Gdyby brać pod uwagę zawartość skrzynek e-mailowych, największym problemem męskości w XXI wieku powinny być zaburzenia erekcji. Błąd! Według danych seksuologicznych panom znacznie częściej przytrafia się zbyt szybki finisz, co stresuje ich samych, a jeszcze bardziej ich partnerki. Oficjalne statystyki dla Stanów Zjednoczonych, Europy czy Indii wskazują, że na przedwczesny wytrysk „cierpi” od 30 do nawet 70 proc. mężczyzn. Problem w tym, że owo „cierpienie” jest sztucznie wyolbrzymiane. Wystarczy spojrzeć na kryteria, wedle których przedwczesny wytrysk może nastąpić zarówno po pięciu, jak i trzydziestu minutach. Wystarczy, że zdaniem obojga partnerów (czytaj: partnerki) będzie za szybko.
CZYTAJ WIĘCEJ: ZAGADKA PENISA
Pigułka szczęścia na ejakulację
Sprawa mogłaby być zabawna, gdyby nie fakt, że przeciwko temu problemowi medycyna wytacza naprawdę ciężkie armaty. Wśród zalecanych przez lekarzy środków poczesne miejsce zajmują leki przeciwdepresyjne, takie jak paroksetyna, sertralina czy fluoksetyna (prozac). Skutek uboczny ich zażywania, czyli spadek libido, jest w tym przypadku głównym celem. Niestety, są jeszcze inne, o wiele poważniejsze działania niepożądane „pigułek szczęścia”. Podobnie jest w przypadku innego potencjalnie skutecznego środka – tramadolu, czyli bardzo silnego leku przeciwbólowego.
Nic dziwnego, że firmy farmaceutyczne próbują znaleźć alternatywne rozwiązania, mniej obciążające organizm, a najlepiej – dostępne bez recepty. Tym tropem idzie chociażby amerykańska Sciele Pharma, która niedawno zakończyła badania kliniczne preparatu o kodowej nazwie PSD502. Zawiera on dwa środki znieczulające powierzchniowo skórę i błony śluzowe – lidokainę i prilokainę. Środek należy aplikować na żołądź penisa, co zmniejszy intensywność doznań na tyle, by zaspokoić oczekiwania partnerki. Co ciekawe, firma zaczęła kampanię promującą produkt, zanim wystąpiła o zezwolenie na wprowadzenie go do sprzedaży. Wygląda na to, że przemysł farmaceutyczny też ma problem ze zbyt szybkim działaniem. No dobrze, ale co na to nauka?
Czy komukolwiek udało się zmierzyć, ile trwa przeciętny stosunek i jaki wytrysk w związku z tym można uznać za przedwczesny? W 2005 r. ukazała się praca naukowa międzynarodowego zespołu, który przeanalizował dane z 4000 zbliżeń intymnych. Ochotników – 500 heteroseksualnych par z USA, Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Holandii i Turcji – zwerbowano przez internet. Potem odwiedził ich naukowiec i… „po prostu wręczył stoper parom wraz z dzienniczkiem, w którym miały zapisywać swe wyniki” – pisze naukowa blogerka Scicurious. Badani mierzyli czas od początku penetracji aż do wytrysku, zapisując (bądź nie) otrzymane wyniki.
Zebrane w ten sposób dane zostały przenalizowane i okazało się, że przeciętny stosunek dopochwowy trwa raptem 5,4 minuty. Owszem, występują pewne zaskakujące różnice. Młodsi mężczyźni statystycznie śpieszyli się mniej (6,5 minuty) niż starsi (4,3 minuty). Co więcej, powszechnie uważani za oziębłych Anglosasi zdecydowanie przodowali, wykazując się średnim czasem przekraczającym 7 minut! W świetle tych danych firmy farmaceutyczne zaczęły spuszczać z tonu. Sciele Pharma oficjalnie przesunęła granicę przedwczesności do jednej minuty, ale bądźmy szczerzy – taki sprint to naprawdę rzadkość.
Orgazmiczna ewolucja
Być może całe zamieszanie wokół wytrysku ma przede wszystkim podłoże kulturowe i psychologiczne. Przez wiele tysięcy lat mężczyzna nie przejmował się zbytnio tym, kiedy kobieta ma orgazm (ani czy w ogóle go ma). Dbałość o jej doznania jest dla nas stosunkowo nowa. Dowodzi tego chociażby niska pozycja Turcji we wspomnianych wcześniej badaniach – przeciętny stosunek trwa tam zaledwie 3,7 minuty i nie wynika to raczej z przyczyn genetycznych, lecz z sytuacji kobiet w tym kraju. Na dodatek kobiecy orgazm nie ma wielkiego znaczenia z punktu widzenia ewolucji.
Mimo wielu dziesięcioleci badań (na ludziach i zwierzętach) nie udało się wykazać, aby przyczyniał się on np. do większej skuteczności zapłodnienia – wyjaśnia Mary Roach w książce „Bzyk. Pasjonujące zespolenie nauki i seksu”. Dlatego właśnie panowie przez tak długi czas mogli bezkarnie „cierpieć” na przedwczesny wytrysk. Teraz oczywiście nie jest to już takie proste.
Musimy nauczyć się, jak oszukiwać naturę, jeśli nie chcemy ryzykować poważnych łóżkowych konfliktów. Łatwo nie będzie, ale zawsze możemy pocieszyć się tym, że inne ssaki mają jeszcze gorzej. U szympansów – naszych najbliższych biologicznych krewnych – intymne zbliżenie trwa zaledwie 5–7 sekund. A więc i tak Homo sapiens wypada w tej konkurencji kilkudziesięciokrotnie lepiej.
DOMOWE SPOSOBY
Dla wielu mężczyzn (a zwłaszcza ich partnerek) zbyt wczesny wytrysk jest nie tyle schorzeniem, ile łóżkową niedogodnością. Jak sobie z nią poradzić? Niekoniecznie trzeba faszerować się lekami przeciwdepresyjnymi.
- Rozgrzewka – metoda o tyle prosta, co kłopotliwa. Przez jakiś czas po wytrysku mężczyzna jest mniej podatny na bodźce dotykowe, więc masturbacja lub seks oralny przed „właściwym” stosunkiem wydaje się dobrym rozwiązaniem. Kluczowa jest jednak kwestia wyczucia: jeśli przerwa między jednym a drugim będzie zbyt długa, cały wysiłek pójdzie na marne, jeśli zbyt krótka – mogą pojawić się kłopoty z erekcją (prawdopodobnie jeszcze bardziej frustrujące).
- Prezerwatywa – jak wiadomo, zmniejsza poziom doznań, co dla nadwrażliwych panów może być błogosławieństwem. Należy wypróbować różne rodzaje, ale prawdopodobnie te grubsze i mocniejsze będą – z oczywistych względów – bardziej skuteczne.
- Miejscowe znieczulenie – w aptekach nie ma jeszcze kremów na przedwczesny wytrysk, ale dostępne są preparaty o podobnym działaniu. To żele łagodzące ból dziąseł u ząbkujących dzieci (dostępne bez recepty) oraz znieczulający krem Emla (na receptę). Można wypróbować ich działanie, byle ostrożnie – zawsze mogą pojawić się niepożądane reakcje (np. uczulenie). Na dodatek taki środek może – jeśli nie stosujemy prezerwatywy – znieczulić także partnerkę, a wówczas każdy wytrysk będzie przedwczesny.