Kilka lat temu na biurko w bremeńskim gabinecie dziennikarki i autorki książek Dorothee Schmitz-Köster trafił list kobiety urodzonej w jednym z domów Lebensborn. Na pierwszy rzut oka koperta nie zawierała nic nadzwyczajnego – Schmitz-Köster to zagorzała badaczka tej nazistowskiej organizacji i dostaje wiele podobnych listów. Jednak życiorys dziecka L364 okazał się szczególny, wręcz nieprawdopodobny. Matka dziewczynki o imieniu Heilwig poznała w należącym do organizacji domu Steinhöring samego Heinricha Himmlera, który zeswatał ją z jednym ze swoich najbliższych współpracowników Oswaldem Pohlem, zbrodniarzem wojennym, straconym po wojnie za udział w zbrodni przeciwko ludzkości. Para adoptowała nieślubne dziecko, a Heilwig straciła szansę na normalne życie.
Święta krew
Projekt Lebensborn (niem. Źródło życia) był oczkiem w głowie Heinricha Himmlera. Organizacja miała wypełniać dwa podstawowe polityczno-społeczne założenia narodowego socjalizmu. Po pierwsze chodziło o uratowanie zagrożonej deficytem urodzin rasy nordyckiej poprzez podniesienie liczby porodów. Drugim celem była poprawa czystości rasowej dzieci przychodzących na świat. Dlatego sformułowano tak zwane przykazania higieny rasy, których nieodzowną część stanowiły m.in. eutanazja i sterylizacja. Oficjalnie domy „Źródła życia” miały przede wszystkim zapobiegać aborcji. Pomysłodawcy nie odwoływali się tu bynajmniej do moralności humanistycznej czy chrześcijańskiej. W liście zaadresowanym do feldmarszałka Wilhelma Keitla z 1940 roku Himmler oceniał liczbę przeprowadzanych co roku w Niemczech aborcji – prawnie surowo zabronionych – na około 600 000. „Setki tysięcy pełnowartościowych kobiet i dziewczyn w Niemczech stawały się ofiarami aborcji przeprowadzanych w domowych warunkach. (…) cel ochrony niemieckiej krwi zobowiązuje do najwyższych czynów” – pisał. Innymi słowy każda aborcja pozbawia narodowosocjalistyczne państwo obywateli gotowych do poświęceń ku jego chwale.
Przyszłe matki do urodzenia w placówce Lebensborn przekonywał inny, bardziej prozaiczny argument. W każdym domu znajdował się urząd stanu cywilnego i posterunek policji, które zapewniały pełną anonimowość matkom i wszystkim narodzonym tam dzieciom, zdejmując z nich stygmat nieprawego pochodzenia. Ponieważ akta urodzeń prowadzone przez Lebensborn zaginęły lub zostały świadomie zniszczone, dokładna liczba osób urodzonych w domach organizacji, które nie znają swoich prawdziwych rodziców, jest dziś w Niemczech nieznana. 15 sierpnia 1936 r. został otwarty pierwszy zakład Lebensborn „Hochland” w miejscowości Steinhöring w kraju związkowym Bayern. Zakład dysponował 30 łóżkami dla matek i 55 dla dzieci, do roku 1940 liczba łóżek została podwojona. Co ciekawe, w Steinhöring zakończyła się także historia całego projektu. Kiedy do miejscowości zbliżali się amerykańscy żołnierze, pracownicy domu spalili całą dokumentację i uciekli, pozostawiając dzieci, wcześniej ewakuowane tutaj z innych domów. Nigdy nie udało się ustalić prawdziwej tożsamości wielu z tych maluchów. Placówkę Lebensborn utworzono także na ziemiach polskich. W miejscowości Smoszewo w obecnym województwie wielkopolskim mieścił się kompleks 22 drewnianych domów dla samotnych matek. W rzeczywistości działały one jednak tylko przez kilka miesięcy w 1944 roku.
Od 1942 roku Lebensborn brał udział w germanizacji setek dzieci w wieku od kilku miesięcy do 17 lat. Dzieci te były przywożone do Niemiec bez wiedzy rodziców lub wychowawców (a czasem nawet mimo ich zdecydowanych protestów). Pochodziły głównie z Norwegii, Polski, krajów bałkańskich,
Czech i Słowacji. Uprowadzonym dzieciom Lebensborn nadawał niemieckie imiona, a następnie zajmował się ich właściwym wychowaniem. Tak „obrobione” maluchy przekazywano do rodzin zastępczych. Organizację finansowali członkowie SS, na których nałożono przymusowe składki. Osoby bezdzietne zobligowano do uiszczania największych sum, natomiast funkcjonariusze posiadający czwórkę i więcej dzieci, którzy spełnili już swój obowiązek prokreacyjny, nie musieli płacić.
Zakazany owoc
Życie Heilwig Weger zaczęło się w roku 1938 w wielkiej tajemnicy właśnie w Steinhöring. Jej matka Eleonore von Brüning spodziewała się nieślubnego dziecka, dlatego postanowiła przeprowadzić się do domu organizacji. Choć ojciec dziecka był żonaty, chciał je uznać i figuruje oficjalnie w aktach. Rodzina matki stwierdziła jednak, że trzymanie grzesznego owocu ich związku pod współnym dachem przyniesie im hańbę… Szybko jednak los uśmiechnął się do Eleonore. Krótko przed rozwiązaniem, w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia, Steinhöring odwiedził Reichsführer SS Heinrich Himmler. Ponieważ panna von Brüning była wysoką ładną blondynką i bez wątpienia odpowiadała ideałowi rasy nordyckiej, nazista szybko zwrócił na nią uwagę. W dodatku kiedy na początku nowego roku na świat przyszła Heilwig, okazała się największym i najcięższym dzieckiem, które do tej pory urodziło się w domu. Himmler przysłał matce kwiaty i prosił o regularne sprawozdania dotyczące rozwoju małej. Eleonore po raz pierwszy musiała czuć rodzaj dumy z pozamałżeńskiego dziecka.
Kobiety, które starały się o przyjęcie do stowarzyszenia, musiały spełnić podobne wymagania jak osoby starające się o członkostwo w SS i pary pragnące się pobrać. Zainteresowana musiała więc przedłożyć dokument potwierdzający pochodzenie, który znany jest także jako „dowód aryjski”, oraz wypełnić formularz dotyczący chorób dziedzicznych. Wszystkie dokumenty podsumowywał formularz lekarski, który oceniał stan zdrowia i pochodzenie rasowe kandydatki. Kobiety niezamężne zobligowane były złożyć przysięgę honorową, że podany przez nie mężczyzna jest rzeczywiście ojcem oczekiwanego dziecka. Wymienieni mężczyźni musieli również dostarczyć szereg dokumentów potwierdzających ich pochodzenie i dobre zdrowie. Z obowiązku tego zwolnieni byli wyłącznie członkowie SS. Z czasem kryteria przyjęcia do placówek Lebensborn ulegały stopniowo złagodzeniu.
Dla kobiet rodzących w domach „Źródła życia” istniała nawet możliwość pozostania w placówkach jako personel. Wszelkie przywileje kończyły się jednak w momencie nieszczęśliwego porodu, czyli gdy na świat przychodziło na przykład dziecko niepełnosprawne lub kalekie. Takie dzieci jako „niewartościowe” wysyłano do obozów koncentracyjnych. Często dla usunięcia dziecka z domu Lebensborn wystarczała tak zwana zajęcza warga. Mieszkanki placówek były bardzo skrupulatnie chronione przed ciekawością z zewnątrz, powstało więc na ich temat sporo mitów i wymyślonych historii.
I tak Lebensborn przeszedł do historii jako „burdel SS”, miejsce poniżania kobiet, szerzenia pornografii i „hodowli” aryjskiej rasy panów, w którym kobiety zmuszano do oddawania się funkcjonariuszom SS. Wprawdzie nie potwierdziły się najdosadniejsze z zarzutów, nie jest jednak wykluczone, że sporadyczne wypadki tego typu zdarzały się. Tym bardziej że członków SS zachęcano do pozamałżeńskich kontaktów płciowych i pozamałżeńskich dzieci.
Z miłości i rozsądku
Początkowo Eleonore zdecydowała się opuścić dom, zostawiając w nim córkę. Jednak przez pierwsze kilka tygodni codziennie ją odwiedzała i przygotowywała pokarm. Wkrótce spostrzegła, że dziewczynka ma na skórze niepokojące plamy, powstałe bez wątpienia w wyniku braku witamin. Okazało się, że pokarm przygotowywany przez nią dla córki podawany jest innym, mniejszym dzieciom. Zirytowana Eleonore zabrała dziewczynkę z placówki. Himmler szybko zainteresował się losem matki oraz dziecka i posłał do nich jednego ze swych najbliższych współpracowników – generała Oswalda Pohla, który kierował pionem gospodarczym SS. Po krótkim czasie znajomości oficer i Eleonore ku radości Himmlera pobrali się i adoptowali Heilwig. Para doczekała się również własnego dziecka. Ich córka doznała jednak podczas porodu niedotlenienia mózgu, które spowodowało opóźnienie w rozwoju. Pohl nigdy nie zaakceptował odmienności dziewczynki.
Tymczasem Heilwig rosła w beztrosce i przepychu, zaś rodzina osiedliła się w należącym do SS dworze Comthurey w Meklemburgii. Pohl założył tam eksperymentalną plantację, na której pracowali więźniowie z położonego nieopodal obozu Ravensbrück. Częstym gościem w dworku był Himmler, który prowadził małą za rękę na spacery. Kolejne lata wojny mijały beztrosko. Drastyczna zmiana przyszła dopiero pod koniec konfliktu. Rodzina musiała uciekać na południe,kosztowności zostały zakopane opodal domu. Jeszcze wiele lat po wojnie przypadkowe osoby z pobliskich miejscowości odnajdywały tutaj drogocenne przedmioty. Dramat Heilwig rozpoczyna się, kiedy Oswald Pohl zostaje schwytany i skazany na śmierć za udział w zbrodni Holocaustu i zbrodnie przeciwko ludzkości. Wyrok wykonano dopiero w 1951 r. Od tego czasu Heilwig, która w momencie śmierci ojca ma 13 lat, zostaje napiętnowana jako dziecko nazisty. Problemy sprawia noszone przez nią nazwisko Pohl, które staje się znane w całych Niemczech. Dziewczynka zaczyna rozumieć, kim tak na prawdę był jej tata, i staje się obiektem ataków rówieśników. Pomimo dobrych ocen matka nie może znaleźć dla niej gimnazjum,żaden z dyrektorów nie chce mieć u siebie dziecka przestępcy. Sytuacja powtarza się podczas prób znalezienia pracy. Jeden z dyrektorów odpowiada, że jest mu przykro, ale „tło rodzinne” Heilwig nie pasuje do jego zakładu.
Eleonore popełniła samobójstwo w 1968 r. Do samego końca wspominała zarówno męża, jak i Himmlera jako osoby ratujące ją i córkę córkę w biedzie. Nigdy nie dała wiary zbrodniom nazistów, choć działy się tuż za bramą domu, w którym mieszkała. Heilwig uczy się milczeć, nazwisko powoli przestaje być problemem. W końcu wychodzi za mąż i zmiana nazwiska zaciera wszelkie ślady jej przeszłości. Nawet dzieciom Heilwig nie opowiedziała o swoim pochodzeniu. Tajemnica przetrwała do momentu, w którym jej dorosły już syn odkrył przez przypadek, że jego dziadkiem był nazistowski zbrodniarz wojenny. Kobieta w końcu przerywa milczenie i świadomie stawia czoła przeszłości. Czyta książki i publikacje na temat Trzeciej Rzeszy, konfrontuje nabytą wiedzę ze wspomnieniami. Podczas badań natrafia m.in. na książkę Dorothee Schmitz-Köster „Matko Niemko, czy jesteś gotowa..”, opowiadającą o dniu codziennym w domach Lebensborn. Heilwig pisze do autorki książki list i po kilku spotkaniach prosi ją o opisanie swojej historii. Dziecko L 364 publicznie odzyskuje swą tożsamość. Tysiące innych czekają na swoją kolej.