Kobiety, które wojny się nie bały. Szalone Angielki spędziły na linii frontu niemal całą I wojnę światową

Były jedynymi kobietami, które niemal całą I wojnę światową spędziły na błotnistej linii frontu. Dwie brytyjskie sanitariuszki ratowały rannych, a jednocześnie robiły to, co lubiły – jeździły na motocyklach i same decydowały o swoim losie.
Kobiety, które wojny się nie bały. Szalone Angielki spędziły na linii frontu niemal całą I wojnę światową

A co u diabła pani tu robi?! – zdenerwowany major artylerii podszedł do kobiety opalającej się tuż obok okopów. „Im szybciej się pani stąd wyniesie, tym lepiej!”. Major Christian miał ulokować nieopodal belgijskiej wsi Pervyse (flam. Pervijze) działa dużego kalibru, ale nie zamierzał tego robić, gdy w pobliżu były kobiety. Niewzruszona sanitariuszka odpowiedziała, że mieszka w tym miejscu od 3 lat i jeśli odejdzie, to tylko na końcu bagnetu. Major obrócił się na pięcie i odmaszerował. Następnego dnia przyprowadził wsparcie. Jednak generał Henry Rawlinson, dowódca 4. Armii, również nic nie wskórał. Dla jego oponentki Elizabeth Knocker (zwanej Elsie) starcie z poirytowanym oficerem to żadna nowość. Wiceadmirał Pierre Alexis Ronarc‘h, dowodzący francuskimi oddziałami w pobliżu Diksmuide, od początku sprzeciwiał się zbudowaniu punktu pierwszej pomocy na linii frontu. Argumentował, że nie ma możliwości, aby kobieta wytrzymała na froncie. Elsie poinformowała admirała z tak wielkim szacunkiem „na jaki ją było stać, że wytrzyma presję i trudy właśnie dlatego, że jest kobietą”. Jak pisała w wydanych po wojnie wspomnieniach, już miała zapytać Francuza, czy kiedykolwiek słyszał o porodzie, ale ugryzła się w język. Nic dziwnego, że jego podwładni nadali Elsie i jej koleżance przydomek „les folles anglaises” (szalone Angielki).

NIEZŁE SZTUKI

Trzy lata przed pojawieniem się mjr. Christiana w Pervyse, w domu Gooden-Chisholmów, szanowanej rodziny z wyższych sfer, wybuchła awantura. 18-letnia Mairi oświadczyła, że… idzie na wojnę. Ojciec – były wojskowy – zgadzał się z córką, jednak matka była nieugięta. Już i tak jej córka psuła sobie opinię, jeżdżąc motocyklem, a teraz chciała wyjechać do miasta z niejaką panią Knocker. Mairi nie zamierzała kapitulować. Po kłótni spakowała zmianę bielizny w chustkę i wymknęła się z domu.

Elsie Knocker (z domu Shapter) była koszmarem każdej matki z „towarzystwa”. Adoptowana w wieku 6 lat nie potrafiła wtopić się w wiktoriańskie otoczenie. Szybko uciekła w małżeństwo, ale ta decyzja okazała się fatalna. Leslie, niewiele zarabiający urzędnik, pozbywał się kompleksów, wyżywając się na żonie. Na synku nie zdążył, gdyż Elsie rozwiodła się z Knockerem w 1912 r. Miała 27 lat i była jedną z zaledwie 380 kobiet w Anglii i Walii, którym w tym roku przyznano rozwód. Towarzyszący temu stygmat społeczny był na tyle duży, że Elsie nie powiedziała o rozwodzie ani Mairi, ani przyszłemu mężowi. Po rozpadzie małżeństwa pani Knocker ukończyła szkołę położnictwa i imała się różnych zajęć.

Elsie poznała Mairi zapewne podczas jednego z wyścigów motocyklowych. Obydwie należały do elity około 50 pionierek damskiej jazdy na dwóch kółkach. Mairi wspominała później, że czuła się jak „niezła sztuka”. Tuż przed wybuchem wojny Elsie planowała zorganizować 120-milowy (ok. 193 km) wyścig „tylko dla kobiet” po bezdrożach Hampshire i Dorset. Jedną z zawodniczek miała być Mairi. Tymczasem zamiast zaproszenia na wyścig otrzymała list, proponujący wspólną służbę w Londynie…

LATAJĄCY CYRK DR. MUNRO

W stolicy Elsie i Mairi zostały gońcami na motocyklach. „Atmosfera była ekscytująca i zaraziła mnie chęcią, żeby zrobić coś więcej, niż tylko czekać, aż kilku facetów powie mi, czym mam się zająć” – Elsie pisała we wspomnieniach „Flanders and other fields”. I właśnie w takim momencie w życie kobiet wkroczył doktor Hektor Munro – wegetarianin, nudysta i sufrażysta – który organizował lotną brygadę ratunkową (Flying Ambulance Corps). „[Munro] był pod wrażeniem tego, jak radziłam dobie w korkach – Mairi opowiadała w 1976 r. – Namierzył mnie (…) i zapytał: chciałaby pani pojechać do Flandrii?”. 18-latka zgodziła się bez wahania i wciągnęła do brygady Elsie. Wkrótce złożoną przez Munro ofertę pomocy przyjął Belgijski Czerwony Krzyż i kobiety mogły się pakować. 25 września Elsie i Mairi wzbudziły sensację na dworcu kolejowym Victoria. Były jedynymi kobietami ubranymi po męsku. „Cudowne małe walkirie w spodniach (…)” – wspominała pielęgniarka Sarah Macnaughtan.

Brytyjki trafiły do Ghent, gdzie pomagały w szpitalu. Wkrótce zaczęły jeździć jako kierowcy ambulansów, zbierających rannych wycofywanych z linii frontu. Pewnego razu Elsie i Mairi miały ewakuować oficera z Lokeren. Na miejscu okazało się, że „już nic nie da się zrobić. Gdy szłyśmy do ambulansu – wspominała Elsie – Niemcy zaczęli ostrzał z karabinów. Potem nagle ruszyli wzdłuż głównej ulicy z nałożonymi bagnetami i musiałyśmy pryskać ile sił w nogach”. Ani to wydarzenie, ani nagła ewakuacja brygady przed nacierającymi oddziałami niemieckimi nie zniechęciły kobiet.

Mniej więcej w tym czasie Elsie poczuła, że odnalazła powołanie. „Posiadałam ten rodzaj siły, która wydawała się zdolna do wyciągnięcia rannych ze szponów śmierci. Byłam oczywiście wykwalifikowaną pielęgniarką, ale to było coś więcej niż zdolności praktyczne. To było ponowne tchnienie Siły Życiowej, rodzaj duchowej resuscytacji” – pisała we wspomnieniach. Nic dziwnego, że wkrótce transport pacjentów przestał jej wystarczać.

Kobieta zauważyła, że wielu powierzchownie rannych umierało w drodze do szpitala. „Byli ofiarami szoku – tego największego zabójcy” – twierdziła. Elsie postanowiła więc założyć punkt pierwszej pomocy tuż przy linii frontu, gdzie żołnierze mogliby odpocząć przed transportem do odległego szpitala. Wybór padł na wieś Pervyse. Na miejscu do jakiego takiego użytku nadawały się jedynie dwa domy. Jeden z nich – oddalony ok. 45 m od okopów – oddano kobietom. „Żadna szyba nie była cała, dach się zawalił, ściany popękały” – wspominała Elsie. Kobiety zamieszkały w piwnicy powierzchni niecałych 11 m wysokiej na 1,8 m [sic!]. Największym problemem okazał się brak toalety. Początkowo sanitariuszki musiały zadowalać się najbliższym lejem po pocisku. Jednak żołnierze zadbali o swoje anioły i do funkcji WC przystosowali znalezioną w gruzach komodę, którą umieścili w zrujnowanym domu. Wojacy zawiesili zasłonkę, imitującą drzwi, i zobowiązali się do opróżniania zawartości…

HEROINY Z PERVYSE

Ranni trafiali do piwnicy dzień i noc. Elsie i Mairi oraz ich pomocnicy opatrywali ich, rozgrzewali okładami, pozwalali odpocząć, a następnie transportowali do szpitala – często pod ostrzałem. Nie wszystkie obrażenia związane były bezpośrednio z działaniami zbrojnymi. Do punktu trafiali również żołnierze z odmrożeniami, szokiem pourazowym, a także… objawami chorób wenerycznych. Mairi została ekspertem od czyraków. Najgorsze były te pomiędzy pośladkami. „Żebym mogła ich [żołnierzy] wyleczyć, musieli niemal stać na swoich głowach z tyłkami w powietrzu, a ja (…) szperałam między ich nogami, próbując wyciągnąć te rzeczy” – wspominała Mairi. Podobnych przypadków musiało być mnóstwo, skoro panienka z dobrego domu nie dość, że zdecydowała się opisać całą operację w pamiętnikach, to jeszcze użyła nieeleganckiego słowa „tyłek” (bottom). Panowie również się nie krępowali – jeden z francuskich żołnierzy ułożył nawet dla dziewczyny dziękczynny wierszyk…

Sanitariuszki zajmowały się nie tylko leczeniem. „Robią czekoladę, rosół, herbatę i wszystko inne, co pomaga tym w okopach” – pisał belgijski oficer Robert de Wilde. Co rano kobiety wynosiły gorące napoje wartownikom. Latem 1916 r. postarały się o namioty, w których zorganizowały żołnierzom gry i zabawy.

W marcu 1915 r. kobietom zabroniono pracy w bezpośredniej bliskości linii frontu. Dla Elsie i Mairi belgijskie dowództwo uczyniło jednak wyjątek. Jako jedyne przedstawicielki płci pięknej w okopach stanowiły nie lada atrakcję towarzyską. Na herbatkę zjeżdżali okoliczni oficerowie, żądni relaksu i flirtu (jeden z nich, baron Harold de T’Serclaes został mężem Elsie). Na inspekcję w Pervyse pofatygował się sam król Belgów Albert. Z wizytą przyjechała również Maria Skłodowska-Curie, która pracowała nad przenośnym aparatem rentgenowskim. Nic dziwnego, że posterunek przyciągał zainteresowanie mediów. W angielskich gazetach co rusz ukazywały się artykuły o „heroinach z Pervyse”. W piwnicy pojawił się nawet Ernest Brooks, jeden z dwóch oficjalnych brytyjskich fotografów wojennych, który zrobił Elsie i Mairi profesjonalną (o ile można mówić o profesjonalizmie na froncie) sesję.

Szum medialny był konieczny, by posterunek opatrunkowy mógł w ogóle funkcjonować. Choć kobiety wchodziły w skład belgijskiej armii (zostały przydzielone do 3. Dywizji), same musiały ponosić większość kosztów. Od czasu do czasu wracały więc do Anglii, by wziąć udział w zbiórkach pieniędzy. Dzięki temu do Pervyse trafiały nowe ambulansy (samochody i motocykle z koszem) oraz zaopatrzenie. Pieniądze były tym bardziej niezbędne, że Elsie i Mairi musiały się kilkakrotnie przeprowadzać. W styczniu 1915 r. ich piwnica została zniszczona przez artylerię. Drewniany rozkładany punkt opatrunkowy – zaprojektowany dla Brytyjek – okazał się niewypałem. Konstrukcja była nieodporna na ostrzał artyleryjski. W lipcu kobiety zaadaptowały więc inną piwnicę w Pervyse, gdzie miały zostać do końca służby.

DOBRY NIEMIEC, ZŁY NIEMIEC

Praca na linii frontu oznaczała nieuniknione spotkania z Niemcami. I – o dziwo – nie zawsze były to wrogie spotkania. „Sądzę, że patrzyli na nas jak na kompletnie stuknięte – pisała Mairi – (…) ale zawsze byli dla nas mili”. Niemcy okazali się do tego stopnia uprzejmi, że – jak wspominała Elsie – przesłali kobietom karteczkę, że „jeśli będziemy chodzić w pielęgniarskich chustach, nigdy do nas nie strzelą, ale nie mogą zagwarantować naszego bezpieczeństwa, jeśli założymy hełmy”. Komunikacja funkcjonowała również w drugą stronę. Gdy Elsie i Mairi chciały zabrać rannych z ziemi niczyjej, posyłały za linię wroga swojego teriera Shota z wiadomością (Elsie znała niemiecki).

Zdarzało się, że sanitariuszki stawały oko w oko z przeciwnikiem. Pewnego razu niedaleko piwnicy awaryjnie lądował brytyjski samolot. Elsie i Mairi natychmiast ruszyły po pilota. Z drugiej strony pojawił się patrol niemiecki. Dowódca zapytał, czy pilot jest ranny. Elsie, kłamiąc, odpowiedziała: „A jak myślicie?! Po tym jak gruchnął w ten sposób na ziemię (…)!”. Niemcy zadowolili się wrakiem maszyny i pozwolili na ewakuację – całkowicie zdrowego – pilota. Sanitariuszki wciągnęły wrogów nawet do pewnego rodzaju zabawy. Przyjaciele z marynarki skonstruowali przed punktem opatrunkowym gigantyczną huśtawkę. Elsie i Mairi zachęcały wszystkich nowych oficerów sztabowych, którzy wpadli z wizytą, do skorzystania z urządzenia. Żołnierze nie zdawali sobie sprawy, że w najwyższym punkcie bujający się jest doskonale widoczny dla snajperów. „Niemcy wiedzieli o tej zabawie (udało mi się przesłać wiadomość do ich oficera) i oddawali kilka strzałów. [Kule] przelatywały dość daleko, ale dostatecznie blisko, by napędzić stracha niektórym z tych ważnych gości”. Elsie, która spisywała wspomnienia niemal 50 lat po wojnie, chyba dalej doskonale się bawiła, przypominając sobie ten „żart”. O reakcji oficerów jednak przezornie milczy…

Przyjacielska atmosfera zniknęła 17 marca 1918 r. W pewnej chwili do piwnicy wpadł pocisk z gazem. „Czułam, jakby ktoś zaciskał mi pętlę na szyi” – opowiadała później Elsie reporterowi „Daily Express”. Podczas ataku zginął kierowca ambulansu i Shot. „Nie sądzę, żebym kiedykolwiek wcześniej czuła nienawiść do wroga, ale odkąd mój pies został zagazowany, chciałam, pragnęłam zabić Niemca” – kontynuowała zwierzenia. Sentymenty się skończyły. Dla Elsie skończyła się też służba na froncie. Z powodu odniesionych obrażeń została ewakuowana do Anglii. Mairi zdołała jeszcze wrócić do Pervyse. Ale nie na długo. Kolejny atak gazowy wykurzył i ją, a armia zdecydowała się zamknąć posterunek. Heroiny z Pervyse po krótkim epizodzie w kobiecej gałęzi RAF mogły znowu założyć spódnice…