Przez ostatnie 5 lat szukałam odpowiedzi na pytanie, jak wzmocnić własną skuteczność i siłę sprawczą, jak stać się liderką własnego życia, jak przejąć kontrolę nad własnym życiem i czasem. I gdy już zgromadziłam mnóstwo skutecznych, sprawdzonych rozwiązań, w jednym czasie zadziały się dwa niespodziewane zwroty akcji.
Po pierwsze – trafiłam przez różne nieprzypadkowe „przypadki” i zbiegi okoliczności na kurs zen coachingu, który dość mocno zweryfikował i zmienił moje postrzeganie powyższych tematów. I po drugie – równolegle doszłam do ściany jeśli chodzi o mój poprzedni system sprawdzonych rozwiązań. Bo co się okazało – mimo, że nauczyłam się jak być – jeśli nie w 100% to minimum w 95% – skuteczna w działaniu, realizująca praktycznie każdy cel, który sobie wyznaczę i w błyskawicznym tempie zbliżałam się do spełnienia moich marzeń i przyszłych wizji siebie, to nagle okazało się, że ten system mi nie służy. Bo czuję się zmęczona wyczerpana presją działania, którą sama sobie nakładam, przez co moje sukcesy mniej mnie cieszą, nie daję sobie przestrzeni na to, by się nacieszyć tym, co udało mi się osiągnąć lub czego ciekawego doświadczyć, a do tego mam poczucie, jakby czas pędził jak szalony i przeciekał mi przez palce.
Słyszałam kiedyś powiedzenie, że życie nam wcale nie ucieka – że ono nas wręcz tratuje, i w moim przypadku okazało się to bardzo prawdziwe. Mimo prób zarządzania swoim czasem i życiem, zostałam na własne życzenie wręcz zalana powodzią bodźców, informacji, nieprzetrawionych myśli, uczuć i doświadczeń. Ich ciężar zaczął mnie coraz bardziej obciążać i ograniczać. Pojawiało się we mnie coraz więcej frustracji i niezadowolenia, choć obiektywnie mam naprawdę świetne życie.
Stąd, na kursie zen coachingu, ile razy mieliśmy się skontaktować z jakąś swoją tęsknotą i potrzebą, do mnie wracała stale olbrzymia tęsknota za zatrzymaniem się w moim szalonym pędzie, brakiem pośpiechu, większą przestrzenią w głowie, sercu i w moim kalendarzu. Za luzem, oddechem, spontanicznością, niezaplanowanym czasem.
Tylko jak to powiązać z życiem zawodowym pełnym deadline’ów i zobowiązań? Jak tę powolność połączyć z chęcią życia pełnią siebie i swojego potencjału, z przeżywaniem każdej chwili tak, by mieć poczucie, że dobrze wykorzystaliśmy czas, który nam dano?
I wreszcie, jak czuć swoją siłę sprawczą i wpływ na własne życie, a jednocześnie umieć wszystko puścić i płynąć w stanie flow – stanie przepływu, przyciągając do siebie wszystko to, czego dla siebie pragniemy i potrzebujemy, ale jednocześnie – nie działając, nie zarządzając, nie kontrolując?
Zen coaching propaguje wyjątkowo skuteczną technikę, która pomaga samodzielnie dotrzeć do odpowiedzi na wszystkie nurtujące nas pytania. Technika ta jest określana jako „enquiring” i polega na pracy z jednym, adekwatnym w danym momencie pytaniem, które powtarzamy sobie kilka razy, dając czas i przestrzeń pojawiającym się odpowiedziom. Bo te odpowiedzi są w nas.
Jedyne czego potrzebujemy to koncentracji na tym jednym, właściwym pytaniu i próby dokopania się do czegoś, co tkwi głębiej, co jest odpowiedzią płynącą nie tyle z głowy, co z serca. Stosując tę właśnie technikę, doszłam do następujących przemyśleń w odpowiedzi na powyższe pytania. Są one też podsumowaniem moich odkryć i inspiracji wyniesionych z zen coachingu, którymi chcę się teraz z Tobą podzielić.
Jak połączyć skuteczność działania z niekontrolowaniem, niewpływaniem, niedziałaniem?
Choć powyższe połączenie brzmi jak zestaw sprzecznych pojęć, to na kursie zen coachingu spotkałam kilka osób, które twierdzą, że taki zestaw jakości jest jak najbardziej realny do uzyskania. Zobrazowały to hasłem „zejdź sobie z drogi”. Czyli przestań na siłę sterować wszystkim, wszystko planować , puść kontrolę. Bardziej słuchaj siebie niż wpływaj ślepo na świat i swoje życie (nie działaj, gdy nie jesteś ze sobą w kontakcie), to wtedy świat odpowie tym, czego potrzebujesz. Innymi słowy – jeśli my odważymy się puścić kontrolę i zaufać światu, to świat będzie nas prowadził najkrótszą drogą do poczucia spełnienia i szczęścia. A im więcej wpływamy, kontrolujemy, działamy na oślep – tym bardziej możemy zboczyć z tej drogi, która już jest dla nas –podobno – zaplanowana.
Zgodnie z tę teorią, działać warto tylko wtedy, gdy jesteśmy ze sobą w kontakcie. Co oznacza uważne wsłuchiwanie się w siebie – w swoje emocje, potrzeby, tęsknoty, jakości bycia, których dla siebie chcemy.
Kiedy jesteśmy w kontakcie z naszym sercem, będziemy intuicyjnie dokonywać takich wyborów i podejmować te decyzje, które prowadzą nas najlepszą dla nas drogą. Najlepszą to nie zawsze znaczy najbardziej komfortową i łatwą. Czasem może być wyjątkowo trudna, ale z perspektywy czasu powinno się okazać, że to właśnie taki zestaw doświadczeń pozwolił nam najmocniej się zbliżyć do pełni człowieczeństwa i samorealizacji.
A jak to zastosować w praktyce? Jak puścić kontrolę i odejść od planowania, choć to tak bardzo zachwieje poczuciem bezpieczeństwa naszego umysłu?
Pierwsze, co mi przyszło do głowy, to pomysł, by zacząć od ciała – poprzez świadome odpuszczanie napięcia w ciele, gdy je tylko poczujemy. Bo jednym z pierwszych syndromów, że żyjemy w nadmiernej presji działania jest właśnie nieświadome napięcie mięśni – im więcej mamy tego napięcia, tym więcej stresu odczuwamy, a to z kolei powoduje ponowne nakręcanie się umysłu (który zaczyna generować jeszcze więcej zestresowanych myśli , one z kolei powodują jeszcze więcej stresujących emocji i jeszcze więcej napięć w ciele – koło się zamyka). To, co można zrobić, to w każdej chwili dawać uwagę ciału i na bieżąco sprawdzać – czy moje mięśnie są rozluźnione? A jeśli nie, to świadomie je rozluźniać – puszczać luźno nogi, ramiona, napięcia w twarzy. Dbać o spokojny, głęboki oddech.
Drugi krok, który do mnie przyszedł jak trzaśnięcie bicza – odpuść kontrolę nad odpoczywaniem. Przestań planować każdą wolną chwilę – daj sobie czas wolny bez planu! Choć może to brzmieć okropnie, to jednak muszę przyznać, że zagalopowałam się w tym swoim planowaniu tak, że czas wolny też starannie planuję. I dbam skutecznie o to, by nie leżeć bezczynnie dłużej niż 5 minut.
Efekt? Presja z życia zawodowego przenosi się na czas wolny. A ja zamiast odpoczywać, przytłaczam się kolejnymi zadaniami. Bez wątpienia, przydałaby mi się kuracja pod hasłem „Więcej spontaniczności i akceptacji dla „nicnierobienia”. Bohaterka książki „Jedz, módl się i kochaj” uczyła się tego od Włochów (którzy umieją celebrować „dolce farniente” – słodkie nieróbstwo), moja koleżanka uczyła się tego od swojego kota. I ja potrzebuję chyba znaleźć odpowiedniego nauczyciela.
Niestety, to nie koniec wyzwań, jeśli chcę, by w moim życiu było więcej flow, a mniej kontroli. Krok trzeci to stopniowe zastępowanie planowania i wyznaczania celów – wizją i intencją. Wizja i intencja tym się różnią od celu i planu, że tworzą wyrazisty obraz tego, czego dla siebie chcemy, ale na poziomie podświadomości, przez co odciążamy trochę nasz świadomy umysł i redukujemy go z poziomu głównego stratega i planisty, do prostego obserwatora.
Odtąd, jeśli zrezygnujemy z planowania (czyli zastanawiania się, co mam ROBIĆ), na rzecz rozwijania i pielęgnowania wizji (czyli jaka chcę się STAĆ), zaczynamy podświadomie wysyłać w świat naszą intencję i sygnał „To TY mnie poprowadź” (zależnie w co kto wierzy, można uznać, że adresatem tej intencji jest Bóg, Wszechświat, kosmiczna świadomość, los, świat, itp.). Nasz umysł już nie musi udawać, że wszystko wie i analizować tysięcy informacji, ani podejmować na ich podstawie decyzji. Odtąd ma po prostu obserwować znaki i szanse, które nam są zsyłane, a więc szukać drogowskazów i rozwidleń dróg. Gdy taki znak dostrzeże – jego zadaniem staje się też zadanie pytania sercu „Jak czujesz, którędy teraz?”.
Widząc, jak bardzo przepracowany jest obecnie mój umysł, czuję, że taka jego degradacja ma spory sens. Bo przepracowany, ciągle analizujący i planujący umysł, gwarantuje nam w życiu wyłącznie chaos i zmęczenie. Obniża naszą radość życia, sam wymyśla sobie problemy i wprowadza zbyt wiele wątpliwości o sens tego, co robimy i czego doświadczamy. Natomiast – jak pokazują przykłady buddystów i społeczeństw żyjących blisko natury – im bardziej spokojny, wyciszony i akceptujący jest nasz umysł, tym prostsze i bardziej szczęśliwe jest nasze życie. Jeśli naszym celem jest radość życia – wtedy warto, by nasz umysł przestał być wszechmocnym panem, a zaczął być pokornym sługą.
Rozwinięcie artykułu i praktyczne pomysły na skuteczne działania w stanie FLOW – na blogu autorki: www.zyciepelnemozliwosci.pl.