Siekiera, motyka, bimber, szklanka, w nocy nalot, w dzień łapanka… Słowa piosenki autorstwa Anny Jachniny stały się symbolem okupacji Warszawy. Mało kto wie, że nie opisują one bombardowań dokonywanych przez Niemców, lecz nocne naloty lotników sowieckich – „sokołów Stalina”.
BOMBĄ I ULOTKĄ
Już 22 czerwca 1941 roku nad polskimi miastami pojawiły się samoloty z czerwoną gwiazdą. Pierwszy krwawy nalot na Warszawę odbył się kolejnego wieczoru o godzinie 19.17. Parę bombowców starało się trafić w mosty na Wiśle. Minimalnie spudłowali: bomby trafiły w nurt Wisły, gmach Teatru Wielkiego oraz w tramwaj pełen ludzi, wracających z pracy.
Zginęło 34 Polaków – a tragedia tramwaju wjeżdżającego na most Kierbedzia jest po dziś dzień największą katastrofą w dziejach komunikacji miejskiej w Polsce. Atmosferę w Warszawie poprawiły – zauważone przez prasę konspiracyjną – kłamstwa propagandowe: Sowieci ogłosili zniszczenie w Warszawie wielkich składów materiałów pędnych, zaś Niemcy pochwalili się zestrzeleniem 48 samolotów.
Sowieckie samoloty – choć regularnie krążące nad Mazowszem – ponownie pojawiły się nad Warszawą dopiero jesienią. Celem była średnicowa linia kolejowa, lecz i tym razem bombardierzy spudłowali. 8 bomb spadło co prawda blisko celu, ale 3 z nich trafiły w kamienice, burząc je niemal całkowicie – zginęło 54 warszawiaków, a 100 było rannych. Eksplozje wybiły okna w promieniu paru kilometrów (co w kolejnych dniach wywołało podwyżki cen usług szklarskich).
Długie zimowe noce przynosiły więcej okazji do nocnych nalotów. Na przełomie lat 1941 i 1942 sowieckie samoloty zrzucały nie tylko – z reguły niecelnie – bomby. Ładunkiem, który spadł na polskie miasta, były także ulotki z przemówieniami Stalina – równie nietrafionymi, jak i bomby.
DWÓCH KOLEGÓW Z KLASY ZABIŁA BOMBA…
Późnym latem 1942 r. Sowieci zmienili taktykę. Wynikało to z sytuacji politycznej i pogorszenia się stosunków polsko-sowieckich. W tym czasie Stalin zaostrzył kurs wobec Polaków przebywających w Rosji, w odpowiedzi na co armia gen. Andersa ewakuowała się do Iraku. Podstawowym celem dla sowieckich bomb zrzucanych na Warszawę stali się cywile.
Nocą z 20 na 21 sierpnia 1942 roku „sokoły Stalina” – jak określano w sowieckiej propagandzie lotników spod znaku czerwonej gwiazdy – przeprowadziły pierwsze bombardowanie dywanowe Warszawy. Atakowano przede wszystkim dzielnice mieszkaniowe – Żoliborz, Wolę, Mokotów, Grochów… W okolicach obiektów przemysłowych, infrastruktury kolejowej, instalacji wojskowych czy „dzielnicy niemieckiej” spadły nieliczne bomby. Powietrzny atak trwał kilka godzin. Zrzucano zarówno bomby burzące, jak i zapalające, a cele oświetlano flarami.
Wywarły na mieszkańcach duże wrażenie. 7-letni wówczas chłopiec Janusz Wałkuski w książce „Moja wojna 1939–1945” wspominał: „Staliśmy w oknie wpatrzeni w scenerię nocnego nalotu. Na spadochronach opadały świetlne race. Było prawie tak widno jak w dzień. Słyszeliśmy warkot samolotów, eksplozje bomb […]. Bardzo ucierpiała Wola […]. Zginęło dużo ludzi. Tak zaczynał się rok szkolny [w 1942 roku uczniowie poszli do szkoły 21 sierpnia]. Dwóch kolegów z sąsiedniej klasy zabiła bomba na Krochmalnej…”.
„Liczba zabitych narodowości polskiej wynosiła ok. 200, rannych ok. 800. Liczbę zabitych Niemców oblicza się na 60! […] – szacował krwawe żniwo wydawany w konspiracji „Biuletyn Informacyjny”. – Około 130 budynków mieszkalnych zostało trafionych bombami burzącymi. Bomby zapalające wznieciły 40 pożarów […] Przytłaczająca większość bomb upadła na domy mieszkalne, prymitywizując warunki bytowania wielu setek rodzin polskich…”.
Liczba pożarów przewyższyła podobno liczbę pożarów z krwawego 25 września 1939 r. [tego dnia ok. 400 samolotów Luftwaffe dokonało pierwszego dywanowego nalotu w historii – przyp. red.]. Skutki nalotu odczuli także mieszkańcy nielicznych niezaatakowanych dzielnic: sowieckie bombowce celnie uderzyły w zajezdnię tramwajową na Woli i skutecznie poraziły ten istotny cel o znaczeniu strategicznym.
CEL: GETTO
Kolejny nalot nastąpił nocą z 1 na 2 września 1942 r. Bombowce nadlatywały w kilku falach, atakując 300 bombami takie „cele wojskowe” jak okolice szpitala Przemienienia Pańskiego i szpitala Dzieciątka Jezus oraz… getto.
„W nocy naloty – wspominała jedna z mieszkanek getta – otucha wstępuje w nasze serca, gorzka radość, nie jesteśmy samotni. Każdy żyje dziwną pewnością, że getta bombardować nie będą. Przecież to przyjaciele, tylko niemiecką dzielnicę będą bombardować lub obiekty wojskowe. Niestety bomby spadają w pobliżu. Wszystko jedno, niech zniszczą, wszystko lepsze niż takie życie, niech wreszcie nastąpi koniec. A jednak chciałoby się przeżyć. Bomba odłamkowa wpadła do sąsiedniego domu. Są zabici i ranni. Biegniemy na pomoc. Nie ma noszy, nie ma bandaży, lekarzy. Każdy jak skamieniały patrzy na ciała. Detonacje następują szybko po sobie. Gdyby tak cały Umschlag rozsadzić… Ale w wagonach są przecież ludzie. Lepsza już bomba, szybszy koniec. Po co te ofiary? Jakiż okrutny nasz los”.
„Biuletyn Informacyjny” ocenił straty na 100 zniszczonych, spalonych lub poważnie uszkodzonych budynków, bomby zabiły przynajmniej 200 warszawiaków (strat z terenu getta nie znano).
Miasto – jako zbiorowość – ucierpiało także, gdyż po raz kolejny zbombardowano Tramwaje Warszawskie. Zniszczeniu uległy warsztaty naprawcze, specjalistyczny sprzęt umożliwiający remonty i naprawy taboru tramwajowego. W efekcie trzeba było wycofywać z ruchu coraz więcej tramwajów. Było to chyba jedyne skuteczne sowieckie uderzenie na komunikację szynową na terenach okupowanych przez III Rzeszę…
Równie skuteczny okazał się atak na zaopatrzenie w żywność. Bomby zdemolowały i spaliły halę targową „Koszyki”, a przede wszystkim Kercelak – najważniejsze targowisko miasta na pograniczu Woli i Śródmieścia. Spłonęło ponad 1000 straganów i kramów. Wartość towarów spalonych na Kercelaku obliczano na 200–300 mln złotych. Spowodowało to ogromne kłopoty w zaopatrzeniu miasta w żywność i kolejny gwałtowny skok cen w górę.
Ponowne bombardowanie w tak krótkim czasie wywołało w Warszawie panikę, która ogarnęła zarówno okupantów, jak i warszawiaków. Ci, którzy mogli, próbowali opuścić miasto. Bardzo wiele polskich rodzin wyjechało – przede wszystkim do podwarszawskich miejscowości letniskowych. Widok opuszczających stolicę rodzin niemieckich okupantów sprawiał satysfakcję.
W Warszawie zapanowała atmosfera strachu: nad miastem latały sowieckie samoloty rozpoznawcze, a Niemcy palili zabudowania w getcie. 13 września nastąpiła puenta dywanowych nalotów na stolicę Polski: nad miasto przyleciał samotny sowiecki bombowiec i zrzucił jedną jedyną serię bomb. Wszystkie trafiły w wąską nitkę mostu kolejowego. Nikt nie powinien mieć wątpliwości, że „sokoły Stalina” są w stanie trafić bombami tam, gdzie chce ich wódz.
PIONKI W GRZE
Aktywność sowieckich samolotów nad Polską rozpoczęła się ponownie wiosną 1943 roku. Wbrew nadziejom Stalina ofensywy przeprowadzone jesienią poprzedniego roku nie doprowadziły do zniszczenia armii niemieckiej. Zwycięstwo pod Stalingradem uzyskano kosztem bardzo wysokich strat. Zostało zresztą odniesione – o czym się dziś zapomina – na drugorzędnym kierunku operacyjnym.
Najważniejsze uderzenie Armii Czerwonej w 1942 roku – operacja „Mars” przeprowadzona na dalekich przedpolach Moskwy – zostało krwawo odparte przez Niemców. Potencjał sowiecki wydawał się wyczerpany i Stalin poszukiwał możliwości porozumienia się z III Rzeszą. Negocjacje odbywały się w neutralnej Szwecji.
Równie skomplikowana była sytuacja III Rzeszy. Pod Stalingradem zostały zniszczone przede wszystkim armie jej sojuszników – Rumunii, Węgier i Włoch. Państwa te rozpoczęły rozmowy pokojowe z aliantami zachodnimi. Niemcy obawiali się, że gdy dojdzie do alianckiego desantu w Europie, ich sojusznicy poddadzą się. Atak aliantów na Zachodzie musiał zostać odparty za wszelką cenę i aby tego dokonać, zamierzano zakończyć wojnę na Wschodzie i skierować całą niemiecką armię przeciwko Brytyjczykom i Amerykanom.
Na początku kwietnia 1943 roku na spotkaniu Hitlera z Mussolinim przygotowano założenia separatystycznego pokoju z Sowietami. W tej sytuacji obie strony musiały uzyskać jak najlepsze pozycje do negocjacji. Dlatego też lotnictwo sowieckie zapuszczało się głęboko nad tereny kontrolowane przez III Rzeszę. Z kolei Niemcy przeszli do ofensywy propagandowej. 13 kwietnia 1943 r. Radio Berlin poinformowało cały świat o sowieckiej zbrodni w Katyniu. Pięć dni później rozpoczęło się powstanie w getcie warszawskim…
W takich okolicznościach politycznych na Warszawę spadły kolejne bomby. Sowieckie samoloty zaatakowały miasto nocą z 12 na 13 maja 1943 roku. Nalot trwał dwie godziny, a na miasto spadło 100 ton bomb, w tym półtonowe „niszczyciele kamienic”. Zginęło 300 Polaków, 1000 zostało rannych. Bomby zburzyły kilkadziesiąt kamienic, wiele domów zostało uszkodzonych, a tysiąc rodzin straciło dach nad głową.
Najbardziej ucierpiały dzielnice robotnicze: Wola i Praga. Zdewastowano infrastrukturę miejską, na ulice nie mogły wyjechać tramwaje, bomby uszkodziły też Filtry Wodociągów Warszawskich oraz hale targowe na Koszykach i placu Kazimierza Wielkiego, dezorganizując zaopatrzenie ludności w żywność.
Prawdziwie symboliczny wymiar nadały sowieckiej akcji bomby zrzucone na ruiny getta, w którym dogasał właśnie opór ostatnich żydowskich powstańców. Straty niemieckie okazały się natomiast znikome, być może nie było nawet zabitych. W kolejnych dniach na ulicach Warszawy zastanawiano się, czy sowieccy lotnicy są tak nieudolni, czy też wprost przeciwnie – skutecznie wykonali postawione im zadanie sterroryzowania Polaków.
Wątpliwości nie mieli chyba redaktorzy „Biuletynu Informacyjnego”, który ukazał się z nagłówkiem: „Nieudolność czy zbrodnia?”. Częścią odpowiedzi są ulotki zrzucane wraz z bombami. Straszono w nich Polaków potęgą Armii Czerwonej, która zwyciężyła pod Stalingradem, wzięła 330 000 jeńców i odrzuciła Niemców 600 kilometrów na zachód.
Po tym najkrwawszym sowieckim nalocie na Warszawę kolejne kilkanaście miesięcy było spokojniejsze – Niemcy i Sowieci zaprzestali obrzucania się bombami i walczyli przede wszystkim na lądzie. Dopiero w ostatnim tygodniu lipca 1944 roku oddziały Armii Czerwonej dotarły kilkanaście kilometrów od granic Warszawy, a nad miastem znów pojawiły się sowieckie bombowce i szturmowce.
Gdy jednak 1 sierpnia 1944 roku wybuchło powstanie, to przez pierwszych sześć tygodni jego trwania sowieckie samoloty nie latały nad Warszawą, pozwalając Niemcom niszczyć miasto z powietrza oraz dopuszczając do krwawych strat wśród brytyjskich, amerykańskich i polskich samolotów niosących pomoc polskiej stolicy.
Pomiędzy 22 czerwca 1941 r. a 1 sierpnia 1944 roku ogłoszono w Warszawie niemal 100 alarmów przeciwlotniczych. Sowieci bombardowali Warszawę kilkanaście razy, przeprowadzono 3 naloty dywanowe. Zabitych zostało blisko 1000 mieszkańców miasta (nieznana jest liczba warszawiaków poległych od sowieckich bomb na terenie getta). Rannych zostało kilka tysięcy osób, jeszcze więcej straciło dach nad głową.
Straty materialne były również znaczne. Doszczętnie zburzono co najmniej 300 budynków, kilkaset innych zostało poważnie uszkodzonych. Ucierpiało więc około 3 proc. przedpowstaniowej zabudowy Warszawy. Z niewiadomych powodów sowieckie bombowce zawzięły się na Tramwaje Warszawskie, bombardując je podczas prawie każdego nalotu, znacznie pogarszając warunki komunikacji miejskiej.
Naloty sowieckie (pokrywające się z prestiżowymi porażkami Stalina) – oraz straty zadane Warszawie i jej mieszkańcom – są porównywalne z nalotami niemieckimi z września 1939 roku. Wówczas zginęło kilka tysięcy warszawiaków, a zniszczeniu i uszkodzeniu uległo blisko 10 proc. zabudowy miasta. Wspomnienia tych nalotów były – i wciąż są – pielęgnowane.
Mimo to naloty sowieckie na Warszawę są jednym z najbardziej zapomnianych epizodów II wojny światowej. Co ciekawe, swój wkład w zabijanie Polaków włożyli i… Amerykanie. W maju 1943 r. Warszawę bombardowały przekazane w ramach Lend-Lease przez USA bombowce B-25 z czerwonymi gwiazdami na skrzydłach.