O cenie skrzypiec decyduje ich historia, czas powstania, to, czy wcześniej należały do wybitnego muzyka i fama, która wokół nich narosła. A losy modelu Gibson, który Antonio Stradivari wykonał w 1713 r., są niezwykłe. Zanim Joshua Bell stał się ich właścicielem, należały do brytyjskiego skrzypka Alfreda Gibsona (stąd ich nazwa), następnie do polskiego wirtuoza Bronisława Hubermana, któremu zostały dwukrotnie ukradzione, a potem do Norberta Brainina, członka słynnego Kwartetu Amadeusza.
EXEGI MONUMENTUM
Pierwszym, który uczynił te skrzypce słynnymi, był ich twórca. Antonio Stradivari, którego nazwisko rozgrzewa serca lutników, skrzypków, kolekcjonerów i melomanów całego świata, jest – jak udowadnia Janusz Jaskulski, kustosz Muzeum Instrumentów Muzycznych w Poznaniu w katalogu „Genius Stradivari” – postacią tajemniczą. Nie zachował się żaden jego wizerunek, nie wiadomo dokładnie, kiedy (około 1644 r.) i gdzie się urodził. Kościół, w którym został pochowany, zburzono jeszcze w 1869 r., więc nie ma także grobu mistrza, lecz jedynie symboliczny nagrobek w parku. Nie zachowała się receptura lakieru, jakiego używał do zabezpieczania skrzypiec. Pozostały za to jego genialne instrumenty, ale i tu brak pewności, ile sztuk wykonał sam, ile jego uczniowie, a w ilu przypadkach mamy do czynienia z kopiami wykonywanymi już od XVIII w. Niektórzy badacze podają 709 instrumentów (629 skrzypiec, a ponadto wiolonczele, altówki, lutnie, gitary, mandole i harfa), inni – aż 1116 (w tym około tysiąca skrzypiec)! Jest to ogromna liczba, ale tłumaczy się ją tym, że Stradivari był pracowity i żył ponad 70 lat. Poza tym w swoim warsztacie zatrudniał uczniów i czeladników (wśród nich dwóch synów), którzy współtworzyli instrumenty podpisywane nazwiskiem mistrza. Zanim jednak Stradivari otworzył swój warsztat, w wieku 12–14 lat trafił do cremońskiej pracowni Nicole Amatiego, który był trzecim pokoleniem słynnej lutniczej rodziny. Przyszły mistrz poznał tam sposób budowania skrzypiec oraz gruntowania i lakierowania drewna. I o ile lutnicy są w stanie odwzorować kształt stradivariusa, o tyle receptura lakieru zaginęła i nigdy nie udało się jej odtworzyć. Tymczasem lakier – który powinien być cienki i elastyczny – nie tylko zabezpiecza płyty instrumentu, ale decydująco wpływa na dźwięk.
Po jakimś czasie Amati uznał, że jego uczeń jest tak dobry, że zbudowane przez siebie instrumenty może sygnować swoim nazwiskiem (jeśli ma zamówienie). Pierwsze takie skrzypce pochodzą z 1660 r. Dwadzieścia lat później, także w pracowni u Amatiego, powstał instrument, na którym gra 24-letnia Agata Szymczewska, laureatka XIII Międzynarodowego Konkursu Skrzypcowego im. H. Wieniawskiego. Szymczewska powiedziała „Focusowi Historia”: „Stradivarius stanowi dla skrzypka wielkie wyzwanie i wymaga grania na najwyższym możliwym poziomie. Można z niego wydobyć nieskończoną ilość niesamowitych dźwięków o różnym kolorze i barwie. U każdego brzmi zupełnie inaczej. Te skrzypce są jak człowiek”. Kiedy Antonio Stradivari miał już własną pracownię w Cremonie, jego klientami stali się królowie (w 1715 r. dwanaście skrzypiec dla swojej orkiestry grającej w Dreźnie i w Warszawie zamówił August II Mocny), książęta i inni dygnitarze; jednak większość sławnych skrzypków jego czasów grała na instrumentach innych lutników. Jeszcze długo po jego śmierci – choć stradivariusy należały do czołówki – nie były uznawane za najlepsze. Skrzypkiem, który całe niemal życie grał na stradivariusie, koncertował w całej Europie i dzięki temu przyczynił się do wzrostu popularności Antonia Stradivariego, był Giovanni Battista Viotti (1755–1824).
W międzyczasie zmienił się sposób grania i wymagania stawiane instrumentom (np. miały być głośniejsze, bo brzmiały już nie tylko w salach kameralnych, ale i koncertowych). Większość dawnych instrumentów, w tym stradivariusy, już na początku XIX w. przystosowano do nowych wymagań (wymianie podlegała belka basowa, inaczej nachylano szyjkę, a także wydłużano skrzypce, wsuwając kawałek drewna pomiędzy pudło rezonansowe a szyjkę). Niezależnie od tych zmian okazało się, że stradivariusy pomimo upływu lat brzmią najlepiej. I tak jest do dnia dzisiejszego. Daniel Stabrawa, pierwszy koncertmistrz Filharmonii Berlińskiej, który gra na stradivariusie z 1727 r., powiedział „Focusowi Historia”: „To jest tak, jakby jeździło się trabantem i potem wsiadło do ferrari. Oczywiście trzeba umieć jeździć, ale możliwości i przyjemności z takiej jazdy są nieograniczone. Obojętnie z jaką siłą przyciska się smyczek do strun – zawsze wydobywa się piękny, osobisty, miękki dźwięk. Są instrumenty, które przy uchu brzmią głośno, a dalej ich nie słychać. W stradivariusie dźwięk przy samym instrumencie nie wydaje się duży, gdy tymczasem rozchodzi się po najdalszych zakątkach sali. Kiedy gra na nim solista, instrument przebija się przez orkiestrę; kiedy stradivarius gra w orkiestrze, współbrzmi z innymi”.
W XIX w. stradivariusy były już najbardziej pożądanymi skrzypcami i grali na nich wirtuozi epoki, jak np. Nicolo Paganini. Wśród Polaków instrumenty Stradivariego mieli m.in. Karol Lipiński, Izydor Lotto, Henryk Wieniawski i Bronisław Huberman. Ten ostatni miał trzy stradivariusy – Gibsona z 1713 r., Schreibera z 1712 r., który wcześniej należał do Wieniawskiego, i Kreislera z 1733 r.
JAK BEZ RĘKI
Urodzony w 1882 roku w Częstochowie Bronisław Huberman od najmłodszych lat przejawiał wybitne zdolności muzyczne, które dostrzegł jego ojciec – z zawodu nauczyciel, a z zamiłowania muzyk i meloman. Bronisław jako pięciolatek zaczął pobierać lekcje muzyki, a po jakimś czasie nie było już w Polsce skrzypka, który mógłby go czegoś nauczyć. Hubermanowie sprzedali wtedy cały swój majątek za 400 rubli i zdecydowali się na wyjazd do Berlina.
Młody skrzypek koncertował w Paryżu, Berlinie, Amsterdamie, Hadze i w Wiedniu, gdzie swoją grą wzruszył samego Johannesa Brahmsa. Jego kariera rozwijała się i Huberman stał się światowej sławy muzykiem, a w latach 30. stworzył Orkiestrę Palestyńską. Na początku 1919 r. Huberman zaplanował cykl koncertów w wiedeńskiej sali Konzerthausu. Po pierwszym występie dziennikarz „Neue Freie Presse” pisał: „Pojawił się znowu Bronisław Huberman. Pełna sala mogła podziwiać uduchowiony, pełen gładkości dźwięk oraz wirtuozerię artysty”. Po kolejnym występie Hubermana ta sama gazeta donosiła już nie o muzycznym, ale obyczajowym wydarzeniu: „Na skutek zuchwałej kradzieży hotelowej w najbezczelniejszy sposób ograbiony został Bronisław Huberman. Artysta ubolewa z powodu straty dwóch instrumentów, z których jeden to ów słynny stradivarius, dzięki któremu skrzypek zachwycał i oczarowywał cały świat muzyczny. Kradzież, która miała miejsce w hotelu Imperial, gdzie mistrz zawitał na okres swojego wiedeńskiego pobytu, dokonana została przez mężczyznę ubranego w mundur oficerski. Złodziej, który przez kilka dni pojawiał się w hotelu, pytając za każdym razem o pana Hubermana, potrafił w końcu wzbudzić zaufanie przyzwyczajonej do jego widoku pokojówki – pewnej, że zalicza się on do wąskiego grona znajomych artysty. W rezultacie przez nikogo niezatrzymany i niezauważony spokojnie opuścił hotel z futerałem i jego cenną zawartością” (Piotr Szalsza, „Bronisław Huberman, czyli pasje i namiętności zapomnianego geniusza”, Częstochowa 2001). Muzyk zauważył zniknięcie skrzypiec dopiero po dwóch dniach, więc złodziej miał czas się ulotnić. Wkrótce w Simmeringu pod Wiedniem po raz pierwszy próbował sprzedać instrument za 90 tys. koron.
Właściciel sklepu, choć nie wiedział o kradzieży, to nie chciał ryzykować kupna stradivariusa nieznanego pochodzenia. Kiedy nadeszły doniesienia o dwóch kolejnych próbach sprzedaży instrumentu, Bronisław Huberman na łamach prasy deklarował: „Instrument ten nabyłem przed około 9 laty u Hilla w Londynie [W.E. Hill i Synowie kupili Gibsona w XIX w. od francuskiej rodziny, a następnie odsprzedali brytyjskiemu skrzypkowi Alfredowi Gibsonowi. W 1911 r. instrument wrócił do Hillów, którzy sprzedali go Hubermanowi – przyp. red.]. Dla osoby, która mi futerał wraz z jego zawartością dostarczy lub też udzieli mi wskazówek, jak całość odzyskać, wyznaczam nagrodę wysokości dziesięciu tysięcy koron i obiecuję, że ze swej strony zrezygnuję z dochodzenia karnego”.
Po tym oświadczeniu do Hubermana zadzwonił sam złodziej, który powiedział, że odsprzeda mu instrument za obiecaną premię. Prosił też o udzielenie pożyczki wysokości 40 tys. koron do zwrotu w ratach. Zapewniał, że pieniądze odda, bo jest honorowy (!). Huberman nie zgodził się na te warunki. Wieczorem tego samego dnia do polskiego skrzypka zatelefonował inny mężczyzna, który przyznał, że wie, gdzie są skradzione instrumenty, i może udać się z Hubermanem na policję. Telefonującym okazał się szofer Franz Hoffman, a skrzypce znajdowały się w jego mieszkaniu. Zeznał, że por. Josef Hoffman (zbieżność nazwisk przypadkowa) zatrudnił go, żeby zawiózł go z Wiednia do Grazu i z powrotem. Pasażer wiózł ze sobą futerał do skrzypiec, ale w drodze powrotnej kazał zatrzymać auto, wyjął skrzypce, owinął je w materiał, a pusty futerał polecił szoferowi wrzucić do Dunaju. Skrzypce złodziej pozostawił w mieszkaniu szofera, a sam wynajął pokój w hotelu Wandl. Powiedział, że ze sprzedażą trzeba będzie poczekać około roku, aż o sprawie przestanie być głośno. Kiedy szofer Hoffman dowiedział się o kradzieży, zadzwonił do Hubermana, bo nie chciał być wmieszany w przestępstwo. Sam wirtuoz stwierdził, że kradzież skrzypiec była karą za to, że postanowił sobie od nich odpocząć kilka dni po wyczerpujących koncertach w Budapeszcie. „Neue Freie Presse” donosiła: „Od wczoraj profesor Huberman znajduje się w posiadaniu wartościowych, oszacowanych na ponad ćwierć miliona koron skrzypiec stradivariusa, a także drugiego instrumentu oraz 4 smyczków. Wobec zaistniałych faktów artysta czuje się w obowiązku wypłacenia wyznaczonej premii”.
DÉJA VU
Gibson należący do Hubermana był jednak cennym łupem dla złodziei. 28 lutego 1936 r. na koncercie w Carnegie Hall, podczas gdy Huberman grał na scenie na swoich innych cennych skrzypcach, jego stradivarius padł łupem złodzieja, który wyniósł go z garderoby. Sekretarka Hubermana, która zauważyła zniknięcie instrumentu, pobiegła na scenę i zza kulis powiedziała skrzypkowi o stracie, jeszcze zanim koncert się skończył. Instrument był ubezpieczony, więc wirtuoz kazał jej natychmiast dzwonić na policję. Pomimo długotrwałego dochodzenia Gibson odnalazł się dopiero 51 lat później. Huberman otrzymał od Lloyd’sa w Londynie 30 tys. dolarów odszkodowania.
W 1983 r. mieszkający w Danbury niedaleko Nowego Jorku Edward Wicks zamieścił w prasie ogłoszenie: Naprawa instrumentów muzycznych. Wkrótce zgłosił się do niego klient, którym był skrzypek Julian Altman. Kilka dekad wcześniej Altman grał w duecie z siostrą na antenie radiowej, a potem był członkiem Narodowej Orkiestry Symfonicznej. Od dłuższego czasu zarabiał, grając w klubach. Rozwiedziony, od 1970 r. żył z wdową Marcelle Hall. Wicks obejrzał instrument, który wymagał nieznacznych napraw, i ze zdumieniem zauważył kartkę identyfikacyjną Stradivariego (takie kartki lutnik wkleja do zrobionych przez siebie skrzypiec; fałszowano je od XVIII w.): „Antonius Stradiuarius Cremonensis Faciebat Anno 1713”. Właściciel zaprzeczył, że to oryginał. Wicks poddał instrument konserwacji, a Altman był bardzo zadowolony z rezultatu. Poprzez wspólne zainteresowania muzyczne Wicks i Altman zaprzyjaźnili się. Razem zaczęli grać w orkiestrze Danbury.
BATALIA
Na początku 1985 r. Marcelle oskarżyła Juliana o molestowanie jednej z jej wnuczek. Muzyk został aresztowany i wytoczono mu proces, który śledziła lokalna prasa. W marcu tego samego roku, na sześć dni przed ogłoszeniem wyroku, Altman pojawił się z wizytą u Wicksa. Poprosił go o przechowanie podwójnego pokrowca na skrzypce (ze stradivariusem, jeszcze jednymi skrzypcami i 4 smyczkami) oraz kartonowego pudła z zegarkiem, monetami, biżuterią i przedmiotami osobistymi. Kilka dni później, nieoczekiwanie, Julian i Marcelle polecieli do Las Vegas i wzięli tam ślub, a 26 marca Altman został skazany na rok pozbawienia wolności. Wicks towarzyszył Marcelle podczas jej pierwszej wizyty w więzieniu. Potem relacjonował, jak w czasie drogi powrotnej mówiła: „Ach ten Julian. Gdybym tylko wiedziała, gdzie są te skrzypce”. W połowie sierpnia Altman zmarł na zdiagnozowanego kilka tygodni wcześniej raka żołądka. Przed śmiercią zdążył jeszcze wyznać żonie, że jego skrzypce to oryginalny stradivarius, a w pokrowcu – zaszyte w materiale – znajdują się wycinki z prasy opisujące ich kradzież z Carnegie Hall w 1936 r. Altman twierdził, że kupił je dzień po kradzieży za 100 dolarów, a innym razem przyznał, że sam je ukradł. W 1936 r. pracował w klubie „Rosyjski Niedźwiedź” w pobliżu Carnegie Hall i znał obsługę sali koncertowej. W czasie koncertu Hubermana wszedł do Carnegie Hall, dotarł do garderoby i wyniósł ukradzione skrzypce pod płaszczem. Na łożu śmierci polecił żonie odebrać skrzypce od Wicksa.
O tym, jak cenny instrument przechowywał, Edward Wicks dowiedział się z telewizji 2 lata później. Marcelle skontaktowała się bowiem z Lloyd’sem, żeby otrzymać znaleźne, i cała sprawa przedostała się do mediów. Po stwierdzeniu oryginalności instrumentu ubezpieczyciel przekazał go firmie konserwującej J. & A. Beare Ltd z Londynu. W 1988 r. stradivariusa za ponad milion dolarów kupił brytyjski skrzypek Norbert Brainin. Ćwierć tej sumy otrzymała Marcelle Hill. Wkrótce o swoją część upomniała się córka Altmana z pierwszego małżeństwa i choć prawo stało po jej stronie, sprawy sądowe ciągnęły się na tyle długo, że kiedy wyrok zapadł, Marcelle zdążyła wydać wszystkie pieniądze i żyła z zasiłku.
BALETNICA CZY SPÓDNICA
Joshua Bell miał wówczas 21 lat, a na koncie pierwsze nagrania. Dziesięć lat później zagrał wspólny koncert z Norbertem Braininem i zetknął się z jego skrzypcami. Choć sam też grał na stradivariusie (model Tom Taylor z 1732 r.), zapragnął mieć Gibsona. Brytyjczyk zażartował, że może pewnego dnia, gdy zdobędzie 4 mln dolarów, je odkupi. I oto w 2001 r. Bell podczas pobytu w Londynie odkrył, że Brainin sprzedaje Gibsona jakiemuś przemysłowcowi z Niemiec. Jak sam przyznał, był zrozpaczony, kiedy się o tym dowiedział. Sprzedał swojego Taylora za ponad 2 mln dolarów, dołożył drugie tyle i został właścicielem upragnionego instrumentu. Joshua Bell dziś ma na koncie ponad 30 krążków. Nazywany przez amerykańską prasę superstar muzyki klasycznej pojawia się nie tylko na łamach prasy branżowej, ale i magazynów lifestylowych oraz w popularnych programach telewizyjnych.
Mimo deklaracji skrzypków, że stradivariusy brzmią lepiej niż jakikolwiek inny instrument, podobno tylko specjaliści potrafią docenić i rozróżnić ich brzmienie. Słynne skrzypce nie gwarantują także sukcesów muzycznych, ale z całą pewnością przyczyniają się do popularności ich właściciela. Agata Szymczewska, która wygrała międzynarodowy konkurs, grając na zwykłym instrumencie, i pokonała kilka stradivariusów, w rozmowie z „Focusem Historia” przytoczyła następującą anegdotę: „Po jednym z koncertów do garderoby wybitnego, grającego na stradivariusie skrzypka Jaschy Heifetza przyszli zachwyceni melomani. »Maestro, jak ten Pana instrument pięknie brzmi!«. Na co Heifetz miał odpowiedzieć: »Tak? Ja nic nie słyszę«”.