Pod koniec lat 80. XVII wieku Isaac Newton prowadził spokojne życie pogrążonego w badaniach naukowca. W ciągu trwającej już ponad trzy dziesięciolecia kariery naukowej napisał kilkanaście książek, w tym kilka przełomowych dzieł z zakresu nauk ścisłych i przyrodniczych, oraz wygłosił setki wykładów dla studentów Trinity College w Cambridge, w którym sam kiedyś studiował, a teraz był profesorem. Zajęcia te przynosiły mu uznanie w świecie akademickim, ale nie były zbyt atrakcyjne finansowo. To zaś prowadziło do frustracji. W końcu nie samą nauką człowiek żyje.
CZAR WIELKIEGO MIASTA
W 1688 roku Newton został wybrany do parlamentu. W Anglii zachodziły właśnie przełomowe zmiany – poddani usunęli z tronu katolika Jakuba II Stuarta i przekazali władzę jego protestanckiej córce Marii i jej mężowi Wilhelmowi Orańskiemu. Równocześnie Londyn stawał się jednym z największych i najważniejszych miast w Europie. Dla Newtona dwa lata spędzone w stolicy były objawieniem – zasmakował w życiu wielkiego miasta, ale przede wszystkim rozkoszował się hołdami składanymi mu przez wielbicieli, uznających go za najwybitniejszego z żyjących naukowców. Zdarzało się nawet, że stawał się swego rodzaju atrakcją turystyczną. Wielu cudzoziemców, którzy odwiedzali Londyn, mimo że niekoniecznie interesowali się nauką, za ważny punkt pobytu uznawało bowiem spotkanie ze słynnym uczonym. Powrót do szarej rzeczywistości Cambridge był zatem bardzo bolesny. Nic dziwnego, że niemal natychmiast Newton zaczął rozglądać się za rozwiązaniem, dzięki któremu mógłby sobie pozwolić na regularne wizyty w stolicy i życie na odpowiednio wysokim poziomie. Status naukowca celebryty zobowiązuje….
Z DESZCZU POD RYNNĘ
Zdobycie takiego zajęcia nie okazało się jednak wcale proste, i to pomimo pomocy ze strony przyjaciół, w tym znanego filozofa i ekonomisty Johna Locke’a. Większość proponowanych Newtonowi stanowisk wymagałaby od niego sporo pracy i zmuszała do porzucenia stanowiska na uniwersytecie. A tego słynny fizyk nie chciał. W końcu, po sześciu latach, zaproponowano mu posadę zarządcy mennicy królewskiej działającej w londyńskiej Tower.
Propozycja wydawała się idealnym rozwiązaniem – Newton otrzymywałby regularnie wysoką pensję i mógłby korzystać ze służbowej kwatery w Londynie, a w zamian, od czasu do czasu, kontrolowałby jedynie funkcjonowanie instytucji, prowadzonej na co dzień przez innych. Nic dziwnego więc, że uczony zgodził się bez wahania. Jednak już po kilku tygodniach okazało się, że nowa posada bynajmniej nie jest bezstresową synekurą.
W połowie lat 90. XVII wieku Anglia i jej gospodarka znajdowały się w bardzo trudnej sytuacji. Od lat krajem targały niepokoje – cały czas siali ferment zwolennicy pozbawionego tronu Jakuba II (nazywani jakobitami), a angielską pozycję mocarstwową kwestionował ambitny król Francji Ludwik XIV. W efekcie monarchia brytyjska nieustannie potrzebowała pieniędzy na armię i prowadzenie wojny. Co gorsza, zapaść gospodarczą pogłębiał kryzys monetarny. Angielska waluta traciła dramatycznie na wartości, powszechne było psucie monety lub jej fałszowanie.
Ku swemu sporemu zaskoczeniu Newton znalazł się nagle na pierwszej linii walki o naprawę funta. Niemal natychmiast po objęciu stanowiska musiał bowiem zająć się przygotowaniem do wielkiej operacji wymiany pieniędzy oraz rozpocząć ściganie fałszerzy, w tym przede wszystkim najsłynniejszego i najgroźniejszego z nich Williama Chalonera.
OSZUST GENTLEMANEM
Chaloner był niewątpliwie jednym z najaktywniejszych i najzdolniejszych fałszerzy w dziejach Anglii, a może nawet Europy. Zaczynał od drobnych kradzieży i włamań, by wkrótce stworzyć zespół wykwalifikowanych fałszerzy, którzy rozpoczęli na dużą skalę fałszowanie monet, różnego rodzaju dokumentów, banknotów oraz biletów niezwykle popularnych w tym okresie loterii. Zakrojona na szeroką skalę działalność przestępcza nie przeszkadzała Chalonerowi podjąć pracy dla władz.
W początkach lat 90. zdołał wniknąć do komórki jakobitów przygotowujących do publikacji odezwę ekskróla Jakuba II. Wydał ich władzom i zgarnął nagrodę w wysokości tysiąca funtów. Donosicielstwo miało mu wejść w krew – wielokrotnie wydobywał się z tarapatów, zdradzając swoich współpracowników lub przeciwników.
Pieniądze, kontakty z przedstawicielami rządu i innymi wysoko postawionymi osobami sprawiły, że William poczuł się na tyle pewnie, by wyjść z cienia. Zaczął od wynajęcia domu w Kensington oraz sprawienia sobie eleganckiej garderoby, powozu i służby. Zaczął też utrzymywać kontakty z ludźmi z wyższych sfer. Chaloner nie zachowywał się tak tylko z próżności. Było to raczej częścią sprytnego planu, który miał mu pomóc w zabezpieczeniu przyszłości jego przestępczego imperium. W tym celu stał się lobbystą i specem od PR-u.
Pierwszym posunięciem Chalonera była publikacja pracy, w której przekonywał rząd i opinię publiczną, że zna sposób na walkę z… fałszerzami monet. Jego zdaniem wystarczyło zarejestrować i kontrolować urządzenia, które mogły być wykorzystywane do ich nielegalnej produkcji. Można się domyślać, że nie miał jednak zamiaru zgłosić komukolwiek faktu, iż sam takie posiada…
O JEDEN DONOS ZA DALEKO
Pismo nie przyniosło efektu. Co więcej, władze zaczęły przygotowania do wymiany pieniędzy i intensywną walkę z fałszerzami. Chaloner trafił za kraty. Postanowił wydostać się z celi starym sposobem – donosząc na innych. W skierowanym do rady królewskiej i sekretarza skarbu liście oskarżył personel mennicy o współpracę z fałszerzami.
Pracownicy mennicy próbowali oczywiście obalić jego zeznania, ale z braku dowodów śledztwo utknęło w miejscu. Chaloner osiągnął jednak cel – odzyskał wolność i mógł wrócić do swego procederu Nie przewidział, że oskarżeniami o dopuszczenie do poważnych zaniedbań w mennicy urażony poczuje się jej kontroler.
Chaloner nie spodziewał się zapewne, że Newton okaże się tak trudnym przeciwnikiem. W końcu miał do czynienia z „jajogłowym”, który nigdy nie zajmował się ściganiem przestępców. Fałszerz sam sprowokował uczonego – podczas zeznań przed komisją śledczą zasugerował, że nowy zarządca nie ma czystego sumienia i wie o nieprawidłowościach. Ponadto Chaloner próbował skłonić członków parlamentu, by zezwolili mu na wejście do mennicy i przeprowadzenie kilku eksperymentów z wykorzystaniem tamtejszej aparatury. O dziwo, posłowie zgodzili się na tę propozycję! To już było dla Newtona za wiele. Zaprotestował i rozpoczął „polowanie” na pewnego siebie fałszerza.
Newton szybko znalazł świadka, gotowego zeznawać przed sądem, niejakiego Thomasa Hollowaya. Chaloner trafił do więzienia. Nie na wiele się to zdało. Korzystając z pośrednictwa oberżysty Michaela Gilligana, fałszerz przekupił świadka oskarżenia. Za sumę 20 funtów (podrobionych!) Holloway zgodził się na dzień przed procesem opuścić Londyn. Bez jego zeznań Newton był bezradny – oskarżenie przeciwko Chalonerowi upadło. Nie oznaczało to, że zniknęły wszystkie problemy sprytnego fałszerza. Wręcz przeciwnie – wystawny styl życia oraz wydatki związane z pobytami w więzieniu oraz procesem spowodowały, że zaczęło brakować mu pieniędzy. Żeby je zdobyć, rozpoczął produkcję biletów trwającej właśnie Loterii Słodowej (nazwa pochodziła stąd, że władze finansowały wypłatę wygranych z podatków płaconych przez producentów tego surowca do wytwarzania piwa i whisky). Przedsięwzięcie okazało się całkiem opłacalne, ale przy podziale zysków doszło do nieporozumień pomiędzy Chalonerem a jego wspólnikami. Jeden z nich, rozżalony, zaczął mówić… Niedługo o sprawie doniesiono sekretarzowi stanu, który zlecił swoim ludziom rozpocząć śledztwo.
CZAS ZACZĄĆ POLOWANIE
Gdy Chaloner zajmował się fałszowaniem losów Loterii Słodowej, Newton nieustannie poszukiwał dowodów przeciwko niemu. Postarał się np. o uzyskanie tytułu sędziego pokoju w każdym z 7 otaczających Londyn hrabstw, tak by móc przesłuchiwać świadków i dokonać zatrzymania, nawet gdyby William zdołał opuścić miasto. Budował rozległą sieć informatorów oraz kompletował listę świadków, którzy mieli zeznawać przeciwko fałszerzowi w sądzie. Jeśli nie byli zainteresowani współpracą z fizykiem, mogli spodziewać się niewielkiej „zachęty”: w kilku przypadkach zmienili zdanie po tym, jak Newton zagroził im więzieniem lub innymi konsekwencjami. Sporo ciekawych informacji zdobył też dzięki żonom lub kochankom dawnych współpracowników Chalonera, z których większość już nie żyła lub znajdowała się w więzieniu „dzięki” jego zdradzie.
Wizyty w nędznych oberżach i ciemnych zaułkach zaczęły przynosić efekty – w ciągu kilku miesięcy Netwon zdołał zebrać dowody i zaczął przygotowania do zatrzymania fałszerza. Wtedy wydarzyło się coś nieoczekiwanego: Chaloner został… aresztowany na rozkaz sekretarza stanu w związku z nielegalnym drukiem losów. Było to oczywiście przestępstwo, ale – w przeciwieństwie do fałszowania monety – niezagrożone karą śmierci. Dla Newtona stało się jasne, że jeśli nie zdoła dopaść swego przeciwnika, zanim ten zostanie skazany za produkcję biletów loterii, może nigdy nie ponieść konsekwencji za wcześniejsze czyny. Zdecydował się zatem na ostateczne uderzenie i skłonił do współpracy – szantażem! – lekarza i byłego fałszerza Johna Ignatiusa Lawsona.
Przez wiele tygodni Lawson, którego umieszczono w celi z Chalonerem, wysłuchiwał, jak ten opowiada o swoich kolejnych oszustwach i produkcji dziesiątek tysięcy fałszywych monet. Chaloner opowiedział mu też, jaką linię obrony zamierza przyjąć podczas zbliżającego się procesu. Przez cały ten czas lekarz regularnie informował o wszystkim Newtona, który w końcu mógł mieć pewność, że tym razem wygrana będzie po jego stronie.
WIELKI FINAŁ
Na sali sądowej pojawił się, występujący jako główny oskarżyciel, zarządca mennicy oraz cała rzesza świadków, którzy mogli potwierdzić, czym zajmował się przez całe lata Chaloner. Przestępca był w szoku – był przecież oskarżony o nielegalny druk losów, a nie o fałszowanie pieniędzy! Co ciekawe, część dowodów i argumentów, które Newton przedstawił w sądzie, nie bardzo pasowała do naukowca: była mocno naciągana. Fizyk przekonywał m.in. sędziów, że Chaloner potrafił w ciągu jednego dnia wyprodukować niemożliwą z punktu widzenia ówczesnej technologii ilość srebrnych i złotych monet o różnych nominałach. Newton nie miał jednak wyboru: większość z jego świadków stanowili fałszerze, oszuści i zawodowi donosiciele. Ich wiarygodność była więc – delikatnie mówiąc – dość wątpliwa.
I właśnie to postanowił wykorzystać Chaloner. Argumentował, że świadkowie z pełną świadomością popełniają krzywoprzysięstwo, by uratować własną skórę lub po prostu zarobić. Gdy to nie pomogło, zaczął protestować przeciwko prowadzeniu procesu, w którym oskarżono go o czyny popełnione na terenie londyńskiego City przed sądem hrabstwa Middle sex. Ława przysięgłych zignorowała wnioski fałszerza i po kilkuminutowej naradzie uznała go za winnego. Wyrok: śmierć przez powieszenie.
Chaloner bezskutecznie próbował uzyskać królewskie ułaskawienie. Nie pomogło też odesłanie władzom płyt rytowniczych do produkcji fałszywych losów Loterii Słodowej. Zdesperowany przestępca wysłał list do Newtona, w którym całkowicie się przed nim ukorzył, pisząc, iż jedynie on jest w stanie go uratować! Na prośby o wybaczenie było już jednak za późno. 22 marca 1699 roku William Chaloner zawisł na szubienicy w Tyburn.
Dla Newtona wyrok skazujący był wielkim zwycięstwem. Nie pofatygował się jednak, by zobaczyć, jak kat zaciska pętlę na szyi jego przeciwnika. Jak wynika z jego zapisków, tego dnia zajmował się rutynowymi sprawami. Po 1699 r. stracił niemal zainteresowanie ściganiem innych fałszerzy. Dlaczego? Nie wiadomo. Być może uznał, że nie chce ponownie znaleźć się w sytuacji, gdy od jego decyzji i urażonych ambicji zależeć będzie życie innego człowieka.