Jako że bardzo długo do tego by, parę uznać za małżonków wystarczyło tylko, żeby złożyli sobie przysięgę małżeńską, a następnie zaczęli ze sobą współżyć, wielu ówczesnych Casanovów zwodziło dziewczęta, na które mieli chętkę, nawet nie obietnicą małżeństwa, a złożeniem w trakcie namawiania do stosunku stosownej przysięgi. Potem oczywiście (jak już mówiliśmy, natura ludzka jest niezmienna) liczni z nich wykręcali się, zaprzeczając, iż kiedykolwiek wypowiedzieli przepisane słowa, a inni zawczasu zostawiali sobie otwartą drogę ucieczki, recytując przysięgę w sposób niezgodny z uznaną powszechnie formułą. W końcu Kościół, mając dość tego typu kombinatorów, narzucił (w interesie kobiet) prawo, wedle którego przysięga małżeńska wiążąca była tylko wówczas gdy wypowiedziano ją w obecności świadków.
Jednak nawet zawarcie małżeństwa nie powodowało, iż para mogła oddać się nieograniczonej niczym aktywności łóżkowej. Wręcz przeciwnie, przepisy kościelne szczegółowo wyliczały dni, w które współżycie było zakazane. Należały do nich środy, piątki i niedziele, ale także cały okres adwentu i wielkiego postu oraz wszystkie święta religijne. Jako zaś, że tych ostatnich było co nie miara, suma summarum małżonkowie zobowiązani byli do wstrzemięźliwości przez prawie pół roku! A mogło być jeszcze gorzej, bo zakazywano odbywania stosunków także na osiem dni przed przyjęciem komunii. Do tej ostatniej znaczna część wiernych przystępowała jednak rzadko, z reguły w Wielkanoc.
A jakie miejsca były sceną miłosnych zbliżeń? Tu również odzywało się prawo kanoniczne nakazujące, by uprawianie seksu ograniczyć do sypialni. Z tym też bywało różnie, bo w rzeczywistości pary współżyły często tam, gdzie je akurat dopadła na to ochota. I to niekiedy w dość dziwnych miejscach jak na taką aktywność, o czym świadczą kodeksy przepisów kościelnych, zabraniające uprawiania seksu w… murach świątyń, ale o dziwo tylko w dzień. Akta sądowe poświadczają, że przepis ten potrafił narobić kochankom kłopotu, bo zdarzały się rozprawy, w trakcie których kanoniści musieli roztrząsać, czy np. budynek plebanii zalicza się w obręb tychże świątynnych murów. Sporą popularnością, jak się zdaje, zwłaszcza na wsiach cieszyły się zabawy na łonie natury, co zostawiło po sobie ślad w ówczesnym słownictwie, jednym z eufemizmów oznaczających odbycie stosunku było wyrażenie mieć zielone plecy– zielone, czyli ufarbowane od trawy. I oczywiście wiejscy chłopcy i dziewczęta lubili też kochać się na sianie. Zresztą nie tylko oni, bo miłośnikiem tego typu zbliżeń był także krakowski biskup Zawisza z Kurozwęk – hierarcha w roku 1382 zginął, gdy spadł z drabiny, po której wspinał się na stóg siana, na szczycie którego znajdowała się dziewka.
Dobrze, załóżmy jednak, że jakaś para chce zrobić wszystko zgodnie z prawem. Są więc małżeństwem, dzień wybrany na figle też jest dozwolony, będą się kochać w swojej sypialni. A jakie pozycje mogą wypróbować? Tylko jedną- misjonarską, wszystkie inne koledzy Burcharda surowo potępiali. Szczególną grozę budził układ, w którym to kobieta miałaby być na wierzchu, uważano go za nienaturalny, utrudniający zapłodnienie (a celem pożycia miało być wszak stworzenie nowego życia) i kojarzono z diaboliczną Lilith, legendarną poprzedniczką Ewy na stanowisku żony Adama, która z rajskiego ogrodu wygnana miała zostać właśnie za to, że praojca ludzkości dosiadała na jeźdźca. Ślady tych uprzedzeń zachowały się nie tylko w zbiorach praw, ale i w literaturze pięknej- w Dekameronie Boccaccia obrotny młodzieniec, przebrawszy się za lekarza, wmawia mężowi swojej kochanki, iż ten jest… w ciąży. Przerażony mężczyzna wykrzykuje, że to wszystko wina jego połowicy, która w trakcie seksu upierała się, by to ona była na górze.
Za mundurem sutanną panny sznurem
Warto zapytać, czy grzmiący z ambon na niegodne łóżkowe postępki wiernych kapłani sami przestrzegali głoszonych przez siebie zasad? Niestety, tu właśnie leży wampir pogrzebany, jak mawiał w książkach Andrzeja Sapkowskiego bard Jaskier.
W ostatnich latach opinią społeczną raz za razem wstrząsają kolejne skandale obyczajowe, których głównymi bohaterami są duchowni. Na wierzch wypływają wszelkiej maści brudy od pedofilii po romanse zarówno hetero jak i homoerotyczne. Całkiem niedawno media rozpisywały się o aferze seksualnej, w którą zamieszane było nawet Bogu ducha winne biurko w gabinecie pewnego metropolity. Wielu ludzi, którzy identyfikują się jako osoby wierzące i czują mocno związani z Kościołem, skandaliczne zachowanie duchownych odbiera jako akt zdrady względem wiernych i autentycznie cierpi, czytając o kolejnych wybrykach czy wręcz przestępstwach popełnianych przez kler. Często wzdychają przy tym za starymi dobrymi czasami, gdy księżą żyli cnotliwie tak jak im Bóg i prawo kościelne przykazują. Na jaki okres miałaby przypadać jednak ta złota era? Skoro średniowiecze nazywane jest niekiedy epoką wiary, a Kościół katolicki był najpotężniejszą instytucją ówczesnego świata, to zapewne właśnie wieki średnie były tym czasem, gdy moralność duchowieństwa nie budziła zastrzeżeń. Niestety, takie myślenie jest błędne, co więcej, średniowieczni księża i zakonnicy potrafili odstawiać takie akcje, że w porównaniu z nimi historia z biurkiem białostockiego arcybiskupa wydawać może się niewinnymi figlami harcerzy.
Zacznijmy od kwestii podstawowej. Już w tamtych czasach przepisy obowiązujące duchownych wymagały, by żyli oni w celibacie. Na jego temat rozprawiano od późnego antyku, a w wieku XI papież Grzegorz VII uciął wszelkie spekulacje w ramach reformy Kościoła, oficjalnie zakazując kapłanom wchodzenia w związki z kobietami, narzucając im zachowanie wstrzemięźliwości płciowej. Niestety,choć Rzym przemówił, wprowadzanie w życie jego nakazów spotkało się z takimi oporami, iż przez następne pięć wieków de facto funkcjonowały one prawie wyłącznie na papierze. W XVI wieku protestanci odrzucili celibat duchowieństwa dlatego, że zobowiązujące doń prawa kościelne pozostawały martwą literą. Właśnie to, a nie rzekoma chutliwość Marcina Lutra, którą przypisywali mu przeciwnicy reformacji, zadecydowało o tym, iż pastorom pozwolono na żeniaczkę.
Naszą opowieść zaczęliśmy od krucjat i teraz na chwilę powrócimy do wojen toczonych przez europejskiego rycerstwo w Lewancie. Otóż, w takcie mającego miejsce w czasie I krucjaty oblężenia Antiochii broniący miasta przed krzyżowcami Turcy Seldżuccy co jakiś czas dokonywali wypadów za potężne mury syryjskiej metropolii, porywali nieuważnych Franków, po czym poddawali ich torturom na blankach, zamęczając biedaków, a ich ciała zostawiając na widoku, by obniżyć morale chrześcijan. Jedną z ofiar tego okrutnego procederu został towarzyszący krzyżowcom ksiądz. Czyliż nieszczęśnik ten był świętym męczennikiem, który oddał życie za wiarę? No właśnie, nie do końca. Bo choć śmierć kapłana bez wątpienia należała do męczeńskich, to w łapy niewiernych wpadł, gdy… spędzał przyjemnie czas w altanie z pewną syryjską damą. Co prawda, relacjonujący całą sytuację kronikarz dyplomatycznie utrzymywał, że duchowny z ową panią zabawiał się wyłącznie grą w kości, ale co do wiarygodności tego przekazu można mieć pewne wątpliwości. Jako rzekliśmy tu już wielokrotnie, natura ludzka pozostaje niezmienna.
Wedle ustaleń, które Frances i Joseph Giesowie zawarli na kartach książki Życie w średniowiecznej wsi, w XIII wieku przeważająca większość angielskich duchownych posiadała żony lub konkubiny. Wiejski proboszcz czy wikary rzadko kiedy mieszkał na swojej plebani sam, sytuacja, w której dzielił dach z będącą jego partnerką kobietą, stanowiła chleb powszedni. Część duchownych zresztą nie zdawała sobie nawet sprawy z faktu, że prawo kościelne zakazuje im stosunków płciowych. Niektórzy przepisy dotyczące celibatu interpretowali jako zakaz… seksu z dziewicami. Więc związek np. z wdową był już w ich oczach akceptowalny. O tym, w jak wielkim poważaniu duchowni mieli obowiązek zachowania czystości, najlepiej świadczy fakt, że gdy w XIV wieku król Neapolu chciał pozyskać dla swej władzy pomoc Kościoła, wydał przywilej podatkowy dotyczący… konkubin kapłanów! Co więcej, kolejne jego edykty ogłaszały kobiety dzielące łoże z księżmi służebnicami Kościoła (jakby nie patrzeć rzeczywiście mu na pewien sposób służyły) i wyjmowały je spod jurysdykcji sądów cywilnych!
W gruncie rzeczy trudno było wymagać, by prosty wiejski proboszcz żył w celibacie, skoro zły przykład szedł z samej góry. Wesołego miłośnika uniesień na sianku – biskupa krakowskiego Zawiszę z Kurozwęk już mieliśmy okazję poznać, teraz przytoczymy średniowieczną anegdotkę o jego angielskim koledze po paliuszu. Wedle popularnej historii krążącej po królestwie Plantagenetów pewien ksiądz znalazł się w nielichym kłopocie, gdy dostał wiadomości o rychłej wizytacji biskupiej w swojej parafii. Hierarchę doszły słuchy, iż posługujący na wsi proboszcz jawnie żyje z konkubiną i przybywał, aby nakazać podwładnemu zerwać stosunki z ową kobietą. W obliczu zbliżającego się zagrożenia dla ich związku partnerka kapłana okazała się bardziej zaradna niż on sam, bo podczas gdy jej mężczyzna rwał sobie w rozpaczy włosy z tonsury, ona, zapakowawszy do koszyka świeżo upieczone ciasto, jajka i inne wiktuały, wyruszyła hierarsze naprzeciw. Kiedy nadjeżdżający biskup ujrzał maszerującą ze sporym pakunkiem niewiastę, zapytał ją, dokąd to się udaje. W odpowiedzi usłyszał:Do kochanki biskupa, którą niedawno wziął sobie do łoża, prosić ją, by się za mną wstawiła. Historia znalazła szczęśliwe zakończenie, bo zażenowany metropolita, nie chcąc wyjść na hipokrytę, zrezygnował z wypędzenia z kobiety z plebanii. Przykład ten dowodzi, że rację ma stare powiedzenie mówiące, iż ryba psuje się od głowy. Porzekadło potwierdza też wiele mówiącyfakt, że problemy z zachowaniem celibatu mieli też sami papieże, a niektórzy z nich nawet szeroko słynęli z umiłowania uciech łoża i licznych przygód miłosnych. I tak w XIV wieku Benedykt XII, zapaławszy namiętnością do nastoletniej siostry słynnego poety Petrarki, zaoferował jej braciom w zamian za możliwość pozbawienia dziewczyny cnoty kapelusze kardynalskie. Z kolei, gdy ojciec święty Innocenty IV wyjeżdżał z Lyonu, gdzie rezydował przez blisko dziesięć lat, jeden z należących do jego dworu kardynałów miał powiedzieć, że gdy papież przybył do francuskiej miejscowości, funkcjonowały w niej cztery zamtuzy, a wyjeżdżając, zostawia tylko jeden, bo dzięki jego obecności całe miasto przemieniło się wielki dom publiczny.
Najweselej robiło się wtedy, gdy w jakimś miejscu zjeżdżała się większa ilość duchowieństwa, np. na synod lub sobór. Świadczą o tym choćby zapiski dotyczące soboru w Konstancji, obradującego w latach 1414-1418. Celem zjazdu było uporządkowanie nomen omen burdelu, który panował wówczas w zachodnim chrześcijaństwie (równocześnie urzędowało trzech papieży, a każdy z nich twierdził, że to on jest tym legalnym). Założenie co prawda udało się osiągnąć, ale skutkiem ubocznym obrad soborowych było to, że nobliwe niemieckie miasto, gdzie się odbywały, przemieniło się w już całkiem dosłowny burdel -prócz 23 kardynałów, 27 arcybiskupów, 106 biskupów i licznych koronowanych głów przez cztery lata gościło również 718 przyjezdnych prostytutek! W trakcie soboru na wokandzie stanęła też sprawa przywrócenia w Kościele dyscypliny moralnej- żądającego od duchownych cnotliwego życia czeskiego księdza Jana Husa spalono na stosie.
W gruncie rzeczy jeśli jedynym grzechem średniowiecznego kapłana było to, że pędził życie u boku kobiety, to gdy pod każdym innym względem postępował w sposób prawy i pozostawał wierny swej partnerce, na to że łamał celibat spokojnie można było przymknąć oko. W końcu nikt nie kwestionuje moralności duchownych protestanckich czy prawosławnych z tej racji, że zakładają rodziny. Wydaje się, iż tak właśnie wyglądała sytuacja w większości przypadków, choć w szeregach ówczesnego kleru zdarzali się również osobnicy, których prowadzenie się wołało o pomstę do Nieba – erotomani lub zwolennicy cudzych żon. Obydwoma był pełniący posługę w XIV wieku proboszcz jednej z francuskich wsi – Piotr Clergue. Z zapałem wędrował on pomiędzy łóżkami swoich parafianek, zeznania jednej z nich, złożone przed sądem inkwizycyjnym prowadzącym dochodzenie w kwestii zamieszkujących okolice katarów, zachowały się do naszych czasów. Dziewczyna imieniem Grazide zeznała przed sądem, że gdy miała czternaście lat, ojciec Piotr zaszedł do domu jej matki w czasie żniw i korzystając z nieobecności tej ostatniej, zaczął natarczywie ją molestować, aż w końcu posiadł w stodole na sianie (jak widać, szeregowego francuskiego księdza coś łączyło z młodszym od niego o parę pokoleń biskupem z odległej Polski). Graizde nie uznała owego wymuszonego stosunku za gwałt, tak samo jak zresztą jej rodzina. Wedle dalszych zeznań dziewczyny:
Potem dalej współżył ze mną cieleśnie do następnego stycznia. To zawsze odbywało się w domu mojej matki, która wiedziała o tym i się zgadzała.
Zaraz, zaraz – zapytacie, jaką trzeba być kobietą, by przymykać oko na to, że jakiś mężczyzna molestuje naszą córkę?! No cóż, księdzu Piotrowi pomogło panujące wśród wieśniaków przekonanie, że seks z kapłanem… nie jest grzechem ani nawet czymś, na co należałoby patrzeć z naganą. Myślała tak nie tylko matka Grazide, bowiem jak czytamy dalej w protokole sądowym
Potem w styczniu ksiądz oddał mnie za żonę mojemu nieżyjącemu już mężowi Piotrowi Lizierowi, ale nadal często do mnie przychodził, żeby współżyć cieleśnie i działo się tak przez pozostałe cztery lata życia mego męża. Mój mąż wiedział tym i wyrażał zgodę. Czasami pytał mnie: „Czy ksiądz to z tobą robił?” i ja odpowiadałam: „Tak”. A mój mąż mówił: „Skoro to ksiądz, to w porządku. Ale nie idź do innych mężczyzn.
Trochę przypomina to opowieści dziwnej treści, głoszone w trakcie pandemii COVID 19 przez niektórych fanatyków religijnych, walczących z udzielaniem komunii na rękę za pomocą twierdzenia, iż w trakcie przyjmowania Eucharystii nie można się zarazić chorobą, bo boża moc wypala wszystkie wirusy. Podobnie jak (wedle tych samych „autorytetów”) woda święcona.
Namiętność żywiona przez księdza do zamężnej parafianki mogła wręcz doprowadzić do zbrodni. W XV wieku w Królestwie Polskim prezbiter diecezji krakowskiej – ksiądz Jan Pieniążek z Witowic nie tylko miał namiętny romans z nadobną żoną kasztelana ciechanowskiego – Jakuba Boglewskiego- Dorotą, ale także, nie mogąc znieść myśli o tym, że ma konkurenta w osobie jej męża, wraz ze sługą wdarł się do sypialni mężczyzny i go zamordował. Od tej pory już nic nie stało kochankom na przeszkodzie w gruchaniu jak dwa gołąbki, bo zarówno Pieniążek jak i jego luba dzięki ochronie Kościoła uniknęli kary. Szczęścia tego nie miał sługa prezbitera i współuczestnik zbrodni- jako że kogoś za morderstwo trzeba było ukarać, padło na biedaka, którego publicznie wypatroszono i pocięto na kawałki.
Włos na głowie jeży również historia przytoczona w XIII wieku w przez jednego z ostatnich sprawiedliwych w szeregach ówczesnego duchowieństwa – franciszkanina Salimbene de Adma da Parma, na łamach napisanego przez siebie poradnika dla młodych panien, zbierającego mrożące krew w żyłach i skandalizujące historie mające posłużyć młodym dziewczętom jako przestroga przed seksualnymi przestępcami w sutannach. Jedna z nich opowiada o kobiecie, która w trakcie spowiedzi wyznała słuchającemu jej kapłanowi, iż została zgwałcona. Spowiednik zamiast pocieszyć nieszczęsną tak podniecił się jej opowieścią, iż z miejsca… również dopuścił się na niej gwałtu. Podobnie – dwóch kolejnych, do których do których się udała. Dopiero czwarty okazał się godnym noszonej tonsury i dopełnił sakramentu. Przy tym:
(…) zauważył u niej nóż, którym zamierzała się zabić, gdyby i ten kapłan okrutnie ją wykorzystał.
Autor relacji należał do zakonu braci mniejszych, powstałego wskutek działań św. Franciszka z Asyżu. Mnisi ci, podobnie jak dominikanie, stali na o wiele wyższym poziomie moralnym niż większość ówczesnych duchownych, stanowiąc jakby przeciąg świeżego powietrza w zatęchłej atmosferze. Bo prowadzenie się zakonników starszej generacji również pozostawiało wiele do życzenia. Szczególnie złą opinią cieszyli się wędrowni mnisi. Istnieje pochodząca z XV wieku ilustracja przedstawiająca takiego braciszka spędzającego upojne chwile w ramionach małżonki człowieka, u którego się zatrzymał. W czasie gdy ojczulek przeżywa z kochanką erotyczną ekstazę, mąż tejże spędza noc na modłach w kaplicy. Z kolei żyjący w XIII wieku włoski ojciec Gherardino Segarello, bawiąc w Parmie, tak omotał sobie wokół palca goszczącą go wdowę, iż przekonał ją, by pozwoliła lec mu nago w łożu jej córki, bo jak argumentował braciszek, Bóg zesłał na niego wizję nakazującą mu przetestować dziewictwo dziewczyny. Jak łatwo się domyślić w wyniku owej próby panna dziewicą być przestała.
O tym, że co do moralności mniszej niewielu miało w wiekach średnich jakiekolwiek złudzenia najlepiej świadczy historia Wilhelma Marshalla, żyjącego na przełomie XII i XIII wieku angielskiego rycerza stanowiącego dla współczesnych wcielenie cnót rycerskich, w czym podobny był trochę do naszego Zawiszy Czarnego. Otóż w trakcie jednej ze swych podróży Marshall napotkał na zakonnika, który zbiegł z klasztoru razem z kochanką. Sam fakt złamania przez duchownego ślubów czystości niezbyt poruszył Wilhelma, bardziej wstrząsnęły nim jego plany na przyszłość- braciszek zabrał bowiem ze sobą trochę klasztornych pieniędzy, planując utrzymywać się z lichwy. Jako że pożyczanie na procent uważane było przez Kościół za grzech śmiertelny, prawy rycerz w trosce o dobro duszy zbiegłego mnicha… obrabował go z całej posiadanej gotówki. Epizod ten sporo mówi nam o ówczesnej umysłowości, zwłaszcza że nie uznawano go za wstydliwy- wręcz przeciwnie – po śmierci Marshalla znalazł się w jego oficjalnej biografii, zamówionej przez syna zmarłego w celu rozsławienia czynów ojca.
Na koniec winniśmy wspomnieć co nieco o mniszkach. Żyjące w klasztorach kobiety uważano za oblubienice Chrystusa i jako od takich oczekiwano cnotliwego życia. Tymczasem już na początku epoki w tzw. mrocznych wiekach (a w tym przypadku chodziło o wiek VII) arcybiskup Canterbury grzmiał:
Zwierzęcość rozsiadła się w ich sypialniach, gdzie każde łoże splugawione najhaniebniejszą rozpustą. Już nie Dziewicę Niepokalaną wzięły sobie za modłę do naśladowania wszetecznice, ale Frynę z Messaliną; ,już nie Chrystusowi niosą pokłon, ale bałwanom Priapa.
Gdyby ktoś nie wiedział, Frynę to słynna prostytutka z Aten, Messalina będąca nimfomanką żona cesarza Klaudiusza (poczciwiny, znanego współczesnym z powieści i serialu Ja, Klaudiusz),a Priap to rzymskie bóstwo o ogromnym członku. Wymieniona trójca jasno wskazuje, że w żeńskich klasztorach źle się działo.
Sytuacja w kolejnych wiekach nie poprawiła się zbytnio. Wiele mniszek, które w klasztorne mury trafiło wbrew swej woli, nie zamierzało rezygnować z uciech doczesnego życia i brało sobie kochanków. Niektóre z nich wykazywały się przy tym niezwykłą namiętnością, ale również i wyobraźnią. Pewna siostra, którą oskarżono o to, że oddaje się igraszkom z przystojnym młodzieńcem, przyjęła nietypową linię obrony, oświadczając że będący jej doświadczeniem seks rzeczywiście był dziki i zwierzęcy, ale uprawiała go nie z mężczyzną, lecz… inkubem (rodzaj demona), który przybrawszy ludzką postać, posiadł ją nie raz, nie dwa, ale ponad czterysta razy, po czym zaczął ścigać inne zakonnice z klasztoru, by i je pozbawić dziewictwa. Miny sędziów, którzy słyszeli to zeznanie, musiały być zaiste bezcenne.
Nie wiadomo, czy sąd uwierzył w rzekome odwiedziny jurnego gościa z piekła, ale raczej na pewno dla będącej obiektem dochodzenia siostry jej życie łóżkowe nie miało tak makabrycznych kontrowersji jak dla zakonnicy z Yorku, która wskutek złamania ślubów czystości w roku 1166 zaszła w ciążę. Dziecka co prawda nie urodziła, bo jak się zdaje, dokonała aborcji (choć źródło relacjonujące całą historię podaje, że to sam Bóg interweniował, usuwając płód z jej łona), ale dzielące z nią klasztor siostry nie przeszły nad wydarzeniem do porządku dziennego. Gdy kobieta była na kolejnej randce z ukochanym, mniszki napadły na parę z zasadzki, po czym dały siostrze do ręki ostry nóż i pod groźbą śmierci kazały wykastrować mężczyznę, co nasza bohaterka uczyniła.
Wizją, która spędzała hierarchom sen z powiek, była możliwość przekształcenia się klasztorów żeńskich w wielkie centra miłości damsko-damskiej i to bynajmniej nie platonicznej. Stąd powtarzane przez kolejnych biskupów uchwały zakazujące sypiać zakonnicom po dwie w jednym łóżku. Jako że do tematu wracano raz po raz, począwszy od czasów żyjącego w V wieku świętego Augustyna, wydaje się, iż coś mogło być na rzeczy, a lesbijskie figle mniszek nie były wyłącznie wizjami męskiej wyobraźni.
Wszystkie powyżej przytaczane historie rysują niezbyt budujący obraz moralności kręgów kościelnych w wiekach średnich. Paradoksalnie niosą jednak katolikom XXI wieku pewną nadzieję- skoro Kościół pomimo posiadania takich funkcjonariuszy, jak ci, których przywołaliśmy na kartach naszego artykułu, przetrwał średniowiecze i jeszcze dokonał wiele dobrego dla ludzkości, to i dzisiaj wyjdzie na prostą.
Nadchodzi nowe. A z nim syfilis
Średniowiecze wedle powszechnego konsensusu skończyło się w roku 1492 wraz z odkryciem Ameryki przez Krzysztofa Kolumba. Konsekwencje wyprawy wielkiego odkrywcy miały w rewolucyjny sposób odmienić świat, a także życie seksualne mieszkańców Europy.
Zza drugiej strony Atlantyku na Stary Kontynent popłynęło bowiem nie tylko złoto. Wracający z Ameryki żeglarze Kolumba przywieźli ze sobą coś jeszcze, choć nie zdawali sobie z tego sprawy- nieznaną dotychczas w Europie chorobę weneryczną – kiłę, zwaną też syfilisem. Błyskawicznie zaczęła ona siać spustoszenie wśród miłośników łóżkowych uciech. Epidemia wybuchła już w roku 1494 w trakcie oblężenia Neapolu przez króla Francji Karola VIII. W inwazyjnej armii służyło wielu hiszpańskich najemników, a w ślad za nią podążały tabory z nierządnicami. Część iberyjskich żołnierzy prawdopodobnie już była nosicielami choroby- marynarze Kolumba zarazili się nią, gwałcąc Indianki, a po powrocie do domu podzielili się wywołującymi nią drobnoustrojami z pracownicami burdeli, w których świętowali sukces wyprawy. Te miały innych klientów, którzy zarażali inne pracownice seks-biznesu, od tych ostatnich zaś bakterię krętka bladego przejęli najemnicy biorący udział we włoskiej wyprawie Karola. Wkrótce po zdobyciu Neapolu w mieście wybuchła zaraza choroby, którą początkowo brano za ospę lub trąd. Sytuacja była tak dramatyczna, że władca Francji, choć zwycięski, zarządził odwrót. Mleko już jednak się rozlało, a syfilis rozpoczął zwycięski marsz po Europie.
Do Polski choroba przybyła już w następnym roku. Co ciekawe, znamy personalia pacjenta zero- była nim wedle kronikarza Macieja z Miechowa żona Wojciecha Białego -sługi burgrabiego krakowskiego, która chorobę przywiozła jako pamiątkę z… pielgrzymki do Rzymu. Można by rzec, że to, co się w Rzymie wydarza, w Rzymie zostaje, ale nie tym razem. Kiła nad Wisłą rozszalała się błyskawicznie, omal nie doprowadzając do zagłady dynastii Jagiellonów- umarł na nią zarówno król Jan Olbracht jak i jego następca na tronie -Aleksander Jagiellończyk oraz ich brat – prymas Polski Fryderyk (który chyba nie prowadził się lepiej niż biskup Zawisza). Tym samym z licznych synów Kazimierza Jagiellończyka przy życiu pozostało dwóch- niezbyt udany król Czech i Węgier – Władysław, oraz najmłodszy z braci – Zygmunt, który paradoksalnie przejść miał do historii pod przydomkiem Stary. Od zarażenia ocaliła go stałość w uczuciach- pozostawał wierny jednej kochance.
Przywleczona z Ameryki choroba wywoływana przez krętka bladego terroryzować miała Europejczyków aż do XX wieku i wynalezienia antybiotyków. Choć jej późniejsze odmiany nie zabijały tak szybko, jak w czasie pierwszej epidemii, to i tak kiła zniszczyć miała życie niezliczonym ludziom, deformując ich ciała, wpędzając w szaleństwo lub wysyłając na tamten świat- do jej ofiar należeli m.in. Jan III Sobieski, Fryderyk Nietzsche czy zgasły w młodym wieku Stanisław Wyspiański. Można wręcz zaryzykować stwierdzenie, że jeśli chodzi o erotyczną sferę życia epoka nowożytna była epoką syfilisu.