Sprzedajesz coś w internecie? Uważaj na nowe wymagania skarbówki

Pierwsze sygnały o masowej weryfikacji sprzedaży w Internecie mogą brzmieć dla niektórych jak zapowiedź poważnych problemów. Wystarczy sobie wyobrazić, że co jakiś czas sprzedajemy nieużywane ciuchy, stare gadżety czy od czasu do czasu wystawiamy w Internecie pamiątki po babci. Czy to oznacza, że zaraz zapuka do nas skarbówka?
Sprzedajesz coś w internecie? Uważaj na nowe wymagania skarbówki

W ostatnich tygodniach wiele osób odetchnęło z ulgą, bo okazało się, że chodzi głównie o osoby, które faktycznie prowadzą „sprzedaż w ciemno”, przekraczając progi wyznaczone przez unijne regulacje. Choć dla jednych to tylko lekki stres, inni mają powody, by solidnie się zmartwić.

Sama znam osoby, które regularnie wystawiają różne produkty na kilku platformach. Jedna koleżanka dorabia sobie na Vinted, bo znalazła świetny sposób na selekcjonowanie używanych ubrań i sprzedawanie ich z zyskiem. Ktoś inny wystawia codziennie rozmaite drobiazgi na OLX, bo jak twierdzi, dom potrzebuje odgracenia, a przy okazji da się jeszcze na tym zarobić. A przecież niektórzy właściciele mieszkań korzystają z Bookingu w podobny sposób. Dotąd nie zawsze było jasne, kiedy prywatna wyprzedaż staje się działalnością zarobkową. Teraz do akcji wkracza Krajowa Administracja Skarbowa.

Kto trafi pod lupę fiskusa?

Pojawia się pytanie, kogo właściwie dotyczą te zmiany i skąd w ogóle Ministerstwo Finansów wzięło dane o sprzedaży? Warto wiedzieć, że dyrektywa DAC7 nakazała operatorom najpopularniejszych platform sprzedażowych przekazać raporty o transakcjach swoich użytkowników, pod warunkiem, że ich obroty przekroczyły ustalone limity. Chodzi tu o ponad 30 transakcji w roku lub łączną kwotę przekraczającą 2 tys. euro. Listy potencjalnych sprzedawców wysłane zostały do Krajowej Administracji Skarbowej, która w tej chwili szczegółowo analizuje informacje.

Co dalej? Resort finansów wprost przyznał, że dane są sprawdzane pod kątem nieprawidłowości. Jeśli ktoś zgodnie z prawem płaci podatki, to raczej nie ma powodów do niepokoju. Z drugiej strony, jeśli ktoś żyje ze sprzedaży online, ale nigdy nie pomyślał, by rozliczyć się z fiskusem, powinien zacząć szykować się na ewentualną weryfikację. Jak mówią sami przedstawiciele Ministerstwa Finansów, chodzi o identyfikację tych, którzy „nie dopełniają obowiązków podatkowych”.

Czym jest dyrektywa DAC7?

Najbardziej zagubieni mogą się zastanawiać, skąd w ogóle ta dyrektywa i czemu platformy typu Allegro czy OLX musiały raportować transakcje. DAC7 to unijne przepisy, w myśl których operatorzy serwisów internetowych mają obowiązek przekazywać dane o wybranych użytkownikach organom podatkowym. Z punktu widzenia Unii Europejskiej wszystko wygląda logicznie: skoro coraz więcej sprzedaży przenosi się do przestrzeni wirtualnej, to dlaczego internetowi sprzedawcy mieliby pozostać poza zasięgiem?

Pewnie wiele osób obawia się, że jest to pomysł na wprowadzanie nowych podatków. Tymczasem Ministerstwo Finansów jasno stwierdza, że nic takiego się nie dzieje. Celem jest przede wszystkim zlikwidowanie szarej strefy i wyrównanie szans między osobami prowadzącymi legalną działalność a tymi, którzy czerpią zyski, nie składając deklaracji. Wyobraź sobie zwykłą fryzjerkę, która płaci ZUS, opłaty za lokal i podatki od każdej usługi. Teraz, w kontekście internetowym, można powiedzieć, że brak transparentności szkodzi uczciwym przedsiębiorcom. Właśnie takim argumentem tłumaczy się tę kontrolę, a nie chęcią ściągania daniny z przypadkowych osób wyprzedających szpargały z piwnicy.

Kogo to tak naprawdę dotyczy?

Najwięcej emocji budzi oczywiście pytanie, czy ktoś, kto od czasu do czasu sprzedaje kilka rzeczy (na przykład stare książki czy niepasujące już ubrania), też zostanie wezwany na dywanik do urzędu skarbowego. Faktycznie, jeśli w ciągu roku przekroczymy limity (ponad 30 sprzedaży lub kwota powyżej 2 tys. euro), platforma może zgłosić nas do Krajowej Administracji Skarbowej. Brzmi przerażająco, ale niekoniecznie musi prowadzić do kontroli.

Urząd prawdopodobnie będzie sprawdzał, co dokładnie sprzedawaliśmy i w jakim charakterze. Jeśli to były rzeczy używane i nie powstał przy tym realny dochód, to zwykle jesteśmy w bezpiecznej strefie. Problemy zaczną się, gdy zbyt często wystawiamy nowe przedmioty, które kupiliśmy z myślą o ich dalszej odsprzedaży, lub gdy kwoty są naprawdę duże, co może wskazywać na prawdziwą działalność gospodarczą. Nie wolno też zapominać, że przepisy mówią o pewnych terminach, sprzedaż przed upływem pół roku od zakupu może zostać uznana za czynność obarczoną podatkiem dochodowym, a nawet VAT, jeżeli robimy to masowo.

Co dalej z danymi?

Dane zgromadzone przez Allegro, OLX, Vinted i inne platformy są już w rękach KAS, a Ministerstwo Finansów nie ukrywa, że pracuje nad ich przeanalizowaniem. Jeśli okaże się, że z raportów wynika, iż ktoś wystawił dziesiątki nowych elektronarzędzi czy sprzętów AGD w ciągu ostatnich miesięcy, a w zeznaniu podatkowym nie pojawił się nawet ślad jakiegokolwiek przychodu, to trudno oczekiwać, by urzędnicy przeszli obok tego obojętnie.

Warto pamiętać, że wciąż jesteśmy w fazie „rozruchu”, te wymagania dla serwisów sprzedażowych zaczęły obowiązywać dopiero niedawno, a administracja skarbowa jeszcze się uczy, jak najskuteczniej wykorzystać te dane. Jednak istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że ci, którzy zdecydowanie naginają granice prawa, w końcu zostaną namierzeni. Tyle że fiskus nie będzie raczej prowadził masowych kontroli drobnych transakcji, to byłoby nie tylko nieopłacalne, lecz także pochłonęłoby mnóstwo czasu.

Konsekwencje dla nieuczciwych sprzedawców

Jeśli ktoś faktycznie zaniżał dochody albo całkowicie ukrywał zarobki, musi się liczyć z tym, że prędzej czy później zapuka do niego fiskus. Co to oznacza w praktyce? Oprócz zapłaty zaległych podatków możliwe są karne odsetki, a w skrajnych przypadkach postępowanie karno-skarbowe. Zdarza się, że niektórzy próbują tłumaczyć się niewiedzą, ale prawo nie zawsze przewiduje taką wymówkę.

W przypadku osób, które zarejestrowały działalność i rozliczają wszystko zgodnie z przepisami, nie ma się czego obawiać. Zresztą, w wielu przypadkach nawet przekroczenie wspomnianych progów nie musi budzić wątpliwości, o ile potrafimy wykazać, że nie działaliśmy z zamiarem osiągnięcia zysku lub wszystko odbyło się legalnie. Niektórzy użytkownicy cieszą się, że te reguły mogą ograniczyć ogromną konkurencję osób prowadzących „z cienia” coś w rodzaju internetowego biznesu bez rejestracji.

Dlaczego to ma sens?

Można zastanawiać się, czy takie regulacje są potrzebne. Wielu ludzi narzeka, że „znów się nas inwigiluje” i że „wszystko trzeba będzie zgłaszać”. Jednak z perspektywy państwa każdy zarobek powinien być ujawniony, aby rozliczać podatki fair wobec wszystkich podatników. Skarbówka ma zatem powód, by wprowadzać przejrzystość w sprzedaży online. W dobie rosnącej popularności platform handlowych i dynamicznego przyrostu liczby prywatnych sprzedawców unikanie rozliczeń może być znacznie prostsze niż w przypadku sklepów stacjonarnych.

Z drugiej strony, stosunkowo małe limity: 30 transakcji lub 2 tys. euro łącznej wartości, wcale nie oznaczają, że każda osoba, która tylko przekroczy tę granicę, będzie ścigana. To raczej filtr pomagający wyłapać działalność prowadzoną de facto systematycznie, a nie okazjonalne pozbywanie się nieużywanych rzeczy z domu. Ministerstwo Finansów podkreśla, że sama dyrektywa DAC7 nie tworzy nowych danin, po prostu nakłada obowiązek raportowania.

Perspektywy i lekcje na przyszłość

Wielu Polaków czerpie dodatkowe dochody z handlu w sieci, a niektórzy traktują to nawet jako główne źródło utrzymania. Do tej pory kontrola tych działań była utrudniona. Teraz zaczyna się zmieniać, więc warto pomyśleć o tym, by zapoznać się z przepisami podatkowymi. Nie chodzi o to, by rezygnować z wyprzedaży garażowej czy sprzedaży pamiątek rodzinnych, lecz raczej o świadomość, kiedy nasza aktywność przybiera charakter działalności gospodarczej. Pamiętajmy, że przepisy dość ściśle określają, w jakich okolicznościach to, co było początkowo drobnym handlem, wymagać może rejestracji w urzędzie i rozliczania VAT.

Pewnie jeszcze długo będziemy obserwować, jak fiskus sobie radzi z tą nową falą informacji. Istnieje szansa, że jeśli ktoś faktycznie działa w sposób uczciwy, to nic mu nie grozi. Główny cel to wychwycić tych, którzy latami sprzedają online na dużą skalę, nie wykazując przychodów w deklaracjach.

Z jednej strony, warto być uważnym i przygotować się na ewentualne pytania urzędników. Z drugiej, jeśli nasz handel jest okazjonalny, to raczej nie ma się czym przejmować. Najlepiej jednak zachować zdrowy rozsądek: jeżeli w ciągu roku sprzedajemy kilkadziesiąt nowiutkich kosmetyków lub elektronarzędzi, to trudno uznać to za zwykłe „porządki w domu”. Wtedy można spodziewać się, że raport z serwisu trafił na biurko KAS, a ten już zadba o wyjaśnienia.

Monika WojciechowskaM
Napisane przez

Monika Wojciechowska