Korupcja w okresie międzywojennym stała się zjawiskiem tak powszechnym, że obserwatorzy życia publicznego dziwili się dopiero, gdy jakiś ówczesny „przetarg” nie był ustawiony. Szczyt perfidii i jednocześnie „koronny” przykład, jak do prywatyzacji podchodziła polska klasa polityczna, stanowi afera żyrardowska.
MANUFAKTURĘ TANIO SPRZEDAM, A WRĘCZ DOPŁACĘ
Zakład lniany w tym obecnie liczącym 40 tysięcy mieszkańców mieście był największą tego typu manufakturą Europy na przełomie XIX i XX wieku. Po I wojnie światowej niemal w całości został wywieziony w głąb Rosji, jednak władze II RP tę perłę polskiej gospodarki odbudowały.
Łączny koszt poniesiony przez Skarb Państwa w latach 1918––1923 wyniósł dokładnie 2 586 000 franków szwajcarskich, czyli ponad 47 milionów marek polskich.
W drugiej połowie 1923 roku fabryka została sprzedana francuskiemu biznesmenowi Marcelowi Boussacowi. Jego spółka miała zapłacić za akcje żyrardowskiej spółki… 448 000 franków szwajcarskich, co było kwotą śmiesznie małą w porównaniu z wartością przedsiębiorstwa. Co jest jednak najbardziej bulwersujące w całej sprawie – Francuz nie wyłożył praktycznie żadnej gotówki. Zgodzono się, by zapłacił za całą transakcję… pieniędzmi pożyczonymi od Skarbu Państwa! Na miano afery Dwudziestolecia zasługuje zaś fakt, że owej kwoty nie zwaloryzowano (w Polsce szalała wówczas hiperinflacja). W związku z czym realnie Boussac oddał Polsce zaledwie 18 800 franków, czyli ok. 0,7 proc. prawdziwej wartości manufaktury, tworzonej – bądź co bądź – od zera!
„Afera żyrardowska była o tyle wyjątkowa, że miała bardzo silny kontekst zagraniczny i trwała długo oraz nie została de facto rozliczona – tłumaczy historyk prof. Adam Dobroński. – Poprzedziła ją tzw. afera dojlidzka, też z udziałem osób z pierw-szych stron gazet, przykryta przez większość sejmową [patrz s. 46]. W przypadku Żyrardowa skutki były bardzo duże, nie tylko dla skarbu państwa, ale i miasta oraz okolic. Sprawcy najpierw wykorzystali szalejącą hiperinflację, a następnie nieprecyzyjne reguły podatkowe. Był to policzek dla ówczesnych władz i plama na obliczu obozu piłsudczykowskiego”.
Bardzo szybko doszło do masowych zwolnień w zakładzie. Dodatkowo Boussac zaczął wyprowadzać pieniądze z firmy do Francji, stawiając ją ostatecznie na skraju bankructwa. Niekorzystne pożyczki francuskiej spółki matki dla żyrardowskiej spółki córki oraz podpisywanie francuskich, kiepskich gatunkowo wyrobów, jako produkty żyrardowskie (które miały dobrą markę w Europie) miało na celu „wydojenie” polskiego przedsiębiorstwa i zarazem pozbycie się silnej konkurencji na rynkach zagranicznych.
Winnych nigdy nie ukarano, mimo że ówczesna prokuratura zatrzymała kilka osób, w tym obywateli narodowości francuskiej. Rząd Francji bardzo jednak dbał o interesy swoich krajan, zwłaszcza za granicą. „Wbrew narastającej propagandzie mocarstwowej II RP, trzeba było ustąpić wobec groźby konfliktu dyplomatycznego z Francją i wstrzymania pożyczek na dozbrajanie armii – dodaje Dobroński. – Tym bardziej że w tym czasie zaczynała się budowa Centralnego Okręgu Przemysłowego, a każda pomoc zagraniczna była na wagę złota” (francuskich aferzystów szybko zwolniono z aresztu. Funkcje w firmie przestali pełnić dopiero po przejęciu fabryki przez Państwowy Bank Rolny). Dzięki takiej polityce gospodarczej II RP straciła na Żyrardowie po raz kolejny, decydując się na odkupienie zrujnowanego już zakładu z rąk obcokrajowca.
SORRY, TAKI MAMY KLIMAT
Profesor Jan Poleszczuk, socjolog: Europa Wschodnia i Środkowa to historycznie niezwykle niestabilny obszar społeczny i polityczny, w którym administracja państwowa często pełniła funkcje opresyjne, prawo było podporządkowane interesom zaborców, silniejsze były więzi nepotystyczne czy „plemienne” związane z niższym poziomem rozwoju gospodarczego. Powszechność korupcji w tym regionie nie była kwestią „mentalności Wschodu”. Myślę, że przyzwolenie na nią było strategią adaptacji do obcego, wrogiego i niestabilnego kontekstu instytucjonalnego – różnorodne formy łapownictwa, płatnej protekcji, przekupstw stały się z jednej strony strategią indywidualnej zaradności, z drugiej – poprzez udział w „układach”, klikach, kręgach „swoich” – dawały większe szanse na efektywne wymuszanie, oszustwa, defraudacje i uniknięcie odpowiedzialności.
Profesor Dariusz Kiełczewski, ekonomista: Na terenie zaboru rosyjskiego korupcja była zjawiskiem powszechnym. Wyjście z zaborów nie oznaczało, że na stanowiskach urzędniczych znaleźli się ludzie inni niż wcześniej. Dlatego też niektórzy zapewne kontynuowali zachowania, do których byli przyzwyczajeni. Również przedsiębiorcy przywykli do tego, że niektóre sprawy załatwia się „pod stołem”. W warunkach chaosu organizacyjnego, panującego w II RP, korupcja okazywała się czasem skuteczną metodą na zaistnienie na rynku i szybkie skuteczne prowadzenie interesów.
DYZMA NA POCZCIE
Nie tylko jednak Francuzi potrafili bogacić się na państwowych „inwestycjach”. Chętnych na łatwe pieniądze i wystawne życie na koszt podatnika nie brakowało wśród polskich elit. Minister poczt i telegrafów Bogusław Miedziński zdecydował w 1927 roku o wzniesieniu budynku Poczty Głównej w Gdyni. Zdecydował także o tym, że dzięki tej budowie ustawi swoich kolegów.
Głównym inżynierem odpowiedzialnym za tę bardzo ważną i dużą inwestycję został inż. Edward Ruszczewski. Był on przyjacielem ministra z czasów studiów. Pikanterii sprawie dodawał fakt, że Ruszczewski nie mógł wówczas sprawować powierzonej mu funkcji. „Minister znał dossier Ruszczewskiego i wiedział, że jest w nim adnotacja, iż Ministerstwo Spraw Wojskowych ma go za szantażystę i że wciągnięto go na »czarną listę« dostawców, którzy oszukali wojsko” – pisze w swojej książce „Życie przestępcze w przedwojennej Polsce” Monika Piątkowska.
I rzeczywiście MSW nie myliło się co do osoby głównego inżyniera. Już sam przetarg na wykonawcę budynku stanowił farsę i kpinę z polskiego prawa. Razem ze swoim przyjacielem niejakim Mikulskim oraz poznanym przypadkowo w pociągu Machajskim Ruszczewski powołał firmę budowlaną, która stanęła w szranki o wykonanie największej wówczas inwestycji w Gdyni. Panowie nie dysponowali nawet wadium w wysokości 30 tysięcy złotych, by spełnić warunki formalne konkursu. Nie przeszkodziło to im jednak, gdyż pieniądze w formie dotacji wzięli z… Ministerstwa Poczt i Telegrafów!
Wykonawcą została firma z zerowym doświadczeniem, ale namaszczona przez ministra. I wtedy zaczął się dla Ruszczewskiego okres „hulaj dusza, piekła nie ma”. Znajomi szefa bezczelnie wywieźli z placu budowy… dwa wagony cementu, 110 metrów sześciennych drewna oraz żelazo. Z tych materiałów postawili sobie olbrzymie wille w pobliskim Orłowie [dziś willowa dzielnica Gdyni – przyp. red.]. Na ich prywatnych rachunkach bankowych pojawiały się olbrzymie sumy. Oznaczało to, że reszta materiałów była sprzedawana na lewo, a kolejni podwykonawcy, również znajomi „szefa budowy”, przelewali mu część pieniędzy za zawyżone kontrakty, które od niego dostali.
„Zaangażowanie państwa w proces inwestycyjny z pewnością stwarzało dużą pokusę do nadużyć w dziedzinie przetargów i zamówień rządowych – tłumaczy zjawisko ówczesnej korupcji prof. Jan Poleszczuk, socjolog zajmujący się nadużyciami władzy. – Uzyskanie niepodległości to również odcięcie od rozległych rynków zbytu dawnych zaborców i konieczność poszukiwania źródeł kapitału. A kapitał szukał okazji, wykorzystując nie tylko nieuczciwość czy chciwość urzędników, ale również ich niekompetencję. Nie zabrakło ponadto pospolitych oszustów, którzy osiągali cele dzięki swej pozycji społecznej, jak w przypadku budowy Poczty”.
Ruszczewski dał również zarobić zaprzyjaźnionemu reżyserowi filmowemu. Aleksander Reich dostał zadanie przygotowania i nakręcenia dwóch filmów. Jeden miał być typową propagandą sukcesu, drugi – informować klientów poczty, by nie wysyłali w kopertach gotówki. Podróże całego sztabu filmowego, w tym oczywiście żony Ruszczewskiego, mogłyby przyprawić o ból głowy dzisiejszych funkcjonariuszy CBA. Reżyser, „szukając natchnienia”, jeździł m.in. do Wiednia i Paryża! Ekipa zatrzymywała się w najdroższych hotelach i jadała w najbardziej wykwintnych restauracjach ówczesnej Europy.
Efekt artystyczny okazał się mizerny. „Budżet filmu został przekroczony o 230 tysięcy zł, a po pierwszym pokazie fabuły noszącej tytuł »Tajemnica pocztowej skrzynki«, która nie była już instrukcją dla klientów poczty, lecz naiwną historią miłosną, podniosły się głosy, by film zniszczyć” – opisuje Piątkowska.
Cała budowa poczty przekroczyła budżet o ponad 3 miliony ówczesnych złotych i z planowanych 1 600 000 zamknęła się sumą 4 800 000 zł!
AFERA DOJLIDZKA
Afera ta była w II RP synonimem wszystkiego, co w lokalnej Polsce najgorsze – korupcji, niejasnego prawodawstwa, powiązań świata biznesu z politykami i szybkiego zarabiania gigantycznych pieniędzy na spekulacjach. Zakończyła się równie kompromitująco: bójką, opluwaniem się i wyzwiskami w Sejmie. Chodziło o wyprowadzenie z białostockich nieruchomości rolnych dużych ilości pieniędzy przez Polsko-Amerykański Bank Ludowy powiązany z działaczami PSL. Zarobić na tym mieli też Izydor Goldberger i Wiktor Gold – drzewni kupcy. Kupiona przez bank w niejasnych okolicznościach i niezgodnie z wcześniejszymi umowami ziemia szybko miała być sprzedana przez tę instytucję z gigantycznymi zyskami. To również było niezgodne z prawem, gdyż ówczesne przepisy zabraniały prywatnej instytucji osiągania spekulacyjnego zarobku na nieruchomościach rolnych. Tymczasem nowi właściciele zapłacili za morgę (jednostka powierzchni używana w rolnictwie) 6 tysięcy marek, a chcieli ją sprzedawać lokalnym rolnikom w cenie… 120 tysięcy! Można przypuszczać, że pieniądze z afery dojlidzkiej miały wspomóc finansowo PSL Piast, jednak brak na to jednoznacznych dowodów.
BEZCENNE MASKI
Korupcja i ustawianie przetargów nie ominęły także Wojska Polskiego. Najgłośniejsza była afera z Michałem Żymierskim w roli głównej – postacią wybitną. W wieku 35 lat został generałem (a w PRL nawet marszałkiem, ale to już inna sprawa). Brał udział w I wojnie światowej, w powstaniu śląskim, uczestniczył także w wojnie polsko-bolszewickiej. Studiował w Wyższej Szkole Wojennej w Paryżu. Wydawać by się mogło, że jest idealnym kandydatem na najwyższe stanowiska wojskowe. Jednak oprócz świetnego CV generał miał słabość do łatwych pieniędzy.
„Nie ulega wątpliwości, że Michał Żymierski odegrał znaczącą rolę w powstawaniu ruchu strzeleckiego przed I wojną światową i w Legionach Polskich Józefa Piłsudskiego, w których dowodził pułkami piechoty – przekonuje prof. Dobroński. – Nie do końca jasne są motywy jego konfliktu z Komendantem, co sprawiło, że dalsza kariera wojskowa Żymierskiego potoczyła się odmiennie. Jednak w wojnie z bolszewikami w 1920 r. dowodził 2. Dywizją Piechoty. Jako generał i wysoki urzędnik Ministerstwa Spraw Wojskowych dopuścił się jednak czynu haniebnego: przyjął łapówki za zakup masek gazowych po wyższej cenie i w dodatku złej jakości”.
Otóż Żymierski dogadał się z firmą Protekta, która miała dostarczyć maski przeciwgazowe polskiej armii. Był to potężny kontrakt – na 100 000 sztuk! Ustalił cenę 24 zł 80 gr za jedną maskę, tymczasem realna cena nie powinna przekraczać 16 zł 25 gr! Firma miała więc dodatkowo zarobić ponad 855 000 zł na jednej dostawie!
Co ciekawe, Protekta nie posiadała w chwili wygrania przetargu nawet fabryk na terenie Polski, a według polskiego prawodawstwa był to wymóg konieczny. Standardowym już sposobem zagraniczna firma przygotowywała produkcję za pieniądze Skarbu Państwa. „Udzielono firmie Protekta bezprocentowej zaliczki w wysokości 500 000 zł (ustawowo 14 proc. w stosunku rocznym), a następnie 366 250 zł. Tę pierwszą kwotę Protekta użytkowała przez 176 dni, a drugą przez 81 dni przed uruchomieniem fabryki” – możemy przeczytać zarzuty prokuratury w aktach sądowych z tamtego czasu.
„Za ten czyn »z niskiej po-budki« Żymierski został zdegradowany i osadzony w więzieniu, co było ewenementem w dziejach II RP – tłumaczy prof. Dobroński. – Trzeba koniecznie dodać, że wojsko w przeciwieństwie do władz cywilnych o wiele skuteczniej zwalczało czyny z podtekstem kryminalnym”.
Odnosząc się do afer trawiących przedwojenną Polskę znany publicysta Ludwik Kulczycki, na-pisał wówczas: „Po przejściach wojennych nasz przemysł niewątpliwie potrzebował odbudowy i pomoc państwa była rzeczą nieodzowną. Ale pomoc jest inną rzeczą, inną zaś rabunek grosza publicznego. Kredyt nie zwaloryzowany był bowiem takim rabunkiem”. Prawdę mówiąc, słowa te nie straciły swej aktualności po dziś dzień.