O tym, że zorze widoczne na początku maja były wyjątkowe wiedzą wszyscy. Przez dobry tydzień media pokazywały kolejne zdjęcia wykonane kolorowym światłom na niebie w różnych miejscach na naszym globie.
Kiedy jednak ogląda się zdjęcia, można jedynie zobaczyć, jak światła tańczyły na nocnym niebie w danej lokalizacji. Ustalenie faktycznej skali zdarzenia zajmuje znacznie więcej czasu ze względu na konieczność przeanalizowania obserwacji zarejestrowanych w tysiącach różnych miejsc na Ziemi.
Czytaj także: Sonda MAVEN nagrała zorzę polarną na Marsie. Tego jeszcze nie widzieliście
Fakt jednak, że zorze były widoczne na Florydzie i w Indiach wskazuje, że zorze widoczne były nawet na 26 stopniach szerokości geograficznej. To już ten region Ziemi, w którym nawet podczas najsilniejszych burz geomagnetycznych zórz nikt nie wypatruje, bowiem po prostu one się tam nie zdarzają.
NASA: Dopiero teraz poznajemy astronomiczną skalę tego zdarzenia
Badacze zajmujący się pogodą kosmiczną na co dzień wskazują, że zorze z początku miesiąca mogły być najsilniejszymi i najdalej widzianymi od pięciuset lat. Zapewne nawet ci, którzy obserwowali na żywo barwne smugi rozświetlające niebo, nie zdawali sobie sprawy z tego, w jak wyjątkowym zdarzeniu biorą udział.
Badacze tutaj zwracają uwagę na jeden istotny fakt. Nie jesteśmy w stanie jednoznacznie ustalić, czy faktycznie była to najsilniejsza burza geomagnetyczna od pół tysiąca lat z jednego prostego powodu. Technologia bezustannie się zmienia. Dwieście, trzysta lat temu nie było instrumentów pomiarowych pozwalających szczegółowo ją analizować. Co więcej, dane pokazujące skalę zdarzenia nie były wymieniane między różnymi rejonami Ziemi równie szybko, jak obecnie. Trudno zatem porównywać dwa zdarzenia, skoro kontekst technologiczny jest zupełnie inny.
Burza geomagnetyczna, która rozpętała się w otoczeniu Ziemi 10 maja, wywołana została przez siedem obłoków namagnesowanej plazmy ze Słońca, wyrzuconych w koronalnych wyrzutach masy na skutek rozbłysków z grupy plam słonecznych AR3664. Efektem tego bombardowania była burza geomagnetyczna klasy G5. Warto tutaj także zwrócić uwagę na okres otaczający to wydarzenie. W ciągu tygodnia poprzedzającego burzę ze Słońca wyemitowane zostały aż 82 rozbłyski słoneczne klasy M oraz X.
Czytaj także: Nocne niebo nad Alaską świeci się od trzech dni. To nie jest zorza polarna
Z uwagi na to, że różne obłoki plazmy poruszają się z różną prędkością, nie uderzają one w pole magnetyczne Ziemi w takich samych odstępach, w jakich opuszczają Słońce. Co do zasady można powiedzieć, że później wyrzucone ze Słońca obłoki plazmy poruszały się nieco szybciej, przez co wszystkie razem niemal w tym samym momencie uderzyły w Ziemię, kumulując ich wpływ na magnetosferę naszej planety.
Naukowcy zawiadujący satelitami znajdującymi się na orbicie Ziemi wiedzieli, co się święci na kilka godzin przed uderzeniem plazmy w Ziemię i w wielu przypadkach powyłączali najbardziej wrażliwe instrumenty na pokładzie swoich satelitów, aby uniknąć awarii lub utraty satelitów. Teraz na podstawie wszystkich zebranych danych naukowych, ale także na podstawie postów umieszczanych w mediach społecznościowych przez tysiące osób, które obserwowały i fotografowały zorze polarne, naukowcy planują testować swoją wiedzę o powstawaniu zórz polarnych i burz geomagnetycznych.
Nie zmienia to jednak faktu, że grupa plam słonecznych AR3664 odpowiedzialna za całe zamieszanie, wcale nie zniknęła. Po prostu, dzięki temu, że Słońce obraca się wokół własnej osi, zniknęła ona z tej części Słońca, która skierowana jest w stronę Ziemi. Co jednak ciekawe, Mars, który znajduje się po drugiej stronie Słońca, właśnie teraz mierzy się z kolejnymi rozbłyskami i koronalnymi wyrzutami masy z tej samej grupy plam słonecznych. Kto wie, być może nawet instrumenty znajdujące się na pokładzie łazików i orbiterów marsjańskich dostarczą nam jeszcze ciekawych informacji o tej fascynującej formacji.