W jednym z felietonów Stefan Kisielewski pisał o sobie: „Wyrobiłem sobie wcale nie zasłużoną opinię humorysty i teraz za to cierpię. Kiedy mówię poważnie, nikt nie chce słuchać i śmieją się, bo nie wierzą, że to naprawdę poważne. Ratuję się opowiadaniem bardzo starych kawałów, ponieważ doszło do głosu nowe pokolenie, które ich nie zna. Wyskrobuję z głowy ostatnie resztki tego, co z chichotem opowiadaliśmy sobie w czwartej klasie, i rzucam to na żer żałobnych słuchaczy – aby tylko zachować opinię człowieka dowcipnego vulgo błazna – jest to bowiem opinia bardzo wygodna i korzystna, toteż pomimo ambicji działacza poważnego nie chcę się z nią rozstawać. Błaznowi więcej uchodzi, błazen może więcej zrobić, staram się więc, jak mogę, aby zatrzymać błazeńską maseczkę”. Kisiel prowokował od zawsze. W latach 30., rozpoczynając karierę publicysty, związał się pismem „BuntMłodych” redagowanym przez Jerzego Giedroycia. „Książę” z Maisons-Laffitte w udzielonym po latach wywiadzie tak wspominał tę osobliwą współpracę: „Pamiętam jedną z pierwszych rzeczy, jakie napisał i która stała się od razu powodem do kłótni. Chodziło o sprawy polityki rolnej. On bronił [ministra Jerzego – przyp. red.] Poniatowskiego, którego politykę uważałem za szkodliwą i fałszywą […] Bodaj od tamtej sprawy właśnie kłótnie stały się leitmotivem naszej współpracy.
– O co się panowie wtedy kłócili? – O wszystko chyba. To zresztą było o tyle łatwe, że Kisiel był niesłychanie przekorny i bardzo często robił to po prostu dla przyjemności i prowokacji.
– Już wtedy?
– O tak, psota od najwcześniejszych lat była jego podejściem”.
Wojnę przeżył, udzielając lekcji muzyki, a także przygrywając na fortepianie w knajpach, ciągnęło go jednak do pisania. Wtedy powstała jego pierwsza powieść „Sprzysiężenie”. Choć o wydaniu w warunkach okupacji nie było co marzyć, udało mu się zarobić na książce, sprzedając prawa autorskie Władysławowi Ryńcy [znajomy Czesława Miłosza, milioner, wileński adwokat, lokujący zarobione pieniądze w rękopisach – przyp. red.]. Zapewne nie przypuszczał, ile kłopotów przysporzy mu to już w niedalekiej przyszłości.
TRZEŹWY NONKONFORMISTA
Wiosną 1945 r. Kisiel postanowił wrócić do felietonistyki i rozpoczął współpracę z „Tygodnikiem Powszechnym”, w którym otrzymał stałą rubrykę „Pod włos”. Znajomi z AK chcieli wciągnąć go do WiN-owskiej konspiracji, ale odmówił. Uważał, że Polska została w Jałcie skazana na ustrój komunistyczny i trzeba pogodzić się z tym stanem rzeczy, do maksimum wykorzystując każdą enklawę wolności. „Lubował się w Realpolitik i uważał, że Polska winna szukać porozumienia z Rosją” – napisał po latach Giedroyc. Trzeźwa ocena nie miała nic wspólnego z konformizmem. Felietony Kisiela były majstersztykiem, dowcipną grą z cenzurą. Autor – pozując na poczciwca, zagubionego w powojennych czasach – celnie obnażał zakłamanie rzeczywistości.
W 1946 r. pisał np: „Nigdy nie byłem zbyt rozgarnięty – zawsze sporo czasu upłynęło, zanim rozgryzłem jakieś nowe pojęcie. Przy tym mam skłonność do naiwności, do brania wszystkiego nazbyt serio. Ta właściwość utrudnia mi życie, zwłaszcza dziś. Bo – muszę przyznać – w nowej rzeczywistości orientuję się dość słabo: niektórych terminów, zwrotów i haseł głoszonych obecnie – nie rozumiem zgoła. I w dodatku peszy mnie bardzo, że jakoś wszyscy rozumieją, nikt się nie dziwi, nikt o nic nie pyta tylko ja”. Autor chciał zatem dowiedzieć się, kogo właściwie nazywa się mianem „świata pracy”, czym różni się „demokracja ludowa” od „demokracji kapitalistycznej” i co dokładnie oznacza termin „reakcja”. „Proszę więc bardzo – dodawał na zakończenie – miejcie wzgląd na człowieka mało rozgarniętego! Tłumaczcie się trochę jaśniej!”.
LIBERALNY WARIAT
Wiele rzeczy mówił pół żartem, pół serio. Często pod maską kpiny i zgrywy przemycał sądy na temat spraw fundamentalnych. Był jednym z pierwszych w Polsce liberałów gospodarczych, chociaż opowiadał o tym w sposób, który trudno było brać poważnie. Jeszcze w latach 40. ze Zbigniewem Mehofferem założył Partię Wariatów Liberałów. Program był prosty: „Jak przyjdzie właściwy moment, weźmiemy Polskę za mordę i wprowadzimy liberalizm. A kto nie zechce, trafi do obozu”. Idąc pod prąd powszechnych w swoim środowisku poglądów, krytycznie oceniał powstanie warszawskie. Sam ranny w czasie walk, Kisielewski w tej kwestii nie pozwalał sobie na żarty ani błazenady – jasno i dobitnie formułował oskarżenie. W 1945 r. pisał: „Powstanie warszawskie tak jak i inne nasze powstania nie było aktem dojrzałej męskości: było aktem zniecierpliwienia, młodzieńczej niepowściągliwości. I dlatego przyniosło szkodę podstawowemu aksjomatowi patriotyzmu, jakim jest – istnienie narodu ponad wszystko. […] Gdy młodzież warszawska zapłaciła za swój czyn hekatombą krwi, wszyscy mieszkańcy Warszawy ruiną całego życia, zaś Polska utratą stolicy, a wraz z nią wielkiej części swych sił żywotnych i intelektualnych – warto by poddać pełnej rewizji sprawę wyłącznie jednostronnego kultu bohaterstwa, jaki propaguje młodzież polska, wzrosła w okresie okupacji”. Chociaż ciągle skłócony z otoczeniem, zdobywał uznanie oryginalnością i celnością wniosków – zarówno wśród czytelników, jak i przyjaciół. Jego kariera felietonisty rozwijała się znakomicie, gdy na początku roku 1947 omal nie przerwał jej nieoczekiwany skandal.
SPRZYSIĘŻONY SKANDALISTA
Nakładem prywatnej oficyny wydawniczej „Panteon” [należącej do Władysława Ryńcy – przyp. red.] ukazało się oto „Sprzysiężenie”. Ponieważ książkę polecał „Tygodnik Powszechny” jako dzieło o „polityce i moralności”, tytuł zamawiany był przez parafialne księgarnie, a księża rekomendowali go wiernym. Awantura wybuchła, gdy do krakowskiej kurii, wydawcy „Tygodnika Powszechnego”, zaczęły napływać pierwsze listy od śmiertelnie oburzonych czytelników. Okazało się, że motywem przewodnim powieści są szczegółowo opisane erotyczne uniesienia głównego bohatera Zygmunta. W jednym z rozdziałów np. Zygmunt umawia się z dziewczyną w pustym mieszkaniu. Wówczas następują „dreszczem boskiej trwogi napełniające pieszczoty: pieszczoty piersi krągłych, mocnych, sprężystych, a zarazem aksamitnie delikatnych; oszałamiające aż do zapamiętania pieszczoty nóg, odsłanianych coraz wyżej, aż do biodra, odsłanianych ze skurczem tajemniczego, rozkosznego i przerażającego bólu na myśl o przewidywanym poznaniu najgłębszych tajników ciała kobiety”. Kościół uznał „Sprzysiężenie” za wyuzdaną pornografię, Kisielewskiego oskarżano, że ośmieszając „Tygodnik Powszechny”, zrobił prezent komunistom. Rubryka „Pod włos” musiała na jakiś czas zniknąć zupełnie z łamów pisma. „Dostałem trzy miesiące urlopu, aby uspokoić wzburzoną wyobraźnię – zimne natryski, gimnastyka, na czczo czytanie Zawieyskiego” – wspominał po latach. Stefan Kisielewski wrócił jednak w połowie roku do „Tygodnika” i był z nim także w tych najtrudniejszych stalinowskich latach, aż do rozwiązania redakcji w 1953 roku. Gdy w 1956 roku reaktywowano pismo, znów rozpoczął pisanie felietonów. Odwilż i Październik to czas, w którym Kisiel postanowił już aktywnie włączyć się w politykę.
POLITYK PEŁNĄ GĘBĄ
W styczniu 1957 r. został wybrany do Sejmu z listy Koła Poselskiego „Znak”. Po latach tak przedstawiał motywy, dla których zdecydował się kandydować: „Kiedy zobaczyłem, że wraca Gomułka, prasa pisze, co chce, odchodzą sowieccy doradcy, wyjeżdża Rokossowski, proponują nam miejsca w sejmie, zwracają »Tygodnik«, możemy tworzyć Kluby Inteligencji Katolickiej – uwierzyłem, że żyjemy w innym kraju […] i trzeba wrócić z wewnętrznej emigracji”. W czasach PRL Sejm był miejscem nudnym i martwym. Wszyscy posłowie głosowali zawsze na tak, na dyskusje ani tym bardziej spory nie było miejsca. Obrady parlamentu stały się propagandowym przedstawieniem, imitacją demokratycznych procedur, mającą przysłonić fakt, że wszystkie decyzje i tak podejmowane są przez Biuro Polityczne KC PZPR. Tymczasem Kisielewski był takim samym posłem jak felietonistą: sprzeciwiał się, wnosił interpelacje, zasypywał rząd dociekliwymi pytaniami o stan gospodarki. Z trybuny nieraz krytykował politykę społeczną i ekonomiczną państwa, czym doprowadzał kierownictwo partyjne do wściekłości. Przyjaciele przyrównywali go wówczas do Stańczyka. Sam Kisiel po latach zacytował powiedzenie Witosa o posłowaniu do parlamentu austriackiego: „Robić to nic tam nie robiłem, ale com się nauczył, tom się nauczył”.
WRÓG GOMUŁKI
Jednym z punktów zwrotnych w biografii Kisielewskiego stał się rok 1968. W lutym obradował nadzwyczajny Zjazd Związku Literatów Polskich. W podminowanej atmosferze debatowano nad rezolucją krytykującą władze za zdjęcie z afisza „Dziadów”. Głos zabrał także Kisiel, by wygłosić najostrzejsze w swej karierze przemówienie.„Proszę Państwa, byłoby oczywiście rzeczą śmieszną, gdybyśmy dzisiaj mówili tylko o sprawie »Dziadów«, nie rzucając jej na tło szersze. Ja bym tak drastycznie mógł powiedzieć, że jeśli ktoś przez 22 lata dostaje po gębie i nagle w 23. roku się obraził – to jest coś dziwnego. […] Pozbyliśmy się Gombrowicza, którego twórczość nic nie ma ani na plus, ani na minus wobec Polski Ludowej. Wyrzekliśmy się najwybitniejszego poety mojego pokolenia – Czesława Miłosza i innych. I nikt na to nie reaguje. Wszyscy uważamy, że to jest normalne. W tym roku mija 100 lat od urodzin Józefa Piłsudskiego. Cenzura dostała zarządzenie od jakiegoś ciemniaka, że ani jednej linijki w prasie na temat tej rocznicy ukazać się nie może. Można mieć różne poglądy na Piłsudskiego, ale naród, który jest zmuszony wyrzekać się swej historii dla względów politycznych, a raczej bzdurnych, to jest rzecz smutna. […] Ja opowiadam się za postawą, która stawia sprawę całościowo na tle tej skandalicznej dyktatury ciemniaków w polskim życiu kulturalnym, jaką obserwujemy od dłuższego czasu”.
Zwrot o „dyktaturze ciemniaków” okazał się dźgnięciem w najczulszy nerw Gomułki. Pierwszy sekretarz łączył niechęć do intelektualistów z głębokim kompleksem na tle swego wykształcenia. Chociaż przerwał naukę jako 12-latek, był przekonany że potrafi kierować państwem i gospodarką nie gorzej niż profesorowie uniwersytetów. Obrażony dyktator zaczął się mścić. Najpierw Kisielewskiego dotkliwie pobili na ulicy „nieznani sprawcy”. Później przyszedł „zapis cenzorski” – całkowity zakaz drukowania tak pod własnym, jak i przybranym nazwiskiem. Podczas gdy propaganda codziennie miotała pod adresem felietonisty nowe obelgi, on sam pozbawiony był możliwości obrony. Ta sytuacja utrzymywała się jeszcze przez trzy lata, w czasie których Kisiel pobierał pensję z „Tygodnika” i pisał do szuflady lub z myślą o publikacji na Zachodzie. Jeszcze w latach 60. nawiązał ponownie współpracę z Giedroyciem i pod pseudonimem Tomasz Staliński wydawał książki w Instytucie Literackim. W drugiej połowie lat 70., chociaż wolno mu już było publikować oficjalnie, coraz częściej pisywał też do prasy drugiego obiegu.
Być może najważniejszym dziełem w dorobku Kisielewskiego są „Dzienniki”, pisane – ze zmienną regularnością – od 1968 do 1982 r. Wypełniają je znakomite analizy peerelowskiej gospodarki („W »Trybunie« czytam, że kapitalizm to ustrój »oparty na przywłaszczaniu efektów cudzej pracy«. W takim razie socjalizm to ustrój oparty na marnowaniu efektów cudzej pracy.), charakterystyki znajomych i przyjaciół (niekiedy złośliwe i przykre), pastisze propagandowych haseł („Zamiast w kącie rąbać prącie, stań przy Narodowym Froncie”). Dzienniki dobrze oddają też atmosferę osaczenia, w jakiej żył pisarz: „Jako rzeczy same przez się zrozumiałe traktuję sprawy, o których czytelnik może nie będzie miał pojęcia, na przykład, że w domu mówi się często szeptem lub na migi w obawie przed podsłuchem – a przecież nie jest to chyba rzecz normalna, choć takżeśmy się do niej przyzwyczaili”. Nie były to podejrzenia bezpodstawne. Od 1966 aż do 1989 r. Kisielewski pozostawał pod obserwacją bezpieki w ramach akcji o kryptonimie „Cezar”. Władze – choć dość szybko zorientowały się, kto kryje się pod pseudonimem Staliński („utrzymuje kontakty z ośrodkami dywersji ideologicznej”) – nie zdecydowały się na aresztowanie pisarza. Sięgnięto po inne represje: kilkakrotnie dokonano potajemnego przeszukania jego mieszkania, odmawiano mu paszportu.
ŻYCZLIWY KOMENTATOR
Przemiany lat 80. Kisielewski obserwował nie z pozycji dysydenta, ale komentatora ekonomicznego. Pojawienie się „Solidarności” przywitał z niekłamaną życzliwością, widząc w niej zapowiedź końca dyktatury, ale sam do w związku się nie zapisał. „Jej robotniczy rodowód mnie trochę odstręcza – mówił – od »Solidarności« zalatuje marksizmem, bo jej członkowie są wychowani w takim myśleniu”. Dobrze oceniał reformy podjęte przez rząd Rakowskiego (ostatni komunistyczny gabinet w historii Polski). Jak nikt inny rozumiał, że nie ma innej drogi na wyjście z komunizmu niż kapitalizm – „ale jak zbudować kapitalizm bez kapitału?”, pytał w swoich felietonach. Okrągły Stół przyjął sceptycznie, widząc w jego ustaleniach ekonomicznych „zbiór pobożnych życzeń bez pokrycia”. Cenił reformy Balcerowicza, jednak z czasem zaczął krytykować ministra za ograniczanie się do programu monetarnego i zaniedbanie szybkiej masowej prywatyzacji. Chociaż u progu PRL przewidział, że socjalizm musi przegrać z kapitalizmem i tezie tej poświęcił część publicystyki, nie dane mu było ujrzeć wolnorynkowej Polski w pełnym rozkwicie. Umarł we wrześniu 1991 r., dwa lata po zaprzysiężeniu gabinetu Mazowieckiego.