Dwa wieki temu wszystko zmieniło się 10 kwietnia 1815 roku. To właśnie wtedy miała miejsce najsilniejsza erupcja wulkanu w pisanej historii. Wyrzuciła ona w niebo olbrzymią chmurę popiołu i gazów, powodując znaczące ochłodzenie. Była to na tyle silna zmiana, że 1816 rok został okrzyknięty rokiem bez lata. Temperatury wyraźnie spadły, a to spowodowało wyjątkowy nieurodzaj i związany z nim głód i falę chorób przetaczającą się po świecie.
Góra Tambora, położona na wyspie Sumbawa w Indonezji, była potężnym wulkanem, który pozostawał uśpiony przez stulecia. Stan ten uległ zmianie na początku 1815 roku. Początkowe niewielkie erupcje przerodziły się w potężną erupcję, do której doszło 10 kwietnia tego roku. Według doniesień erupcja była na tyle silna, że jej dźwięk był słyszalny z odległości nawet 2000 kilometrów, a wyrzucony w powietrze obłok pyłu w krótkim czasie dotarł na wysokość ponad 40 kilometrów nad powierzchnią Ziemi.
Czytaj także: Gigantyczna erupcja wulkanu zmieniła ocean i atmosferę. Zaskakujące ustalenia
Jak się można spodziewać, erupcja ta była niszczycielska dla mieszkańców Sumbawy oraz wielu okolicznych wysp, które najpierw zostały dotknięte spływami piroklastycznymi, a następnie przykryte grubą warstwą pyłu wulkanicznego. Nic dziwnego, skoro do atmosfery trafiło obłędne 150 kilometrów sześciennych pyłu. Warto jednak pamiętać, że część tego materiału trafiła w górne warstwy atmosfery, gdzie bardzo szybko została rozprowadzona nad powierzchnią całego globu, wpływając negatywnie na warunki klimatyczne panujące na całej Ziemi. Niższe temperatury i niedobory żywności spowodowane nieurodzajem dodatkowo zintensyfikowały skuteczność rozprzestrzeniających się po świecie chorób. Jedna eksplozja przypomniała nagle całemu światu, o tym, że natura potrafi być bezwzględna.
Od eksplozji z Tambory minęły już ponad dwa stulecia i tak silna erupcja jak dotąd się nie powtórzyła.
Jak jednak przekonują naukowcy, nie oznacza to, że takie zagrożenie nie istnieje. Więcej, badacze zakładają, że ryzyko wystąpienia równie silnej erupcji w XXI wieku wynosi 1 do 6, czyli wbrew pozorom jest całkiem wysokie.
Warto tutaj sobie jednak uświadomić, że dzisiejszy świat bardzo różni się od świata z 1815 roku. Po powierzchni Ziemi chodzi dzisiaj znacznie więcej ludzi, a klimat naszej planety jest już nadwyrężony przez globalne ocieplenie. Skutki kolejnej erupcji wulkanicznej porównywalnej z erupcją Tambory byłyby wprost katastrofalne.
Czytaj także: To była największa erupcja wulkanu od tysięcy lat. Jej skutki zachowały się na dnie oceanu
Według naukowców największym zagrożeniem dla nas byłby uwalniany w erupcji dwutlenek siarki. Po dotarciu do atmosfery stworzyłby on warstwę aerozolu, który odbijałby sporą część promieniowania słonecznego z powrotem w przestrzeń kosmiczną. Efekt? Globalne ochłodzenie na powierzchni Ziemi. Myliłby się jednak ten, kto uznałby to za doskonałą kontrę dla globalnego ocieplenia. Owszem, erupcja Tambora spowodowała globalny spadek temperatury o 1 stopień Celsjusza. Warto jednak pamiętać, że takie gwałtowne ochłodzenie spowodowałoby ogromne szkody w rolnictwie i przyczyniłoby się do zaostrzenia wszystkich ekstremalnych zjawisk pogodowych, z którymi już teraz nie możemy sobie poradzić. Straty ekonomiczne na całym świecie liczone by były w bilionach dolarów.
Powstaje zatem pytanie o to, kiedy i gdzie dojdzie do kolejnej supererupcji. Naukowcy na całym świecie stale monitorują wszystkie regiony aktywne wulkanicznie, starając się zarejestrować wszystkie niepokojące pomruki. Niezależnie od tego, nawet w czasach spokoju warto już przygotowywać strategie łagodzenia skutków, gdyby do takiej erupcji doszło. Gdy bowiem do erupcji dojdzie, na plany będzie już za późno.