Sklonujmy sobie miasto

W pogoni za zachodnim stylem życia Chińczycy kopiują już nie tylko buty czy samochody zagranicznych marek, ale także całe budowle i miasta!

Stille nacht, heilige nacht! – wyśpiewuje chór po niderlandzku. Kolęda z głośnika na kościelnej wieży niesie się daleko, choć to już wiosna. Muzyczny zgrzyt nie przeszkadza jednak spacerowiczom nad pobliskim jeziorkiem – matkom z niemowlętami ani staruszkowi, który ćwiczy tai-czi. Skąd niby mieliby wiedzieć, że „Cichą noc” wypada grać tylko w Boże Narodzenie?

Para nowożeńców w pełnym rynsztunku pozuje do fotografii przed wrotami zamkniętego na cztery spusty kościoła. Nie istnieje tu jeszcze parafia, budowla w zachodnim stylu służy wyłącznie dla ozdoby. Ale egzotyczna architektura przyciąga młode pary szukające oryginalnych scenerii do ślubnego albumu. – Tha cej la! – cieszy się po szanghajsku fotograf. – A teraz złapcie się za ręce!

Jestem w Miasteczku Holenderskim w dzielnicy Gaoqiao na przedmieściach Szanghaju. W oddali majaczą drapacze chmur, z drugiej strony widać portowe żurawie. Zaledwie kilka kilometrów dalej przebiega jeden z najruchliwszych szlaków transportowych świata. Potężna rzeka Jangcy niesie do morza barki z towarem na eksport oraz nieczystości z całych Chin. Tutaj jednak panuje spokój i porządek. Powietrze pachnie morzem, całkiem jak w Amsterdamie.

Sercem miasteczka jest pusty plac, przy którym prócz kościoła stanęły wierne kopie dwóch znanych amsterdamskich budynków – Niderlandzkiego Muzeum Morskiego oraz Domu Handlowego Bijenkorf. Podziwiam „holenderski” wiatrak na jeziorku oraz kamieniczki w niderlandzkim stylu, wzniesione wzdłuż głównej ulicy. W kamieniczkach, upstrzonych chińskojęzycznymi szyldami, ulokowały się szkółki jogi i języka angielskiego, do których zdążają matki z rozbrykanymi dzieciakami. Przy trotuarach rosną palmy i parkują nowiutkie auta zachodnich marek. Tak żyje chińska klasa średnia.

Manhattan nad Morzem Żółtym

Podobnych miejsc jest w pobliżu Szanghaju znacznie więcej. Architektura osiedla Miasteczko Tamiza naśladuje Francję i Anglię zarazem. Stoją tam czerwone budki telefoniczne (jak w Londynie), a uliczki nazywają się rue (jak w Paryżu). W pogodny weekend można tu spotkać nie tylko pary nowożeńców na sesjach zdjęciowych, ale także miejscowych b-boyów w bluzach z kapturem. Na głównym placu osiedla ćwiczą breakdance.

W niedalekiej dzielnicy Anting skopiowano bloki w stylu niemieckiego modernizmu, natomiast motywem przewodnim dzielnicy Pujiang ma być architektura włoska. Naśladowanie obcych wzorów odbywa się w Szanghaju z błogosławieństwem władz. W 2001 r. lokalny rząd zalecił, aby błyskawicznie rozrastające się przedmieścia 23-milionowej metropolii zyskały taki właśnie „tematyczny” wygląd. Ponieważ Szanghaj pełni rolę laboratorium chińskich reform, pomysły szanghajskich włodarzy zaczęli kopiować urzędnicy i deweloperzy w całym kraju. W nieodległym Suzhou, słynącym z wodnych kanałów, w 2012 roku powstała niemal doskonała kopia słynnego londyńskiego mostu Tower Bridge. W mieście Hangzhou, które Marco Polo uznał za najpiękniejsze na świecie, powstaje osiedle Tianducheng (Niebiańska Stolica) z kopią wieży Eiffla oraz fontanny z Ogrodów Luksemburskich. W Tianjinie, portowym mieście opodal Pekinu, cała dzielnica Yujiapu budowana od 2008 roku wzorowana jest na Manhattanie.

Powstają tam kalki nowojorskich budynków, w tym m.in. zespołu Rockefeller Center. Zaskakujące, że firma Rockefeller Group pochwaliła pomysł władz Tianjinu i już wprowadziła się do oddanej do użytku części skopiowanego kompleksu!

 

    Nawet Changsha (stolica zachodniej prowincji Hunan, w której kształcił się kiedyś Mao Zedong) nie oparła się nowoczesności. Miasto słynie m.in. z Mauzoleum Lei Fenga, bodaj ostatniego bohatera maoistowskiej propagandy, który jest popularny do dziś. Lei Feng, żołnierz chińskiej armii, pomagał wszystkim niczym dobry samarytanin i żył skromnie. Obejrzawszy poświęconą mu wystawę, pełną czerwonych sztandarów, turyści udają się, aby obejrzeć jego rodzinny dom z ubijanej ziemi. Wędrują tam wzdłuż nowiutkiego osiedla w angielskim stylu, z grubymi kominami, ścianami z pruskiego muru i kutym ogrodzeniem, ozdobionym sylwetką dżokeja na koniu.

    Takie szokujące połączenia nie rażą chińskich urzędników. Władza sama szuka dla swoich siedzib nowego stylu, który podkreślałby nową potęgę Chin. I ten styl urzędnicy często odnajdują w… amerykańskich filmach. W wielu chińskich miastach wystawiono niezliczone siedziby sądów czy urzędów celnych, które wyglądają jak klony słynnych waszyngtońskich budowli – oczywiście najchętniej kopiowane są Kapitol i Biały Dom. W rejonie miasta Wuxi na zachód od Szanghaju powstało aż sześć takich gmachów.

    Od Potali do wieży Eiffla

    Kopiowanie najlepszych wzorów zawsze uważano na Dalekim Wschodzie za coś normalnego, wręcz chwalebnego. „Jeśli potrafisz bezbłędnie przepisać, przerysować czy zbudować, to znaczy, że potrafisz się podporządkować. A to jest wartość, która prowadzi do zachowania konfucjańskiej harmonii” – mówi dr hab. Dominik Mierzejewski, sinolog z Zakładu Azji Wschodniej Uniwersytetu Łódzkiego. Taki sposób myślenia jest głęboko zakorzeniony w chińskiej tradycji. „Innowacyjność w Chinach była postrzegana jako wyjście przed szereg, próba załamania harmonii oraz krytyka przodków – to było niedopuszczalne. Co więcej, sam Konfucjusz odżegnywał się od innowacyjności, powtarzając: Przekazuję, nie tworzę. Ten sposób rozumowania, wraz z tendencjami do autoizolacji i postrzegania własnego państwa jako »środka«, który jest samowystarczalny, przyczyniły się do braku wymiany myśli oraz zacofania. Symbolem pozostawania w świecie jedynie własnych idei jest chiński mur – znak oddzielenia fizycznego i mentalnego, a co za tym idzie zachowania własnych przyzwyczajeń m.in. w kwestii powielania i kopiowania” – twierdzi dr Mierzejewski.

    W mieście Chengde na północ od Pekinu cesarz Qianlong z mandżurskiej dynastii Qing wzniósł w 1771 r. kopię tybetańskiego pałacu Potala z Lhasy, aby zrobić swej matce prezent na 80. urodziny. I choć uważa się, że uparte tkwienie w ideach konfucjańskich w zderzeniu z nowoczesnymi państwami europejskimi doprowadziło w XIX wieku do upadku Chin cesarskich, powielanie wzorów nadal jest w tym kraju modne. „Już na etapie przedszkola podstawowym źródłem inspiracji dla maluchów jest kopiowanie kaligrafii. Zresztą cały system edukacji jest przesiąknięty takimi ideami. Dlatego też nie powinny dziwić pytania: a ile znasz słów po angielsku? Bo ja sześć tysięcy.. Powtarzanie zwrotów czy całych zdań, często bez zrozumienia, to standard. Innym wartym odnotowania przykładem mistrzostwa w kopiowaniu jest szycie strojów na miarę. Lepiej w Chinach oddać do skopiowania gotowy garnitur, uszyty np. w Polsce. Wtedy chiński krawiec odwzoruje go bezbłędnie, natomiast przy zdejmowaniu miary może się coś wydarzyć i jedna nogawka będzie dłuższa od drugiej. A tak nawet metki będą »oryginalne«” – dodaje dr Mierzejewski.

    Inną teorię na temat plagi chińskich podróbek ma Filip Winiewicz, młody polski architekt, który kilka lat pracował w Pekinie. „Fascynacja architekturą Zachodu w Chinach to odreagowywanie biedy z czasów ideowego komunizmu” – uważa. „Ponadto, w tradycyjnej architekturze brakuje skali, w jakiej buduje się teraz w Chinach. Inwestorzy mają coraz więcej funduszy i szukają pomysłu na ornamenty, więc sięgają po to, co znają najlepiej, choćby z telewizji”.

    Jeszcze na początku lat 90. XX w. w miastach mieszkało zaledwie 24 proc. Chińczyków. W 2011 r. przekroczona została magiczna granica 50 proc. Władze planują, że do końca tej dekady urbanizacja w Chinach sięgnie 60 proc. społeczeństwa – to jedna z najszybszych urbanizacji w historii świata. Portal Business Insider opublikował filmik, na którym widać zdjęcia satelitarne chińskich miast w perspektywie ostatnich 30 lat. Wszystkie wielokrotnie się rozrosły, szczególnie po 2000 r. Tak gwałtowny rozwój wymaga czasem pójścia na skróty, to dlatego Chiny jak zaczarowane patrzą na Zachód.

    Oryginalne kopie

    Jak tłumaczy Filip Winiewicz, chińscy deweloperzy stawiają na projekty możliwie tanie i duże, zgodnie z zasadą minimum inwestycji, maksimum zysku. Dlatego na obrzeżach miast królują teraz wysokie, trzydziestopiętrowe bloki, budowane od razu w kompleksach po pięć, dziesięć i więcej. Niemniej wraz z bogaceniem się społeczeństwa deweloperom i władzom marzą się projekty bombastyczne, które wywołują szum w mediach i przyciągają najzamożniejszą klientelę.

     

    Nowe, ekskluzywne chińskie osiedla wyglądają i nazywają się „europejsko”: „Windsor Manor”, „Garden of Monet” albo „Galaxy Dante”.

    Bianca Bosker, autorka książki „Original Copies” poświęconej nowej chińskiej architekturze, uważa, że wyraża ona mieszane uczucia nowej chińskiej klasy średniej. Z jednej strony Chińczycy są zapatrzeni w nowoczesny Zachód, z drugiej – pragną podkreślać, że nie są gorsi i stać ich na rozmach. Jednocześnie przestrzeń publiczna w Chinach zaczyna być traktowana jak w Ameryce opisywanej przez francuskiego socjologa Jeana Baudrillarda. Wszystko jest nowe i wszystko jest możliwe, dlatego mieszkańcy rozrastających się chińskich miast pragną żyć w „symulakrach”, miejscami udających zachodnie metropolie, miejscami – upiększoną chińską przeszłość. Symbolem tego trendu może być rewitalizacja Ulicy Bramy Przedniej w Pekinie, która zamieniła się w miasto z początku XX wieku i wygląda raczej na lunapark niż zabytek. Podobne „historyczne” kwartały powstają obecnie w każdej większej metropolii, a wiele autentycznych zabytków może przetrwać wyburzanie za cenę przekształcenia się w tematyczne parki rozrywki.

    Z myślą o zamożnych klientach koncern China Minmetals (jeden z największych na świecie odbiorców polskiej miedzi) otworzył deweloperską firmę córkę. Dwa lata temu w mieście Huizhou na południu Chin wzniosła ona wierną kopię austriackiego miasteczka Hallstatt. Sprawa była szeroko komentowana w światowych mediach jako absurdalna kulminacja chińskiego „przemysłu podróbkowego”. Mieszkańcy oryginalnego alpejskiego miasteczka z początku byli wstrząśnięci chińskim pomysłem, ale w końcu uznali, że… to świetna promocja. Burmistrz Hallstatt poleciał nawet do Chin, żeby podpisać umowę partnerską w tej sprawie. Szybko okazało się, że Hallstatt wyszło na swoje. O ile w 2005 roku austriacką miejscowość odwiedziło ledwo 47 chińskich turystów, to już sześć lat później było ich aż 8700. Może najwyższy już czas, żeby namówić Chińczyków na skopiowanie jakiejś polskiej budowli?