O tym, że aktywność słoneczna rośnie niemalże z dnia na dzień i tygodnia na tydzień piszemy już od jakiegoś czasu. Nie ma w tym nic dziwnego, a tym bardziej apokaliptycznego. Po tym jak Słońce przeszło przez minimum swojej aktywności słonecznej w grudniu 2019 roku aktualnie, zgodnie z nowym (dwudziestym piątym już obserwowanym) 11-letnim cyklem aktywności, Słońce zmierza ku maksimum aktywności. Pierwotnie prognozowano, że nasza gwiazda dzienna osiągnie je w 2025 roku. Teraz jednak część badaczy wskazuje, że może do tego dojść już pod koniec bieżącego roku.
Słońce po prostu szaleje!
Skoro do maksimum jeszcze co najmniej kilka i kilkanaście miesięcy, to możemy być pewni, że będzie ono rekordowe. Skąd ta pewność? W czerwcu na powierzchni Słońca odnotowano aż 163 plamy słoneczne. Sama liczba nic nie mówi, jeżeli nie odniesie się jej do wartości z innych miesięcy. Okazuje się jednak, że tak dużo plam jak w czerwcu nie było na powierzchni naszej gwiazdy dziennej od 21 lat. Warto zwrócić uwagę na to, że w tym czasie było już jedno maksimum, i nawet wtedy nie notowano tak dużo plam słonecznych.
Heliofizycy prognozowali, że w maksimum obecnego cyklu na Słońcu będzie do 120 plam słonecznych miesięcznie. Teraz jednak wygląda na to, że będzie ich nawet 200.
Zapowiada się ciekawe kilka, kilkanaście miesięcy. Przedsmak tego co nas czeka, mieliśmy wszak już w ubiegłym tygodniu. Na powierzchni Słońca pojawiła się plama skatalogowana pod numerem AR3354, która w pewnym momencie rozrosła się do rozmiarów dziesięciokrotnie większych od Ziemi. Na chwilę przed tym jak zniknęła za krawędzią Słońca, plama była źródłem silnego rozbłysku klasy X. Promieniowanie z tego rozbłysku doprowadziło nawet do zakłóceń na falach radiowych nad terytorium Stanów Zjednoczonych i Oceanu Spokojnego.
Można się spodziewać, że w obecnym cyklu słonecznym takich rozbłysków czeka nas jeszcze kilkanaście, albo i kilkadziesiąt. Jeżeli dorzucimy do tego spodziewane koronalne wyrzuty masy, to pole magnetyczne Ziemi będzie miało sporo roboty, chroniąc nas przed obłokami zjonizowanej plamy słonecznej i szkodliwego promieniowania ultrafioletowego. Jest to także zła informacja dla wszystkich operatorów satelitów znajdujących się na niskiej orbicie okołoziemskiej.
Kiedy do Ziemi dociera więcej wiatru słonecznego, górne warstwy atmosfery sięgają na większe wysokości. Satelity, które się w nich znajdą odczuwają większy opór, spowalniają i zaczynają obniżać wysokość nad powierzchnią Ziemi. To z kolei może spowodować zmianę trajektorii ich lotu. W tym momencie służby odpowiedzialne za monitorowanie bezpieczeństwa na orbicie i przewidywanie niebezpiecznych zbliżeń między satelitami muszą tworzyć cały katalog obiektów od nowa.
Zważając na to, że liczba satelitów i śmieci kosmicznych na orbicie rośnie z każdym cyklem słonecznym, takie sytuacje stają się coraz groźniejsze, a w przypadku zderzenia satelitów może dojść do rozpoczęcia reakcji łańcuchowej, w której odłamki z takiego zderzenia zaczynają uderzać w inne satelity, zwiększając tym samym liczbę odłamków. W najgorszym przypadku takie zdarzenie zwane syndromem Kesslera może doprowadzić do takiego zaśmiecenia orbity okołoziemskiej, że ludzkość będzie musiała zapomnieć o wysyłaniu w kosmos czegokolwiek nawet na kilkadziesiąt lat.