Niech żyje wolne państwo śląskie! – krzyczeli na wiecach 90 lat temu zwolennicy separacji od Niemiec i Polski. Jeden z zabierających głos mówił po niemiecku, drugi po polsku. Twierdzili, że są braćmi i nie dadzą się rozdzielić. „Polska chce Górny Śląsk posiąść, a Niemcy nie chcą go utracić […]. My zaś, Górnoślązacy […] jesteśmy narodem jednolitym, wprawdzie dwujęzycznym, ale jednego szczepu i jednej krwi” – mówił Ewald Latacz, przywódca Związku Górnoślązaków, promującego śląską niepodległość. Choć sam najlepiej sprawdzał się w charakterze polityka gabinetowego, jego organizacja była potęgą. „Wolnokrajowcy” mieli za sobą tysiące ludzi, wielkie pieniądze i poparcie Anglii. Nowy kraj chciał być podobny do Belgii – dwie wspólnoty, mówiące dwoma różnymi językami, miały tworzyć nowy naród. Z racji bogactw projektowany twór porównywano ze Szwajcarią.
Historyczny tygiel
Gdy dzisiaj działacze Ruchu Autonomii Śląska wskazują na istnienie „narodu śląskiego”, socjologowie i publicyści pukają się w głowę albo mówią, że daleka do tego droga. Ale zwolennicy niepodległości Śląska już dawno uważali, że istnieją Górnoślązacy, a nie tylko Polacy i Niemcy żyjący na Górnym Śląsku. Odrębność Śląska zaznacza się już w średniowieczu. Podczas rozbicia dzielnicowego ta kraina na dobre oderwała się od Polski, a miejscowi książęta coraz bardziej zapatrzeni byli w Zachód. Kronikarz Jan Długosz pisał o poczynaniach Piastów zza zachodniej granicy: „Spośród narodów graniczących z Królestwem Polskim nie ma bardziej zawistnego i wrogiego Polakom, niż Szlązacy”. Drogi Polski i Śląska rozeszły się sto lat wcześniej, kiedy Kazimierz Wielki zrzekł się praw do tej dzielnicy. Książęta i panowie stopniowo wciągani byli w obręb kultury niemieckiej i w końcu ulegali zniemczeniu. Podobnie było z prostym ludem na Dolnym Śląsku. Wraz z napływem nowych osadników potomkowie dawnych Ślężan przemienili się w Niemców.
Dolny Śląsk stał się protestancki, Górny pozostał katolicki. Nowych niemieckich osadników do wschodniej części Śląska przybywało mniej, bo ziemia nie była tak urodzajna (a później „polski element” wzmacniali przybywający do kopalń i hut robotnicy z Galicji i Kongresówki). Pojawiający się Niemcy często roztapiali się w morzu słowiańskim, ale pozostawiali po sobie ślady w tożsamości: mieszańcy kultywowali część niemieckich obyczajów i podtrzymywali pamięć o swoim pochodzeniu. Nazwisko znanego gracza Bundesligi Mirosława Klose to prawdopodobnie spadek po przybyszu z dalekich Niemiec. Latacz, którego nazwisko brzmi dla nas swojsko, był doktorem prawa i świetnie operował niemieckim. Po polsku nie mówił biegle, ale miał świadomość, że po części jest Słowianinem. Porównywał swoich krajan do Amerykanów. Śląsk miał być wielkim tyglem, z którego pochodził lud o odrębnej narodowości, choć nieposiadający osobnego języka, z wyjątkiem gwary.
Ideały i realia
W 1850 r., po wydarzeniach Wiosny Ludów, w kościelnych szkołach ludowych na Górnym Śląsku władze wprowadziły język polski. Twórca reformy biskup Bernard Bogedain do polskojęzycznej ludności nastawiony był dość przyjaźnie. Reformę brutalnie zakończył Bismarck akcją germanizacyjną. Mimo to całe pokolenie znało literacką polszczyznę. Pojawili się pisarze i poeci piszący po polsku, jak choćby ks. Norbert Bończyk (zwany „śląskim Homerem”), ks. Konstanty Damrot i Karol Miarka. Jednak zwykli Ślązacy niekoniecznie marzyli o tym, by stać się Polakami, nawet jeśli nienawidzili swoich niemieckich panów. U krewniaków raził ich lekceważący stosunek do ich gwary i zacofanie części kraju w rosyjskim zaborze. Niemcy skutecznie straszyli ich biedą i „polskim nierządem”. Dlatego w pewnym momencie propolscy księża zaczęli nawet rozpowiadać, że dwie wizyty u Matki Boskiej Piekarskiej, to tak samo, jakby iść do Częstochowy. Chodziło o to, by chłop czy robotnik z Górnego Śląska w drodze na Jasną Górę nie zobaczył po przekroczeniu granic zaboru rosyjskiego walących się drewnianych chałup i nieporządku. To przecież mogłoby odstręczać od wyidealizowanej ojczyzny…
Kiedy Niemcy ponieśli klęskę w I wojnie światowej, stało się jasne, że przynajmniej część Śląska może przypaść Polsce. „Śląscy narodowcy” postanowili więc działać. Dr Latacz z Wodzisławia wraz z braćmi Reginkami (jeden był księdzem, drugi nauczycielem) z Raciborza założył tajny „Górnośląski Komitet”. Rok później powołali Związek Górnoślązaków (Bund der Oberschlesier). Pewnie pozostaliby pozbawioną znaczenia grupką, gdyby nie zainteresowali się nimi wielcy przemysłowcy. Pomysł niezależnej republiki bardzo im się spodobał, bo Berlin (podobnie jak później Warszawa) zawsze konsekwentnie przysyłał na Śląsk własnych ludzi, którzy nie liczyli się z miejscowymi układami. Pod koniec 1918 r. w Niemczech szalała rewolucja, a rząd opanowali socjaldemokraci. Czerwony kolor na kapitalistów zawsze działał jak płachta na byka. Nic więc dziwnego, że gdy powstał pomysł uniezależnienia się od Niemiec, górnośląscy krezusi natychmiast mu przyklasnęli.
Dobrodziej von Pless
Na Śląsku największymi przemysłowcami byli arystokraci. Dlatego Latacz brał spore sumy od dyrektorów zakładów należących do rodu Donnesmarcków i Schaffgotschów. Ale chyba największym orędownikiem nowego tworu państwowego był książę pszczyński Jan Henryk XV Hochberg von Pless. W historii rodu należał do postaci tragicznych: nie było takiej sumy, której książę nie potrafiłby wydać, choć przejściowo powodziło mu się w interesach. Zakochany w cesarzu Wilhelmie II, bardzo mocno przeżył jego upadek. Władza republikańska zniosła przywileje płynące ze szlachectwa, co jeszcze bardziej rozsierdziło pana z Pszczyny. Trzeba mu jednak przyznać, że zawsze szanował wielokulturowość Górnego Śląska. Powstrzymywał więc żarliwych germanizatorów z Hakaty, ale i zwalczał polski ruch narodowy.
Do polskojęzycznych pracowników mówił gwarą śląską. Gdy przyjmował kler i polską arystokrację, starał się używać literackiej polszczyzny. I zawsze grał na dwie strony. „Jestem takim samym dobrym Polakiem jak ksiądz” – mówił podczas spotkania z ks. Janem Kapicą z Tychów, posłem do pruskiego parlamentu. Uważał się za potomka Piastów śląskich – znalazł usłużnego genealoga, który odpowiednio ponaciągał historyczne koligacje jego rodziny. Tak naprawdę chodziło mu o rodzinny interes. Kiedy delegaci brytyjscy spytali, jak wyobraża sobie nowe państwo, zakreślił ołówkiem krainę od podwałbrzyskiego Książa (gdzie stoi do dziś największy zamek jego rodu) aż do Pszczyny.
Szukanie protektora
Sami „wolnokrajowcy” początkowo sądzili, że nowe państwo będzie obejmowało jedynie Górny Śląsk. Jednak okazało się, że także na Śląsku Cieszyńskim mają silnego sprzymierzeńca: Śląską Partię Ludową, która grupowała przede wszystkim miejscowych ewangelików. Jej przywódca Józef Kożdoń jeszcze pod koniec wojny mówił: „Chcemy pozostać, czym byli nasi ojcowie: dobrymi synami kraju rodzinnego i wiernymi obywatelami ojczyzny Austrii. Innej ojczyzny nie znamy, ani znać nie chcemy”. Kiedy jednak okazało się, że monarchii habsburskiej już nie będzie, zaczął rozglądać się za nowymi rozwiązaniami. Nie chciał przyłączenia do Polski, jego partia utrzymywała ścisły sojusz z Niemcami. Natomiast w 1919 r. zachwycił się pomysłem „Wolnego Śląska”.
Mimo poparcia arystokracji, nowy twór państwowy miał być republiką, państwem neutralnym. Jego zwolennicy zdawali sobie oczywiście sprawę, że takie państwo musi mieć protektora. Tymczasem Niemcy samą ideę uważali za akt zdrady narodowej, podobnie Polacy. Pierwszą wizytę „wolnokrajowcy” złożyli więc w Pradze. Czesi dobrze wiedzieli, że na razie mogą jedynie liczyć na część Śląska Cieszyńskiego. Z pretensji do niego nie rezygnowali, ale gdyby stali się protektorami większego organizmu państwowego, byłby to dla nich czysty zysk.
Po powrocie z Pragi Latacz został aresztowany przez władze niemieckie. Tłumaczył, że chodziło mu tylko o zabezpieczenie interesów Niemiec. W razie plebiscytu – uważał – większość może zagłosować na Polskę. Mylił się, bo wyniki głosowania okazały się później inne (60:40 proc. dla Niemiec, dzięki ściągniętym emigrantom, którzy urodzili się na Śląsku). Jednak wówczas, w 1919 r., wydawało się, że za Polską opowie się większość Ślązaków. Przemysł i ponad 80 proc. ziem uprawnych znajdowały się w rękach niemieckich. Kto ma pieniądze, ten ma władzę. Latacz – a także jego możni zwolennicy, tacy jak książę z Pszczyny – tłumaczyli, kiedy zarzucano im zdradę, że przyszłe państwo śląskie będzie kontrolowane przez Niemców. „Chcemy przede wszystkim uniknąć podziału Śląska, który jest jednym niepodzielnym organizmem” – twierdził Latacz i to podobało się ludziom. Do pomysłu już prawie przekonali się Anglicy. Pojawiła się nawet koncepcja brytyjskiego protektoratu nad nowym tworem państwowym! Przychylali się do idei także Włosi. Na serio rozważali ją Amerykanie. Jednak Francja powiedziała stanowcze „nie”. Chciała dać Polsce jak najwięcej, żeby stworzyć na Wschodzie przeciwwagę dla Niemiec.
Między Polską a Niemcami
W latach 1919–1921 Związek Górnoślązaków stanowił na Śląsku poważną siłę. Dzisiejsi apologeci tej organizacji szacują, że popierało ją nawet pół miliona ludzi. Prof. Piotr Dobrowolski pisze jednak w książce „Ugrupowania i kierunki separatystyczne na Górnym Śląsku i w Cieszyńskiem w latach 1918–1939”, że nie da się dokładnie obliczyć nawet tego, ilu ruch miał członków, bo nie zbierano składek. Na pewno liczba zwolenników przekraczała 100 tys. Sama gazeta ZG „Der Bund/Związek” sprzedawała się w 1921 r. w 40 tys. egzemplarzy. Działacze ZG straszyli „polską anarchią i biedą”, ale jednocześnie starali się nie zrazić miejscowych Polaków. Czasem dochodziło do ostrzejszych zatargów. W odpowiedzi na niemiecki terror Polacy rozwinęli własny. Teofil Kupka, wydawca polakożerczej „Woli Ludu” i przejściowo zwolennik ZG („Jak świat światem nie będzie szlachcic Ślązakowi bratem” – pisał o Polakach z Kongresówki), został zastrzelony przez ludzi Korfantego na oczach rodziny. Na działaczy Śląskiej Partii Ludowej często napadano, a sam Kożdoń musiał uciekać z Cieszyna do Ostrawy. „Wolnokrajowcy” próbowali się dogadać z Polakami. Złożyli nawet wizytę w Warszawie, obiecując, że odrodzona Polska też może mieć pożytki z „Wolnego Śląska”. Wyprawa zakończyła się jednak klapą. Ostatnią szansą na zwycięstwo Związku Górnoślązaków było dopuszczenie opcji opowiedzenia się za stworzeniem nowego państwa podczas plebiscytu. Kiedy okazało się, że nie ma na to szans, Latacz i jego ludzie zachęcali do głosowania na Niemcy.
Epilog
Po podziale Górnego Śląska władze niemieckie nie chciały już tam widzieć „szkodnika” Latacza. Zaproponowały mu intratną posadę w Berlinie. ZG rozwiązany został w 1924 r. Z kolei Józef Kożdoń opowiedział się za przyłączeniem Śląska Cieszyńskiego do Czechosłowacji. Uważał, że w mniejszym kraju i z liczną mniejszością niemiecką łatwiej będzie utrzymać odrębność Ślązaków. Po podziale Śląska Cieszyńskiego został burmistrzem Czeskiego Cieszyna. Pełnił tę funkcję do zajęcia Zaolzia przez wojska polskie w 1938 r. Próbował się układać z Polakami: czekał z kwiatami i kluczami do miasta na wojewodę Grażyńskiego, ale ten nie chciał nic brać z jego rąk. W czasie II wojny Niemcy nie dali mu wrócić na stanowisko (choć sam Hitler podkreślał zasługi Kożdonia dla sojuszu z niemczyzną). Po wojnie wydawało się, że nowe władze postawią go pod ścianą, ale on przedstawił im długą listę ludzi, których uratował dzięki koneksjom z nazistami. Zmarł w Opawie w 1949 r.
Von Pless po plebiscycie przestał finansować „wolnokrajowców” i postawił na polskość. Gościł u siebie m.in. Piłsudskiego. Zmarł w 1938 r. w Paryżu. Jego syn Aleksander służył później w armii Andersa. Bracia Reginkowie opuścili Latacza, kiedy stworzenie „Wolnego Śląska” okazało się nierealne. Przeszli na stronę polską. Nauczyciel Jan po wkroczeniu hitlerowców został aresztowany. Zginął w Auschwitz. Jego brat ks. Tomasz zdołał uciec. W 1942 r. został wikariuszem generalnym polskich Sił Zbrojnych na Bliskim Wschodzie. Na krótko przed śmiercią władze PRL pozwoliły mu wrócić na Śląsk. Zmarł w Oleśnie w roku 1974. Przed śmiercią miał powiedzieć, że odnalazł prawdziwy spokój po tułaczce. Nie na darmo „wolnokrajowcy” mówili na wiecach, że Ślązak nie może się czuć szczęśliwy poza Śląskiem. ”.