Od razu warto zauważyć, że powstające podczas schodzenia dolnych członów rakiet z orbity dziury w jonosferze nie stanowią żadnego zagrożenia dla środowiska naturalnego, ani życia na Ziemi. Nie zmienia to jednak faktu, że owe swoiste zorze tworzone przez SpaceX na niebie mogą narobić astronomom sporo problemów.
Od kilkudziesięciu lat naukowcy mają świadomość, że rakieta wyrywająca się z okowów grawitacji Ziemi i wznosząca się w kierunku orbity okołoziemskiej przelatując przez jonosferę, czyli tę część atmosfery, która rozciąga się w przedziale od 80 do 640 kilometrów nad powierzchnią Ziemi, wybijają w niej swoiste dziury. Jonosfera, jak sama nazwa wskazuje, wypełniona jest zjonizowanym gazem, w którym atomy pozbawione są elektronów. Takie jonosferyczne dziury pozostające po przelocie rakiety wzbudzają cząsteczki gazu i powodują tym samym emisję wyraźnych czerwonych smug, które na wiele sposobów przypominają zorze polarne. Wielokrotnie takie dziury jonosferyczne były fotografowane. Tylko w ostatnich miesiącach mieszkańcy Arizony mogli ją obserwować po przelocie rakiety wynoszącej kolejny pakiet satelitów Starlink. We wrześniu podobna łuna pojawiła się nad Kalifornią.
Czytaj także: Rakiety zaczną spadać nam na głowy? Wiemy, jakie są na to szanse w ciągu najbliższych 10 lat
Od jakiegoś czasu na niebie pojawia się nowa kategoria takich czerwonawych, sztucznie wywoływanych zórz. Astronomowie z Obserwatorium McDonalda w Teksasie zaobserwowali nowe, nieco bardziej kompaktowe i bardziej kuliste czerwone smugi, których źródłem jest nie tyle startująca atmosfera, ile wchodzący w atmosferę pierwszy człon rakiety, który powraca na Ziemię po wyniesieniu ładunku na orbitę.
Rakiety SpaceX robią zorzę jonosferyczną dwukrotnie podczas lotu
Pierwsza taka zorza została odnotowana nad obserwatorium w lutym 2023 roku. Od tego czasu obserwatorzy odnotowują od 2 do 5 takich zjawisk każdego miesiąca. Dla astronomów nie jest to dobra wiadomość, bowiem skoro zorza jest jasna i z łatwością dostrzegalna gołym okiem, to w obiektywie teleskopu musi być naprawdę dużym problemem podczas obserwacji.
Czytaj także: Powstał silnik rakietowy napędzany plastikiem. Pierwsze testy uznano za sukces, w planach – lot na Marsa
Kiedy przez jonosferę przelatuje rakieta, uwalnia ona paliwo do atmosfery, co z kolei prowadzi do rekombinacji atomów tlenu. Ta transformacja pobudza cząsteczki i powoduje, że uwalniają one czerwone światło, podobnie jak gaz jest wzbudzany przez promieniowanie słoneczne podczas naturalnej zorzy polarnej. Warto tutaj dodać, że całe zjawisko jest krótkotrwałe, bowiem powstałe w ten sposób cząsteczki tlenu ulegają rejonizacji w ciągu kolejnych 10-20 minut, zamykając istniejącą chwilowo dziurę w jonosferze.
Pierwsze człony rakiet schodzące z orbity spalają paliwo w procesie precyzyjnego i automatycznego lądowania na barce znajdującej się na Oceanie Atlantyckim. Służby monitorujące aktywność na orbicie wskazują, że zazwyczaj w ten sposób dziury jonosferyczne powstają na wysokości około 300 kilometrów nad południowo-środkowymi Stanami Zjednoczonymi.
Można śmiało powiedzieć, że jak na razie jest to jedynie jeden barwny show więcej. Poza astronomami raczej nikt inny nie odczuwa skutków ubocznych takiej procedury, choć specjaliści z portalu spaceweather.com wskazują na to, że dziury jonosferyczne mogą zakłócać krótkofalową komunikację radiową i zakłócać sygnały GPS. Z drugiej strony badacze wskazują, że tak naprawdę wciąż jeszcze wielu rzeczy o jonosferze i jej zmianach w cyklu dobowym nie wiemy, a zorze powstające za spadającymi z nieba rakietami mogą nam sporo powiedzieć o jej stanie o różnych porach dnia i nocy. Zważając na to, że liczba startów rakiet SpaceX bezustannie rośnie, to okazji do obserwacji takich nietypowych zjawisk na nocnym niebie będzie jeszcze wiele.