Szlakiem słynnych ucieczek

Dramatyczny bieg naszych ojczystych dziejów sprawił, że staliśmy się specjalistami od ucieczek – przed zaborcami, przed okupantami, przed PRL-em, przed głupimi rządami i oczywiście – przed karą.

UCIEKAJĄCY ŁOKIETEK

[Kraków, woj. małopolskie]

Pierwszy specjalista od ucieczek trafił się nam już w średniowieczu. Król Władysław Łokietek wielokrotnie musiał spektakularnie salwować się ucieczką, by jeszcze bardziej spektakularnie powracać. Licznymi legendami obrosła jego ucieczka przed wojskami czeskimi, kiedy to jakoby przez sześć tygodni krył się w jaskini koło Ojcowa, dziś noszącej jego imię. Równie efektowna była wcześniejsza akcja z jego udziałem w sierpniu 1289 roku w Krakowie.

W 1288 roku, po śmierci Leszka Czarnego, rozgorzały walki o władzę w Krakowie. Rywalizację wygrał książę mazowiecki Bolesław II, ponieważ jednak był niechętnie widziany w stolicy Małopolski, scedował swoje prawa na Łokietka. Ten wkroczył do Krakowa, ale nie zdołał ugruntować swojej władzy. Mieszczanie sprzyjali drugiemu z pretendentów do rządów, wrocławskiemu księciu Henrykowi IV Probusowi, który dbał o rozwój miast i popierał mieszczaństwo. W sierpniu 1289 r. ruszył na Kraków i zadowoleni z tego faktu mieszczanie otworzyli przed nim bramy. Doszło do ciekawej sytuacji. Kiedy z jednej strony wojska śląskie wkraczały do miasta, z drugiej Łokietek z Krakowa po kryjomu uciekał. Ponoć życzliwi mu franciszkanie przebrali go za mnicha i w koszu wiklinowym spuścili z murów miejskich.

HERETYK I BISKUP

[Lipowiec, woj. małopolskie, pow. Chrzanowski]

W ciągu swego dość długiego i burzliwego życia Franciszek Stankar niejeden kraj widział. Do Polski przybył w 1548 r. po krótkim pobycie w Bazylei i jako autor gramatyki języka hebrajskiego został wykładowcą tego języka na Akademii Krakowskiej. Jednocześnie otwarcie głosił śmiałe poglądy religijne, czym naraził się krakowskim duchownym. Miarka przebrała się w 1550 roku – gdy podczas jednego z wystąpień na temat psalmów skrytykował kult świętych, biskup nazwał go heretykiem i kazał aresztować.

Włoch został uwięziony na zamku w Lipowcu, który był wtedy nie tylko warowną rezydencją  biskupa, ale też miejscem, w którym trzymano niepokornych duchownych. Biskup sądził, że Stankar zmądrzeje i odwoła swe poglądy, ale tak się nie stało. Heretyk nie tylko przy nich wytrwał, ale znalazł też sposób, by skrócić sobie pobyt w lipowieckich lochach. Legenda dodaje ucieczce Stankara dużo romantyzmu. Według niej Włoch wydostał się z zamku dzięki pomocy zakochanej w nim córki dozorcy. Dostarczyła mu mocną linę, na której Włoch opuścił się nocą z okna celi. Wątpliwe, by była to prawda. W 1550 r. Stankar miał prawie 50 lat i nie nadawał się ani do miłosnych uniesień, ani do opuszczania po linie. Z więzienia uciekł raczej dzięki staraniom swych protektorów – Stadnicki i Oleśnicki byli dostatecznie wpływowi, by umożliwić mu ucieczkę.

Pobyt Włocha w więzieniu nie był bezowocny. W 1552 r. drukarnię opuściła jego kolejna nieprawomyślna praca. Dzieło o potrzebie reformy Kościoła w Polsce Stankar rozpoczął już podczas pobytu w lipowieckim lochu. Władze kościelne uznały je oczywiście za heretyckie i nakazały spalenie całego nakładu. Do naszych czasów przetrwało zaledwie kilka kart.

GENERAŁ UMIŃSKI

[Głogów, woj. dolnośląskie]

Gdy wybuchło powstanie listopadowe, z Belwederu i z Warszawy uciekał wielki książę Konstanty. Uchodził przed powstaniem, a tymczasem generał Jan Nepomucen Umiński za wszelką cenę chciał się do niego przyłączyć. Niestety, od 1826 r. siedział w pruskiej twierdzy w Głogowie, gdzie osadzono go za działalność patriotyczną.

Izba Umińskiego w Głogowie mieściła się na pierwszym piętrze ówczesnej „Rogatki”. W czwartek 17 lutego 1831 r. generał urządził tam „wielkie pijaństwo”, w którym wzięło udział wielu oficerów. Goście wchodzili i wychodzili z budynku, nic więc dziwnego, że w końcu nawet wartownicy stracili orientację. O godzinie 20 widzieli Umińskiego, jak szedł gdzieś bez czapki i płaszcza, ale kiedy o 22 zamykano bramy twierdzy, nigdzie już go nie było. Wszczęto alarm, a powiadomiony o wszystkim nadprezydent prowincji poznańskiej zarządził blokadę dróg prowadzących do Królestwa i rewizję w dworze Umińskiego w Smolicach. Wszystko na nic. Generał zniknął.

Kulisy ucieczki Umińskiego częściowo odsłoniło wszczęte dwa miesiące później śledztwo. Okazało się, że zbiegowi pomogło wiele osób. Antoni Hendel ułatwił generałowi wydostanie się z Głogowa i towarzyszył mu w drodze do Warszawy. Z kolei hrabia Hektor Kwilecki przewiózł uciekinierów do Siedlnic koło Wschowy, zaś książę Antoni Sułkowski umożliwił im zmianę koni w swym folwarku Książęcy Las koło Leszna i wręczył im pieniądze na drogę. Dzięki temu Umiński dotarł przez Rawicz, Chwałkowo, Konary i Grąbkowo aż do Ruska. Tutaj zdarzył się bardzo zastanawiający incydent. Uciekinierzy natknęli się na patrol, którym dowodził kapitan Niklaus. Od razu poznał on Umińskiego, jednak pozwolił mu jechać dalej. W ten sposób uciekinierzy dotarli najpierw do Pleszewa, a później do wsi Głoski. Przez granicę przeprowadził generała fornal Michał Marcinkowski, który dostał za to chyba dość pokaźną sumę pieniędzy, skoro chciał kupić za nie ziemię. 18 lutego 1831 r. Umiński był już w Kaliszu.

DZIESIĘCIU Z PAWIAKA

[Warszawa, woj. mazowieckie]

 

Pawiak, który od 1835 r. pełnił funkcję więzienia kryminalnego, a później także politycznego, zyskał ponurą sławę. Przez jego mury przewinęło się kilkaset tysięcy więźniów (tylko podczas II wojny światowej ponad 100 tys.). Nielicznym udało się z Pawiaka uciec, a największą sławę zyskali ci, których wyrwano z objęć kata w 1906 r. Całą akcję zorganizowali ludzie z Organizacji Techniczno-Bojowej PPS-u. Zanim zaczęli działać, wszystko przećwiczyli, zaopatrzyli się też w odpowiednie rekwizyty, a więc mundury, szable i stosowne dokumenty. Wreszcie 24 kwietnia 1906 r. o godzinie 1.00 w nocy na biurku naczelnika Pawiaka odezwał się telefon. Oberpolicmajster Warszawy Meyer (a tak naprawdę jeden z organizatorów akcji Władysław Hempel) poinformował, że za 15 minut zjawi się w więzieniu konwój po 10 więźniów, których w karetce więziennej trzeba dostarczyć do X Pawilonu warszawskiej Cytadeli. 

Sześcioosobowy konwój rzeczywiście przybył ok. 2.00 w nocy. Dowodził nim baron von Budberg, który słabą znajomość rosyjskiego tłumaczył niemieckim pochodzeniem. Po załatwieniu formalności więźniów wyprowadzono (7 było członkami PPS-u, 2 należało do „Proletariatu”, a 1 do endecji), a ponieważ każdemu z nich groziła kara śmierci, sądzili, że konwój zawiezie ich na egzekucję. Z ciężkim sercem wsiadali do więziennej karetki. Ze zdziwieniem stwierdzili, że konwój nie kieruje się w stronę Cytadeli. Jechali Karmelicką ku Smoczej – tam więziennego woźnicę związano, a na koźle zastąpił go jeden z żołnierzy. W okolicach ogrodu braci Hoserów (róg Żytniej i Okopowej) więźniowie dowiedzieli się, że właśnie odzyskali wolność. Każdy z nich otrzymał na drogę pieniądze, paszport, adresy kryjówek, papierosy i brzytwę.

WIELKA UCIECZKA

[Żagań, woj. lubuskie]

Druga wojna światowa obfitowała w spektakularne ucieczki z więzień, obozów i katowni, niewiele z nich może się jednak równać z tą, do której doszło w okolicach Żagania. Mieścił się tam Stalag Luft III, czyli obóz jeniecki dla żołnierzy alianckich wojsk lotniczych. 

Przez wiele dni trzymani tutaj żołnierze zdołali wykopać trzy podziemne tunele, z których dwa okazały się jednak nieprzydatne. Pierwszy, „Tom”, został odkryty przez Niemców podczas jednej z rewizji, drugi zaś, „Dick”, wychodził na teren, gdzie w wyniku rozbudowy obozu dobudowano nowy jego sektor. Pozostał trzeci tunel, „Harry”, który zdawał się spełniać wszystkie wymagania. Miał 111 m długości i był wyposażony nawet w system wentylacyjny. Przebiegał pod ogrodzeniem, a jego wylot znajdował się w pobliskim lesie.

Chęć ucieczki zgłosiło 500 jeńców, ponieważ jednak zakładano, że uciec zdoła nie więcej niż 200 osób, więc chętni musieli ciągnąć losy. Ucieczka rozpoczęła się 24 marca 1944 r., gdy zbiegowie zdołali zaopatrzyć się w mapy, dokumenty i ubrania cywilne. Niestety, tunel okazał się za krótki. Jego wylot był dobrze widoczny dla strażników i ci zorientowali się w końcu w sytuacji. 

W efekcie z obozu zbiegło zaledwie 80 jeńców, a i tak znakomita większość spośród nich prędzej czy później została przez Niemców schwytana. Ucieczka w pełni powiodła się jedynie trzem lotnikom – Norwegom Peterowi Bergslandowi i Jensowi Mullerowi oraz Holendrowi Bramowi van der Stokowi.

Gdy Hitler dowiedział się o ucieczce, wpadł w jeden ze swoich brzemiennych w skutki ataków histerii. Natychmiast kazał rozstrzelać wszystkich schwytanych. Stracono około 50 zbiegów i była to jedna z wielu niemieckich zbrodni wojennych sądzonych w Norymberdze.

300

[Sobibór, woj. lubelskie, pow. Wlodawski]

Dzieje ucieczki ze Stalag Luft III zostały sfilmowane w 1963 r., a w 1987 r. sfilmowano inną, równie spektakularną wojenną ucieczkę: w październiku 1943 r. z Sobiboru uciekło ok. 300 trzymanych tam więźniów. Tamtejszy obóz Niemcy zbudowali w 1942 r. rękami robotników żydowskich, których następnie rozstrzelali. Powstał opodal stacji  kolejowej leżącej na trasie Chełm–Włodawa. Podczas wojny wymordowano tutaj ok. 150–200 tys. ludzi, jednak w październiku 1943 r., kiedy rozegrały się opowiedziane w filmie wydarzenia, w Sobiborze było więzionych około 700 osób.

Pierwotnie powstanie w obozie miało wybuchnąć 13 października, ponieważ jednak z sąsiedniego Ossowa przybył oddział esesmanów, bunt wybuchł dopiero nazajutrz o godzinie 15.30. Zgodnie z planem więźniowie zaczęli zabijać zwabionych do warsztatu wyższych rangą członków załogi obozu, po czym z kwater strażników ukraińskich zdołali wykraść kilka sztuk broni długiej. Wtedy alarm wszczął operator komór gazowych Erich Bauer, który odkrył zwłoki jednego z zabitych Niemców. Wybuchła chaotyczna strzelanina, po której z terenu obozu zdołało uciec ok. 300 więźniów.

Niemcy natychmiast wszczęli pościg za zbiegami. Powiadomiony o wszystkim dowódca SS i policji w Lublinie Jacob Sporrenberg drogą radiową zaalarmował swojego odpowiednika w Łucku Wilhelma Günthera i wspólnie zorganizowali akcję wyłapywania zbiegów. W efekcie większość spośród nich zabito w trakcie ucieczki lub rozstrzelano po schwytaniu. Mimo to kilkudziesięciu więźniów przeżyło wojnę i to na podstawie ich wspomnień powstał film.

KINOMAN

[Łomża, woj. podlaskie]

Władysław Szejdo był młodym drobnym złodziejaszkiem, który wyspecjalizował się w kradzieżach sprzętu grającego, mówiącego i kinowego. Złapany w 1935 r. został osadzony w białostockim więzieniu przy Szosie Baranowickiej, lecz uciekł już po tygodniu. W więziennym warsztacie ślusarskim przygotował sobie komplet wytrychów i w stosownym momencie użył ich.

Zdobytą w ten sposób wolnością Szejdo długo się nie cieszył. Złapano go w połowie września, gdy próbował przekroczyć granicę polsko-litewską. Ponownie osadzony przebywał najpierw w więzieniu w Grodnie, później w Białymstoku, a w końcu w Łomży. W tym ostatnim spotkał innego specjalistę od ucieczek, Antoniego Niedźwieckiego. Obaj szybko opracowali wspólny plan.

Najpierw systematycznie, dzień po dniu, obluzowywali kratę w oknie celi. Wystarczyło energicznie szarpać ją we wszystkie strony i wybierać odłupujący się gruz. Później wystarali się o pracę w warsztacie tkackim. Dzięki nabytym umiejętnościom i podkradanym niciom zdołali skręcić długą na kilkanaście metrów linę.

 

Uciekli pewnej lipcowej nocy 1938 r., gdy wiał wiatr i rozszalała się burza. Najpierw wyważyli kratę w oknie, po czym w samej tylko bieliźnie i boso spuścili się po linie z okna celi. Mieli sporo szczęścia. Nigdzie nie zauważyli strażnika, wzięli więc z budki wartowniczej dwa płaszcze i wyszli na zewnątrz po sforsowaniu wyso kiego 6-metrowego muru. Z Łomży wspólnicy zdołali uciec aż do Białegostoku i ukryli się w rodzinnym domu Szejdy na ulicy Białostoczańskiej. Policja otoczyła całą posesję, ale zbiegów zdołano ująć dopiero po dłuższym pościgu po strychu i dachach okolicznych kamienic.