Kiedy stromizna się skończyła, dwaj zmęczeni mężczyźni weszli na olbrzymią śnieżną równię. Miała wielkość boiska piłkarskiego. Trochę ich to zdziwiło, bo z daleka wierzchołek wyglądał prosto jak jedynka. Była godz. 17. Rozejrzeli się i w odległości 100 m zobaczyli lekkie wzniesienie. Po dwudziestu minutach byli na nim. Ciężko dysząc, rozglądali się wokół. Chmury były ponad kilometr pod nimi… W ten sposób 2 lipca 1939 r. dwaj Polacy – Jakub Bujak i Janusz Klarner – weszli na liczący 7434 m szczyt Nanda Devi Wschodniej. Przez kilkadziesiąt kolejnych lat był to nasz największy sukces w Himalajach. „To wówczas było osiągnięcie na miarę światową – mówi „Focusowi Historia” Janusz Kurczab, himalaista, historyk alpinizmu, autor książek i artykułów o wspinaczce. – Tym wejściem znaleźliśmy się w nurcie eksploracyjnym himalaizmu. Sama Nanda Devi Wschodnia była szóstym co do wysokości szczytem zdobytym przez człowieka”. Jednak ten sukces stał się nie tylko zapowiedzią późniejszych polskich wypraw, ale też towarzyszących im tragedii i tajemnic.
Idée fixe Karpińskiego
Inicjatorem wyprawy z 1939 r. był Adam Karpiński, nazywany przez znajomych „Akarem”. Już w 1924 r. wzywał do zaatakowania Mount Everestu, najwyższej góry świata. Uważał, że polskie środowisko taternickie dojrzało do tych wyzwań. „To były oceny błędne, ponad stan. Nasze wejścia w Alpach nie były żadnymi sukcesami sportowymi, ustępowaliśmy bardzo wspinaczom z krajów alpejskich. Ale wyprawa na siedmiotysięcznik była w granicach naszych możliwości. Tam nie potrzeba wyjątkowych umiejętności wspinaczkowych. Trzeba być jedynie silnym, odważnym, z dobrą kondycją – ocenia to Kurczab. – Jeśli chodzi o Everest, to nie tylko my nie mieliśmy szans. Brytyjczycy sami chcieli wejść na tę górę i nie dopuszczali wspinaczy innych nacji”. Indie były kolonią brytyjską i to oni dawali zezwolenia na atakowanie szczytów. Anglicy odmawiali nawet wtedy, gdy Karpiński, owładnięty ideą zdobycia najwyższej góry świata, proponował, że weźmie udział w ich wyprawie jako tragarz. Wtedy wpadł na inny pomysł: K2 w Karakorum, drugi szczyt globu, liczący 8611 m. Ale pozwolenie dostali Amerykanie. Kiedy Polacy już tracili nadzieję, wiosną 1939 r. dostali od Brytyjczyków zgodę na wyprawę w Himalaje Garhwalu.
Jako cel Karpiński wybrał Nanda Devi Wschodnią. Góra leżała w Indiach. Główny szczyt masywu (7816 m) od zachodu wznosi się we wnętrzu trudno dostępnego ogromnego kotła górskiego zwanego Sanktuarium Nanda Devi. Zdobyty został przez anglo-amerykańską wyprawę w 1936 r. i aż do 1950 r. było to rekordowe osiągnięcie. Polacy postanowili wchodzić na wschodni szczyt masywu, liczący 7434 m.
Lider ekspedycji Karpiński miał 42 lata i był najstarszym jej członkiem. Ten inżynier mechanik, pilot i szybownik w czasie I wojny światowej służył w lotnictwie, a po wojnie brał udział w lotniczym rajdzie dookoła Europy. Jako taternik przeszedł zimą grań Tatr Wysokich. W Andach w 1934 r. wszedł na Mercedario (6720 m), miał więc doświadczenie wysokościowe. „Był jeden problem. On niestety dość długo się aklimatyzował. Nie dał rady z tych powodów wejść na Aconcaguę (6959 m)” – podkreśla Kurczab.
Drugim członkiem wyprawy był Stefan Bernadzikiewicz, też inżynier. Pracował wcześniej w fabryce broni. Doskonale zarabiał, ale rzucił posadę na rzecz kariery naukowej. Został asystentem na politechnice, gdzie zajmował się silnikami spalinowymi. Oprócz tego miał tam więcej czasu na wyjazdy w góry. Był na Kaukazie i dwukrotnie na Spitsbergenie. Trzeci z ekipy, Jakub Bujak, również był inżynierem, w dodatku z doktoratem. I też zajmował się silnikami – jego prototyp testowano na linii kolejowej Kraków–Zakopane (podobno lokomotywa osiągała niesamowite prędkości). A w górach należał do polskiej czołówki: wspinał się w Alpach i na Kaukazie. Obaj – Bernadzikiewicz i Bujak – byli po trzydziestce.
Nowy sponsorem
Problemem dla wyprawy okazały się pieniądze. Wyliczono, że będzie kosztować 30 000 zł. Była to pokaźna kwota – w 1939 r. premier RP zarabiał 3000 zł miesięcznie, tyle samo profesor uniwersytecki. Robotnik wykwalifikowany otrzymywał ok. 140 zł. Część pieniędzy dał Państwowy Urząd Wychowania Fizycznego i Przysposobienia Wojskowego, trochę Klub Wysokogórski. Szef komitetu organizacyjnego Florian Znamięcki, komisaryczny zarządca łódzkich zakładów włókienniczych „Scheibler i Grohmann”, również poprosił znajomych przedsiębiorców o wsparcie wyprawy. Jednak wciąż brakowało 10 000 zł, choć Bujak sprzedał nawet swój samochód! Szukano więc (tak jak dziś) sponsora.
I wtedy zjawił się 28-letni Janusz Klarner. Też inżynier, tyle że nie taternik. Zaproponował, że da brakujące 10 000 zł, jednak w zamian chce pojechać na wyprawę. Powiedział, że da sobie radę, bo jest sportowcem: żeglarzem i narciarzem. „Ale nigdy się nie wspinałeś” – powiedział Karpiński. „E tam, to drobiazg” – odparł Klarner.
W Polsce było przynajmniej kilkudziesięciu taterników o odpowiednich kwalifikacjach, tyle że brakowało im pieniędzy. A Klarner je miał, a właściwie miał je jego ojciec Czesław – przedsiębiorca, a wcześniej wiceminister skarbu. Władze klubu robiły problemy, więc „Akar” i Bujak pojechali z Klarnerem zimą w Tatry. Przeszli trudną drogą na Lodowy Szczyt. Okazało się, że nowicjusz spisał się wspaniale. Był silny, wytrzymały, sprawny, a w dodatku nauczył się błyskawicznie wiązać linę oraz używać raków i czekana.
Została jeszcze kwestia sprzętu. Nie było wtedy kurtek puchowych czy goretexu albo lin z włókien sztucznych. W góry zakładano grube swetry, marynarki i skafandry z kapturem. Karpiński – który sam skonstruował namiot szturmowy, śpiwór, a nawet specjalne rako-buty (choć te ostatnie się nie sprawdzały) – znał w Warszawie firmę „Kera”. Wcześniej uszyła namioty na wyprawę w Andy, teraz wykonała namioty, śpiwory i skafandry w Himalaje. Buty jednak zakupiono w Wiedniu. Takie, jakich używali niemieccy i austriaccy alpiniści.
Wyprawa
W końcu kwietnia 1939 r. Polacy opuszczają kraj i w dwóch grupach dopływają statkiem do Bombaju (Karpiński wcześniej, by załatwić sprawy administracyjne). Potem jadą dwa dni koleją, a na koniec jeszcze autobusem. Docierają do miejscowości Almora, gdzie spotykają oficera łącznikowego mjr. Foya. Wynajmują 6 tragarzy wysokościowych: 4 Szerpów i 2 mężczyzn z plemienia Bothiów. Potem wraz z kilkudziesięcioma kulisami, niosącymi sprzęt oraz żywność, po 10 dniach dochodzą do bazy pod Nanda Devi. Na miejsce docierają 25 maja, bardzo późno. Niedługo zacznie się monsun, a wraz z nim obfite opady śniegu i silne wiatry. Ale Polacy nic na to nie mogą poradzić.
Zaczyna się wspinaczka. Idą w górę niebezpieczną granią, poprzetykaną wysokimi turniami. Istotną trudność stanowią gigantyczne nawisy śnieżne, które przewalają się na drugą stronę grani. Wspinając się po takim nawisie, alpiniści ryzykują, że się zarwie i runą w przepaść.
Z kolei marsz po drugiej stronie utrudniony jest przez zamaskowane śniegiem szczeliny lodowe. Zdarza się, że w nie wpadają, kilka razy pod wspinaczami zawalają się też nawisy (ekipę ratują liny – na stałe instalowane poręczówki). Wpada Klarner, wpadają Szerpowie. Wszyscy cierpią na jakieś choroby: biegunki, infekcje, zatrucia. Męczy ich także choroba wysokościowa – mają bóle głowy, są przemęczeni.
17 czerwca założyli obóz III na wysokości 6250 m, 19 czerwca – IV obóz na 6400 m. Następnego dnia Bujak i Bernadzikiewicz pokonali wysoki, pionowy uskok grani i zaporęczowali go. Doszli na wysokość 6700 m. Stamtąd można było już atakować szczyt! Wtedy pojawiają się pierwsze niesnaski. W najlepszej formie są Bujak, Bernadzikiewicz i nowicjusz Klarner. Najgorzej czuje się kierownik wyprawy Karpiński. „Akar” ma słabą kondycję, wolno chodzi, doskwierają mu jakieś problemy z sercem, nie jest w stanie torować drogi w głębokim śniegu. Ale prze na szczyt, nie bacząc na swoje możliwości. Jest chorobliwie ambitny – przecież to on był motorem całej wyprawy, gdyby nie on, nigdy by się tutaj nie znaleźli! Zaczynają się słowne przepychanki. Bujak chce zejść z osłabionym Karpińskim, a do ataku mają ruszyć Klarner i Bernadzikiewicz w towarzystwie 2 Szerpów. Jednak „Akar” nie wytrzymuje: uważa, że też powinien iść. Dochodzi do kłótni z Bernadzikiewiczem. Wreszcie Karpiński ustępuje. Rozsądek zwycięża. Z bólem serca oddaje zespołowi szturmowemu flagę do zatknięcia na szczycie.
Dwójka Polaków idzie razem z Szerpami Dawą Tseringiem i Indżungiem. Po ostrej wspinaczce docierają prawie na 7000 m. Tam zakładają obóz V. I wtedy pod Indżungiem zawala się nawis. Mężczyzna spada 15 m, ledwo utrzymuje go na linie drugi Szerpa. Polacy zrzucają drugą linę, a potem już we trójkę ostatkiem sił wyciągają nieszczęśnika. Cała ta operacja trwa ponad pół godziny. Są wyczerpani, a Indżung tak zszokowany, że nie jest w stanie iść dalej. Muszą wracać. Pierwszy atak załamuje się, mimo że członkowie wyprawy byli w doskonałej formie…
Wtedy Karpiński wraca do gry. Zarządza losowanie drugiej dwójki szturmowej. Idzie z Bujakiem. Jednak docierają ostatkiem sił tylko na 6900 m. Karpiński definitywnie rezygnuje.
Triumf i śmierć
Do ostatecznego ataku ruszają pozostali Polacy i najsilniejszy z Szerpów – Dawa Tsering, który aż rwie się na szczyt. Monsun już nadszedł, szaleje wichura, całe szczęście śnieg przestaje padać na kilka dni. To ostatnia szansa. 2 lipca o godz. 5 rano wychodzą z V obozu. Jest zimno, ale niebo mają bezchmurne. O godz. 11 znajdują się na wysokości 7200 m. Jednak Bernadzikiewicz jest w bardzo złej formie. Do tej pory zawsze był na czele, ale wielodniowa walka na wysokościach nadwątliła jego siły. Krańcowo wyczerpany, zawraca. Razem z nim schodzi do obozu V rozczarowany Dawa.
Co innego Bujak i Klarner. Pokonują dość stromą skalną ścianę i wreszcie docierają na szczyt! Szczęśliwi, wracają do V obozu już w świetle księżyca. Tam czeka na nich pozostała dwójka. Są krańcowo zmęczeni, ale szczęśliwi. Jednak rozmowa się nie klei: widać, że Bernadzikiewicz bardzo przeżywa swój odwrót, jest małomówny i apatyczny. Na świętowanie sukcesu przyjdzie czas w bazie.
Na dole Szerpowie witają zdobywców z entuzjazmem. „Likwidowanie czterech górnych obozów zajęło nam trzy dni ciężkiej pracy” – pisze Klarner. Gdy zeszli do bazy, wieczorem mjr Foy, ich angielski oficer łącznikowy, organizuje uroczystą kolację. Jak pisze Klarner, po raz pierwszy raczą się alkoholem, być może polską wódką. Szerpowie piją rum, głośno śpiewając. Major wygłasza toasty łamaną polszczyzną. Krzyczy: „Niech żyje Polska!”, czym wzbudza wesołość Polaków. Wszyscy w bazie czują podniosłość chwili. Zdobywcy Nanda Devi Wschodniej przeszli bowiem do historii alpinizmu.
Po kilkudniowym obżarstwie i odpoczynku oraz leczeniu nóg (Klarner ma bąble na stopach) odbywają naradę w sprawie kontynuowania wyprawy. Nie wiadomo, jak przebiegała, ale w jej efekcie karawana ruszyła dalej w dolinę, by podejść pod trzywierzchołkowy masyw Trisuli. Jeden z wierzchołków, mierzący 7074 m, staje się celem kolejnego ataku. Dlaczego tam poszli? Był monsun, opady śniegu groziły lawinami. Zawinił brak doświadczenia? A może ambicja Karpińskiego i Bernadzikiewicza, którzy nie dali rady wejść na Nandę? Przed wyprawą nie było mowy o innych szczytach!
Tak czy inaczej, całą ekipą zaczynają mozolną wspinaczkę. Zakładają jeden obóz, potem drugi, dochodzą do grani na wysokości 6400 m. Stamtąd można już iść na szczyt, a droga wydaje się dość łatwa. Obóz III założyli kilkadziesiąt metrów poniżej grani. Bernadzikiewicz z Karpińskim zostają, a pozostali dwaj Polacy wraz z Szerpami schodzą niżej – by zabrać sprzęt i żywność. Kiedy 19 lipca wracają na stok, na którym powinien znajdować się obóz, Szerpowie zaczynają się niepokoić. Namiotu nie widać! Cały teren pokryty jest lawiniskiem. Prawdopodobnie lawina zeszła na obóz w nocy z 18 na 19 lipca. Znajdują rozrzucone buty, resztki zaparzonej herbaty. Dwa dni szukają, kopią, ale ciał Karpińskiego i Bernadzikiewicza ani śladu. Natrafiają tylko na kilka puszek po żywności i pokrywę od kamery.
Wojenna zawierucha
Klarner i Bujak wracali do kraju razem. 23 sierpnia wypłynęli z Bombaju. Wojna była tuż, tuż. Starali się wracać jak najszybciej, bo obawiali się o swoje rodziny. Klarner był oficerem rezerwy i spodziewał się mobilizacji. Już na morzu dotarła do nich wiadomość o wybuchu konfliktu. Przez Egipt i południe Europy
11 września dostali się do Lwowa. Tu się rozdzielili. Klarner ruszył do Warszawy, a Bujak został we Lwowie, gdzie czekał na żonę, która z dwójką dzieci przebywała gdzieś koło Rzeszowa. Niestety, nie spotkał ich. W połowie października przedostał się przez Karpaty z powrotem do Rumunii. Stamtąd przebił się do Francji, potem do Wielkiej Brytanii.
W Anglii początkowo służył jako mechanik w bazie lotniczej pod Blackpool, następnie pod Londynem, a w końcu w zakładach doświadczalnych Rolls-Royce’a w Derby. Zajmował się problematyką sprężania w silnikach lotniczych (można spotkać się z opinią, że już w Polsce zajmował się silnikami odrzutowymi, lecz to nieprawda). Były to tajne badania, mające bardzo duże znaczenie dla armii i chronione przez kontrwywiad brytyjski. W czasie wojny Bujak często się wspinał, należał do brytyjskiej organizacji górskiej. Podczas wyjazdów w góry towarzyszyła mu podobno ochrona.
5 lipca 1945 r. Bujak pojechał do Kornwalii. Niektórzy twierdzą, że była to typowa wycieczka turystyczna. Niewykluczone jednak, że chciał się powspinać na pionowych, wysokich klifach nadmorskich. Była z nim kobieta. Wiadomo, że biwakowali między wsią Zennor a brzegiem morskim. Tam właśnie znaleziono ich namiot. Z kolei plecak z rzeczami został w jednym z domów w Zennor. Najwyraźniej Bujak udał się – sam lub ze swoją współtowarzyszką – na wycieczkę do Penzance (to około 10 km), bo stamtąd wysłał na poczcie kartkę pocztową. To ostatnia wiadomość od Bujaka.
Do dziś nie wiadomo, co stało się z nim i jego znajomą. Może spadł do morza podczas wspinaczki? Ciała nigdy nie udało się odnaleźć – nic dziwnego, bo prądy w tym miejscu są odbrzegowe. Z morza sterczą skały. Może Bujak musiał ratować swoją współtowarzyszkę? Tuż po wojnie pojawiły się plotki wskazujące na coś bardziej tajemniczego. Podobno Bujak zdecydował się na powrót do Polski, a władze brytyjskie obawiały się, że może przekazać komunistom informacje o tajnych badaniach. Jednak na to, że w śmierć Polaka zaangażowane były angielskie służby specjalne, nie ma dowodów. Podobnie ma się rzecz z rzekomym udziałem sowieckiego NKWD.
Ślad bohatera
Klarner w czasie wojny 1939 r. zdołał dotrzeć do jednostki. Jedni twierdzą, że miał przydział do 1. Dywizjonu Artylerii Konnej, inni – do dywizjonu artylerii najcięższej. Jeśli był w DAK, walczył pod Tomaszowem Lubelskim, jeśli w tej drugiej jednostce – pod Kamionką Strumiłową. W czasie okupacji prowadził w Warszawie warsztat samochodowy, ale przede wszystkim był oficerem Armii Krajowej jako ppor. „Jar”. Walczył w powstaniu, dowodził oddziałem podczas ataku na niemieckie koszary przy ul. Czerniakowskiej, potem przeszedł do Lasów Kabackich, gdzie został ciężko ranny (postrzał w oko). Za bohaterstwo został odznaczony Krzyżem Walecznych.
Jeszcze podczas okupacji spisał swoje wspomnienia, których część została opublikowana w „Taterniku”, jedynym na świecie piśmie alpinistycznym wydawanym w konspiracji (roczniki 1941 i 1942). Nestor polskiego taternictwa Andrzej Wilczkowski w książce „Miejsce przy stole” pisze, że Klarner był po wojnie wykładowcą na kursie dla początkujących taterników. Jeździł na prelekcje o wyprawie na Nandę, w Krakowie na spotkanie z nim przyszło 250 osób. W 1948 r. ukazała się jego broszura o wyprawie „W śniegach Himalajów”. Cały tekst książki, którą napisał podczas okupacji, wydano dopiero w 1956 r. pt. „Nanda Devi”.
Klarner tego nie doczekał: 17 września 1949 r. wyszedł z mieszkania na Saskiej Kępie – bez dokumentów, ubrany w marynarkę – i ślad po nim zaginął. „Po kilku dniach do rodziny zgłosił się jakiś tajemniczy mężczyzna, który powiedział, że widział Klarnera w piwnicach ubeckiej katowni przy ul. Cyryla i Metodego. Ale ponownie z tym człowiekiem nie udało się skontaktować – mówi Anna Pietraszak, autorka filmu o Polakach na Nanda Devi. – To jest bardzo prawdopodobne. Klarner był oficerem AK, w dodatku jego ojciec był przedwojennym senatorem i wiceministrem”. Na inny trop wskazuje Wilczkowski. „Wiemy, że był uwikłany w jakąś wielką, bardzo skomplikowaną miłość i że pewnego dnia wyszedł z domu i więcej nie wrócił. Czy jedno z drugim ma związek przyczynowy? Nie siliłbym się na odpowiedź” – pisze w książce.
Anna Pietraszak twierdzi, że wyprawa w 1939 r. została zapomniana w polskim środowisku wspinaczy w wyniku celowego działania UB. „Nie istniała nawet jej legenda. Nie wspominano o niej na obozowiskach taternickich” – mówi w rozmowie z „Focusem Historia”. Czy to prawda? „Wyprawa była znana, opowiadano o niej – oponuje Janusz Kurczab. – Na niej wzorowali się uczestnicy pierwszej polskiej powojennej wyprawy na Noszak w Hindukuszu w 1960 r. Tym bardziej że kierownikiem wyprawy był Bolesław Chwaściński, który znał uczestników, spotkał nawet Karpińskiego na statku płynącym do Bombaju”.
Zemsta bogini?
Nanda to jedno z imion bogini śmierci Kali. Pojawił się przesąd, że polscy alpiniści naruszyli jej spokój i dlatego zostali ukarani. Wszak nie znaleziono ciał całej czwórki. Syn Karpińskiego Marek zginął w 1957 r. podczas wspinaczki w Tatrach. Brat Klarnera został zamordowany podczas wojny przez gestapo…
Tyle że zdobywcy głównego wierzchołka Nanda Devi (7816 m) dożyli siedemdziesiątki, a jeden z nich H. Adams Carter pod koniec lat 80. odwiedził Polskę i był honorowym gościem na zjeździe Polskiego Związku Alpinizmu. Lepiej więc skupić się na tym, że zdobycie Nanda Devi Wschodniej było przez kilkadziesiąt lat największym sukcesem Polaków w Himalajach. „Pierwsza wyprawa w Karakorum poszła dopiero w 1969 r. na Malubiting, a w Himalaje w 1974 r. na Kangbachen” – podkreśla Kurczab.
Warto wiedzieć:
Zdobyli dach świata czy nie?
Anglicy za punkt honoru stawiali sobie zdobycie Everestu. W 1921 r. przybyła pod górę pierwsza wyprawa. Mimo że miał to być jedynie rekonesans, wspinacze wdarli się na Przełęcz Północną (7066 m), przez którą szły kolejne ekspedycje. Rok później przekroczono już 8000 m. W pierwszym ataku szczytowym George Mallory, Edward Norton oraz Theodor Somervell bez tlenu wspięli się na wysokość 8225 m. W drugim ataku, już z tlenem, George Finch oraz Charles Granville Bruce doszli 100 m wyżej. Oczywiste było, że droga na Everest została przetarta i kolejne ekspedycje mogą zakończyć się sukcesem. W 1924 r. ruszyła następna wyprawa. Norton dotarł do wysokości 8572 m. Był to przez wiele lat rekord wysokości osiągniętej bez tlenu. W drugim ataku poszli George Mallory i Andrew Irvine. Mallory, absolwent Cambridge, znalazł się na everestowskiej wyprawie już po raz trzeci i był owładnięty manią zdobycia tej góry. Towarzyszył mu dużo młodszy Irvine – student, wioślarz uniwersyteckiej ósemki, silny i sprawny, a przede wszystkim utalentowany majsterkowicz, który udoskonalił aparaturę tlenową. Kiedy ruszyli do ataku, widziano ich na wysokości 8600 m, w okolicach skalnej ścianki, po której pokonaniu droga była już łatwa. Jednak potem pojawiły się chmury. Wspinacze nigdy nie wrócili do obozu. Czy zdobyli górę? Nie wiadomo. 10 lat później znaleziono czekan któregoś z nich, a na zwłoki Mallory’ego natrafiono w 1999 r. na wysokości 8200 m. Przed wyprawą Mallory obiecał żonie, że jeśli wejdzie na szczyt, zostawi tam jej zdjęcie. W znalezionym przy zwłokach portfelu były listy, notatki, ale brakowało fotografii Ruth…
Tajemniczy szalony sponsor wypraw
Kilka lat przed wyprawą Polaków w Himalaje na prelekcji przed wyprawą w Andy pojawił się nerwowy i chodzący szybkim krokiem mężczyzna. Podszedł wtedy do alpinistów i zapytał, ile im brakuje pieniędzy. Po czym wyjął książeczkę czekową, wypisał odpowiednią sumę i błyskawicznie zniknął, krzycząc: „Nie mam czasu, jestem spóźniony!”. Co pewien czas spotykał się z alpinistami, krzyczał („Co u was chłopaki? Ile potrzebujecie? Nie mam czasu, jestem ogromnie spóźniony”), rzucał zwitek pieniędzy i znikał. Po wielu latach okazało się, że owym mecenasem był polski przedstawiciel brytyjskiego króla herbaty sir Liptona. Przed wyprawą w Himalaje właśnie takiego dobroczyńcy brakowało.
Święta Nanda Devi
Przez kilkanaście lat rejon Nanda Devi w Indiach był zamknięty i ściśle pilnowany. Oficjalną przyczyną była ochrona świętości sanktuarium bogini. W rzeczywistości w 1965 r. tajna ekspedycja amerykańsko-indyjska umieściła na zboczach góry urządzenie szpiegowskie badające chińskie próby jądrowe. Po roku okazało się, że odbiornik zaginął, a zawierał bardzo radioaktywny pluton-238. Istniało prawdopodobieństwo, że porwała go lawina, a zawartość może skazić Ganges. Na poszukiwania wyruszyło kilka ekip finansowanych i organizowanych przez CIA oraz indyjskie siły specjalne. Drugi tajny nadajnik, ważący 125 kg, umieszczono na górze w 1967 r. Sprawa się wydała w 1978 r. po publikacji w amerykańskim piśmie „Outside”, a rewelacje te wywołały ogromne poruszenie w Indiach (tłumaczyć się musiał minister spraw zagranicznych). Kiedy sanktuarium Nanda Devi było już dostępne dla alpinistów, w 1978 r. znalazł się tam z wyprawą Wojciech Kurtyka.
Film z wyprawy
Mało zostało pamiątek po polskiej wyprawie – trochę zdjęć i zapisków. Jednak Anna Pietraszak zauważyła na jednej z fotografii… pokrywkę od kamery. Dodatkowo w zachowanym dzienniku Jakuba Bujaka znajdował się króciutki zapis, że filmował wyjście alpinistów z obozu na wysokości 6000 m. Kamera była ciężka, istniała więc szansa, że wspinacze nie brali jej do ataków szczytowych. Pod koniec lat 80. Pietraszak powiadomiono, że w Brytyjskim Instytucie Filmowym w Londynie znajduje się pudełko z napisem „Nanda Devi 1939”. Okazało się jednak, że w pudełku jest film… z polskiej wyprawy w Andy w 1937 r. Szukano więc dalej. Wreszcie po latach udało się. Film jest krótki (trwa 11 minut), ale jak na owe czasy jest bardzo dobrej jakości. Kilka ujęć zrobiono na grani powyżej 6000 m. Na filmie widać grań, szczyt, wspinających się alpinistów, obrazki z życia w bazie, portrety Szerpów.
Dla głodnych wiedzy:
- Janusz Klarner, „Nanda Devi”
- Justyn Wojsznis, „Polacy na szczytach świata”
- „Dziennik Himalajski” Jakuba Bujaka opublikowany w „Taterniku” z 1960 r. oraz omówienie wyprawy zamieszczone w „Taterniku” z lat okupacji.