Strach? Tylko przed kompromitacją

Po trzęsieniu ziemi i tsunami 11 marca, japoński spokój zadziwił świat. Czyżby Japończycy byli niezdolni do emocji? A może coś tym spokojem maskują?

Kiedy zatrzęsła się ziemia, w Tokio trwały akurat obrady parlamentu. Żyrandole roztańczyły się na suficie, posłowie zerwali się na równe nogi, jednak premier Naoto Kan pozostał w fotelu. Ochrona próbowała go namówić, by schronił się pod stołem, ale nie posłuchał. Nagranie z opanowanym politykiem obiegło świat. Pełna godności postawa szefa rządu stała się wizytówką całego narodu. Zachowania zaskakującego, bo było to najsilniejsze trzęsienie ziemi w historii japońskiej sejsmologii. W północno-wschodnim regionie Tohoku wstrząsy o sile 9,0 stopni w skali Richtera wywołały 10-metrową falę tsunami, która spustoszyła wybrzeże. Wody Oceanu Spokojnego porywały i niszczyły budynki, rzucały auta na dachy domów, ciskały kutry rybackie w głąb lądu. Zginęło ponad 10 tys. osób, niemal 13 tys. uznano za zaginione.

Spokój Japończyków wobec apokalipsy zadziwił obcokrajowców, którzy byli na miejscu. „Żałoby narodowej nie organizują. Starają się żyć normalnie, pracować, uważając, że to pomoże najlepiej ofiarom kataklizmu” – relacjonował Mariusz Błaszczak, dyrektor centrum kultury z Tarnowskich Gór, który podczas trzęsienia ziemi przebywał w Tokio. Nie mógł się nadziwić, że pomimo takiej tragedii nie przerwano festiwalu tańca, na który przyjechał. Zagraniczne media miały podobne spostrzeżenia. Kataklizm wywołał zakłócenia w transporcie i dostawach elektryczności oraz żywności, mimo to nie dało się zauważyć powszechnej paniki. Japończycy ze spokojem ustawiali się w kolejkach do sklepów i stacji benzynowych. „Uważamy, że najlepsze, co można w takiej sytuacji zrobić, to zakasać rękawy i wziąć się do roboty” – tłumaczy Hiroshi Kaneko, Japończyk mieszkający w Polsce.

Ludzie z przyszłości

Zachód zawsze lubił upraszczać Japonię do łatwych klisz. W epoce odkryć geograficznych mawiano, że Japończycy są leniwi i zacofani, czasem okrutni. W czasie II wojny światowej amerykańska propaganda przedstawiała Japończyków jako niskich gnomów z wyszczerzonymi zębami. Kiedy w latach 80. XX w. Japonia wyrosła na światową potęgę gospodarczą i producenta elektroniki, zaczęto sobie wyobrażać, że Japończycy żyją w przyszłości. Ojciec literatury cyberpunk William Gibson nawiązywał w swoich powieściach do Japonii, podobnie jak twórcy takich filmów, jak „Łowca androidów”, „Johnny Mnemonic” czy „Matrix”. Po trzęsieniu ziemi 11 marca wizerunek Japonii powiększył się o nowy wymiar – dzielności, spokoju i świetnej organizacji. Mieszkająca w Tokio polska antropolog i pisarka Joanna Bator relacjonowała na łamach „Gazety Wyborczej”: „Otrzymywałam co chwila pełne paniki wiadomości od znajomych w Polsce i spokojne, choć niepozbawione troski pytania od Japończyków”. Sąsiedzi pytali, czy wszystko u niej w porządku, znajoma przyniosła wodę i mandarynki. W internecie furorę zrobił film z psami odnalezionymi po tsunami, na którym widać, jak jeden dba o drugiego, tak jakby nawet zwierzętom udzielił się japoński hart ducha.

W światowych mediach pojawiły się komentarze, tłumaczące reakcje Japończyków. Jacek Wan, korespondent japońskiej telewizji NNN, opowiadał na portalu „Polityki”, że solidarne zachowania wynikają m.in. z tradycji uprawy ryżu. W przeciwieństwie do innych zbóż, ryż wymaga bowiem stałego nawadniania i ścisłej współpracy całych wiosek. „Jeżeli ktoś nie współpracował, grupa wyrzucała go ze swojego grona, a to oznaczało śmierć” – tłumaczył Wan. Ten solidaryzm był najlepiej widoczny w 1945 r., gdy kraj zaczął przegrywać wojnę na Pacyfiku. Niczym jakaś milenarystyczna sekta, Japończycy – żołnierze i cywile – popełniali masowe samobójstwa, byle nie wpaść w ręce Amerykanów. Za japońskim spokojem może się też kryć religia. Buddyzm zen, wyznawany niegdyś przez samurajów, uczy, by koncentrować się na tym, co jest tu i teraz, a śmierć to tylko kolejny etap egzystencji. „Japończycy nie skupiają się na przyczynie katastrofy ani nie zadręczają siebie czy innych pytaniami, jak bogowie mogli do niej dopuścić i czym oni sobie na to zasłużyli” – pisze Joanna Bator.

Jednak tłumaczenie tego spokoju kulturą jest niepełne. Japońscy samurajowie nie zawsze zachowywali się jak w filmach Kurosawy, stając w obronie chłopów. Ci, którym dobrze się wiodło, wieśniaków mieli za nic i bliższa historycznej prawdzie może być scena z filmu „Zatoichi”, w której samuraj zabija przechodnia, by wypróbować na nim miecz. Mało tego, podobna kultura w innych warunkach może dawać całkiem odmienne efekty. Chińczycy uprawiali ryż wcześniej niż Japończycy i wymyślili zen (po chińsku chan), a mimo to na zachowania swoich sąsiadów w obliczu kataklizmu patrzyli z zazdrością i podziwem. Pamiętali, że po trzęsieniu ziemi w Syczuanie w roku 2008 (zginęło 68,5 tys. osób) nie było tak spokojnie jak w Japonii. Nawet komunistyczny dziennik „Global Times” chwalił, że mieszkańcy Kraju Kwitnącej Wiśni postępują w sposób zorganizowany, co pewien japoński internauta skomentował: „To chyba oczywiste?”.

Kultura wstydu

 

Słynna japońska powściągliwość w okazywaniu uczuć i emocji, podobnie jak punktualność, obowiązkowość czy perfekcyjna organizacja, w dużej mierze wynika z obawy przed kompromitacją. „Japończyk za wszelką cenę stara się unikać powiedzenia, że czegoś nie wie, nie potrafi, nie może. Poczucie wstydu maskuje grzecznością i uśmiechem – miłym, lecz wyuczonym i sztucznym” – komentuje dziennikarz i podróżnik Kazimierz Pytko. „Wielu cudzoziemców mówi o zaskoczeniu, jakim było odkrycie, że w Japonii prawie nikt nie mówi po angielsku. Ale to nie do końca prawda. Wszyscy uczą się tego języka, lecz z obawy, że popełnią błędy, udają, że go nie znają. Jeśli w odpowiedzi na jakąś prośbę usłyszycie »tak«, nie oznacza to jeszcze gwarancji jej spełnienia. Japończyk w zasadzie nigdy nie odmawia, bo stanowiłoby to ujmę na jego honorze. Kiedy potakuje, potwierdza jedynie przyjęcie do wiadomości słów rozmówcy. Jeżeli uzna sprawę za wykonalną, poprosi o więcej szczegółów”.

Z obawy przed wpadką Japończycy nieustannie się kontrolują. „Przekonałem się o tym, robiąc wbrew zakazowi zdjęcia w salonach gier” – mówi Pytko. „By rozwiązać problem w sposób, który nie zawstydzi ani ich, ani mnie, ochroniarze podchodzili, wykonywali ukłon i wyjaśniali w czym rzecz. Moje tłumaczenie przyjmowali z wystudiowanym uśmiechem i na tym sprawa się kończyła”. Amerykańska antropolog Ruth Benedict w książce „Chryzantema i miecz” opisała kulturę Japonii jako „kulturę wstydu”, przeciwstawiając ją „kulturze winy”, jaka rozwinęła się na Zachodzie pod wpływem chrześcijaństwa. Jej zdaniem wstyd ma dla Japończyków taką moc jak dla Europejczyków sumienie. „Ludzie wstydu” nie szkodzą innym, ponieważ tak nakazują powszechnie przyjęte normy. Japończycy uwielbiają dla wszystkiego ustalać reguły – od sztuk walki (karate, kendo czy aikido) przez pisanie wierszy (haiku) po rysowanie komiksów (manga) i układanie kwiatów (ikebana). Ludzie grzechu naprawiają błąd, odprawiając pokutę. Ludzie wstydu usuwają jego przyczynę, np. samego siebie, popełniając honorowe samobójstwo (sepuku).

„Japończycy żyją z nieustanną świadomością, że w każdej chwili może na nich spaść kataklizm i muszą być na niego przygotowani” – mówi Robert Bajek, który obronił doktorat o trzęsieniach ziemi na Uniwersytecie Kioto. „Społeczności lokalne spotykają się, by opracowywać mapy ryzyka. Kiedy zdarzy się najgorsze, ludzie wiedzą, gdzie jest wyjście ewakuacyjne, gdzie hydrant, gdzie budynek, który był słaby i mógł runąć, i gdzie w chwili kataklizmu mógł się znajdować ich sąsiad. Ustalono, że najwięcej osób spod gruzów wyciągają właśnie sąsiedzi”.

Zawsze w pogotowiu

Takie przygotowanie to efekt bolesnych doświadczeń. Trzęsienia ziemi dotykały Japonię zawsze, ale w dawnych czasach stanowiły mniejsze zagrożenie, bo ludzie nie żyli stłoczeni w wielkich miastach, lecz w lekkich drewnianych domach. Po reformach cesarza Meiji Japonia zaczęła się jednak szybko rozwijać i podpatrzyła zachodnią architekturę. Cenę za to zapłaciła 1 września 1923 roku, kiedy trzęsienie ziemi w Tokio zabiło 140 tys. osób. Od tego czasu japońscy inżynierowie i politycy zaczęli się zastanawiać, jak przygotować społeczeństwo na najgorsze. Po wojnie zaczęto wprowadzać wstrząsoodporną architekturę, w 1981 r. stała się obowiązkowa. Dzięki temu pomimo ogromnej siły ostatniego kataklizmu, w Tokio obyło się bez poważniejszych zniszczeń. I niemal bez ofiar. Poważne błędy popełniono za to przy budowie elektrowni atomowej Fukushima I, której instalacje miały wytrzymać falę tsunami nieco wyższą niż 5 m i wstrząsy o sile 8,2 stopnia. Tymczasem w elektrownię uderzyła fala wysoka na 10–13 m, która uszkodziła system chłodzenia, wywołując kryzys atomowy, najpoważniejszy od czasów awarii w Czarnobylu w 1986 r.

Japończycy na pewno wyciągną wnioski z tej awarii. „Po wielkim trzęsieniu ziemi w Kobe w 1995 r. zauważyli, że ludzie nie reagowali prawidłowo. Powstały więc organizacje non profit, szkolenia różnych grup, oddzielne dla osób starszych i dla dzieci, które uczy się też, aby o zagrożeniu przypominały zapracowanym rodzicom” – opowiada Robert Bajek. „Japończycy budują symulatory trzęsień ziemi, które wożą na ciężarówkach, organizując pokazy. W jednych można poczuć silne wstrząsy, w innych zobaczyć, jak w chwili kataklizmu przesuwają się i spadają meble. To one powodują największą liczbę ofiar”.

Chiński tygodnik „Nanfang Zhoumo” dogłębną analizę poświęcił postawie japońskich mediów. Zauważono, że tragiczne wydarzenia relacjonują z nudnym spokojem, że „nie ma w nich łez, ostatnich pożegnań, muzyki w tle”, a ofiary kataklizmu pokazywano m.in. od tyłu, nie filmując twarzy. „Chodzi o to, żeby nie naruszać prywatności. Poza tym ofiary źle wyglądają w telewizji” – tłumaczy korespondent japońskiej Kyodo w Pekinie. I dodaje, że japońskie media za wszelką cenę próbują ograniczyć panikę. Takie podejście wypracowano właśnie na podstawie doświadczeń z kataklizmu w Kobe. Media są uważane za ważny element systemu bezpieczeństwa, a zestawy ratunkowe, które Japończycy trzymają zawsze na podorędziu, oprócz latarki, sucharów i wody, zawierają radyjko i komórkę. Choć nawet Japończyków przestraszyła w końcu dramatyczna sytuacja w elektrowni atomowej Fukushima, na zniszczonych przez żywioł terenach nadal panował niezwykły spokój. Kiedy w roku 2005 huragan Katrina spustoszył amerykański Nowy Orlean, w mieście zapanował chaos rodem z filmów science fiction – rabusie strzelali nawet do policyjnych śmigłowców. Tymczasem w zniszczonym Sendai w ciągu czterech dni odnotowano zaledwie 40 przypadków kradzieży. Zachodnie gazety dociekały: „Gdzie się podziali japońscy szabrownicy?”.

Szlachetni gangsterzy

Japonia słynie z niskich wskaźników przestępczości. „Wiele razy widziałem w Japonii samochody czy autobusy pozostawione na parkingach z otwartymi oknami. Na pulpicie leżały komórki, okulary i inne gadżety. Nikt ich nie kradł, bo gdyby został przyłapany, spaliłby się ze wstydu” – mówi dziennikarz i podróżnik Kazimierz Pytko. To nie tylko efekt wyspiarskiej mentalności (w małych społecznościach złodzieje nie mieli dokąd uciekać), ale też polityki państwa, które karze nawet za drobne przestępstwa i nagradza obywatelskie zachowania. Policja stara się być widoczna, założono liczne niewielkie posterunki. Większość Japończyków wie, gdzie się znajdują, pamię ta nazwisko dzielnicowego.

Swój udział w japońskim porządku mają nawet miejscowe mafie, choć zalicza się je do najpotężniejszych na świecie. Japonia to chyba jedyny na świecie kraj, w którym organizacje przestępcze działają w pełnym świetle dnia: mają oficjalne biura ozdobione godłem gangu. Yakuzi. Japońscy gangsterzy rozdają wizytówki i ubierają się w garnitury, a w czasie religijnych festiwali eksponują tatuaże pokrywające całe ciało. Gangi dbają o porządek, uważają się za część lokalnych społeczności i ostoję tradycji. Nastawiają się na długofalowe działanie: mają feudalną strukturę oraz kodeksy wzorowane na samurajskich. Yakuzi nie żyją od napadu do napadu, lecz starają się przekupywać polityków i planować swoje działani starannie, niczym wielkie koncerny. Po trzęsieniu ziemi mafia błyskawiczni zorganizowała pomoc dla ofiar tsunami. Na wybrzeże ruszyło kilkanaście tirów, wyłado wanych m.in. pieluchami, bateriami i makaronem. Mafia starała się nie afiszować z tą akcją, a proszący o anonimowość yakuza tłumaczył amerykańskiej telewizji CBS: „Obawiamy się, że ludzie nie zechcą przyjąć naszych darów”.