Przesłuchiwany: Prof. Wojciech Burszta
Zawód: Wykładowca w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej
Specjalizacja: Antropologia kultury
W sprawie: Lęki przed końcem świata
Prowadzący przesłuchanie: Adam Węgłowski
Czy Majowie, którzy nie zdołali przewidzieć nawet końca własnej cywilizacji, rzeczywiście przepowiedzieli koniec świata na 2012 r.? To dziś chyba najbardziej atrakcyjna data w popkulturze.
Nie musimy się bać roku 2012. Według Majów, co wiemy z odczytanych inskrypcji, data 21 grudnia 2012 r. oznacza nie koniec świata, ale jedynie koniec pewnej epoki. Warto mieć na uwadze, że dla Majów – inaczej niż dla nas – czas nie miał charakteru linearnego: przeszłość-teraźniejszość-przyszłość. Był niekończącym się cyklem powstawania i upadku. Tzw. Długa Rachuba czasu tego ludu odczytywana jest jednak przez zwolenników „końca świata” jako koniec Piątego Słońca (obecnego piątego świata), ergo – koniec świata w ogóle. Ale jedyne, czego ja bym się obawiał, to tego, że w efekcie wykorzystania „przepowiedni Majów” w popkulturze bardzo wzrośnie liczba turystów w tamtej części świata i może ona zostać zadeptana!
Do kin wchodzi amerykański film katastroficzny „2012”, wieszczący ten rychły koniec, „przewidziany” przez Majów. Dlaczego przepowiednie końca świata są tak atrakcyjne? Przecież żadna się do tej pory nie sprawdziła?
Ten mechanizm ma głębokie uzasadnienie kulturowe. Wywodzi się z rozmaitych ruchów religijnych, zwłaszcza tych millenarystycznych, które – od wczesnego średniowiecza aż po czasy współczesne – jako jedną z głównych swych zasad uczyniły przepowiadanie końca znanego nam świata. Kiedy się przyjrzeć historii tych kościołów, to widać, ile poszczególnych wskazanych dat udało nam się już przeżyć. Ale to trwa. Nie tak dawno mieliśmy wydarzenia, związane z samobójstwem członków sekty Jamesa Jonesa w dżungli w Gujanie w 1978 r. Potem była śmierć członków sekty Davida Koresha w 1993 r. Generalnie przewidywania końca świata powstają np. w związku z doktryną religijną, wielkimi datami albo interpretacją tekstów czy zdarzeń, które wydarzyły się w jakimś wąskim gronie osób (które np. „kontaktowały się z Matką Boską”). Bardzo ciekawe jest ciągłe eksploatowanie tych apokaliptycznych wątków dzisiaj. W popkulturze ów katastrofizm jest charakterystyczny dla kina amerykańskiego, hollywoodzkiego. Filmy katastroficzne powracają cyklicznie, jak kolejne części. A to opowiadając o zalaniu wielką wodą, a to o „przepowiedni”, wynikającej z kalendarza Majów. Bardzo luźno zresztą potraktowanej, bo przecież nie o interpretację antropologiczną czy eschatologiczną chodzi, ale o chwytliwy temat.
Wspomniał Pan o losie członków sekty Jamesa Jonesa Świątynia Ludu. To dowód, jak fałszywa przepowiednia czy groźba – w tym wypadku rzekomego bestialskiego ataku ze strony sił specjalnych USA – może skłonić do samobójstwa nawet kilkaset osób. Czy możliwa jest panika całych społeczeństw?
Potrzebnych byłoby kilka rzeczy. Po pierwsze, media. Po drugie, musi powstać poczucie zagrożenia bezpieczeństwa terytorialnego. Na przykład Amerykanie mają – wbrew pozorom – ten instynkt terytorialny bardzo silnie zakorzeniony. Proszę zauważyć, jak po atakach z 11 września podkreślali, że to stało się w „ich przestrzeni”. A ona jest dla Amerykanów świętością. Świadomość, że ich terytorium może zostać zaatakowane, uruchamia tę wręcz erupcję wyobrażeń, jak mogłoby to wyglądać. Przypomina mi się, jak jeszcze w latach 70. przy okazji amerykańskiego filmu o katastrofalnym trzęsieniu ziemi zapytano jednego z reżyserów angielskich, czy oni też mogliby zrobić coś podobnego. „Ależ skąd!” – odpowiedział. „Moglibyśmy co najwyżej zrobić katastroficzny film z dziedziny fikcji historycznej o tym, że Niemcy jednak zajęli Wyspy Brytyjskie. Ale, my, Anglicy mamy trochę inne podejście, bo przecież jak w czasie wojny wyobrażano sobie taką sytuację, to społeczeństwo odpowiadało: »Co tam, najwyżej pozmieniamy znaki i zamkniemy sklepy«”. Więc nie wszystkie społeczeństwa są w tym samym stopniu na to podatne. Amerykańskie społeczeństwo jest prawdziwie popkulturowe, bo kultura amerykańska jest na popkulturze zbudowana i to jest to, co naprawdę jednoczy Amerykanów.
Możemy więc spać spokojnie, nie lękając się przepowiedni?
Mówimy o premierze filmu „2012”, ale czeka nas być może całkiem inny rodzaj katastrofy: związany ze świńską grypą. W USA mówi się nawet o 120 mln chorych, a na kampusach przygotowuje się miejsca odosobnienia dla studentów. Także nasz polski rząd do tego podchodzi bardzo poważnie. To są prawdziwe dzisiejsze strachy. Dotyczą naszego bezpieczeństwa fizycznego, indywidualnego, naszej rodziny, najbliższych. W porównaniu z nimi strach, który jest związany z różnymi przepowiedniami, jest w sumie bardzo bezpieczny. Nie tego naprawdę się boimy!