Brazylijski astronom amator nagrał jasny rozbłysk na powierzchni największej planety Układu Słonecznego w poniedziałek (13. września).
– Jestem wytrwałym obserwatorem – powiedział José Luis Pereira portalowi Space.com. – Gdy Jowisz, Saturn i Mars są w opozycji (czyli znajdują się po przeciwnej stronie nieba niż Słońce, co daje najdogodniejsze warunki do obserwacji), staram się robić zdjęcia każdej nocy. Szczególnie chętnie fotografuję mojego ulubionego Jowisza.
Tym razem bardzo się to opłaciło. Pereira włączył kamerę, która zarejestrowała w sumie 25 filmów. Niczego nieświadomy poszedł spać. Dopiero gdy następnego dnia rano wrzucił nagrania do programu DeTeCt (służącego do wykrywania nowych zjawisk na filmach nieba), ten zaalarmował go o możliwej kosmicznej kolizji. Prawdopodobnie w atmosferze Jowisza spłonęła niewielka asteroida lub kometa.
Oto film nakręcony przez Pereirę.
Eksplozje w atmosferze Jowisza zdarzają się dość często
Jowisz jest gazowym olbrzymem. Nie ma powierzchni takiej jak planety skaliste, choćby Ziemia, więc rozbłysk nie powstał w wyniku zderzenia dwóch ciał stałych. Jednak gdy jakiś obiekt wchodzi w atmosferę z dużą prędkością, spręża przed sobą gazy, co gwałtownie podnosi ich temperaturę. Mniejsze ciała ulegają wtedy całkowitemu spaleniu. Większe mogą eksplodować, a spalą się dopiero ich fragmenty.
Takie zdarzenia nie są rzadkie. Masa Jowisza to 318 mas Ziemi, co czyni go największym po Słońcu źródłem przyciągania grawitacyjnego w Układzie Słonecznym. W pole jego oddziaływania wpada wiele kosmicznych skał, których w okolicy jest pod dostatkiem.
W samym pasie planetoid między Jowiszem a Marsem krąży pond 700 tysięcy skatalogowanych obiektów. Jest ich jednak o wiele więcej (ostatnio astronomowie donosili, że odkryli kolejne pół miliona asteroid).
Rozpad komety Shoemaker-Levy 9
Siła przyciągania Jowisza wpływa też na tor komet, mimo że poruszają się one znacznie szybciej niż asteroidy. W 1993 roku dwójka astronomów odkryła, że prawdopodobnie 20-30 lat wcześniej Jowisz przechwycił jedną z nich. Zaczęła go okrążać, czyli stała się jego satelitą. Od nazwisk jej odkrywców nazwano ją Shoemaker-Levy 9.
Pół roku później polski astronom Wiesław Wiśniewski (pracujący w obserwatorium w amerykańskim Tuscon) odkrył, że siła przyciągania Jowisza rozerwała jądro komety Shomemaker-Levy na dziewięć osobnych brył. Kometa podzieliła się zaś ostatecznie aż na 21 osobnych odłamków, które między 16 a 22 lipca 1994 roku wchodziły w atmosferę Jowisza – był to tak zwany „upadek łańcuszkowy”.
Było to jedno z najbardziej widowiskowych wejść w atmosferę Jowisza. Resztki po rozpadzie komety – prócz ulotnych błysków – pozostawiły także trwalsze ślady, które utrzymywały się w atmosferze planety kilka miesięcy.
Amatorzy też mają szanse na obserwacje zderzeń z Jowiszem
Tym razem upadek nie był aż tak ciekawy. Nie można liczyć na widowiskowe plamy, które będą widoczne przez teleskop. Śladu po uderzeniu już nie ma. Świadczy to o tym, że obiekt był na tyle mały, iż uległ całkowitemu spaleniu, napisał na Twitterze astronom fotograf Damian Peach.
Czego potrzeba do obserwacji Jowisza? Pereira obserwuje planety teleskopem zwierciadlanym (zwanym teleskopem Newtona) 275mm o ogniskowej 5,3 mm, kamerą QHY5III462C z okularem Televue Powermate 5x (o ogniskowej 26,5 mm) i filtrem IRUV. Jest to zestaw dla bardziej zaawansowanych amatorów. Podstawowe obserwacje planet można prowadzić za pomocą lunet (teleskopów soczewkowych), a zdjęcia wykonać za pomocą aparatów cyfrowych.
Źródło: Space.com