Zanim powieść Bolesława Prusa została wydana w formie książkowej w 1890 r., ukazywała się w prasie (w „Kurierze Codziennym” w latach 1887–1889). Autor pisał ją z odcinka na odcinek. Twierdził wprawdzie, że nie miało to wpływu na ostateczny kształt dzieła, jednak krytycy i recenzenci, którzy wykryli w fabule różne niekonsekwencje, byli odmiennego zdania. Według nich to właśnie sposób tworzenia opowieści – rozciągnięty w czasie i podzielony na odcinki twórczego skupienia, gdy Prus odrywał się na chwilę od innych obowiązków i zasiadał do pisania kolejnego epizodu przygód Wokulskiego – odpowiadał zarówno za luźny, meandrujący i miejscami niespójny kształt akcji, jak i za wpadki, które się autorowi zdarzały.
Oto przykłady: furman Wysocki mieszka najpierw na ulicy Radnej w podupadającej lepiance, ale potem, gdy Wokulski załatwia u niego lokum dla Marianny (nieletniej prostytutki z Powiśla, której postanowił pomóc), jego mieszkanie mieści się już na Tamce. Poza tym idzie się do Wysockich „na górę”, czyli nie mogli mieszkać w jakiejś parterowej ruderze. Jednocześnie w powieści nie ma żadnej wzmianki, że Wysoccy się przeprowadzili!
Dalej – lokaj Krzeszowskich najpierw ma na imię Konstanty, a potem Leon. Dezorientujące są również informacje o tym, gdzie mieszka (w sumie wygląda na to, że nigdzie). Kolejne, może i drobne, ale jednak przeinaczenie: mieszkanie Stawskiej w I tomie powieści mieści się w prawej części korytarza kamie-nicy Łęckich, a w tomie II – już w lewej. I wreszcie – Rzecki oraz Wokulski wspominają, że Minclowa, żona Wokulskiego, kazała mu chodzić ze sobą do kościoła. Jednak później sam kupiec wyjaśnia, stojąc przed świątynią Karmelitów, że w domu Bożym nie był od dawna i przypomina sobie tylko dwa takie przypadki z ostatnich lat – swój ślub i pogrzeb żony! W książce można też wytropić sprzeczne motywy ślubu Wokulskiego z Minclową oraz przyczyny jej śmierci.
Lecz naprawdę intrygujące są rozmaite niedopowiedzenia narratora. Pewne kwestie zdaje się sugerować czy imputować, pozostawiając czytelnika w interpretacyjnej rozterce. Oto w powieści niemal całkowicie nieobecni są Rosjanie, a wszak Warszawa tamtych czasów była miastem należącym do carskiego imperium! Jej ulice zapełniali rosyjscy policjanci, wojskowi, żandarmi i umundurowani urzędnicy (przedstawiciele administracji państwowej w Rosji nosili wówczas uniformy). A w powieści jeśli już pojawia się jakiś Rosjanin, to np. sympatyczny kupiec Suzin. Raz pomógł Wokulskiemu w zdobyciu skromnego kapitału podczas zesłania na Syberię, potem zaś w trakcie pobytu w Warszawie zaproponował polskiemu kupcowi intratny biznes (poza tym zachowuje się stereotypowo: pije na umór i śpiewa pieśni po restauracjach). Ta nieobecność Rosjan na kartach książki tłumaczona jest dwutorowo: albo jako celowy zabieg Prusa – który w ten sposób swoiście mścił się na Rosjanach okupujących Polskę – albo jako napomnienie pisarza, że Polacy już tak pogodzili się z brakiem niepodległości, że zwyczajnie obecności Rosjan pośród siebie nie zauważają.
„Lalka” to powieść realistyczna, sam Prus uchodził zresztą za twardego racjonalistę. A jednak w książce pojawia się wątek fantastyczny, który z dzisiejszej perspektywy mógłby zostać uznany za typowy przykład science fiction. Wiąże się z paryskim epizodem Wokulskiego. Kupiec spotyka w stolicy Francji prof. Geista, który prowadzi (wyśmiewane przez innych naukowców) badania nad stworzeniem metalu lżejszego od powietrza. Demonstracja, którą Geist przeprowadza dla Wokulskiego w swojej pracowni, nie pozostawia jednak wątpliwości – rzecz wydaje się możliwa. Nazwisko profesora jest znaczące: geist po niemiecku znaczy „duch”. Czyżby to metaforyczny znak wiary Prusa w siłę i sprawczą moc nauki, która miałaby zmienić na lepsze losy ludzkości?