Pamiętacie swoje lekcje muzyki w szkole? Ja swoje wspominam… rzadko, bo tak naprawdę pasją składania dźwięków zaraziłem się właśnie wtedy, gdy program szkolny przestał mnie nimi zadręczać. Historia z lat siedemdziesiątych, która miała miejsce w Kanadzie pokazuje jak można bez wielkich możliwości sprzętowych czy finansowych nauczyć muzyki. W Polsce wciąż jest za mało znana.
Hans Fenger, długowłosy zbuntowany młody człowiek musiał szybko znaleźć pracę, gdy jego dziewczyna zaszła w ciążę. Zatrudnił się jako nauczyciel muzyki w Langley, niedużym kanadyjskim mieście.
Spośród jego uczniów wiele pochodziło z oddalonych od miasta farm, gdzie kontakt z kulturą był dość ograniczony. Fenger postanowił spróbować zaszczepić im swoją pasję do rocka. W tamtym czasie jedne z najlepszych swoich płyt nagrywali David Bowie, The Beatles i cała plejada gwiazd, na którą do dziś powołują się twórcy.
– Nie miałem pojęcia o konwencjonalnej edukacji muzycznej, nie widziałem jak nauczać śpiewu – będzie po latach wspominać Fenger. Podkreślał natomiast, że dzieci, które spotkał w szkole miały “to coś”, co on sam nazywa francuskim wyrazem élan (zapał, poryw).
Mężczyzna nie korzystał także z ustanowionej w programie szkolnym listy utworów. Nie podobały mu się infantylne melodyjki i teksty przedstawiające idylliczne dzieciństwo, które przecież dla większości z jego uczniów była fikcją.
– Nigdy nie lubiłem “muzyki dla dzieci”, która ignoruje rzeczywistość ich życia, a ta potrafi być mroczna i przerażająca – mówił Fenger – Te dzieci nienawidziły “słodyczy”. Podobały im się piosenki, które dotyczyły samotności i smutku.
Nauczyciel posłuchał emocji uczniów i tworząc z nich około 60-osobowy chór zaaranżował utwory McCartney’a, The Beach Boys oraz Davida Bowiego. W nowym wykonaniu utwory zabrzmiały zupełnie inaczej, pokazując jak wielką siłę ma interpretacja. Na szczęście Fenger pomyślał także nad tym by zachować efekt wspólnej pracy.
Organizując zbiórkę wśród rodziców udało się sfinansować nagranie. Zrobiono to w sali gimnastycznej, korzystając jedynie z dwóch mikrofonów. Piosenki następnie wytłoczono na 300 płytach winylowych, które powędrowały do rodzin uczniów. Powstały łącznie dwie takie płyty i prawdopodobnie dziś nikt by o nich nie pamiętał gdyby nie pewien kolekcjoner.
W 2001 roku Brian Linds kupił oba albumy na wyprzedaży w sklepie przeznaczającym zyski na pomoc charytatywną. On także, podobnie jak Fenger prawie 30 lat wcześniej, dostrzegł w interpretacjach “to coś” i postanowił zainteresować nimi poważne wytwórnie. Udało mu się dopiero za jedenastym razem! Album kompilujący obie płyty zatytułowany “Innocence & Despair” został doceniony przez krytyków i dziennikarzy, słów uznania nie szczędził między innymi Richard Carpenter (The Carpenters) oraz Neil Gaiman (pisarz, scenarzysta, redaktor). Telewizja VH-1 zaaranżowała ponowne spotkanie nauczyciela i uczniów, nakręciła o nim film dokumentalny, a gdy reżyser Spike Jonze przedstawiał autorce ścieżki dźwiękowej do tworzonego przez siebie filmu “Gdzie mieszkają dzikie stwory” inspiracje – pokazał jej właśnie ten album.