2024 rok to rok, w którym Słońce najprawdopodobniej osiągnęło maksimum swojej aktywności w swoim jedenastoletnim cyklu aktywności. Nikogo zatem nie dziwi fakt, że w ostatnich miesiącach na porządku dziennym są doniesienia o obserwacjach nowych plam słonecznych, rozbłyskach na powierzchni Słońca, a nawet o koronalnych wyrzutach masy. Tak też było i w tym przypadku.
W nocy z piątku na sobotę, o godzinie 3:45 polskiego czasu na powierzchni Słońca doszło do silnego i niezwykle rzadkiego podwójnego rozbłysku słonecznego klasy X1.1. Jak wskazują naukowcy, był to nietypowy rozbłysk, bowiem w rzeczywistości składał się z dwóch jednoczesnych rozbłysków, których źródłami były plamy słoneczne AR3614 oraz AR3615 oddalone od siebie o kilkaset tysięcy kilometrów. Skutkiem tego zdarzenia było wystrzelenie obłoku zjonizowanej materii, czyli tzw. koronalny wyrzut masy.
Czytaj także: Słońce rozkręca się na całego. A będzie tylko gorzej
Obłok ten dotarł w okolice Ziemi o 16:37 polskiego czasu w niedzielę. Interakcje między tworzącą go materią a polem magnetycznym Ziemi doprowadziły do burzy geomagnetycznej klasy G4. Oznacza to, że w niedzielę mieliśmy do czynienia z najsilniejszą burzą magnetyczną od ponad sześciu lat. Warto tutaj dodać, że klasyfikacja burz geomagnetycznych ogranicza się do zakresu od G1 do G5, gdzie przy G1 możemy mieć do czynienia z zorzami polarnymi i wahaniami w sieci energetycznej, a przy G5 z przerwami w komunikacji radiowej na całej półkuli skierowanej w stronę Słońca.
Skoro zatem mieliśmy informacje o burzy geomagnetycznej klasy G4, instytucje monitorujące pogodę kosmiczną wydały noty wskazujące na możliwość wystąpienia zórz polarnych stosunkowo daleko od biegunów.
Ostatecznie jednak obserwatorzy, którzy już wystawili swój sprzęt, mając nadzieję na fenomenalne zdjęcia tańczących na nocnym niebie świateł, nie zobaczyli zbyt dużo. Owszem, tu i ówdzie udało się uchwycić delikatne barwy nocnego nieba, ale daleko było im do spektakularnych zórz, które mogliśmy obserwować nawet z terytorium Polski w ostatniej dekadzie.
Warto tutaj też zwrócić uwagę, że choć mieliśmy tutaj do czynienia z rozbłyskami słonecznymi najsilniejszej klasy X, to jednocześnie były to jedne ze słabszych rozbłysków tej klasy, przez co ich intensywność sklasyfikowano na poziomie X1.1. W każdej klasie rozbłyski o numerze 1 są najsłabsze, 10 najsilniejsze.
Z drugiej strony, być może nie warto żałować, że nie mieliśmy do czynienia z silniejszą burzą geomagnetyczną. Historia bowiem pokazuje, że przesadna aktywność na powierzchni Słońca może być niebezpieczna. Doskonałym przykładem jest tutaj zdarzenie Carringtona z 1859 roku. Owszem, zorze, które wtedy pojawiły się na niebie, były iście fenomenalne, ale gdyby do takiego zdarzenia doszło teraz, nasze życie mogłoby się na długie lata zmienić nie do poznania.