Gabriel Garcia Marquez na zawsze zmienił sposób postrzegania literatury, zacierając granice pomiędzy pozornie skrajnymi światami – cywilizacją zachodu a kulturą iberoamerykańską. Gdy zmarł w 2014 roku w wieku 87 lat, jego rodzinna Kolumbia, w której znany był jako „Gabo”, ogłosiła trzydniową żałobę narodową.
„Sto lat samotności” stało się wielkim kasowym hitem niemal natychmiast po pierwszej publikacji. Márquez skończył pracę nad książką pod koniec 1966 roku. Ta na rynku ukazała się dokładnie 5 czerwca 1967 roku. Od tamtego czasu sprzedano ponad 50 milionów egzemplarzy w 35 językach. Sam autor wyznał, że gdyby nie fakt, że napisał tę książkę, nigdy by po nią nie sięgnął. Dlaczego? “Nie czytam bestsellerów”.
Napisanie tej książki wiązało się z wieloma wyrzeczeniami
García Márquez zanim napisał Sto lat samotności opublikował trzy powieści, które nie spotkały się z dużym zainteresowaniem. Był tym faktem tak bardzo zdemotywowany, że przez niemal pięć lat poświęcał się wyłącznie pracy jako dziennikarz.
Przez cały ten czas nie mógł jednak wyrzucić z głowy rodzącego się w niej pomysłu na kolejną historię. Gdy zdecydował się przelać wizję książki na papier, postanowił oddać się temu zadaniu w pełni. Wspierany przez żonę, zrezygnował z pracy i zamknął się w swoim gabinecie z którego niemal nie wychodził przez osiemnaście miesięcy – pracował niczym Aureliano Buendía, który w swoim warsztacie w Macondo obsesyjnie tworzył małe złote rybki. Marquez przyznał później w jednym z wywiadów, że przez ten cały czas, nie pozwolił sobie nawet na jeden dzień przerwy w pisaniu.
Gdy zaczęły kończyć się oszczędności, jego żona sprzedała niemal wszystkie wartościowe rzeczy, które posiadali – samochód, biżuterię, lodówkę, radio, a nawet telefon. Gdy książka była w końcu gotowa, oszczędności jakimi dysponowali były tak mizerne, że nie było ich stać nawet na wysłanie manuskryptu do wydawcy. Nadał więc tylko połowę, a kolejną część dosłał dopiero po wizycie w lombardzie. Wydawcę jednak tak zachwyciła ta pierwsza połowa, że był gotów wydać całą książkę, nawet nie czytając jej do końca.
Pomimo ogromnej sławy, Gabriel Garcia Marquez kontynuował karierę dziennikarską
Z sukcesami. Jednym z tematów jakimi się zajmował, było śledztwo dotyczące zatopionego statku kolumbijskiej marynarki wojennej. Po rozmowie z ocalałym członkiem załogi, autor odkrył, że oficjalna wersja mówiąca o tym, że do zatonięcia przyczynił się silny sztorm, nie jest prawdziwa. Jak ustalił, statek przechylił się wskutek nadmiernego załadowania – okazało się, że marynarze byli narzędziem w przemycie nielegalnego sprzętu gospodarstwa domowego. Ówczesny dyktator – Gustavo Rojas Pinilla był tak wściekły z powodu opublikowania reportażu ujawniającego tę niewygodną prawdę, że w odwecie nakazał zamknąć gazetę w której pracował pisarz.
Nie sprawiło to jednak, że Marquez zaczął stronić od polityki. Wręcz przeciwnie. Przez całe swoje życie pozostawał z nią bardzo związany, a pióro służyło mu zawsze jako narzędzie walki z kapitalizmem. Walka ta dawała czasem naprawdę spektakularne efekty. Kolonialna firma bananowa opisana w Stu latach samotności, wzorowana była na olbrzymiej United Fruit, amerykańskiej korporacji, handlującej owocami tropikalnymi, uprawianymi w krajach Ameryki Środkowej. Tak się składa, że firma ta działała nieopodal rodzinnego domu pisarza, który przez lata obserwował jak monopolista plądruje i wyniszcza miejsce w którym dorastał. Po publikacji książki firma musiała zmienić swoją nazwę – co ciekawe, dziś każdy z Was zna tego producenta bananów…
Przez przypadek Gabriel Garcia Marquez otarł się o realizm… medyczny
García Márquez miał swoją własną koncepcję realizmu magicznego. – Dla pisarza, realizm magiczny był przede wszystkim narzędziem, poprzez które umożliwiał wzajemne poznanie się dwóm skrajnym światom. Nii Parkes, poeta z Ghany powiedział kiedyś, że Marquez to latynoski twórca, który nauczył Zachód jak czytać rzeczywistość alternatywną, która stanowi klucz do zrozumienia kolejnych nieeuropejskich, nieanglojęzycznych twórców – wyjaśnia Michał Goszczyński z księgarni Gandalf.
Ale czasem coś, co w jego przekonaniu było czymś wymyślonym, okazywało się istnieć naprawdę. W początkowej części książki Sto lat samotności, wioskę Makondo nawiedza plaga bezsenności. Mieszkańcy zaczynają zapominać znaczenie słów, a senior i protoplasta rodu – José Arcadio Buendía drobiazgowo etykietuje nawet przedmioty codziennego użytku, by nie umknęły mu ich nazwy i przeznaczenie.
Osiem lat po ukazaniu się książki to zjawisko zostało naukowo opisane w literaturze medycznej jako demencja semantyczna. Zaburzenie związane jest z degeneracją struktur mózgu we frontowym i skroniowym płacie. Co ciekawe, Marquez, niezwykle trafnie opisał wszystkie objawy tego zaburzenia.
Początkową popularność książki można porównać do reakcji na zespół The Beatles
García Márquez, dzięki sławie jaką przyniosła mu książka Sto lat samotności, przebojem wbił sią na czołówkę latynoamerykańskiego ruchu literackiego zwanego El Boom. Każdy – począwszy od intelektualistów po przedstawicieli klasy robotniczej – wiedział kim jest Gabriel García Márquez, czytał i rozmawiał na temat jego książki, która właśnie się ukazała. Bez wątpienia autorowi udało się uchwycić zmieniającego się ducha czasów. Jego proza była ponad wszelkimi podziałami, dlatego tak bardzo oddziaływała na całe społeczeństwo, które nie do końca potrafiło się odnaleźć w nowej, gwałtownej epoce, pełnej kulturowych i politycznych zawirowań.
Zaczęło się od Buenos Aires. To właśnie tam opublikowano pierwszy nakład tego wybitnego dzieła. Osiem tysięcy egzemplarzy sprzedało się w ciągu tygodnia. Jak na Argentynę, taki sukces był bezprecedensowy. Marqueza czytali wszyscy – od prostytutek po profesorów. Zapraszano go na spotkania w całej Ameryce Południowej, wszędzie chciano rozmawiać tylko o jednym – Sto lat samotności.
Marquez był zdeterminowany, by nikt nigdy nie zekranizował „Stu lat samotności”
„Sto lat samotności” to dzieło jedyne w swoim rodzaju, a z pewnością pierwsze w swoim rodzaju. Nie obowiązują tam żadne zasady, według których funkcjonuje natura, a w miejsce niewyjaśnionych zjawisk wkracza magia. Wspomnienia i przepowiednie, rzeczywistość i fantastyka – to wszystko przeplata się ze sobą tak dynamicznie, że w pewnym momencie nie sposób stwierdzić co jest prawdą.
Trudno wyobrazić sobie, że ktoś w ogóle chciałby podjąć się ekranizacji tak skomplikowanego dzieła. Wszyscy męscy potomkowie rodu Buendía noszą przecież te same imiona, trudno ustalić czas i kolejność zdarzeń, które w książce wymykają się ponad wszelkie normy – materiał jest tak obszerny i skomplikowany, że wręcz niemożliwy do zobrazowania. Na pewno nie bez olbrzymich uproszczeń i pominięcia części wątków. Marquez doskonale o tym wiedział i dlatego nie chciał, by taki los spotkał jego bohaterów.
Niesłabnąca popularność tego dzieła nieustannie przyciągała jednak producentów, prosto z Hollywood. Już wcześniej mieli okazję zmierzyć się ze specyfiką twórczości tego artysty, podczas ekranizacji Miłość w czasach zarazy. Autor rzeczywiście ugiął się wtedy pod namowami, choć podobno zgodził się dopiero, gdy zdiagnozowano u niego raka i bał się o przyszłość swojej rodziny. Sto lat samotności uważał jednak za dzieło, które do ekranizacji się po prostu nie nadaje i konsekwentnie odrzucał wszelkie propozycje. Zmęczony ciągłym nagabywaniem, wymyślił w końcu pewien sposób. Zgodził się. Postawił tylko jeden warunek – Możecie sfilmować całą książkę, ale wypuszczać tylko jeden dwuminutowy rozdział, każdego roku przez sto lat – miał powiedzieć. Do realizacji filmu nie doszło.
Cała magia świata zaklęta jest w książkach
To co inni okrzyknęli realizmem magicznym, Gabriel Garcia Marquez określał jako doświadczenia żyjących. Kiedyś stwierdził, że cała jego twórczość powstała na bazie tego, co on sam doświadczył lub usłyszał, zanim skończył osiem lat. Jak twierdził, wystarczy otworzyć gazetę, by zrozumieć, jakie nadzwyczajne rzeczy dzieją się każdego dnia. Widział i rozumiał to, czego nie potrafili dostrzec inni. Na tym właśnie polega jego wybitność, za którą otrzymał zasłużoną Nagrodę Nobla.
Źródło: www.gandalf.com.pl