Montezuma II nie był zaskoczony, kiedy pięciuset hiszpańskich żołnierzy dowodzonych przez Hernana Cortésa w kwietniu 1519 r. dopłynęło do brzegów Meksyku. Na tę właśnie datę, 9. dzień wiatru w roku jednej trzciny, swoje przybycie zapowiedział bóg Quetzalcoatl (Wąż Okryty Piórami). W dawnych czasach zstąpił na ziemię i jako król kapłan nauczał, że ofiary z ludzi składane przez Azteków nie są konieczne dla przebłagania bogów. Został jednak przepędzony przez krwawego króla bogów Tezcatlipoca (Dymiące Zwierciadło) – opiekuna plemienia Meksykanów (tak właśnie określali siebie w swoim języku nahuatl; słowo Aztek w ogóle w nahuatl nie występuje), dzięki któremu zbudowali potężne imperium.
Zanim odpłynął na wschód, Quetzalcoatl miał powiedzieć: „Powrócę w roku jednej trzciny i przywrócę swoje panowanie. Nastanie wtedy czas wielkiego cierpienia ludzi”. Rok jednej trzciny wypadał w latach: 1363, 1467 i właśnie 1519. Tradycja przekazywała niezwykły na tych terenach wygląd Quetzalcoatla: miał mieć białą skórę i czarną brodę oraz czarny strój. 9. dnia wiatru na meksykańskiej ziemi w San Juan de Ulúa stanął Cortés. Wyglądał tak, jak opisywała to przepowiednia (czarny strój założył ze względu na Wielki Piątek). Z wybrzeża posłańcy pognali na dwór do stolicy państwa Tenochtitlanu, żeby zdać Montezumie meldunek. Kiedy przybyli w środku nocy, władca wstał z łóżka i przeszedł do głównej sali.
Tak poważne wieści wymagały odpowiedniej oprawy. Ze stojących w pałacu klatek z ludźmi przeznaczonymi na ofiary przyprowadzono kilku. Czterech kapłanów rozciągało jednego po drugim na kamieniu ofiarnym, piąty wyrywał im serca i składał bóstwu. Ich krwią spryskano posłańców, którzy dopiero teraz mogli opowiedzieć o Cortésie-Quetzalcoatlu. Montezuma uznał Cortésa za boga i posłał mu boskie insygnia i cenne dary. „Przybył M nasz Pan Quetzalcoatl. Idźcie go pozdrowić. Uważnie słuchajcie, co wam powie. Drogocenności, które mu podarujecie w moim imieniu, to kapłańskie ozdoby, które do niego należą” – tak zwrócił się do emisariuszy Montezuma, o czym napisał franciszkanin Sahagún, który przybył do Meksyku w 1524 r. Do insygniów Quetzalcoatla należała m.in. maska wyłożona turkusową mozaiką z dekoracją w kształcie węża, na której umocowana była korona z długich zielonych piór. Montezuma od dawna zastanawiał się, co powinien zrobić, jeśli Quetzalcoatl przybędzie do Meksyku. Czy zrezygnować ze sprawowanych funkcji, czy stawić opór przy użyciu siły lub magii? Sprzeciwienie się bogu stwarzało wielkie niebezpieczeństwo. Montezuma postanowił zatem czekać i obserwować Quetzalcoatla, a tymczasem utrzymać go jak najdłużej na wybrzeżu. Jednak Cortés niecierpliwił się, żeby dotrzeć do Tenochtitlanu. Zresztą wyruszył na wyprawę w określonym celu: podbić Meksyk.
Wkrótce więc wyruszył do stolicy i kazał spalić statki, żeby uniemożliwić powrót sobie i swoim żołnierzom. Konkwistadorzy wędrowali przez kilka miesięcy; zaobserwowane obrzędy religijne wydały im się szokujące. W „Pamiętniku żołnierza Korteza, czyli prawdziwej historii podboju Nowej Hiszpanii” Bernal Díaz de Castillo pisał: „Co dzień wobec nas zabijają na ofiarę czeterch lub pięciu Indian składając ich serca przed bałwanami, plamiąc ściany krwią, obcinając nogi, ręce i uda, które zjadają, jakby u nas wołowinę w rzeźni”. Na początku listopada Cortés dotarł do Tenochtitlanu i spotkał się z władcą Meksyku, który zrobił na Hiszpanach bardzo dobre wrażenie. Obydwaj mężczyźni znaleźli się w sytuacji patowej. Cortés, choć uznawany przez Meksykanów za wcielenie boga Quetzalcoatla, w każdej chwili mógł zostać zabity. Montezuma natomiast – teoretycznie silniejszy – nie okazywał przewagi, nie chciał bowiem wystąpić przeciwko bóstwu. Po 8 miesiącach cierpliwych oczekiwań Montezuma został zabity przez jednego z pobratymców, a od końca grudnia 1520 r. do sierpnia następnego roku trwało ostateczne oblężenie Tenochtitlanu.