Tak się złożyło, że w trzecim tygodniu marca 2023 roku pole magnetyczne Ziemi zostało wzburzone tak, jak to nie miało miejsca już od sześciu lat. Źródłem burzy magnetycznej był koronalny wyrzut masy (CME, ang. coronal mass ejection), do którego doszło 23 marca w obszarze potężnej koronalnej dziury na Słońcu, o której już pisaliśmy. Tym razem jednak plazma wyrzucona ze Słońca przemieszczała się znacznie wolniej niż zwykle, przez co naukowcy jej nie zauważyli, a tym samym nie byli w stanie prognozować stanu prognozy kosmicznej. Zarówno sama burza magnetyczna, jak i jej skala zaskoczyły obserwatorów.
Czytaj także: Spektakularna fontanna plazmy o wysokości 100 000 kilometrów. Takie rzeczy tylko na Słońcu
Nic zatem dziwnego, że zorze polarne były widoczne nie tylko na Islandii czy Wyspach Owczych, ale także w Wielkiej Brytanii czy Stanach Zjednoczonych. Ci, którzy mieli okazję obserwować owe zjawisko w części lokalizacji zauważyli też charakterystyczną smugę światła, która przecinała całą zorzę i zdawała się unosić w powietrzu przez nawet godzinę. Osoby, które nigdy wcześniej takiego czegoś nie widziały, mogły uznać, że jest to po prostu część zorzy. Tak jednak nie jest.
Czytaj także: Czy burza słoneczna „wyłączy” Internet na całej Ziemi? Musi być spełniony jeden warunek
Czym jest STEVE?
STEVE to nie imię, a skrót od angielskiego określenia strong thermal emission velocity enhancement. Jest on widoczny na niebie zazwyczaj jako długa smuga światła koloru białego, fioletowego lub zielonego. Fotografom nocnego nieba zjawisko to znane jest od dawna, jednak naukowe wyjaśnienie jego pochodzenia bardzo długo umykało astronomom. Badacze zauważali, że gdy pojawia się STEVE, w atmosferze pojawia się strumień wysokoenergetycznych jonów i elektronów. Z tego też powodu podejrzewano, że jest on elementem zorzy polarnej. Problem w tym, że gdy naukowcy porównywali zdjęcia STEVE wykonane z Ziemi, ze zdjęciami tego samego obszaru wykonanymi przez satelity obserwujące Ziemię z orbity okazało się, że STEVE w atmosferze występował, ale satelity nie wykrywały naładowanych cząstek, które miałyby bombardować jonosferę Ziemi.
Naukowcy wskazują, że STEVE stanowi swoistą rzekę gorącej plazmy, zjonizowanego gazu, której udało się przebić przez ziemską magnetosferę i jonosferę w trakcie burzy magnetycznej. Taka plazma przemieszcza się z prędkością 21 400 km/h i przelatując przez atmosferę, wskutek tarcia rozgrzewa otaczające ją powietrze i sprawia, że zaczyna ono świecić. Zjawisko to przypomina po części zjawisko meteoru, w którym mniejsze i większe skały wchodzące w ziemską atmosferę z ogromną prędkością rozgrzewają otaczające je powietrze do punktu, w którym zaczyna ono świecić. Różnica jest taka, że meteoroid wchodzący w atmosferę jest mały i towarzyszące mu zjawisko świetlne powoduje świecenie tylko przez krótką chwilę. W przypadku STEVE strumień plazmy jest długi, więc zjawisko, zamiast zniknąć jak w przypadku meteoru po kilku sekundach, może utrzymywać się na niebie nawet przez godzinę.