Spór o Sokoły

Artykuł o radzieckich nalotach nad Warszawę wzbudził tak wielkie emocje, że ponownie oddajemy nasze łamy polemistom

W czerwcowym numerze opublikowaliśmy artykuł Tymoteusza Pawłowskiego „Sokoły Stalina nad Warszawą”. Zareagował jeden z naszych czytelników Krzysztof Jaszczyński, którego polemikę z autorem zamieściliśmy w lipcu. Dziś na zakończenie dyskusji o obecności lotnictwa Armii Czerwonej nad stolicą Polski oddajemy łamy zarówno autorowi, jak i jego polemiście. Redakcja

SOWIECKIE NALOTY – PERSPEKTYWA SZERSZA

Tymoteusz Pawłowski: Pod pozorem polemiki z moim artykułem Krzysztof Jaszczyński przedstawił karkołomną hipotezę dotyczącą bombardowań Warszawy przez lotnictwo Armii Czerwonej: ataki te były niby racjonalne z militarnego punktu widzenia. Niestety, jego teoria – choć interesująca – wynika z nieznajomości realiów. Już w pierwszym akapicie dostajemy wywód o tym, że „Rosjanie planując nalot na Warszawę mieli do wyboru dwie strategie”. Skąd Polemista to wie? Czy ma dokumenty sztabu lotnictwa strategicznego Armii Czerwonej, dotyczące działań nad Warszawą? Skoro zaś – jak sam napisał – nie ma, znacznie osłabia to wymowę jego polemicznego artykułu. Zastanawiając się nad sposobem bombardowania, nie zadał sobie także podstawowego pytania: po co lotnictwo bombardowało Warszawę? Latem 1942 roku walki toczyły się pod Moskwą, w Stalingradzie i na Kaukazie. Nie było istotniejszych celów niż „Soldatenheimy, kawiarnie, restauracje, kina i inne miejsca rozrywek »Nur für Deutsche«”? Czy dla zburzenia niemieckiego spokoju warto było bombardować stolicę Polski? I to w czasie, kiedy niemieckie miasta były dewastowane przez tysiące brytyjskich bombowców?

Co zresztą mogło być celem bombowców w Warszawie? Lotniska, stacje rozrządowe? Gdyby próbowano je atakować, bomby nie mogłyby spaść ani na Mokotów, ani na Żoliborz, a już na pewno nie na Śródmieście. Gdyby zaś celem był przemysł, to największe znaczenie miały zakłady Famo w podwarszawskim Ursusie, gdzie produkowano niszczyciele czołgów Marder i haubice samobieżne Wespe. Lazarety i szpitale na pewno nie zostały wyznaczone jako cele dla bomb. Było to sprzeczne z prawem. Za świadome wydanie takiego rozkazu oficer szedł pod sąd we własnym państwie, nie czekając na trybunał międzynarodowy. Zachwyty Polemisty nad liczbą zbombardowanych niemieckich szpitali wydają się co najmniej niestosowne. Załóżmy jednak, że dowództwo lotnictwa Armii Czerwonej postanowiło zaatakować Warszawę z przyczyn militarnych. Zdecydowało się – wedle słów Krzysztofa Jaszczyńskiego, niepopartych jednak żadnym dokumentem – „uderzyć na wiele celów naraz”. Polemista dokonał następnie bardzo obszernej i szczegółowej relacji – jak na varsavianistę przystało – gdzie spadały bomby. Niestety, oprócz wymienienia
miejsc upadku bomb stara się wytłumaczyć, gdzie bomby spaść powinny. Ten fragment oparty jest nie na faktach, tylko na emocjach.

Latem 1942 roku wyznaczenie punktowych celów dla nocnych bombardowań było po prostu niemożliwe, sukcesem było już to, że zbombardowano miasto. Brytyjczycy rozpoczęli w 1939 roku wojnę od ataku na bazę floty na wyspie Helgoland. Jeden z samolotów zbombardował… Danię. W czasie Wojny Zimowej bomby spadały na przedmieścia Sztokholmu. (…) Kuriozalny jest fakt przywołania przez Krzysztofa Jaszczyńskiego zbombardowania „przez polski samolot RAF” lotniska Okęcie. Polemista niestety zapomniał (?) dodać, że samolotów – z polskiej 1586. eskadry pilotowany przez st. sierż. Stanisława Kłosowskiego – miał zbombardować siedzibę gestapo w alei Szucha. Niestety, nie udało się zlokalizować tego celu – pomimo że załoga składała się z warszawiaków, oraz że nalot ten wykonywany był z wysokości dziesięć razy mniejszej niż naloty lotnictwa Armii Czerwonej. Jako cel zapasowy zostało wybrane lotnisko Okęcie, lotnisko, na którym Kłosowski służył przed wojną. Niestety, bomby spadły na cel pozorny.

Pomoc, jakiej – zdaniem Krzysztofa Jaszczyńskiego – bombowcom Armii Czerwonej miano udzielić z ziemi, jest mało prawdopodobna. Czy z wysokości 3 km załogi bombowców zauważyłyby pojedynczą flarę? Trudno też wyobrazić sobie kogoś, kto w środku okupacyjnej nocy strzela z rakietnicy. We współpracę lotników z Polską Partią Robotniczą można wątpić także z innych powodów. W czasach PRL-u weterani tych organizacji przyznawali się do wszelkich akcji bojowych – tych rzeczywistych i tych wydumanych, tych przeprowadzonych przez siebie i tych przeprowadzonych przez innych. Skoro zaś nie opublikowano wspomnień o „udanym naprowadzeniu bombowców radzieckich przez gwardzistów z PPR”, to nic takiego się nie wydarzyło. Organizacji tej zresztą najprawdopodobniej nie poinformowano o całej akcji. Nie naraża się bowiem życia pilotów, informując o akcji siatkę wywiadowczą – czyli PPR – skutecznie infiltrowaną przez gestapo. Warto na chwilę zwrócić uwagę na terminologię używaną przez Krzysztofa Jaszczyńskiego. Jest to język z minionej epoki: rząd na wychodźstwie nazywany jest „rządem londyńskim”, a Polskie Państwo Podziemne – „londyńskim podziemiem”. Z kolei nalotów na Warszawę dokonują Rosjanie, tak jakby tylko oni służyli w lotnictwie Armii Czerwonej. Dziwi mnie też używanie terminu „radziecki”. W tekstach dotyczących historii Warszawy związany jest on przede wszystkim z Radą Miasta, jej pracami i dorobkiem, np. księgami radzieckimi. Używanie go do określenia obcego państwa może prowadzić do nieścisłości, z których szczególnie varsavianista powinien zdawać sobie sprawę. Jeżeli uważa się określenie „sowiecki” za nacechowane emocjonalnie, można użyć neutralnego określenia „lotnictwo Armii Czerwonej”.

 

Polemista przedstawia przede wszystkim naloty z 1942 roku. O najbardziej krwawym, z maja 1943 r., jest pół akapitu (i to nawet pomimo że polemika jest obszerniejsza od artykułu!). Niezręcznie bowiem – po tym, jak próbował wykazać, że w Warszawie bombardowano cele wojskowe – byłoby mu wspomnieć o tym, że w maju 1943 r. lotnictwo Armii Czerwonej zbombardowało dwa tuziny polskich miast, w których nie było ani przemysłu zbrojeniowego, ani poważniejszych garnizonów, ani nawet lazaretów Wehrmachtu. Krzysztof Jaszczyński napisał bowiem, że „teza, jaką stawia Tymoteusz Pawłowski […] brzmi: podstawowym celem dla sowieckich bomb zrzucanych na Warszawę stała się ludność cywilna. Gdyby autor przestudiował dokumenty, a nie jedynie propagandowe artykuły, wiedziałby, że teza ta jest nie do końca prawdziwa”. Słowa te są manipulacją i to niezbyt subtelną. Mój artykuł opisywał wydarzenia z lat 1941–1944. W pierwszej i ostatniej fazie celami sokołów Stalina były instalacje wojskowe. Natomiast w 1942 oraz 1943 r. taktyka była inna. W tych latach najbardziej ucierpiała cywilna ludność Warszawy – ona stała się podstawowym celem bomb. To wynika z liczby ofiar. Z faktami nie można dyskutować. Krzysztofa Jaszczyńskiego poniosły emocje.

Nic w tym zdrożnego. Varsavianista to miłośnik Warszawy, z definicji ma prawo podchodzić do spraw związanych z nią emocjonalnie. Bardziej szkodliwe jest to, że Krzysztof Jaszczyński zlekceważył fakty niepasujące do jego teorii. W tym świetle należy też rozumieć tytuł polemiki. Jej tekst – daleki od realiów, pełen przypuszczeń, nadinterpretacji i „wishful thinking” – jest najlepszym przykładem emocjonalnego podejścia do opisywanych wydarzeń. Nie odnosi się do tego, co napisałem, ale opowiada swoją wersję wydarzeń i tłumaczy motywy uczestników wydarzeń, tak jak by Polemista chciał, żeby one się przedstawiały. Jestem w stanie zrozumieć targające nim uczucia, bo skoro tyle lat uczono nas, że Armia Czerwona to armia-wyzwolicielka, trudno jest przyjąć do świadomości, że – parafrazując słowa Krzysztofa Jaszczyńskiego – „teza ta nie jest zupełnie prawdziwa”.

Czym można wytłumaczyć końcowe fragmenty jego wypowiedzi, w których napisał, że „warto zwrócić się do historyków o rzetelną i pozbawioną politycznych uprzedzeń analizę radzieckich nalotów na Warszawę”? Czy za „rzetelną i pozbawioną politycznych uprzedzeń analizę” uzna taką, która poprze jego teorię? Analiz zresztą trudno dokonywać, bo dostęp do rosyjskich archiwów jest utrudniony. Chyba nasi wschodni bracia naprawdę nie mają się czym chwalić: przyczyną terrorystycznych nalotów na Warszawę (i inne miasta) w 1942 i 1943 r., nalotów wymierzonych w Polaków, nalotów, które doprowadziły do śmierci tysięcy ludzi, była polityka.

TYMOTEUSZ PAWŁOWSKI, doktor historii, publikował m.in. w „Mówią Wieki”, „Przeglądzie Historycznym”, „Lotnictwie”. Autor książek, m.in. „Armia marszałka Śmigłego” (Warszawa 2009), „Lotnictwo lat 30. XX wieku” (Warszawa 2011).

DO PANA TYMOTEUSZA PAWŁOWSKIEGO SŁÓW KILKA

Chociaż z zamiłowania jestem varsavianistą, to jednak 19 lat pracowałem naukowo i wiem, co to jest warsztat naukowy. Wszystkie fakty, które podałem w swoim artykule, mają potwierdzenie w dokumentach, pamiętnikach czy listach pisanych w tamtym czasie. Jeśli w jakimś miejscu stawiałem hipotezę, to na podstawie zebranego materiału wydawała mi się ona prawdopodobna. Zaznaczałem jednak zawsze, że to moje przypuszczenie, a nie udokumentowany fakt. Na przykład, jeśli analiza upadku bomb wskazywała, że spadły one w bezpośredniej bliskości Szpitala Starozakonnych (dzisiaj Wolski), to bardzo prawdopodobne, że to właśnie szpital, a nie luźno stojące domy, był celem ataku. Ma rację Tymoteusz Pawłowski, że zbyt mało miejsca poświęciłem nalotowi z maja 1943 r., ponieważ dla tego nalotu nie miałem wystarczającej
liczby materiału źródłowego. Jeśli dotrę do takiego materiału, to na pewno przeprowadzę taką samą analizę rozkładu bomb jak w przypadku dwóch poprzednich nalotów. Każdej z moich tez i opisanych przeze mnie faktów gotów jestem bronić, w oparciu o znane mi dokumenty. Mam nadzieję, że pan Pawłowski ma dokumenty potwierdzające jego tezy. Wbrew temu, co pisze pan Pawłowski, nie twierdziłem, że naloty były racjonalne z militarnego punktu widzenia. Wręcz przeciwnie. Udowadniałem, że naloty miały charakter propagandowy i psychologiczny! A że odniosły spodziewany skutek, świadczy choćby list niemieckiego oficera Willego Krafta, napisany po nalocie w sierpniu 1942 r.: „Dotychczas żyło się nam tu miło i spokojnie. Każdy cieszył się, że znajduje się na głębokich tyłach i uważał, że jest tu całkowicie bezpiecznie.
Rosjanie zburzyli tę idyllę”.

Celowe bombardowanie lazaretów przez lotnictwo radzieckie jest niestety faktem. Wiedzieli doskonale o tym ranni żołnierze w warszawskich szpitalach. W raporcie „Monopolu” po nalocie z sierpnia 1943 r. czytamy: „Zachowanie się rannych w szpitalach niemieckich podczas nalotu było niezwykle hałaśliwe, na zewnątrz dolatywały krzyki i wołania o szybkie znoszenie do schronu, lżej ranni głośno krytykowali niemieckie władze wojskowe, które pozbawiły Warszawę obrony plot.”. Trudno również uznać za przypadkowe bezpośrednie trafienia lub wybuchy bomb w pobliżu prawie wszystkich warszawskich lazaretów w czasie nalotów 1942–1943. Przy tezie artykułu Tymoteusza Pawłowskiego, że naloty radzieckie z lat 1942–1943 były skierowane wyłącznie przeciw ludności cywilnej Warszawy, wywód o sądzie wojskowym dla dowódcy, który kazałby
bombardować lazarety, wydaje się co najmniej kuriozalny. W czasie całej wojny Stalin i jego dowódcy pokazywali, gdzie mają międzynarodowe prawo. Zwłaszcza Polacy odczuli to na własnej skórze. Nie wiem, na jakiej podstawie Tymoteusz Pawłowski neguje prawdziwość raportów komórki AK „Monopol” o współdziałaniu komunistycznego podziemia z radzieckimi lotnikami. Jest faktem, potwierdzonym w kilku dokumentach, że w czasie nalotu w sierpniu 1943 r. zrzucono skoczka (lub skoczków) sprzęt. Ktoś więc musiał wiedzieć o tym zrzucie, czym wg pana Pawłowskiego „narażono życie pilotów, informując o tym siatkę wywiadowczą”. Czy piloci widzieli wystrzelone rakiety, tego nie wiem, lecz w pobliżu ich wystrzelenia były niemieckie obiekty i tam też spadły bomby. W odróżnieniu od pana Pawłowskiego, ja potrafię sobie wyobrazić „kogoś” w czasie godziny policyjnej, strzelającego z rakietnicy. Nie zapominajmy również, że byli to żołnierze komunistycznego podziemia, którzy wykonywali rozkazy! Co do tego ma godzina policyjna? A to, że po wojnie PPR-owcy się tym nie chwalili? Wieloma „dokonaniami” z czasu okupacji się nie chwalili.
 
Może informacja „Monopolu” o współdziałaniu komunistycznego podziemia nie znalazła się w raporcie do Londynu, nie dlatego, że była niewiarygodna, ale że była „niewygodna” dla AK. Myślę, że dowództwo dobrze odebrało przekaz, jaki wyłaniał się z tych nalotów. Świadczy o tym późniejsza korespondencja z władzami radzieckimi. Zresztą kilka innych faktów raportowanych przez „Monopol” nie ujrzało światła dziennego, bo były niewygodne. W raporcie do Londynu znalazły się za to ustalenia „Monopolu” co do liczby (znacznie zawyżonej, jak wykazały późniejsze raporty) ofiar wśród polskiej i niemieckiej ludności cywilnej oraz niemieckich żołnierzy. Jeśli popatrzymy na te liczby: Polacy – 800 zabitych i 1200 rannych, Niemcy – 200 zabitych, 400 rannych i 500 zabitych niemieckich szeregowców, to porównując je z liczbą ludności i żołnierzy, mieszkających wtedy w Warszawie, wynika procentowo, że bardziej ucierpiała strona niemiecka. Co stoi w niejakiej sprzeczności z twierdzeniem raportu, że nalot był skierowany na Polaków. Nie bardzo rozumiem, co ma udowodnić fragment odpowiedzi pana Pawłowskiego, że ktoś pomylił miasta, a ktoś inny zrzucił bomby 8 km od celu. Radzieccy lotnicy „odnaleźli” i całkiem skutecznie zbombardowali nie tylko Warszawę, ale i kilka innych miast Generalnej Guberni. Zresztą w sierpniu 1942 roku nie mieli z tym większego problemu, bo na ulicach miasta paliły się latarnie, gdy nadleciała pierwsza fala samolotów.

 

Fragment teksu o moich „nadinterpretacjach”, „wishul thinking” i targających mną uczuciach, bo przez lata uczono mnie o „armii-wyzwolicielce” i że chcę na siłę wybielić radzieckich lotników, jest insynuacją niegodną historyka. Co do kwestii lingwistycznych: „Sowiety”, „Sowieci” to klasyczne rusycyzmy i nie widzę powodu, dla którego miałbym ich używać, skoro w naszym języku mamy polskie odpowiedniki tych słów, wynikające z ich tłumaczenia. Zwracając się z apelem do historyków, w żadnym przypadku nie „domagam się” potwierdzenia moich tez, lecz chciałbym, aby tak tragiczny epizod w historii Warszawy został do końca rzetelnie opracowany w oparciu o wszystkie dostępne materiały.

KRZYSZTOF JASZCZYŃSKI,varsavianista. Współtwórca portalu www.warszawa1939.pl i członek zarządu Fundacji „Warszawa1939.pl”. Autor artykułów o historii Warszawy.