Jeśli ma być skuteczny, mobbing musi być opracowany w najdrobniejszych szczegółach, najlepiej zbiorowo. Daje to efekt rozmycia odpowiedzialności, a więc zapewnia większe bezpieczeństwo dręczącym. Udręczony pracownik opowiadający, że A – krzywo na niego spojrzał, B – celowo podmienił dokumenty, a C – perfidnie udzielił mu fałszywej informacji o terminie zamówienia, nie brzmi szczególnie wiarygodnie. Jest więc duża szansa, że – zanim w ogóle wystąpi ze skargą do przełożonych – sam uzna, że rzeczywiście nie nadaje się na to stanowisko. Co zrobi? Pewnie złoży wymówienie, a podłym kolegom się upiecze. Podobny cel ma zwierzęcy mobbing. Też chodzi o to, żeby intruz sam zrezygnował. A ponieważ sztuka nękania została opracowana na drodze prób i błędów wielu pokoleń ptaków, ssaków czy ryb, okazuje się strategią zaskakująco efektywną.
Szympansy potrafią przegonić ze swojego sąsiedztwa panterę, amerykańskie wiewiórki ziemne – wykurzyć grzechotnika, a ławica niewielkich ryb sprawi, że murena – zamiast na nie polować – czmychnie w popłochu. I podczas gdy mobbing w pracy – mam nadzieję – to jednak rzadkość, w świecie zwierząt ma on miejsce o każdej porze dnia i roku, na całym świecie. Biolodzy mówią o nim wówczas, gdy grupa mniejszych stworzeń hałaśliwie dręczy jedno czy dwa większe i groźniejsze. W Polsce szczególnie często czynią to ptaki wychowujące młode wiosną i wczesnym latem.
MYSZOŁÓW MA PRZEĆWIERKANE
Od maja do lipca obserwuję, jak grupa pokrzewek wypada z krzaków nad moim stawem na skraju Puszczy Wierzchucińskiej i – wrzeszcząc ile sił w małych płucach – rzuca się na przelatującego myszołowa lub kruka. Atakują go w powietrzu, pikują na niego z góry, zalatują drogę, zmuszając do zmiany kierunku, podfruwają ze wszystkich stron. Biedak pruje powietrze zakosami ku jeziorom lub do lasu, byle dalej od prześladowców. Następnym razem stara się omijać ten teren z daleka.
Kiedy jednak na niebie pojawi się krogulec, ptaki nie są już tak odważne. Owszem, kilka najdzielniejszych podfrunie, ale na znacznie większą odległość i tylko głośnym świergoleniem daje znać z daleka: „widzimy cię, nie zaskoczysz nas!”. Drapieżnika ta informacja faktycznie najczęściej zniechęca – mobbing przynosi więc zamierzony skutek. Większy szacunek drobiazgu bierze się zaś stąd, że krogulce specjalizują się w polowaniu na mniejsze ptaki w locie, są bardziej zwrotne i szybsze niż myszołowy czy kruki.
Jeśli więc kukułka miałaby się upodobnić do kogoś, kto budzi szacunek wśród przyszłych rodziców adopcyjnych, powinna wybrać krogulca, prawda? I dokładnie tak robi. Podszywa się tak dobrze, że, jak pisał w 1969 r. Jan Sokołowski w książce „Ptaki ziem polskich”: „Lud twierdzi, że kukułka w ogóle nas nie opuszcza, lecz w jesieni przeobraża się w krogulca”. Nic więc dziwnego, że przyszli – doszli i niedoszli – rodzice adopcyjni, zanim ruszą do ataku na lęgowego pasożyta, wahają się i oceniają ryzyko konfrontacji.
NAWRZESZCZEĆ, POBIĆ, UTOPIĆ
Przekonali się o tym naukowcy z Cambridge University. Dr Justin Welbergen i prof. Nicholas Davies postanowili sprawdzić, czy mobbing rzeczywiście stanowi skuteczną ochronę przed podstępnym podrzucaniem jaj przez kukułkę. Obiektem badań były jedne z ulubionych ofiar kukułek – trzciniaki. Te niewielkie brązowe ptaki wiją gniazda w zaroślach na brzegach jezior. Ich piosenka godowa to najlepiej znany ptasi trel unoszący się nad trzcinowiskami w wakacje, także u nas. Rozlega się od maja po lipiec, od rana do wieczora.W ten śpiew wsłuchują się także kukułki – lokalizują okolicę, gdzie zakładają gniazda przyszli opiekunowie ich piskląt. Same gniazda odnajdują, podglądając trzciniaki z ukrycia – pobliskiego krzewu, drzewa albo sąsiedniej kępy trzciny. A kukułki z kolei podglądali w ponad 500 takich miejscach dr Welbergen i prof. Davies. Jeśli punkty obserwacyjne pasożytów były stosunkowo blisko gniazd trzciniaków, oceniali, że ryzyko podrzucenia jajka jest duże, jeśli dalej – że mniejsze.Z tej puli badacze wybrali dwie setki gniazd do eksperymentu. Odwiedzając je, przynosili ze sobą wypchaną kukułkę, ustawiali blisko gniazda i przez pięć minut obserwowali reakcję trzciniaków. Okazało się, że połowa par mija intruza obojętnie. Zaledwie jedna trzecia rzuca się na kukłę, wyrywa jej pióra, skrzeczy nad głową, kłapie dziobami i wzywa sąsiadów na pomoc. Niemal wszystkie rozzłoszczone trzciniaki miały gniazda, które wcześniej naukowcy uznali za bardziej zagrożone. Co więcej – te pary, które przeganiały model kukułki, rzadko później wychowywały podrzutka.
Skoro mobbing jest taki skuteczny, dlaczego aż połowa ptaków z niego rezygnowała? Dr Welbergen i prof. Davies – którzy stosunki między trzciniakami i kukułkami badają od lat – tłumaczą to tak: „Mobbing jest ryzykowny. Hałas zwraca uwagę innych kukułek i drapieżników. W ferworze nękania rodzice mogą przegapić podrzucenie jaja przez drugą kukułkę albo zbliżanie się krogulca!”. Z wcześniejszych eksperymentów wynika, że trzciniaki rozpoznają gatunek dopiero z pewnej odległości i krogulców stanowczo unikają. Kukułek natomiast się nie boją. Choć pojedynczy trzciniak waży dwa i pół raza mniej, cała ich grupa może dać intruzowi niezły wycisk. W latach 40. węgierski ornitolog widział, jak nieostrożna kukułka została utopiona przez chmarę napastników.
DRĘCZENIE NA RAFIE
Jednym z pierwszych naukowców, który poddał zwierzęcy mobbing naukowej analizie, był Hans Kruuk. W latach 60. XX w. doświadczył on tego, co było udziałem każdego, kto zdecydował się naruszyć spokój kolonii lęgowej mew śmieszek. Ptaki, niczym u Hitchcocka, zbierają się w gromadę, nurkują z powietrza, uderzają w głowę intruza, bombardują go odchodami i krzyczą „ke-ke-ke!”, aż bębenki pękają. Taki zmasowany atak dotyka nie tylko ludzi, ale przede wszystkim lisy i wrony, które kradną śmieszkom jaja. Jaki wymierny skutek przynosi mobbing? Żeby to ustalić, Kruuk umieszczał po 10 kurzych jaj w linii prowadzącej od centrum kolonii mew po jej obrzeże. Oczywiście jajka na obrzeżu częściej znikały niż te w centrum, gdzie nękanie intruzów było znacznie bardziej intensywne. Owe eksperymenty rozbudziły zainteresowanie badaczy zwierzęcych zachowań. Przykłady mobbingu w naukowej literaturze zaczęły się pojawiać jak grzyby po deszczu.
Ornitolodzy donosili: roje jaskółek z mostu w Luizjanie rzucają się nie tylko na jastrzębie czy inne ptaki drapieżne. Przeszkadzają im nawet czaple, szpaki i zimorodki. Epoletniki krasnoskrzydłe (jedne z najliczniejszych ptaków Ameryki Północnej) były tak zajadłe w dręczeniu pustułki amerykańskiej, że zmusiły ją do nurkowania w wodzie. Przemoczonego ptaka, który próbował dopłynąć do brzegu, ale nadal był atakowany z powietrza, wyłowili naukowcy (wysuszyli i wypuścili na wolność). Sowy są nękane przez drobne ptaki, ilekroć te zauważą ich kryjówkę. Dlatego – choć są głównie nocnymi łowcami – ich upierzenie służy za wzór kamuflażu.
Badacze ssaków pisali: szympansy zagoniły panterę, swojego najgroźniejszego wroga, do naturalnego dołu w lesie. Krzycząc i skacząc rzucały w nią gałęziami i garściami ściółki. Wreszcie zostawiły zahukanego drapieżnika w spokoju. Syberyjskie burunduki (pasiaste kuzynki naszych wiewiórek), gdy tylko zauważą węża, gromadzą się wokół niego, machają rozeźlone ogonami, przytupują i dają do zrozumienia, że – jakby co – nie zawahają się użyć ostrych zębów i pazurów. Z kolei mieszkające w lasach Indonezji wyraki upiory – wielkookie zwierzęta z rzędu naczelnych, ważące niewiele więcej niż pół kostki masła – na widok cywety, drapieżnika podobnego do kuny, zbiegają się z okolicy i wrzeszczą ostrzegawczo.
Wśród ryb do najodważniejszych należą mieszkańcy raf koralowych: lucjany, garbiki, chromiki i dascylusy oraz chętnie łowione w USA słodkowodne ryby gniazdujące w dużych podwodnych koloniach – bassy z gatunku Lepomis macrochirus. Te ostatnie nie wahają się rzucić wyzwania żółwiom jaszczurowatym czającym się, by podkraść jaja.
KIEDY WARTO DOKOPAĆ SILNIEJSZEMU
Im więcej wiedzy na temat mobbingu gromadzili naukowcy, tym jaśniejsze stawało się jedno – zbiorowe nękanie wcale nie daje gwarancji bezpieczeństwa dręczycielom. Od czasu do czasu drapieżnik zbierał siły i chwytał atakującą go wronę, wiewiórkę czy małpiatkę. Naukowcy postawili więc pytanie: dlaczego zwierzaki decydują się jednak narażać, zamiast przeczekać niebezpieczeństwo w ukryciu? Zaproponowali przynajmniej dziewięć możliwości, z czego kilka udało się potwierdzić.
Po pierwsze stworzenia biorące udział w mobbingu ryzykują dla dobra rodziny – bronią więc niejako własnych genów dzielonych z braćmi, siostrami czy potomstwem. Niemiecki zoolog dr Manfred Eberle, śledzący samicę lemurka myszatego w lasach Madagaskaru nagle usłyszał rozdzierający krzyk typowy dla osobnika, który spostrzegł niebezpieczeństwo. 80 metrów dalej, w koronach drzew na wysokości trzech pięter, w uścisku węża Sanzinia madagascariensis tkwił samiec lemurka. Choć te zwierzęta z zasady są samotnikami, na pomoc już pędziła samica oraz inny samiec. Wskoczyły na gałąź obok węża i zabrały się za mobbing: jednym susem dopadały gada i uderzały go, drugim wracały na gałąź. Drugiej samicy zajęło zaledwie trzy minuty, by dołączyć do zapracowanej dwójki. Tego było za wiele. Wąż poluzował sploty, żeby zaatakować któregoś z intruzów, a wtedy niedoszła ofiara wyślizgnęła się z jego uścisku i skoczyła na ziemię. Jeszcze przez 10 minut samice pokrzykiwały wygrażając wrogowi z odległości 4–5 metrów. Wreszcie gad odpełzł, a lemurki zniknęły w koronach drzew. Zanim to się stało, dr Eberle zdołał odczytać oznakowanie dwóch samic i uwolnionego samca. Okazało się, że ciotka i siostrzenica przepędziły ze swojego rewiru drapieżnika, który próbował pożreć ich kuzyna!
Po drugie zwierzęta oddają sobie wzajemne usługi – „dziś ja tobie pomogę bronić gniazdo czy norę z dzieciakami, a jutro ty pomożesz mnie” (to tzw. altruizm odwzajemniony). O tym, że tak jest w przypadku zięb, przekonali się badacze łotewscy. Uznali, że ptaki te będą atakować wypchanego puszczyka odważniej, gdy znajdą się w swoim rewirze – wśród znajomych, których będą mogli wypróbować i na których będą liczyć – ale powstrzymają się przed mobbingiem w czasie migracji, kiedy sąsiedzi stale się zmieniają i nie można od nikogo wyegzekwować długu wdzięczności. I rzeczywiście. Na początku kwietnia, kiedy zięby zaczynały przelatywać nad Łotwą i przybywać do tego kraju z zimowisk, sowa wywoływała słabą reakcję. Tydzień później, kiedy terytoria były już zajęte, puszczyk stał się celem zajadłych ataków nie tylko samców zięb, ale i innych mieszkańców lasu – wypróbowanych przyjaciół.
Po trzecie – biorąc udział w zadymie i zachęcając do tego dzieci oraz sąsiadów, zwierzęta najmniejszym kosztem uczą niedoświadczonych członków grupy rozpoznawania drapieżnika. Udowodnił to Hans Kruuk, umieszczając w kolonii mew wypchanego gronostaja. Ptaki przylatywały, by go męczyć, z większej odległości, jeśli wcześniej brały udział w ataku na kukłę gronostaja z martwą mewą w zębach. Matki wyraków upiorów rozmyślnie zabierają ze sobą niemowlęta, kiedy sąsiedzi wzywają pomocy, by wspólnymi siłami przegonić pytona. Młode sajmiri (małpki zwane też trupimi główkami) uczą się unikać nawet modelu drapieżnika, obok którego naukowcy umieścili głośnik emitujący głosy podnieconych i przestraszonych pobratymców.
Wreszcie po czwarte – mobbing można uznać za rodzaj dialogu z drapieżnikiem. Nawet jeśli jest on dość brutalny – bo np. susły kalifornijskie nie ograniczają się do obszczekiwania grzechotnika, ale tupią na niego, sypią weń piaskiem, doskakują nagle w pozorowanym ataku albo wręcz wskakują na gada oraz obraźliwie wymachują ogonami, które, jak się okazało, specjalnie rozgrzewają, żeby sygnał dla wyposażonego w receptory podczerwieni węża był wyraźniejszy – przecież zwykle nikomu nie dzieje się krzywda. Prawdę mówiąc, ludzki mobbing to też rodzaj dialogu i presji. Wśród zwierząt zawsze stosowany jest przez słabsze osobniki wobec silniejszych. Być może żeby wygrać z nękaniem w pracy, najlepiej nie pozwolić wyprowadzić się z równowagi. Komu się uda okazać siłę, może wygrać, bo „cieniasy” – jak to „cieniasy” – w końcu przecież odpuszczą.