To najważniejszy zabytek w Polsce. Nie ma ważniejszego. Polska stała się suwerenna właśnie w momencie wręczenia Chrobremu tej włóczni” – mówi „Focusowi Historia” prof. dr hab. Przemysław Urbańczyk z Instytutu Archeologii i Etnologii PAN. „Krakowska włócznia św. Maurycego, którą w roku 1000 w Gnieźnie Otton III podarował Bolesławowi Chrobremu, należy niewątpliwie do najdrogocenniejszych mobiliów, jakimi dysponujemy. To kamień węgielny polskiej suwerenności, legitymacja obecności Polski w Europie od tysiąca lat. Jest wpisana w dzieje Polski i Europy” – dodaje w rozmowie z nami dr hab. Mieczysław Rokosz, autor licznych publikacji na temat krakowskiej lancy. Jak się okaże w toku naszego śledztwa, włócznia jest nie tylko niedoceniona, ale i pod wieloma względami nieznana! Ten najważniejszy zabytek w Polsce jest też jednym z najbardziej tajemniczych. Na konkretną odpowiedź wciąż czeka wiele związanych z nim pytań. Co w istocie oznaczało przekazanie przez Ottona III tej włóczni Bolesławowi Chrobremu? Kiedy ją zrobiono – czy właśnie z okazji zjazdu gnieźnieńskiego? Jaki był charakter i wyniki badań świętej włóczni, wykonanych przez hitlerowskich naukowców?
GNIEZNO A.D. 1000
„I zdjąwszy z głowy swój diadem cesarski włożył go na głowę Bolesława na zadatek przymierza i przyjaźni i za chorągiew tryumfalną dał mu gwóźdź z Krzyża Pańskiego wraz z włócznią św. Maurycego” – opisał gnieźnieńskie wydarzenia Gall Anonim ponad sto lat później. O tym, że nie zmyśla, może świadczyć wzmianka u niechętnego Polakom niemieckiego kronikarza Thietmara. Dokładnie w czasach zjazdu gnieźnieńskiego napisał: „Niech Bóg wybaczy cesarzowi, że trybutariusza uczynił panem i wyniósł go tak wysoko”. W owej epoce rozdzielanie wśród sojuszników cesarstwa świętych włóczni było typową praktyką. Miał taką dostać Stefan Węgierski, a także Brzetysław II z Czech. Jednak po tych egzemplarzach ślad zaginął. Wiadomo, że miały za wzór włócznię, rzekomo należącą do św. Maurycego. To rzymski legionista z III w., który został chrześcijańskim męczennikiem. „Jego” lancą (dziś znajdującą się w skarbcu w Wiedniu, a w istocie pochodzącą z VI–VIII w., jak wykazały badania) posługiwali się następnie cesarze niemieccy. Także Otton III.
„Cesarze nie rozstawali się z nią od czasów Henryka Ptasznika, który w 1. poł. X w. odkupił ją od Burgundczyków. Była militarnym i materialnym symbolem władzy nadanej przez Boga. Miała bowiem zawierać gwóźdź z krzyża Chrystusa. Ta włócznia stała obok tronu cesarza, gdy siedział, a kiedy szedł do boju, to niesiono ją na czele jego oddziałów” – wyjaśnia prof. Urbańczyk. Podkreśla przy tym, że włócznia kra- kowska niewątpliwie jest wykonana na podstawie tej z Wiednia, nie są one jednak bliźniaczo do siebie podobne. Bo też nie o czyste podobieństwo fizyczne chodziło przy tworzeniu siostrzanych grotów. Dlatego zdaniem naukowców nie powinno się używać w stosunku do krakowskiej włóczni terminu „kopia”, lecz „egzemplarz naśladowczy”.
Wbrew pozorom, różnica jest spora. „Tworzenie egzemplarza naśladowczego przebiegało w myśl zasady pars pro toto, czyli części za całość. Z egzemplarza oryginalnego brano cząstkę i wmontowywano ją w nowy. W ten sposób egzemplarz naśladowczy uchodził za oryginał” – wyjaśnia dr Rokosz. Taką tradycję pielęgnuje się do dziś. Gdy pękło serce dzwonu Zygmunta, to nowe zrobiono częściowo ze stopionych wiórów staliwa ze starego serca. Co więc oznaczało przekazanie Chrobremu siostrzanego grotu najświętszej broni cesarstwa? Przecież nie był to próżny gest pijanego władcy? „Otton III przywiózł ten siostrzany grot nie bez powodu. Nie było to moim zdaniem równoznaczne z koronacją, ale stanowiło sygnał, że Chrobry został uznany za władcę samodzielnego, a na dodatek oddelegowanego przez cesarza do władzy nad słowiańskim wschodem. Cesarz był najważniejszym władcą w Europie, a Chrobry prowincjonalnym księciem, potrzebnym Ottonowi III do realizacji jego wielkiej polityki kontynentalnej, do budowy pasa wpływów na wschodzie” – mówi nam prof. Przemysław Urbańczyk.
„W 1000 r. Chrobry nie koronował się na króla. Dlatego dar w postaci lancy można interpretować jako obietnicę i antycypację królewskiej korony. W Gnieźnie słowiański monarcha stał się członkiem rodziny cesarskiej, i to na drodze kilku niezależnych od siebie aktów” – podkreśla mediewista prof. dr hab. Roman Michałowski w zbiorze „Princeps fundator” i dodaje: „Jak wiemy z Galla, Otton III uczynił Bolesława swoim bratem, czego symbolicznym wyrazem było zapewne nałożenie diademu na skronie polskiego księcia. Około 1000 r. Chrobremu urodził się syn, który na cześć cesarza otrzymał imię Otto. Najprawdopodobniej zatem ojcem chrzestnym chłopca został sam imperator, a chrzciny odbyły się być może przy okazji zjazdu gnieźnieńskiego. Możliwe również, że już wtedy uzgodniono małżeństwo między Mieszkiem a Rychezą, siostrzenicą niemieckiego władcy”.A zatem w tysięcznym roku w Gnieźnie nie tylko czczono męczeństwo św. Wojciecha i nie tylko wywyższono Bolesława Chrobrego, ale być może zadecydowano również o przyszłości następców polskiego władcy. Święta lanca stała się symbolem nowych czasów i nowych sojuszy.
KRAKÓW A.D. 1940
Ciekawe, że na podstawie Galla można byłoby podejrzewać, że Chrobry dostał wręcz oryginał lancy! Jednak naukowcy są sceptyczni. „O oryginale nie mogło być mowy. Przywieziono inny egzemplarz” – mówi prof. Urbańczyk. Najwyraźniej jednak wcale nie byli tego pewni… naziści. Najpierw, po aneksji Austrii, zabrano do Norymbergi egzemplarz z wiedeńskiego Schatzkammer. Zaś niedługo po zajęciu Polski niemieccy badacze pojawili się na Wawelu. „23 I 1940 delegaci niemieccy z prof. drem Henrykiem Kohlhaussem (…) zażądali kluczy od kasy ogniotrwałej i witryny w skarbcu i od archiwum, na co dali zaświadczenie; przy tej sposobności włócznię św. Maurycego oddali ww. profesorowi celem zbadania w Norymberdze (…) Na włócznię dano rewers” – wspominał to wydarzenie uczestniczący w nim ks. Kazimierz Figlewicz, podkustoszy katedry na Wawelu. Według jego relacji włócznię zwrócono 23 II 1944 r. Po co konkretnie ją zabrano? Co się z nią działo przez te lata?
Okazuje się, że część niemieckich uczonych utożsamiała włócznię św. Maurycego z biblijną włócznią Longinusa, którą rzymski żołnierz przebił bok ukrzyżowanego Jezusa. Gdyby mieli rację, byłaby to relikwia najwyższej wagi! Hitlerowska wierchuszka była bardzo czuła na magię i symbolik ę historii. Już w „Mein Kampf” Hitler opisał, jak wielkie wrażenie zrobiła na nim lanca z wiedeńskiego muzeum: „Przechowane w Wiedniu insygnia dawnej cesarskiej chwały wciąż zdają się emanować czymś magicznym”. Z kolei Heinrich Himmler uważał się za… reinkarnację Henryka Ptasznika, który wszedł w posiadanie włóczni św. Maurycego w X w.!
„Ponieważ jeszcze przed wojną w kręgu niemieckich historyków pojawiła się hipoteza, że włócznia krakowska mogła być prawdziwą włócznią Longinusa, to mimo nieprawdopodobieństwa tej tezy specjaliści z Norymbergi uznali, że należy przeprowadzić badania porównawcze w tym zakresie” – mówi dr Robert Kudelski, autor książek o losach dzieł sztuki w trakcie i po hitlerowskiej okupacji. Od 4 lat zbiera materiały do swej habilitacji, poświęconej polskim skarbom, w tym krakowskiej lancy. „Niemieccy uczeni zamierzali ją porównać z włócznią wiedeńską i udowodnić, która z nich jest »prawdziwa«. Naziści chcieli dysponować relikwiami Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego, w tym mistyczną włócznią Longinusa, by podkreślić potęgę narodu i wpisać w jej historię wizję Tysiącletniej Rzeszy” – podkreśla Kudelski.
Dlaczego, wbrew swej typowej grabieżczej polityce, hitlerowcy zwrócili nam „wypożyczony” do badań (o czym świadczą zachowane dokumenty ) eksponat? „To chyba jedyny przykład, że coś zostało oddane podczas okupacji” – przyznaje dyrektor Archiwum i Biblioteki Krakowskiej Kapituły Katedralnej ks. prof. dr hab. Jacek Urban. Powstaje pytanie, skąd taki „gest” okupantów? Odpowiedź wydaje się jednak prosta. Hitlerowcy najwyraźniej uznali, że włócznia krakowska jest tylko naśladownictwem tej z Wiednia, która już znajdowała się w ich rękach w Norymberdze.
Ale oczywiście nawet jako naśladownictwo wiedeńskiej nasza lanca miała swoją wartość. Mimo to została oddana. „Gubernator Hans Frank jako katolik był świadomy władzy i wpływów, jakie posiadał polski Kościół. Mimo represji, jakie dotykały polskie społeczeństwo pod niemiecką okupacją, oraz decyzji, które pozwalały przejąć zasoby muzealne i zbiory prywatne, nie chciał być posądzony o to, że zgodził się na rabunek relikwii znajdujących się w rękach Kościoła. Przejęcie włóczni św. Maurycego przez niemieckich historyków było zaś sprawą publiczną. O jej zwrot upominał się krakowski arcybiskup Adam Sapieha, który był uważany za głowę polskiego Kościoła w czasie niemieckiej okupacji. Poza tym Hans Frank był bardzo niechętny wywozowi dzieł sztuki z Generalnego Gubernatorstwa. Wydał w tej sprawie specjalne zarządzenia. Zgodnie z nimi dzieła sztuki znajdujące się na terenie, nad którym sprawował władzę, miały pozostawać w gestii jego rządu” – tłumaczy Robert Kudelski.
WARSZAWA A.D. 1945
Z nikim poza innymi Polakami nie chciał się dzielić włócznią Władysław Wyciślak. Ten żołnierz AK i specjalista od łączności w styczniu 1945 r. zajął się zabezpieczaniem urządzeń pozostałych po Powstaniu Warszawskim. Jak opowiada rzeszowski badacz i depozytariusz jego wspomnień Jan Lucjan Wyciślak, łącznościowiec zorientował się, że pod przykrywką zabezpieczania dóbr Armia Czerwona dokonuje ich regularnej grabieży. I właśnie wówczas Władysław Wyciślak znalazł w gruzach dziwny grot. Natychmiast skojarzył go z włócznią św. Maurycego. Znał ją z obrazów Jana Matejki. „Wtedy nie było wiedzy, gdzie jest włócznia wawelska” – mówi nam Jan Lucjan Wyciślak. Żołnierz był przekonany, że znalazł oryginał. Padł z wrażenia na kolana. Bał się, że zabytek zostanie wywieziony do Rosji. Schował więc grot i zabrał do siebie do domu, do rodziny.
Gdyby faktycznie ocalił oryginał, Władysławowi Wyciślakowi należałby się pomnik za uratowanie unikatowego kawałka nasze historii. „To jedyny oryginał z epoki Bolesława Chrobrego. Owszem zostało nam jeszcze trochę murów z tych czasów, ale jeśli chodzi o zabytek, wręcz o regalium koronne, to nie ma nic ważniejszego” – podkreśla prof. Urbańczyk. „Przykładowo Szczerbiec pochodzi dopiero z XII–XIII w. i został »wyprodukowany«, żeby mieć materialne świadectwo legendy, jakoby Bolesław Chrobry wyszczerbił swój miecz na Złotej Bramie w Kijowie. Natomiast krakowska włócznia św. Maurycego jest oryginałem z epoki” – dodaje profesor. Po latach okazało się jednak, że Władysław Wyciślak ryzykował życie nie dla oryginału, ale dla jakiejś kopii. Zdaniem Jana Lucjana Wyciślaka to odlew, prawdopodobnie nowożytny. „Obecnie znajduje się w zbiorach prywatnych na Podkarpaciu” – mówi badacz. Skąd jednak wzięła się tajemnicza kopia w Warszawie? Tego nie wiadomo. Władysław Wyciślak nie potrafił sprecyzować miejsca, w którym znalazł grot. Stolica była wtedy morzem ruin…
POLSKA A.D. 2010
Dziś II wojna światowa jest dla Polaków już tylko wspomnieniem. Zadziwiające jednak, że właśnie niemieckie badania porównawcze z lat 1940–1944 były de facto ostatnimi, jakim poddano krakowską włócznię! Wciąż nie wiadomo więc, ile ma lat. Niewątpliwie musi być młodsza niż lanca wiedeńska. Niewątpliwie włócznia krakowska powstała też po tym, jak pęknięcia na egzemplarzu z Wiednia zostały spojone drutem – w końcu sama te druty odwzorowuje. Więcej mogłyby powiedzieć kompleksowe naukowe analizy.
„Na pewno takie badania zostaną wcześniej czy później przeprowadzone. Jest świadomość ich potrzeby, ale to niesłychanie delikatne, odpowiedzialne sprawy. Nie zależą tylko od opinii grona zainteresowanych uczonych. Decyzja należy przede wszystkim do odwiecznych kustoszów tego czcigodnego zabytku: do metropolity krakowskiego” – mówi dr Rokosz. „Nowoczesne badania nie były dotąd przeprowadzane, ale może będą w przyszłości” – mówi „Focusowi Historia” proboszcz katedry wawelskiej ks. Zdzisław Sochacki. Kiedy, nie wiadomo. A mogłyby przynieść frapujące wyniki. „Nie były przeprowadzone badania metalurgiczne ani dendrologiczne, a w tulei włóczni można się spodziewać mikrocząstek drewna z oryginalnego drzewca. Jeśli metoda C-14 potwierdzi starość drzewca, byłoby to potwierdzenie oryginalności” – sugeruje dr Rokosz. „Wydłubanie fragmentu drewna nic nie da, bo drzewce było pewnie wymieniane. Ale można zrobić metalografię nieniszczącą, co mogłoby ewentualnie wskazać okoliczności produkcji” – stwierdza z kolei prof. Urbańczyk.
Wydaje się, że każda metoda, przybliżająca nas do prawdy o okolicznościach i dacie powstania włóczni, jest bezcenna dla polskiej nauki. I uspokajająca dla Polaków. Włócznia, choć jej historia jest w miarę dobrze znana, przechodziła przez wiele rąk. W XX w. nie uniknęła hitlerowskiego „wypożyczenia”. Co podejrzliwsi mogą się więc obawiać, że jakiś przedsiębiorczy nazista podmienił naszą lancę na znakomicie sfałszowaną kopię, a oryginał spieniężył! Nie ma co jednak wpadać w panikę. Zdaniem naukowców nic nie wskazuje na dokonanie fałszerstwa. „To rzucałoby cień na osoby, które włócznię ze skarbca katedry wydawały, a potem ją przyjmowały. Ale prałat Figlewicz jako kustosz skarbca doskonale znał tę włócznię. Zaś kardynał Sapieha, pamiętając jego postawę wobec hitlerowskich Niemców, na pewno nie zgodziłby się na przyjęcie jakiejś atrapy zamiast oryginalnego przedmiotu” – uspokaja dr Rokosz. „Zwrot potwierdził ks. Figlewicz, który był osobą bardzo drobiazgową” – zapewnia z kolei ks. prof. Jacek Urban. „Mamy narodową skłonność do podejrzewania wszystkich wokół o próby »skrzywdzenia« nas. Przecież Kanadyjczycy mogli zrobić »znakomicie sfałszowane kopie« wszystkich naszych regaliów (wywiezionych do nich podczas wojny). To prosta droga do obłędu” – napomina prof. Urbańczyk.
Z pewnością nie da się za to wykluczyć bez przeprowadzenia badań, że włócznia miała już swoje lata, gdy Otton III wręczał ją Bolesławowi Chrobremu. Może jest więc w historii najważniejszego zabytku w Polsce jakiś nieznany etap, o którym nie mamy jeszcze pojęcia? Bo co by było, gdyby okazało się, że włócznia jest zdecydowanie „nowsza” niż zjazd gnieźnieński? Aż strach pomyśleć…