Los tradycyjnych żarówek jest już przesądzony. Tylko co je zastąpi? Może świetlówki? Może diody
BARDZIEJ GRZEJE, NIŻ ŚWIECI
Wszystko przez to, że zwykła żarówka wykorzystuje do świecenia zaledwie pięć procent energii. Reszta idzie w gwizdek, czyli jest tracona na niepotrzebne ciepło. W dodatku żarówki są, jak na dzisiejsze czasy, skandalicznie mało trwałe – świecą około tysiąca godzin.
Trzy razy dłużej żyją żarówki halogenowe, zużywając na dodatek dwa razy mniej prądu. Świetlaną przyszłość w najbliższych latach wróży się świetlówkom kompaktowym (potocznie zwanym żarówkami energooszczędnymi, bo można je wkręcać do normalnych opraw). Te zużywają ledwie jedną piątą energii potrzebnej zwykłej żarówce, a na dodatek są kilkanaście razy trwalsze. Nawet uwzględniając wysoką cenę (za jedną świetlówkę można kupić nawet dziesięć tradycyjnych żarówek), ich zakup na dłuższą metę bardzo się opłaca.
Nie chodzi jednak tylko o domowe rachunki. Oszczędniejsze żarówki to mniej zużytej energii i, co za tym idzie, mniejsza emisja dwutlenku węgla przez elektrownie. W przeciętnym gospodarstwie domowym 19 procent energii elektrycznej pochłania oświetlenie (resztę zjadają inne urządzenia elektryczne). Zamiana większości starych żarówek w naszych mieszkaniach na świetlówki pozwoliłaby więc obniżyć ogólne zużycie energii o 10–15 procent. Do 2020 roku zużycie prądu w całej Unii ma spaść o jedną piątą.
Nic dziwnego, że kolejne państwa coraz śmielej wprowadzają regulacje mające ułatwić nam rozstanie ze światłem żarowym. Zaczęło się kilka lat temu od Australii, Kanady, państw południowoamerykańskich. Teraz także Stany Zjednoczone i kraje Unii Europejskiej zapowiadają rychły koniec sprzedaży tradycyjnych żarówek. W Europie już pod koniec tego roku mają zacząć znikać ze sklepów żarówki 100-watowe, później stopniowo pozostałe, coraz słabsze. W 2012 roku trudno już będzie kupić żarówkę, wyprodukowaną według pomysłu Edisona.
Źródło światła musi być trwałe i zużywać mało energii
Dawna żarówka z włóknem węglowym. Z 1 wata mocy dawała 5 lumenów światła. Działała 1,5 tys. godzin.
Współczesna żarówka z włóknem wolframowym. Z jednego wata mocy daje 15 lumenów światła. Działa tysiąc godzin.
Halogen z 1 wata mocy daje 25 lumenów światła. Działa 3 tysiące godzin.
Świetlówka z 1 wata mocy daje 80 lumenów światła. Działa 10 tys. godzin.
Dioda LED z 1 wata mocy daje 40 lumenów światła. Działa 35 tys. godzin.
DIODY PRZYSZŁOŚCI
Czy przyszłość należy więc do świetlówek? Wielu tak sądzi. W odróżnieniu od starych jarzeniówek, które kojarzymy ze szkół czasów PRL, nowoczesne świetlówki nie brzęczą, dają światło o całkiem przyjemnej barwie, są proste w użyciu (mają klasyczny żarówkowy gwint), są produkowane w wielu ciekawych kształtach.
Ale jest technologia jeszcze bardziej obiecująca niż świetlówki – to diody elektroluminescencyjne (czyli LED).
W teorii pomysł jest bardzo obiecujący – przeciętnie mocna „żarówka” LED zużywa zaledwie kilka watów energii (nawet sto razy mniej niż żarowy odpowiednik), a świeci dziesiątki tysięcy godzin. Na dodatek takie diodowe żarówki włączają się natychmiast, nie wymagają nagrzewania jak świetlówki i są odporne na różnice w napięciu (albo świecą, albo nie; barwa światła się nie zmienia).
Jednak współczesne lampy LED mają dość słabe „osiągi”, jeśli chodzi o moc świecenia. Na dodatek wysokie koszty produkcji z daleko posuniętą ostrożnością kazały dotąd myśleć o żyrandolach złożonych z diod. Dlatego lampy LED kojarzą się dziś najczęściej z efektownym gadżetem – można je spotkać głównie w latarkach albo reflektorach samochodowych. Ale oto jesteśmy świadkami – być może – technologicznego przełomu.
Kierowany przez Colina Humphreya zespół naukowy z Cambridge opracował metodę taniego pozyskiwania diod świecących. Azotek galu, wykorzystywany w diodach dających pożądane białe światło, nie mógł dotąd być łączony z płytkami krzemowymi ze względu na różnice w tempie nagrzewania się i stygnięcia obu materiałów. Rozwiązaniem okazało się zastosowanie domieszki aluminium. Jakkolwiek skomplikowanie to brzmi dla laika, nowa metoda pozwala na masowe produkowanie diod świecących tak samo tanio, jak dziś są produkowane układy scalone na potrzeby elektroniki. Humphrey jest bardzo pewny siebie – posunął się do twierdzenia, że zbyt wcześnie skazaliśmy na zagładę tradycyjne żarówki, zastępując je świetlówkami, które są tylko etapem pośrednim w oświetleniowej rewolucji. Zdaniem naukowca należy zaczekać, bo w ciągu zaledwie pięciu lat będziemy mogli przerzucić się od razu na niesłychanie wydajne i tanie żarówki diodowe, darowując sobie epokę świetlówek.
Dzielne rekordzistki
W małej remizie strażackiej w Livermore w Kalifornii niemal nieprzerwanie od 1901 roku świeci ta sama żarówka (na zdjęciu). Pobiła już wszelkie rekordy trwałości, ma własną stronę internetową, na której internauci mogą obserwować, jak staruszka sobie radzi. Żarówka pobiera 4 W mocy, jest podłączona do instalacji zabezpieczającej przed skokami napięcia. Rekordzistce niewiele ustępuje żarówka świecąca w Fort Worth w Teksasie. Wkręcono ją w 1908 roku nad tylnym wejściem do teatru (dziś świeci w muzeum). Do 1972 r., kiedy ktoś zwrócił uwagę na żarówkę w Livermore, figurowała w Księdze rekordów Guinnessa jako działająca najdłużej.
Jeżeli bowiem wziąć pod uwagę wydajność i trwałość diod LED, parametry świetlówek wyglądają mizernie. Niewykluczone więc, że niedługo ekolodzy będą wskazywać na świetlówki – zanim na dobre zadomowią się w naszych lampach – jako współwinne ocieplenia klimatu.
Jest tylko jedno ale: barwa światła. Na razie dość „trupia”, niezbyt przyjemna dla oka ludzkiego. Dlatego, jak już wspominałem przy innej okazji, do 2012 roku zamierzam zaopatrzyć się w zapas tradycyjnych żarówek, których barwa światła jest najprzyjemniejsza, naturalna i kojąca. Ale odwrotu nie ma. Koncepcja żarówek Edisona liczy już ponad sto lat i nie ma szans, by nie została w końcu zastąpiona przez inną, wydajniejszą technologię. Z kolorem światła też ktoś – jeśli nie zespół Humphreya z Cambridge, to inna grupa badaczy – w końcu sobie poradzi.