Szczepionka przeciw kryzysom

Ekonomiści, biznesmeni i politycy nie radzą sobie z gospodarką. Muszą im pomóc uczeni, którzy wiedzą, jak zrobić z ekonomii prawdziwą, rzetelną naukę. Tylko czy zdążą przed nadejściem kolejnego, jeszcze gorszego kryzysu?

Ekonomia nie jest nauką? Jak to! Przecież mamy mnóstwo uczelni, wydziałów, podręczników, profesorów i studentów ekonomii. W tej dziedzinie przyznawana jest nawet Nagroda Nobla – najwyższe wyróżnienie w naukowej branży. Teorie i modele ekonomiczne wpływają na nasze codzienne życie, czy tego chcemy, czy nie. A jednak okazuje się, że cały ten gmach intelektualno-biznesowy ma bardzo wątłe fundamenty. Praktycznie każdy z nas odczuł to na własnej skórze podczas ostatniego kryzysu. I nie wynikało to z jakiegoś międzynarodowego spisku, zwykłego pecha czy nieudolności polityków. Zdaniem naukowców nasz system gospodarczy jest tak skonstruowany, że katastrofy – coraz większe i coraz bardziej dotkliwe – są nieuniknione.

Niektórzy twierdzą wręcz, że kolejne kryzysy mogą zagrozić nawet dalszemu istnieniu naszej cywilizacji – przynajmniej w takiej formie, w jakiej dziś ją znamy. Prof. Jared Diamond przytacza w książce „Upadek” przykład słynnej Wyspy Wielkanocnej, której mieszkańcy zniszczyli środowisko do tego stopnia, że po prostu wymarli. Kluczową kwestią były drzewa, niezbędne do zachowania równowagi ekosystemu i zarazem stanowiące jedyne źródło opału czy budulca. „Co mieszkaniec Wyspy Wielkanocnej, który wyciął ostatnią palmę, powiedział, gdy to robił?” – zastanawia się uczony. Jego zdaniem dziś cała Ziemia przypomina taką właśnie wyspę.

ROZSĄDEK JEST PRZECENIANY

Pierwszy, bodaj najbardziej podstawowy, problem obowiązującej doktryny ekonomicznej polega na tym, że wciąż odwołuje się do przestarzałych schematów psychologicznych. Teoria zakłada, że uczestnicy gry rynkowej działają zawsze racjonalnie, dysponują pełną informacją o wydarzeniach i nie zmieniają swych preferencji.

„Kiedy jednak do badania zachowań człowieka na rynku zastosujemy podejście ewolucyjne oraz teorie i narzędzia współczesnej psychologii, wychodzi na jaw, że model Homo economicus jest w większości przypadków błędny. W rzeczywistości jesteśmy istotami raczej irracjonalnymi, a w co najmniej równym stopniu jak rozsądek i logika rozwinięte we współczesnym świecie kierują naszym postępowaniem silne i nieuświadamiane emocje stanowiące dziedzictwo tysięcy lat naszej ewolucyjnej historii” – pisze dr Michael Shermer w wydanej niedawno w Polsce książce „Rynkowy umy$ł”. Wiele wskazuje na to, że obecny kryzys jest w dużym stopniu związany właśnie z pierwotnymi ludzkimi emocjami.

Słowa „strach” i „panika” figurowały w niemal każdej relacji dotyczącej załamania rynków finansowych w USA. Pojawiły się też zjawiska jeszcze bardziej podkopujące mit racjonalnych decyzji ekonomicznych. Badania przeprowadzone przez prof. Didiera Sornette z Eidgenössische Technische Hochschule Zürich (Szwajcarskiego Instytutu Technologii w Zurychu) wykazały, że inwestorzy mogą oceniać sytuację całkiem trzeźwo, gdy ograniczają się jedynie do danych dostępnych publicznie i swej prywatnej wiedzy. Gdy jednak do głosu dochodzi ich sieć społeczna – grono rodziny, znajomych i innych biznesmenów – racjonalizm przestaje się liczyć, a pojawia się „owczy pęd”, np. do kupowania lub sprzedawania czegoś. A to już prosta droga do katastrofy.

ŻĄDZA WIRTUALNEGO PIENIĄDZA

Historia odnotowała wiele załamań gospodarczych, począwszy od starożytnego Rzymu po całkiem niedawne krachy giełdowe z lat 90. XX wieku. „Dziś jednak, kiedy żyjemy w dobie globalnej ekonomii, po prostu nie możemy pozwolić sobie na następny, jeszcze większy kryzys. Potrzebujemy nowej teorii ekonomii i to szybko” – pisze zespół uczonych i ekonomistów, kierowany przez prof. Lee Smolina z Perimeter Institute for Theoretical Physics. Współczesne rynki są bowiem ze sobą tak ściśle powiązane, że kłopoty jednego wielkiego kraju (takiego jak USA) z łatwością mogą doprowadzić do poważnych wstrząsów w odległych zakątkach Ziemi.

Dodatkowe zagrożenie stwarza fakt, że większość funkcjonujących dziś w obiegu pieniędzy jest wirtualna. Z jednej strony to oczywiście dobrze – nie musimy chodzić wszędzie z ciężkimi sakiewkami i obawiać się, że ktoś włamie się do naszego skarbca. Ciemna strona wirtualizacji to możliwość praktycznie nieskończenie wielkich strat. Wiele współczesnych narzędzi inwestycyjnych to tzw. instrumenty pochodne – „granie” na wartościach akcji czy towarów, np. „zakładanie się” o ich przyszłe ceny. Ma to więcej wspólnego z matematyką niż z prawdziwym handlem. I nie byłoby może w tym nic złego, gdyby nie to, że takie narzędzia zdominowały dziś rynki finansowe.

Dlatego banki mogą stracić więcej pieniędzy niż kiedykolwiek zarobiły – i to właśnie miało miejsce w USA.

Ekonomiści byli przekonani, że taki scenariusz jest bardzo, bardzo mało prawdopodobny. Do szacowania ryzyka inwestycji używa się dziś wyższej matematyki i wyrafinowanych modeli komputerowych. „Wszystko zawaliło się, ponieważ dane, które wprowadzono do tych modeli, pochodziły z ostatnich 20 lat, czyli okresu gospodarczej euforii” – wyjaśnia dr Alan Greenspan, amerykański guru ekonomiczny, wieloletni przewodniczący Rady Gubernatorów Systemu Rezerwy Federalnej. Zdaniem uczonych takich jak prof. Nassim Nicholas Taleb z New York University metody statystyczne w ogóle nie nadają się do modelowania zdarzeń ekonomicznych, a kryzys wynikł w dużej części właśnie ze ślepego zaufania ekonomistów do komputerowych prognoz.

BIZNES JAK EKOSYSTEM

 

Czy nauka faktycznie może tu coś zmienić? Badacze twierdzą, że tak – pod warunkiem, że będzie wreszcie brana na poważnie przez świat biznesu. Od wielu lat rozwijają się dziedziny takie jak ekonofizyka, ekonomia ewolucyjna czy neuroekonomia. Powstają coraz doskonalsze modele komputerowe zjawisk rynkowych. Niestety, te dziedziny badań nadal nie są elementem głównego nurtu, czyli tzw. ekonomii neoklasycznej.

Dr Shermer porównuje gospodarkę do ekosystemu, który nie powstaje jako wynik odgórnego planu czy projektu, lecz jako skutek interakcji wielu stosunkowo prostych elementów – roślin, zwierząt, mikrobów, warunków środowiskowych. W zrozumieniu zjawisk ekonomicznych mogą więc pomóc prace biologów, którzy od dawna zajmują się złożonymi układami. Oznacza to również, że teoretycznie możliwe jest lepsze „sterowanie” gospodarką za pomocą odpowiednio dobranych przepisów, tak jak leśnicy starają się sterować rozwojem lasu, a rolnicy – wydajnością pól uprawnych. Nie obejdzie się tu jednak bez ustanowienia międzynarodowych standardów, takich jak rozwiązania dotyczące walki z globalnym ociepleniem. Tylko czy uda się przekonać wszystkie kraje i korporacje, żeby je respektowały?

Wiadomo już też, że w gospodarce często zdarzają się gwałtowne przejścia z jednego stanu w drugi. Przypomina to do złudzenia procesy zmiany stanu skupienia, znane z fizyki – np. zamarzanie lub wrzenie wody. Naukowcy uważają, że choć same przejścia są gwałtowne, to wynikają z drobnych zmian nawarstwiających się przez lata. A skoro tak, to nadchodzący kryzys można byłoby wykryć z dużym wyprzedzeniem, a być może nawet mu zapobiec.

BŁĘDNE KOŁO KONSUMPCJI

Skoro gospodarkę można porównać do ekosystemu, od razu nasuwają się pewne niepokojące wnioski. W przyrodzie bowiem żaden gatunek nie może zwiększać swej liczebności w nieskończoność. Jeśli wyczerpią się podstawowe zasoby (pokarm, woda pitna, przestrzeń życiowa), zaczynają działać bezlitosne mechanizmy regulacyjne: wymieranie pojedyncznych osobników, całych populacji, a nawet gatunków. Dotyczy to także ludzi, o czym dobitnie świadczy choćby wspomniana historia Wyspy Wielkanocnej.

Tymczasem dzisiejsza ekonomia zakłada, że wzrost będzie wieczny. Żadna szanująca się firma czy rząd nie planuje utrzymania status quo czy obniżenia przychodów, zysków albo poziomu życia. Coraz częściej pojawiają się głosy, że ten „wzrostoholizm” to droga donikąd. „Kupowanie energooszczędnego telewizora jest zachwalane, niekupowanie żadnego to zbrodnia przeciw społeczeństwu. Zmniejszenie poziomu konsumpcji mogłoby być najlepszą rzeczą, jaką każdy z nas może zrobić, by zmniejszyć emisję dwutlenku węgla do atmosfery. Ale nikt o tym nie mówi, bo stanowiłoby to zagrożenie dla wzrostu ekonomicznego – tego zjawiska, które jest podstawową przyczyną naszych kłopotów” – twierdzi prof. Tim Jackson, specjalista od zrównoważonego rozwoju z University of Surrey. Uczeni od dawna alarmują, że grozi nam wyczerpanie złóż paliw kopalnych i rzadkich metali, niezbędnych do produkcji nowoczesnej elektroniki czy katalizatorów spalin. Wielką rolę zaczynają tu odgrywać szybko bogacące się społeczeństwa Chin i Indii, które chciałyby dorównać Zachodowi pod względem konsumpcji. Z jednej strony dobrze byłoby powstrzymać ich apetyt, ale z drugiej – jak im tego zabronić?

Co gorsza, wzrost ekonomiczny jest dziś w dużym stopniu uzależniony od towarów i usług, które nie są nam tak naprawdę potrzebne, a jedynie wykorzystują nasze upodobania, ukształtowane przez miliony lat ewolucji. „Nie dążymy wprost do sukcesu rozrodczego – zawsze poszukiwaliśmy smacznego pożywienia, które na ogół sprzyjało przetrwaniu, i ponętnych partnerek, które zwykle wydawały na świat bystre, zdrowe dzieci. Współczesne skutki – fast food i pornografia” – pisze dr Geoffrey Miller, psycholog ewolucyjny z University of New Mexico w książce „Niebezpieczne idee”. Jego zdaniem nasze życie staje się coraz bardziej wirtualne, a to grozi nam umysłową i biologiczną degeneracją.