Lista chwalebnych dokonań Kazimierza Wielkiego jest długa. Znacząco wzmocnił pozycję międzynarodową niedawno zjednoczonego państwa, wspierał jego rozwój gospodarczy, rozpoczął ekspansję w kierunku wschodnim i ufundował pierwszy polski uniwersytet. Za jego panowania ludność cieszyła się pokojem i dobrobytem, a symbolicznym ukoronowaniem i potwierdzeniem potęgi monarchy był zjazd europejskich władców, który odbył się w Krakowie we wrześniu 1364 roku. Jak więc widać, postać ostatniego Piasta promienieje spomiędzy kart polskiej historii nieśmiertelnym blaskiem chwały. Tym bardziej szokować może fragment Roczników Jana Długosza, który panowanie (skądinąd chwalonego przezeń) władcy podsumował następującymi słowy:
(…) sprawiedliwość boska, nabrawszy obrzydzenia do niego i jego rodu (…) nie pozwoliła przeżyć nikomu z jego rodu. Wiemy przecie, że pomarli wszyscy, których wydały jego lędźwie.
W innym miejscu kanonik kapituły krakowskiej tak pisał o ostatnim z Piastów:
(…) w ponętach światowych ugrzęzły, tych grzechów cielesnych ani Boskim, ani ludzkim mieczem nie dał z siebie wytępić.
Czym Kazimierz podpadł tworzącemu sto lat po jego rządach dziejopisowi? Sprawa stanie się dla nas jasna, jeśli na chwilę oderwiemy wzrok od blasku królestwa kwitnącego pod rządami syna Łokietka i przeniesiemy go na życie prywatne panującego. Wówczas okaże się bowiem, że monarcha ten był jednym najbardziej kontrowersyjnych z długiego ciągu władców Polski, a w szranki o ten tytuł może z nim stawać co najwyżej Zygmunt August (erotoman i praktyk czarnej magii). Cóż bowiem ukazuje się nam, gdy weźmiemy pod lupę osobiste sprawy Kazimierza Wielkiego? Mówiąc bezlitośnie – istna lista hańby, na której figurować będą gwałt, morderstwo, klątwa kościelna i fałszerstwo papieskiej bulli. Do tego dochodził utrzymywany przez władcę istny harem, którego poszczególne członkinie Piast lokował w rozrzuconych po kraju rezydencjach, by w czasie królewskich objazdów włości nie musieć nigdzie sypiać samemu. Jak się wydaje, już w średniowieczu krążył po kraju, odnotowany przez Długosza żart, że król Kazimierz stawiał kolejne zamki jako domy dla swych nałożnic, bo nie mógł ich wszystkich pomieścić na Wawelu!
O pomstę do nieba wołało także królewskie pożycie małżeńskie. Syn Łokietka w przeciągu swego życia stawał przed ołtarzem czterokrotnie. Jak na standardy średniowiecznych władców nie było w tym nic dziwnego, Jagiełło również żenił się cztery razy. Tym, co odróżniało jednak ostatniego Piasta od pierwszego z Jagiellonów, a także od reszty ówczesnych europejskich monarchów, był fakt, że trzy spośród owych czterech małżonek… miał równocześnie! Nauczyciele opowiadający uczniom w szkołach o wspaniałości rządów Kazimierza Wielkiego zwykle zapominają powiedzieć uczniom o tym, że był on podwójnym bigamistą!
Jak widać z owego wstępu, ostatni polski monarcha z rodu Piastów jest postacią wyjątkowo kontrowersyjną, mającą dwa oblicza – jedno złote i jaśniejące, drugie wyjątkowo mroczne. W poniższym artykule, bynajmniej nieuzurpującym sobie tytułu wyczerpującego biograficznego szkicu, skupimy się właśnie na tym drugim. Szykujcie się zatem na konfrontację z brudami wyciągniętymi z szafy jedynego polskiego władcy, któremu potomni nadal przydomek Wielkiego. Obiecuję Wam, że po tej lekturze już nigdy nie spojrzycie na żaden wyobrażający go portret tak samo.
Młodość durna, jurna i… zbrodnicza
Urodzony w roku 1310 Kazimierz teoretycznie nie miał zbytnich szans na zostanie królem Polski. W chwili przyjścia przyszłego skandalisty na świat jego ojciec był zaledwie jednym z rywalizujących o władzę książąt piastowskich. Władysław Łokietek miotał się gorączkowo, walcząc z kolejnymi wrogami. Co prawda, najpotężniejsi z nich – czescy władcy z dynastii Przemyślidów zeszli już ze sceny, wymierając bezpotomnie, ale ich miejsce w Pradze zajął ród Luksemburgów również roszczący sobie prawa do korony polskiej. Gdy Łokietek w końcu w roku 1320 jako tako połatał mozaikę ziem piastowskich, nad którymi udało mu się przejąć kontrolę i koronował się na Wawelu, panujący nad Wełtawą od 1310 roku Jan Luksemburski odmówił uznania tego faktu i przez następne ćwierć wieku tytułował się władcą Polski, piastowskiego konkurenta do tego tytułu określając pogardliwym mianem króla Krakowa. Dopiero Kazimierzowi Wielkiemu w pięć lat po objęciu samodzielnych rządów udało się wykupić za sporą sumę roszczenia czeskiego monarchy.
Jakby nie dość było problemów na scenie politycznej, nasz bohater był też najmłodszym z trzech synów Władysława Łokietka i Jadwigi Kaliskiej, urodzonym dodatkowo dość późno, gdy jego matka była już po czterdziestce. Z pomocą przyszła mu jednak natura, najstarszy z braci – Stefan umarł jeszcze przed narodzinami Kazimierza, a drugi w kolejności do schedy po ojcu – Władysław opuścił ten ziemski padół, gdy przyszły król skandalista miał zaledwie dwa lata. Z rodzeństwa prócz naszego bohatera zostały tylko siostry, które nie odegrały w jego życiu większej roli. Wyjątek stanowiła starsza odeń o pięć lat Elżbieta. Dziewczyna, która w wieku piętnastu lat wyszła za mąż za sojusznika Łokietka – króla Węgier Karola Roberta z dynastii Andegawenów, była osobą o niezwykle silnym charakterze i jedyną kobietą, z którą Kazimierz Wielki się liczył.
Królewicz dorastał na wawelskim zamku, który, jeśli mamy być szczerzy, był dość lichą rezydencją. Po ponurych korytarzach hulał wiatr i w przeciwieństwie do dworów innych europejskich monarchów nie urządzano tu turniejów czy hucznych zabaw. Władysława Łokietka po prostu nie było stać na takie imprezy, a jego żona cechowała się surową moralnością i fanatyczną pobożnością. Zasady, które narzucała otoczeniu, łagodziła tylko w stosunku do swego ukochanego syna, którego rozpieszczała na wszelkie możliwe sposoby. Być może właśnie dlatego Kazimierz wyrósł na młodzieńca, który nie rozumiał słowa nie i w razie odmowy spełnienia jego żądań zachowywał się niczym dziecko, któremu zabrano zabawkę.
Kiedy chłopak osiągnął wiek piętnastu lat, ojciec zaczął szukać mu żony wśród córek koronowanych głów. Wkrótce wyszukał odpowiednią kandydatkę na synową w osobie córki litewskiego księcia Giedymina Aldony. Co prawda zarówno ona sama jak i jej ojciec byli poganami, ale wśród warunków umowy przedślubnej było przyjęcie przez dziewczynę chrztu. Co więcej, mariaż taki mógł uchronić Polskę przed kolejnymi łupieżczymi najazdami Litwinów, w swoich rajdach zaganiających się aż do Wielkopolski! Nie bez znaczenia było też wnoszone przez pannę wiano – przyjeżdżając nad Wisłę, zabrała ze sobą dwadzieścia tysięcy (sic!) wziętych do niewoli w trakcie litewskich najazdów Polaków. Wkrótce po przekroczeniu granicy narzeczoną królewskiego syna ochrzczono, nadając jej imię Anna.
Samu zainteresowanemu, czyli panu młodemu, pomysł ożenku niezbyt przypadł jednak do gustu. Nie wiadomo, czy Aldona-Anna nie grzeszyła urodą (żaden jej portret się nie zachował), czy też, co bardziej prawdopodobne, Kazimierz zdążył już ulec demoralizacji i zacząć wieść życie rozpustnego erotomana, któremu miał hołdować przez resztę swoich dni. Dość powiedzieć, że gdy nastał dzień ślubu, oblubieniec… próbował uciec i do ołtarza trzeba go było doprowadzić siłą!
Jak po tak nieprzyjemnym początku układało się pożycie młodych, za bardzo nie wiadomo. Doczekali się co prawda dwóch córek, ale jak miały pokazać wydarzenia, do których wkrótce miało dojść, królewicz nie był wiernym mężem. Inna rzecz, że Aldona-Anna też była osóbką rozrywkową, więc możliwe, że małżonkowie zgadzali się przynajmniej w kwestii imprezowania. Ku zgorszeniu teściowej litewska księżniczka uwielbiała tańce oraz muzykę i gdziekolwiek się udawała, towarzyszyli jej skocznie przygrywający muzykanci.
Tymczasem w roku 1329 Władysław Łokietek, powoli wprowadzający swego syna utracjusza w arkana rządzenia, wysłał go z misją dyplomatyczną na Węgry. W Wyszehradzie na dworze swego szwagra Karola Roberta królewicz miał zabiegać o wsparcie przeciwko krzyżakom i Czechom. Przybywszy do rezydencji węgierskiego władcy, Kazimierz znalazł się w zupełnie innym świecie. To nie był już krakowski pipidówek, w którym się wychował, lecz dwór królewski niczym z baśni, gdzie raz po raz odbywały się uczty i turnieje, a pałacowe komnaty wypełniały luksusy, o jakich na Wawelu nikt nawet nie marzył Następca polskiego tronu rzucił się w wir zabawy, oddając romansom z kolejnymi dwórkami swej siostry – Elżbiety. Wiele panien z chęcią ulegało przystojnemu młodzieńcowi, znalazła się jednak taka, która odmówiła mu oddania swej cnoty. Kazimierz zaś, jak pamiętamy, nie rozumiał słowa nie.
Dziewczyna, która odrzuciła umizgi Polaka, nazywała się Klara Zach i była córką potężnego węgierskiego magnata – Felicjana stojącego na czele wpływowego rodu Zachów. Ojciec, wyruszając z misją dyplomatyczną, oddał ją pod opiekę królowej Elżbiety. Na swoje nieszczęście Klara wpadła w oko bawiącemu z wizytą u siostry i jej męża królewiczowi, który zaczął się do niej zalecać. Panna Zach nie miała jednak najmniejszej ochoty ulegać jego chuci, dobrze bowiem wiedziała, że dla mającego już żonę polskiego następcy tronu będzie tylko żywą zabawką erotyczną. Wprost odtrąciła Kazimierza.
Nasz bohater zachował się jak rozwydrzony bachor. Zamknął w swoich komnatach, nie chciał z nich wychodzić. Gdy zaniepokojona Elżbieta zainteresowała się stanem brata, wylał jej swoje żale, pomstując na zimne serce Klary. Wówczas węgierska królowa postanowiła pomóc bratu przełamać dziewczęcy opór. Nakazała mu udawać chorego. Kazimierz zaczął więc symulować problemy zdrowotne. Kiedy wieść o niedomaganiach gościa rozniosła się po dworze, Elżbieta zrobiła smutną minę, zebrała dwórki i na ich czele poszła odwiedzić brata. Wśród towarzyszących jej dziewcząt była również Klara. Panie weszły do sypialni królewicza, który niby to złożony ciężką niemocą spoczywał w łożu. Królowa zaczęła gawędzić z bratem, po czym nagle zaczęło się robić dziwnie, bo w pewnym momencie monarchini wstała od łoża chorego, zebrała cały swój fraucymer za wyjątkiem panny Zach, której kazała pozostać i… wyszła. W tej chwili Kazimierz cudownie ozdrowiał, zerwał się z łożnicy, obezwładnił Klarę, rzucił ją na pościel i zgwałcił. Elżbieta zapewne musiała słyszeć wzywające pomocy krzyki dziewczyny oddanej jej pod opiekę, ale je zignorowała. Po wszystkim zapłakana dwórka uciekła do swoich komnat, polski królewicz zaś poczuł się jak prawdziwy macho i całkowicie zapomniał o sprawie, zaś niedługo później opuścił Wyszehrad i wrócił do Krakowa.
Na tym jednak historia gwałtu na Klarze Zach się nie skończyła, zbrodnia popełniona przez Kazimierza stanowić miała dopiero prolog kolejnych jeszcze bardziej dramatycznych wydarzeń. Gdy Felicjan Zach wrócił z misi dyplomatycznej i spotkał się z córką, ta cała we łzach opowiedziało mu o tym, co ją spotkało. Potężny magnat zawrzał straszliwym gniewem. Oddając córkę pod opiekę królowej Elżbiety liczył, że ta zapewni jej bezpieczeństwo, a tymczasem monarchini wydała nieszczęsną dziewczynę na łup żądzy swego brata. Takiej zbrodni nie można było puścić płazem, zaś zapłata mogła być tylko jedna – krew.
17 kwietnia 1330 roku, gdy król Karol Robert śniadał z rodziną, do Sali, w której spożywali posiłek, wszedł Felicjan Zach. Gwardziści przepuścili magnata, cieszył się on bowiem zaufaniem monarchy i był jedną z najważniejszych osób w państwie. Zdziwiony najściem król być może pomyślał, iż Zach przynosi mu jakieś ważne wieści, ale jego zaskoczenie rychło przemieniło się w grozę, gdy nieproszony gość dobył miecza i rzucił się z nim na rodzinę królewską!
W jadalni zapanował krwawy chaos. Gdyby nie szybka reakcja Elżbiety, która zasłoniła męża własnym ciałem, tamtego dnia Węgry straciłyby króla. Władczyni kupiła swoim uczynkiem Karolowi Robertowi czas, który ten wykorzystał, by schować się pod stołem, ale przy okazji straciła cztery palce u prawej ręki. Tymczasem ogarnięty szałem Zach zaatakował królewskie dzieci. Wiele jednak nie zdziałał, bo rzucili się nań dworzanie, a królewski podczaszy zadał napastnikowi śmiertelny cios.
Gdy węgierski król wylazł spod stołu i zrozumiał, jak blisko otarł się o śmierć, zawrzał straszliwym gniewem. Oto jego z łaski bożej władcę Korony św. Stefana, nie dość że próbowano wraz z rodziną zamordować przy śniadaniu, to jeszcze został spektakularnie poniżony na oczach całego dworu – w momencie kryzysu więcej odwagi miała w sobie kobieta, jego o połowę odeń młodsza żona, podczas gdy on, który winien być wzorem męskich cnót, zachował się jak ostatni tchórz. Podobnie jak wcześniej Felicjan Zach, Karol Robert czuł, że jedyną zapłatą za ów atak na jego osobę może być tylko krew. Morze krwi.
Zwłoki zamachowca poszatkowano na kawałki i rozesłano po królestwie, zaś jego głowę nabito na pal i wystawiano w Budzie na widok publiczny. Dobra rodu Zachów zostały skonfiskowane, a jego członkowie wymordowani i to w nadzwyczaj sadystyczny sposób – brata Klary rozerwano końmi, po czym rzucono jego zwłoki psom na pożarcie, siostrę wraz z mężem poddano wymyślnym mękom, a wszystkich krewnych do trzeciego pokolenia ścięto. Gniew króla spadł również na samą ofiarę gwałtu, jakby nieszczęsna niewystarczająco się jeszcze wycierpiała za sprawą królewskiego szwagra. Dziewczynie obcięto palce, wargi i nos, po czym obwożono ją w klatce po całym kraju, wystawiając na urągowisku tłumom i zmuszając, by obrzucana przez gapiów nieczystościami wołała: Tak kończą ci, którzy podnoszą rękę na króla!
Długa i okrutna ręka Karola Roberta nie dosięgła jednak wszystkich krewnych Klary. Kilku z nim udało się uciec z Węgier do Polski, przynosząc na Wawel wieści o nieszczęściu, jakie następca polskiego tronu sprowadził na ich ród. Władysław Łokietek ze wstydu nie wiedział, gdzie oczy podziać, gdy słuchał relacji nieszczęśników. Ostatecznie, ryzykując gniew węgierskiego władcy, udzielił uciekinierom azylu w swoim królestwie. Możemy tylko się domyślać, jak wyglądała rozmowa, którą stary monarcha wkrótce potem odbył ze swym synem, prawdopodobnie krzyki i przekleństwa wściekłego Łokietka musiały daleko nieść się wawelskimi korytarzami.
Małżeńska katastrofa
Władysław Łokietek zmarł 2 marca 1333 roku. Tym samym Kazimierz zasiadł na tronie, zaczynając długie, trwające prawie cztery dekady panowanie, w trakcie którego miał doprowadzić nasz kraj do rozkwitu. Jak jednak rzekliśmy na początku tego artykułu, nie jest naszym celem zajmowanie się wybitnymi osiągnięciami tego monarchy na niwie politycznej, lecz przyjrzenie się jego burzliwemu życiu osobistemu. W tym zaś działo się naprawdę sporo.
W roku 1339 zmarła Aldona Anna i nasz bohater rozpoczął poszukiwania jej następczyni. Czy opłakiwał swą pierwszą żonę, nie wiadomo, pewne jest jednak, że nawet po jej śmierci samotność zbytnio mu nie dokuczała, bo jako król nadal hołdował zwyczajom z młodzieńczych czasów i przez jego łóżko przechodził nieustannie korowód atrakcyjnych pań. Znalezienie nowej małżonki nie miało zatem na celu zapewnienia królowi szczęścia osobistego (tego już zaznawał w ramionach kochanek), lecz nawiązanie nowych sojuszy i spłodzenie legalnego następcy tronu.
Poszukiwania matrymonialne trwały dwa lata i ostatecznie Kazimierz Wielki zdecydował się wziąć ślub z córką Henryka II Żelaznego, landgrafa niemieckiej Hesji – Adelajdą. Dla owego przedstawiciela rodu Wettynów zainteresowanie, jakim jego latorośl obdarzył monarcha Polski, było istnym darem z nieba. Niegdyś potężny ród władców heskich w ostatnich latach mocno podupadł i landgraf należał obecnie do drugiej ligi władców niemieckich. Spowinowacenie się z rodem Piastów, które mogło doprowadzić do przyozdobienia skroni jego ewentualnego wnuka królewską koroną, było dla Henryka II Żelaznego szansą na powrót do poważnej gry politycznej. Co więcej, Kazimierzowi nie przeszkadzał nawet śmiesznie mały posag, jaki zubożały niemiecki władyka zapewniał swej córce – wynosił on bowiem zaledwie 2 000 kop groszy praskich, za to w kontrakcie ślubnym król zobowiązywał się uposażyć małżonkę w liczne nadania ziemskie i klejnoty. Co kierowało wyborem naszego bohatera w kwestii osoby małżonki – trudno dziś orzec. Jako się rzekło, landgraf heski nie mógł zapewnić zięciowi znaczniejszych wpływów na arenie międzynarodowej, klepał biedę, a jego córka… no cóż, wedle przekazów, które dotarły do naszych czasów, pięknością Adelajda nie grzeszyła.
Królewska oblubienica ruszyła zatem w drogę do Polski, gdzie 29 września 1341 roku wzięła ślub z Kazimierzem Wielkim. Początkowo władca rozpieszczał żonę, starał się o jej względy, a nawet (rzecz u niego niezwykła!) próbował opanować swe nadmierne libido i pozostawać jej wiernym. Przede wszystkim całą swą łóżkową energię skupił teraz na zadaniu spłodzenia następcy tronu. Noc w noc spełniał zatem obowiązki małżeńskie i… nic. Adelajda nie zaszła w ciążę i nie urodziła syna. Co więcej, córki też nie. Coraz bardziej sfrustrowany Kazimierz wkrótce zaczął rozumieć przerażającą prawdę – jego nowa żona była bezpłodna! Monarcha poczuł się okrutnie oszukany. O tym, że wina nie leży po jego stronie, przekonywał go fakt istnienia dwóch córek z małżeństwa z Aldoną Anną oraz wciąż rozrastającego się stadka nieślubnych dzieci, którymi obdarzały go kochanki. Bo jak mówią, ciągnie wilka do lasu i w monogamii nasz bohater długo nie wytrzymał, rychło wracając do dawniejszych zwyczajów.
Adelajda ku swej rozpaczy była świadkiem korowodu dziewcząt przewijających się przez królewską łożnicę. Zapewne nie raz i nie dwa robiła mężowi wyrzuty, bo ten w końcu postanowił się jej pozbyć i odesłał królową do zamku w Żarnowcu, gdzie… spędziła kolejnych piętnaście lat! Trzymana była de facto w areszcie domowym, zaś niewierny małżonek nie miał nawet tyle przyzwoitości, by choć raz ją przez owe półtora dekady odwiedzić. Długosz w swoich Rocznikach twierdzi, że nieszczęsna Adelajda przez cały ten czas traktowana była jak niewolnica i żyła w nieustannym poniżeniu, słysząc o kolejnych kochankach męża, które Kazimierz traktował, jakby to one były jego prawowitymi małżonkami.
Zabić księdza
Przez kolejne lata monarcha tarzał się w rozpuście, utrzymując harem godny tureckiego sułtana. Sytuacja ta budziła powszechne zgorszenie w kraju i Europie, zarówno papież jak i landgraf Hesji próbowali doprowadzić do pogodzenia małżonków i zawrócić polskiego króla z obranej drogi bezeceństwa, ale próżny to był trud! Jeszcze gorzej mieli polscy hierarchowie, biskup krakowski Bodzanta za osobistą obrazę uznawał fakt, że na wawelskim wzgórzu o rzut kamieniem od jego siedziby działa największy zamtuz królestwa. Wielokrotnie wzywał Kazimierza do opamiętania, ale było to rzucanie grochem o ścianę. W końcu w grudniu 1349 purpurat postanowił sięgnąć po duchową broń najcięższego kalibru i zagrozić królowi ekskomuniką. Gdy ogłosił to swoim duchownym, ci poparli ów plan jednogłośnie, kiedy jednak zapytał, który z nich uda się do monarszej rezydencji, by przekazać królowi wieści o grożącej mu klątwie… zapadła krępująca cisza.
W końcu wśród krakowskich księżny znalazł się jeden odważny, wikary katedry krakowskiej – Marcin Baryczka. 12 grudnia dzielny kapłan spotkał się z królem, przekazał mu orędzie biskupa i wygłosił płomienne kazanie, w którym potępił styl życia Kazimierza Wielkiego i wezwał go do nawrócenia. Na ostatnim zasiadającym na polskim tronie Piaście mowa wikariusza katedry zrobiła tak wielkie wrażenie, że… kazał swoim gwardzistom pochwycić księdza, a następnie zrobić przerębel na zamarzniętej Wiśle i go w nim utopić! I tak 13 grudnia 1349 Marcin Baryczka zakończył swój ziemski żywot, a Bodzancie nie zostało już nic innego, jak naprawdę obłożyć króla klątwą kościelną. Jak się wydaje, Kazimierz niezbyt się nią przejął, grzech morderstwa odpracował standardową wśród ówczesnych możnych praktyką fundowania pokutnych kościołów, dzięki czemu już wkrótce miał na powrót czyste konto i bez lęku o swą duszę mógł dalej oddawać się dzikiej rozpuście.
Hello Dolly Krysia!
Choć prywatne życie naszego króla stawiało bogobojnym ludziom włosy na głowach dęba, Kazimierz Wielki w połowie XIV wieku był już poważnym politycznym graczem na szachownicy Europy. O jego przyjaźń zabiegał choćby cesarz Karol IV Luksemburski, który w roku 1356 zaprosił polskiego monarchę do swej rezydencji w Pradze. Na miejscu ku rozrywce dostojnego gościa organizowano bale, biesiady i turnieje rycerskie. Wizyta nad Wełtawą zapewne nie zapisałaby się jednak w historii i nie warta byłaby wspomnienia w naszej opowieści, gdyby nie fakt, że Kazimierz Wielki właśnie w mieście św. Wacława spotkał swoją kolejną małżonkę – Krystynę Rokiczanę.
Kobieta która wtargnęła w życie monarchy z siłą huraganu była najmniej odpowiednią partią dla koronowanej głowy. Nie wywodziła się z żadnego potężnego arystokratycznego lub monarszego rodu, lecz była mieszczką, wdową po praskim ławniku Mikołaju. Mąż ponętnej wdówki opuścił ten padół, zostawiając jej znaczny majątek, z którego młoda, zaledwie dwudziestosześcioletnia Krystyna obficie czerpała. Jak doszło do jej spotkania z Kazimierzem Wielkim, niestety, nie wiemy, ale istnieje teoria, że polskiemu królowi podsunął ją… sam gospodarz jego wizyty – Karol IV, chcący mieć u boku (i w łożu) Piasta swoją agentkę.
Kazimierz dosłownie oszalał na punkcie czeskiej mieszczki, ta jednak była wytrawną uwodzicielką. Zgrywała niedostępną i cnotliwą, budząc tym coraz większe pożądanie Polaka, aż w końcu żądza całkowicie przesłoniła mu rozum i nasz bohater… oświadczył się Krystynie, nie zważając na fakt, że na zamku w Żarnowcu wciąż czeka na niego prawowita małżonka, z którą nigdy nie wziął rozwodu! Jeszcze w tym samym roku zakochana para przyjechała do Krakowa, gdzie Kazimierz wziął bigamiczny ślub ze swą nową wybranką. Jedyny problem stanowiło znalezienie duchownego, który zgodziłby się udzielić kochankom w gruncie rzeczy świętokradczego sakramentu. Biskup krakowski jasno dał do zrozumienia, że on z takim skandalem nie chce mieć nic wspólnego, więc król zwrócił się do swojego przyjaciela – opata tynieckiego Jana z prośbą, by ten celebrował uroczystość ślubną. Przełożony benedyktynów zapewne odczuwał jakieś skrupuły, ale gdy wyjrzał przez okno swego gabinetu na płynącą nieopodal Wisłę i przypomniał sobie lekcję pływania udzieloną przed siedmiu laty przez królewskich siepaczy księdzu Baryczce, zdecydował się schować wątpliwości do kieszeni habitu i udzielił zakochanym żądanego sakramentu. Kazimierz Wielki z kolei bez mrugnięcia okiem okłamał swoją wybrankę, przedstawiając jej Jana jako biskupa krakowskiego!
Wieści o dziejących się pod Wawelem bezeceństwach szybko dotarły do Żarnowca. Dla Adelajdy było tego wszystkiego już za wiele, ostatni figiel niewiernego małżonka przelał czarę goryczy. Królowa spakowała manatki i wróciła do rodzinnej Hesji. Myliłby się jednak ten, kto by przypuszczał, że całkowicie sobie odpuściła, wręcz przeciwnie, przez następne lata zabiegała u papieża o interwencję i siłowe zmuszenie Kazimierza do respektowania jej praw. Wkrótce kuria papieska zaczęła śledztwo w sprawie małżeństwa polskiego króla, a im dłużej ono trwało, tym bardziej puchły teczki z aktami dokumentującymi grzechy ostatniego Piasta.
Tymczasem nasz bohater żył sobie wesoło z piękną Krystyną, której zbudował posiadłość w Łobzowie. Rokiczana musiała być naprawdę biegłą uwodzicielką, bo utrzymała zainteresowanie niestałego w uczuciach monarchy aż osiem lat. I kto wie, może związek ten trwałby dalej, gdyby w sprawę nie wmieszały się natura pod postacią jakiejś infekcji skórnej, która wywołała u królewskiej bigamicznej małżonki świerzb i wyłysienie. Z serca i lędźwi zdjętego obrzydzeniem Kazimierza Wielkiego błyskawicznie wyparowała cała namiętność i oddalił od siebie dotychczasową oblubienicę.
Co trzy żony to nie jedna
Zbliżający się do pięćdziesiątki król coraz bardziej odczuwał swoją śmiertelność. Sen z oczu spędzał mu brak następcy zrodzonego z jego krwi. Co prawda, tron po jego śmierci nie pozostałby pusty, bo obiecał go synowi swej siostry Elżbiety – królowi węgierskiemu Ludwikowi, ale siostrzeniec to jedno, a syn – to syn. Kazimierz marzył o dziecku płci męskiej, które przedłużyłoby dynastię. Adelajda, wciąż śląca z dalekiej Hesji rozpaczliwe listy do papieża, okazała się bezpłodna, Krystyna również nie dała mu syna (a nawet gdyby takiego urodziła, to wątpliwe, by szlachta polska uznała swym monarchą syna mieszczki), sytuacja robiła się coraz bardziej desperacka. W końcu starzejący się król postanowił… ożenić się ponownie, zupełnie lekceważąc przy tym fakt, że wciąż żyły dwie kobiety, którym już przysięgał wierność przed ołtarzem!
Wybór Kazimierza padł na jego daleką krewną – żagańską księżniczkę Jadwigę – córkę wywodzącego się ze śląskiej linii Piastów księcia Henryka V. 25 lutego 1365 roku doszło do ślubu młodej pary… tzn. młoda była tylko oblubienica licząca sobie lat piętnaście, wiodący ją do ołtarza partner był bowiem czterdzieści lat starszy od niej. Tym sposobem polski król został bigamistą podwójnym i mógł pochwalić się równoczesnym posiadaniem aż trzech żon! Oczywiście sytuacja ta generowała spore problemy prawne, jeszcze w trakcie zalotów Kazimierz wysłał poselstwo do Awinionu z prośbą o zezwalającą mu na ponowny ożenek bullę papieską. Wkrótce potem monarcha radośnie obwieścił całemu światu, że dokument taki uzyskał i dziarsko pomaszerował z Jadwigą do ołtarza. Przyczyny pośpiechu stały się oczywiste, gdy zawiadomiony o królewskim ożenku papież Urban V ze zdziwieniem stwierdził, że rzeczonej bulli będącej podstawą do zawarcia ponownego związku polskiego króla… w ogóle nie wydał i kompletnie nic na jej temat nie wie! Wygląda zatem na to, że nasz bohater do długiej listy swoich grzechów dołączył też fałszowanie (a raczej zlecenie wykonania fałszerstwa) dokumentów papieskiej kurii! Efekt był taki, że Polska miała dwie królowe: Adelajdę i Jadwigę, a gdzieś tam w tle pętała się jeszcze wyłysiała Krystyna Rokiczana, której co prawda małżonek nie koronował, ale złożył jej przysięgę małżeńską. Prawdopodobnie urzędników papieskich w Awinionie i samego ojca świętego Urbana V musiała boleć głowa, gdy próbowali ogarnąć cały ten matrymonialny galimatias. Na migrenę cierpią też współcześni historycy, bo na dobrą sprawę do dzisiaj nie udało się ustalić, czy papież w końcu uznał Jadwigę za legalną królową Polski – czy nie. Wiadomo tylko, że poddani Kazimierza zaakceptowali dziewczynę, a nawet jeśli komuś bardziej obeznanemu w prawie kościelnym coś się w tym wszystkim nie zgadzało, to pomny losu Marcina Baryczki milczał jak grób.
Ostatni Piast na tronie Polski przeżył ze swą nową młodziutką żoną pięć lat. Niestety, Jadwiga również nie dała mu syna, a zaledwie trzy córki, które Urban V co prawda legitymizował, ale wyłączył z dziedziczenia korony. Wszystko wskazywało na to, że następnym królem po zgonie Kazimierza zostanie jego siostrzeniec – Ludwik. I tak też się stało, co prawda, nasz bohater próbował jeszcze wykreować na swego następcę ukochanego wnuka – Kaźka Słupskiego, ale młodzian niezbyt nadawał się do tej roli i gdy 5 listopada 1370 roku jego dziad zmarł, zrezygnował z walki o tron.
Na Kazimierzu Wielkim zakończyły się rządy dynastii Piastów. Niezwykły monarcha – skandalista, który wprowadził Polskę do grona europejskich potęg, umarł, nie pozostawiając po sobie legalnego syna. Gorzko opłakiwała go za to gromada synów nieślubnych, którzy zapewne popłakali się jeszcze bardziej, gdy zobaczyli, jak skromne zapisy poczynił na ich rzecz ojciec w testamencie. Było ich czterech: Niemierz, Pełka, Jan i Paszko o wymownym przydomku Złodziej. Podczas gdy inni europejscy monarchowie kreowali swoich bękartów na książąt kościoła lub udzielnych magnatów, Kazimierz Wielki czwórce nieślubnych synów pozostawił zaledwie po kilka wsi, których zresztą i tak nie dostali, bo jednym z pierwszych posunięć Ludwika Węgierskiego było unieważnienie przeznaczonych dla nich królewskich nadań. O dalszych losach synów jurnego monarchy nie wiemy prawie nic, wiadomo tylko, że Niemierz zatrudnił się w administracji Władysława Jagiełły jako… poborca podatkowy i zginął z ręki rozwścieczonych płatników podczas zbierania należności na rzecz korony. Trwają również spory o to, kto był matką czterech braci, większość historyków wskazuje na ulubioną królewską kochankę – szlachciankę Cudkę, inni obstawiają legendarną Żydówkę – Esterę. Z tą ostatnią jest zresztą też i ten problem, że nie wiadomo, czy naprawdę istniała. Historia jej romansu z Kazimierzem Wielkim zbytnio przypomina bowiem wchodzącą w skład Biblii Księgę Estery, a większość dotyczących ją tradycji została wymyślona wieki później, w czym niemały udział mieli dziewiętnastowieczni polscy historycy.
Jak widać z naszej opowieści, życie prywatne ostatniego Piasta na tronie Polski przypominało nadzwyczaj skomplikowaną turecką telenowelę. I aż szkoda bierze, że gdy powstała na jego temat telenowela polska, czyli Korona królów, to jej twórcy nie wykorzystali nawet ułamka potencjału, jaki kryje się na mrocznych kartach biografii Kazimierza Wielkiego.