Na pomysł stworzenia w Sopocie kasyna wpadli w 1919 roku dwaj łebscy berlińczycy, zdemobilizowani oficerowie armii niemieckiej, Linke i Ratzloff. Pomysł nie był nowatorski. Po hekatombie pierwszej wojny światowej podobne instytucje powstawały obok tak renomowanych uzdrowisk, jak Vichy, Le Havr, Monte Carlo. Po wojnie uzdrowiska przeżywały zastój, więc wprowadzenie gier hazardowych zwiększyło napływ kuracjuszy. Sopot na siedzibę megaszulerni również się nadawał. Od lat ściągali tu nie tylko ci, którzy już się czegoś dorobili, ale też i ci, którzy dopiero byli na dorobku. Pierwszych kusił splendor miejsca, drugich snobizm.
Otwarte 6 czerwca 1920 roku kasyno było inwestycją skromną. Do jednej z sal Domu Zdrojowego wstawiono dwa stoły do gry w ruletkę – i to całe kasyno. Jak w każdej szanującej się tego typu instytucji wprowadzono żetony do gry. Były one porcelanowe i wytwarzała je państwowa manufaktura porcelany w Miśni. Co do personelu, to właściciele zbytnio nie zaprzątali sobie nim głowy. Obaj byli zdemobilizowanymi wojskowymi, zatrudnili więc weteranów. Po wojnie mieli oni trudności ze znalezieniem pracy, skłonni więc byli pracować nawet jako źle opłacani krupierzy.
Z początku kasyno nie przynosiło wielkich zysków, bo przy stołach do ruletki prawie nie było graczy. Starano się jakoś zachęcić ich do gry, sięgnięto więc do tzw. naganiaczy. Przy jednym ze stołów zjawiali się niby to przygodni gracze, którzy od niechcenia zaczynali obstawiać. Z początku grali nisko. Obstawiali zaledwie kilka marek, ale później, zaopatrzeni w wygraną, sięgali po więcej. Wychodzili obładowani żetonami, przy aplauzie rosnącej grupy ciekawskich. Ci nie wiedzieli, że „zarobek” owych graczy wracał do kieszeni właścicieli kasyna.
Wtedy nie ustalono jeszcze żadnych reguł, które porządkowałyby grę, i fakt ten często wykorzystywali krupierzy. Wmawiali graczom, że wygrali mniej, niż wygrali w rzeczywistości, albo też tak manipulowali ruletką, by grający przegrywał. Nieraz z tego powodu dochodziło do bójek, ale właściciele kasyna w porę zorientowali się, że nie służy to ich interesom, i postanowili przeprowadzić zmiany. Do Sopotu sprowadzili Dünewalda, zawodowego krupiera. Pochodził on z Berlina, ale kiedyś pracował ponoć w Monte Carlo. Za jego radą zwolniono byłych oficerów armii niemieckiej i zatrudniono fachowców. Rekrutowano ich przeważnie spoza granic Wolnego Miasta Gdańska, głównie z Niemiec, ale trafiali się też Rumuni, Czesi i Polacy. Rozszerzono też zakres świadczonych przez kasyno „usług” – wstawiono stoły do gry w bakarata.
Na efekty nie trzeba było długo czekać. Rosły zyski, klientów przybywało i w kasynie zaczęło brakować miejsca. Jedna sala w Domu Zdrojowym już nie wystarczała, wynajęto więc dwie sale na piętrze – jedna nazywała się Błękitna i tu grano w ruletkę, druga zaś, Żółta, służyła do gry w bakarata. Linke i Ratzloff zacierali ręce z radości, ale rychło przekonali się, że duże zyski też komplikują sytuację. Dochodami kasyna zaczęli interesować się skorumpowani gliniarze oraz zawsze łakomi pieniędzy politycy.
Ze skorumpowanymi policjantami problemów nie było. Zadowalali się w miarę umiarkowanymi kwotami, a czasami umieli się odwdzięczyć. Mówiono na przykład, że szef policji w Sopocie komisarz von Pokrzywnicki brał łapówki od dyrektorów kasyna, a w zamian przymykał oczy na niektóre sprawy. Z politykami było gorzej. Brali dużo i rzadko kiedy dawali coś w zamian. Na przykład komunistyczny deputowany z Sopotu Netzkowski zażądał pieniędzy na bezrobotnych. Tłumaczył, że skoro burżuazja przegrywa w kasynie pieniądze skradzione robotnikom, to logiczne jest, że kasyno powinno pieniądze te robotnikom zwrócić.
Wziął 4600 marek i fakt ten odnotowano w księgach finansowych kasyna. Pech chciał, że do ksiąg tych zajrzeli wścibscy dziennikarze z „Danziger Volksstimme” i od razu zainteresowali się losami owych 4600 marek. Łatwo ustalili, że komuniści pieniądze te wykorzystali tak, jak na komunistów przystało. Jedną ich część przeznaczyli na zabawę, drugą na doładowanie swych kieszeni, a bezrobotnym dali 100 marek do podziału. Na statystyczną bezrobotną głowę wypadła niecała marka.
Wybuchł skandal, sprawa trafiła do sądu, ale nikt nie ucierpiał. Właściciele kasyna zeznali, że dali pieniądze komunistom do dowolnego rozdysponowania – i oskarżenie upadło.
KRUPIER „ZŁOTA RĄCZKA”
Sprawę zmian statusu kasyna dyskutowano już na początku 1921 r., ale nastąpiły one dopiero w lipcu. Za 6 milionów marek gmina Sopot zerwała kontrakt z Linkem i Ratzloffem, po czym powołano spółkę, która przejęła zarząd nad kasynem. Poza władzami Wolnego Miasta dopuszczono do niej kapitał zagraniczny i od tej pory zyski z kasyna szły do kieszeni sześciu udziałowców prywatnych oraz do kasy trzech gmin Wolnego Miasta. Jako pierwszy zmiany odczuł Dünewald. Został zwolniony, a powody tej decyzji były niejasne. Wiadomo tylko, że jego ustąpienia żądał personel kasyna pod wodzą niejakiego Jaskowskiego.
Zmian nie odczuł przeciętny gracz. Koło ruletki kręciło się z tą samą, co wcześniej, prędkością, a przy wejściu stał ten sam woźny. Zmieniły się żetony do gry. Kiedy marki zastąpiono guldenami, porcelanowe żetony zastąpiono plastykowymi o różnej barwie, średnicy i nominałach. Najmniejsze warte były 2 guldeny, zaś największe 10 tys. guldenów. Poza tym rozrósł się personel kasyna. W 1923 roku samych urzędników było około 120, a krupierów kilkudziesięciu.
Krupierami nie mogli już być ludzie przypadkowi, pomyślano więc, że najlepiej będzie kształcić ich we własnym zakresie, w szkole krupierskiej w Sopocie. Zarządzali nią niejaki Wossak i von Heine. Chociaż nauka była płatna, chętnych nie brakowało. Wybierano najzdolniejszych i tych, którzy albo długo zabiegali o przyjęcie, albo też cieszyli się protekcją któregoś z członków zarządu. Szkolenie odbywało się w dwóch etapach – wstępnym i kwalifikującym. Potrzebne były: spryt, bystrość umysłu i oka oraz „biegłość w palcach”, czyli odpowiednie predyspozycje manualne. Ci, którzy ukończyli cały kurs, też nie mogli być pewni angażu. Konieczna była m.in. protekcja kogoś z zarządu.
SPŁUKANI SAMOBÓJCY
Dochody, jakie kasyno przynosiło Wolnemu Miastu, trudno policzyć. „Zoppoter Zeitung” pisał, że „ta kura znosi tak olbrzymie złote jaja”, a mimo to kasyno nie miało dobrej prasy. Najbardziej potępiały tę instytucję gazety polskie i w 1921 r. nawoływały do jej bojkotu. O przepuszczanych tu fortunach krążyły legendy, legendy też opowiadano o samobójstwach, które popełniali zgrani do cna gracze.
Prasa podawała czasami nazwiska samobójców: Olga Bernstein, dentystka z Rosji, kupiec Klemp z Tczewa, nauczyciel Franciszek Ścieszka z Zawady w Czechach. W 1921 r. poseł gdański Matschkewitz policzył, że na sopockim cmentarzu spoczywa 30 ofiar szulerni, a gdy fale morskie wyrzuciły na brzeg zwłoki jakiegoś topielca, natychmiast sprawdzano, czy przypadkiem nie przegrał pieniędzy w kasynie.
Gdy w kwietniu 1922 r. ogłoszono konkurs na projekt Kasino-Hotel (dzisiaj Grand Hotel), „Gazeta Gdańska” pisała: „Projektowany hotel winien być wystawiony w takiej formie, by przedstawiał coś w rodzaju tryptyku. Lewe jego skrzydło mieściłoby cele ze ścianami wybitymi filcem dla goszczenia wariatów, prawe skrzydło kryminał. Zamiast gazonu przed frontem hotelu należy od razu założyć cmentarz dla samobójców. Na froncie hotelu umieścić powinno się motto Dantego »Lasciate ogni speranza « (Porzućcie wszelką nadzieję)”.
We wszystkich tych denuncjacjach było wiele przesady. Samobójcą miał być na przykład Willy Stief, który przyjechał do Sopotu w połowie marca 1922 r. Był on malarzem, ale w Rheingold–Hotel zameldował się jako drogerzysta. Zrobił tak pewno po to, by uzasadnić fakt posiadania sporej liczby ampułek morfiny w walizce. W Sopocie spędził 12 dni, a w niedzielę 26 marca 1922 r. znaleziono go martwego w pokoju. Zmarł po przedawkowaniu morfiny, ale prasa doniosła, że popełnił samobójstwo, bo spłukał się w kasynie.
SZULER KWAŚNIEWSKI
Kasyno w Sopocie miało złe notowania nie tylko w prasie. Jego zamknięcia domagał się niejeden poseł do gdańskiego parlamentu, ale dochody z kasyna nęciły. W 1922 r. posłowie porzucili skrupuły i uchwalili rozbudowę szulerni. Najpierw na potrzeby kasyna do Domu Zdrojowego dobudowano nowe skrzydło, a potem zaczęto wznosić nowy, dużo większy budynek. Miał mieć dogodne połączenie z kasynem i spełniać funkcje hotelu dla najbogatszej klienteli. Tak narodził się Kasino- -Hotel, który z założenia miał być najbardziej luksusowym hotelem w Europie.
Hotel okazał się inwestycją trafioną. Wiele pokoi zarezerwowano jeszcze przed oddaniem budynku do użytku, chociaż ceny były tu wyższe niż w innych miejscach w Sopocie. Jeszcze raz sprawdził się pogląd, że luksus i tzw. szyk ma moc przyciągania większą niż władza lub pieniądze. Aura splendoru, jaka spowijała Sopot, wabiła skutecznie. Latem 1931 r. przybył tu były król Hiszpanii i grał w ruletkę oraz w bakarata, a w kwietniu 1932 r. Sopot odwiedziła Greta Garbo. Takich gości życzyło sobie każde kasyno na świecie, ale inni też byli mile widziani. Każdego, kto miał pieniądze, witano po królewsku, a dyrekcja nie pytała, skąd te pieniądze pochodzą. Stąd brały się częste zarzuty, że w Sopocie legalizują swe zyski „ciemne typy” z Europy i Ameryki.
Warto wspomnieć o oszustwie, jakiego dopuścił się w kasynie niejaki Kwaśniewski, wysoki przedstawiciel jednego z centralnych urzędów warszawskich. Gdy przyjeżdżał do Sopotu, dyrektorzy kasyna witali go wylewnie, a krupierzy otrzymywali nakaz zwracania się do niego per „panie hrabio”. Gdy przypadkiem zabrakło mu gotówki, spieszyli mu z pomocą, a kiedy przystępował do gry w bakarata, pieniędzy na stół kłaść nie musiał. Wystarczyło, że z daleka podał kwotę. Za wszystkie te uprzejmości pan „hrabia” odwzajemniał się hojnymi napiwkami.
O majątku „hrabiego” Kwaśniewskiego krążyły legendy. Opowiadano o jego posiadłościach pod Warszawą i o solidnym koncie w banku. Prawda wyszła na jaw przy okazji sprzeczki, która wybuchła latem 1922 r. Rozsierdzony na któregoś z graczy „hrabia” Kwaśniewski najpierw powiedział mu kilka impertynencji, po czym wymierzył siarczysty policzek. Gdy tamten nie zamierzał pozostać dłużnym, doszło do awantury i sprawa zakończyła się na policji. Po przeprowadzeniu śledztwa okazało się, że „hrabia” Kwaśniewski nie posiada ani konta w Szwajcarii, ani też ziemi pod Warszawą, a pieniądze, które trwonił, należały do urzędu, w którym pracował.
DOLINIARZE, OSZUŚCI, ZŁODZIEJE
Kwaśniewski nie był jedynym defraudantem, który nawiedził sopockie kasyno. Co roku gazety pisały o takich graczach, nie oni jednak byli największym utrapieniem dla dyrekcji. Nieszkodliwi byli też ci, którzy podawali się za hrabiów, potentatów naftowych lub spadkobierców szejków arabskich. Najwięcej kłopotów przysparzali pospolici złodzieje, szulerzy i kanciarze. To z myślą o nich emerytowany policjant Kuschel stworzył w maju 1924 roku pierwsze w mieście biuro detektywistyczne, a kasyno zatrudniało własnych detektywów.
Najwięcej było tzw. doliniarzy, czyli kieszonkowców. Należał do nich muzyk Sch., którego przyłapano na gorącym uczynku 31 lipca 1932 r. Pięciu innych doliniarzy – Brazylijczyka, Jugosłowianina i trzech Hiszpanów – zatrzymano kilka dni wcześniej. Doliniarką była też Rozalia Roszynowiczówna z Łodzi. W 1926 r. wydalono ją z Wolnego Miasta za kradzieże kieszonkowe, ale wróciła i w nocy z 11 na 12 września 1932 r. ukradła w kasynie żetony wartości 600 guldenów. Wyjęła je z kieszeni pewnego senatora, jednak zatrzymano ją kilka dni później, gdy chciała je zamienić na gotówkę. Sąd skazał ją na 2 lata ciężkiego więzienia.
Kradzież żetonów była również motywem incydentu, który zdarzył się w grudniu 1932 r. O godzinie 23 w sali do gry w ruletkę rozległ się huk. Wśród graczy wybuchła panika, ale szybko ją opanowano. Okazało się, że ktoś wrzucił petardę, by zgarnąć ze stołów stawki. Żetony podkradali też pracownicy kasyna. W marcu 1934 r. schwytano krupiera, gdy chował do kieszeni żeton na 1000 guldenów.
Gotówkę można było zdobyć, fałszując żetony. Trudniło się tym wiele osób, m.in. niejaki Herzog z Łodzi. Schwytano go w lutym 1938 r., gdy próbował sprzedać „fałszywki” gościom kasyna. Miał przy sobie dwa żetony 20-guldenowe, ale przyznał się, że 39 zdążył już upłynnić. Postępek Herzoga był niczym w porównaniu z tym, czego marcu 1939 r. dopuściła się para eleganckich Francuzów. On nazywał się Pierre Eduard Dene, ona Marie z domu Marou- -Duboise. Zamieszkali w najbardziej reprezentacyjnym apartamencie Kasino-Hotel.
Nie zadawali się z byle kim. Gustowali w towarzystwie finansistów, arystokratów i przemysłowców, wszyscy jednak zachodzili w głowę, skąd oni sami mają pieniądze na pobyt w jednym z najdroższych hoteli w Europie, skoro nie posiadają ani banku, ani majątku ziemskiego, ani spadku. Swój sposób na kasę zdradzali nielicznym. Twierdzili, że do tego stopnia opanowali zasady gry w ruletkę i bakarata, że są w stanie wytypować zwycięską dla danej gry cyfrę lub sekwencję kart. Ich system sprawdzał się w każdej sytuacji i w każdym kasynie, zapewniał im więc dostatnie życie. Mieli tylko jeden problem. W kasynach Europy już ich przejrzano i nie dopuszczano do gry, nie mogli więc korzystać z dobrodziejstw swego odkrycia. Dlatego skłonni byli wyjawić swój sekret innym graczom za adekwatną do potencjalnych zysków sumę pieniędzy.
Nikt nie wie, czy Francuzi znaleźli w Sopocie naiwnych, w każdym razie po kilku dniach jedna z bywalczyń kasyna zajrzała do jakiejś paryskiej gazety i dowiedziała się z niej, że poszukuje się tam oszustów, którzy oferują „system do gry w ruletkę”. Para ta sprzedała swój wynalazek aktorce, która dała im w zamian majątek wart 800 tys. franków. W kwietniu 1939 r. Francuzi zostali aresztowani.
SOPOT W CIENIU SWASTYKI
Sopot czasów państwa Dene różnił się znacznie od Sopotu z czasów „hrabiego” Kwaśniewskiego. W 1931 r. kasyno otrzymało państwową koncesję na prowadzenie działalności i z tej okazji zmieniono żetony. Od poprzednich różniły się barwą, kształtem i napisami. Niemiecką czcionkę gotycką zastąpiono zwykłą. Poza tym kryzys ekonomiczny spowodował spadek dochodów kasyna. W 1929 r. Wolnemu Miastu przyniosło ono jeszcze 754 tys., ale w 1931 r. już tylko 365 tys. guldenów. Proponowano różne projekty naprawy sytuacji. Myślano o zawarciu umowy z jakimś konsorcjum holenderskim, później podjęto rokowania z twórcami kasyna – Linkem i Ratzloffem, którzy po wycofaniu się z Sopotu prowadzili dom gry w Sandkrugu pod Kłajpedą. Nic z tego nie wyszło, a później do Gdańska przyjechał Albert Forster.
Była to nędzna kreatura, przysłana do Gdańska przez Hitlera. Miał uzdrowić sytuację w miejscowym NSDAP i zrobił to, co do niego należało. Zjednoczył żrące się ugrupowania faszystowskie i sprawił, że już w 1933 r. hitlerowcy sięgnęli po władzę w Wolnym Mieście.
Hitlerowcy szybko pokazali, na co ich stać. Najpierw zaczęły się aresztowania. Większość członków dawnego zarządu kasyna wylądowała za kratami pod zarzutem oszustw, malwersacji i nadużyć. Ci, którzy przyszli na ich miejsce, byli w większości członkami NSDAP. Prasa podała, że w 1933 r. za jednym z nich przybyły z Berlina do Gdańska trzy wagony pełne mebli i innych ruchomości. Uwagę celników zwróciły wielkie skrzynie, pełne wybornych gatunków win i wódek. Celnicy zażądali, by właściciel zapłacił cło, ale ten odmówił. Domagał się od władz odstąpienia od pobierania opłaty i cła rzeczywiście nie zapłacił.
Nowi włodarze Wolnego Miasta uwielbiali pochody i manifestacje, połączone niekiedy z karczemnymi burdami. W Operze Leśnej grano głównie Wagnera, a na uroczych sopockich skwerach i w przytulnych kawiarniach odbywały się faszystowskie masówki. Czasami hitlerowski motłoch zaczepiał po chamsku kuracjuszy, a nowy nadburmistrz Sopotu (też wielbiciel Hitlera) zapowiedział wydzielenie w mieście getta dla Żydów. Jeszcze dalej poszedł Forster. Sprawił, że już 1938 roku na plażach ustawiono tabliczki z napisem „Żydzi niemile widziani”. W efekcie wielu bywalców kąpieliska i kasyna przeniosło się do polskiego Orłowa.
W kasynie przepisów o segregacji rasowej nie wprowadzono. Tutaj Żyd siedział obok Niemca, bo nawet faszyści wiedzieli, że żydowskie pieniądze warte są tyle, co niemieckie. Tymczasem w 1939 r. rozpoczęła się wojna, a ta przegnała stąd wielu graczy. Kasyno zamknięto, opustoszał też Kasino-Hotel, gdzie ulokował się generał Kaupitsch ze sztabem. Kierował stąd walkami o Oksywie i Półwysep Helski.
Później w Sopocie zapanował spokój i choć wojna trwała nadal, to jednak toczyła się z dala od niego. Kasyno mogło wznowić działalność, ale jego dawny czar gdzieś przepadł, zmienili się też jego bywalcy. Arystokratów, oszustów i bankierów zastąpili ludzie związani z reżimem hitlerowskim, a o toczącej się wojnie przypominali jedynie oficerowie niemieckiej armii, dla których pobyt tutaj był nagrodą za służbę. Dlatego wkrótce zaczęły spadać zyski kasyna.
Szulernia w Sopocie czynna była prawie do końca wojny. Jeszcze w 1943 r. za jedyne 60 marek wykupić można było roczną kartę wstępu. Na małej karteczce widniał napis „Ważna do 15 lutego 1945 r.” . Niebawem do Sopotu wkroczyli najpierw Rosjanie, później wojsko polskie, ale oni też podlegali systemowi tak samo sprzecznemu z naturą, jak faszyzm. Komuniści uważali luksus i hazard za występek przeciwko istocie ustroju, w Sopocie nie było więc już miejsca ani dla hazardu, ani też dla luksusu. Kasyno przestało istnieć…