Sędziowanie meczu przypomina pracę sapera. Jedna pomyłka może dużo kosztować
Policjant, prokurator, kat
Jedna błędna decyzja sędziego może nie tylko odmienić wynik meczu lub turnieju. Może też odmienić karierę samego sędziego. Piłkarze mogą mecz wygrać, ale sędzia może go co najwyżej przegrać. Jeśli sędziuje bezbłędnie, jest to uznawane za naturalne – przecież po to został powołany. Jeśli podejmie złą decyzję – pomyłka trafi na czołówki gazet, będzie bez końca piętnowana i pokazywana w wiadomościach sportowych. – Arbiter to człowiek, który występuje w kilku rolach na naraz – zwraca uwagę Maciej Andryszczak. – Jest trochę policjantem, bo pilnuje przestrzegania przepisów. Za chwilę jest prokuratorem albo adwokatem, gdy musi błyskawicznie wskazać, czy faul był na polu karnym, czy tuż przed linią. Po trzecie jest jak sędzia w sądzie, bo musi „wydać wyrok”, czyli podjąć decyzję, czy gwizdnąć, wyciągnąć kartkę, czy nic nie robić. Po czwarte sędzia musi dopilnować wykonania kary, czuwać, by mur stał w przepisowej odległości i tak dalej.
Sytuację sędziów pogarsza fakt, że dziś widzowie i komentatorzy mają dostęp do natychmiastowych powtórek, zbliżeń itd. Łatwo jest być mądrym przed telewizorem. A sędzia? Nie ma podglądu z kamer, musi decyzję podjąć od razu. Do tego dochodzi olbrzymie zmęczenie. – Sędzia w czasie meczu biega więcej niż piłkarz – dodaje Maciej Andryszczak. – Musi być blisko każdej akcji, dlatego jest bardziej zmęczony niż zawodnik. Wciąż na najwyższych obrotach, nie może sobie pozwolić nawet na minimalny spadek koncentracji, bo jedną błędną decyzją może rozłożyć mecz.Zresztą ten sam błąd może być różnie interpretowany. Pomyłka przy decyzji, kto ma wyrzucić aut gdzieś w środku boiska to – wydawałoby się – drobiazg. Chyba że w konsekwencji wykonania tego autu, po akcji padnie gol. Wtedy jest afera.
Nie daj się zarąbać
Przy okazji dużych imprez sportowych często mówi się, że gospodarzom pomagają ściany. Tak było w przypadku mistrzostw świata w Korei, gdzie wskutek decyzji niektórych sędziów drużyna koreańska dotarła do półfinału. Maciej Olasek, dziś komisarz oceniający pracę innych sędziów, przez ćwierć wieku sędziował mecze koszykówki na szczeblu centralnym. Było to jeszcze w czasach PRL. – Krakowska Wisła była wtedy klubem milicyjnym, w czasie meczów w Krakowie panowie z milicji ustawiali sobie stolik i gdy Wiśle nie szło, krzywo patrzyli na sędziego. Dziś sędzia może usunąć z hali każdego, a wtedy? Kiedyś w Krakowie wyrzuciłem dwóch zawodników z boiska, to była afera w prasie, telefony, kolegium sędziów – opowiada Olasek. Sędzia musi być odporny nie tylko na stres, ale i umieć być twardy wobec zawodników celebrytów. – Często się zdarza, że zawodnik w ferworze walki nie czuł, że kogoś kopnął czy szturchnął. Naprawdę jest przekonany, że jest niewinny – zauważa Maciej Andryszczak. – I sędzia musi się z tym zmierzyć. Kiedy na decyzję arbitra wścieka się Drogba, Messi czy inny wielki piłkarz uwielbiany przez kibiców, wydaje się, że taki ktoś ma prawo do tego, by wsiąść na sędziego. A sędzia, który ustąpi, jak to się kolokwialnie określa: „da się zrąbać”, traci u piłkarza szacunek. Bo skoro dał się przekonać, to znaczy, że sobie zasłużył, że czuł się winny.
Na największy stres narażeni są sędziowie piłkarscy prowadzący mecze pierwszoligowe i międzynarodowe. Tu stawka jest najwyższa, widownia najliczniejsza, emocje najsilniejsze, pieniądze największe i takież zmęczenie fizyczne. W tym tyglu po mistrzowsku radził sobie jeden z najsłynniejszych sędziów: Pierluigi Collina. Miał doskonale wystudiowany wizerunek; łysa czaszka nadająca jego twarzy groźny wyraz, w połączeniu z talentem aktorskim, bez wątpienia pomagały mu w utrzymaniu autorytetu na największych imprezach. Dziś Collina jest już na sędziowskiej emeryturze (wiek graniczny dla sędziego piłkarskiego to 45 lat; w koszykówce pozwala się sędziować do pięćdziesiątki). Szkoda, bo swoimi minami dodawał grze kolorytu.
Trauma na całe życie
Jak wskazuje sędziowskie doświadczenie, w tak dynamicznej grze jak piłka nożna nigdy nie można być niczego pewnym. Maciej Andryszczak: – Sędziowałem kiedyś na linii mecz pierwszoligowy, decydujący o spadku do drugiej ligi drużyny, która przegra. Po jednej z akcji, z mojego punktu widzenia, powinien być ewidentny karny. Sędzia główny jednak karnego nie podyktował. Ponieważ mecz był transmitowany, pożyczyliśmy z Canal+ taśmy do celów szkoleniowych. I co się okazało? Że z jednej kamery akcja wyglądała tak, jak ja ją widziałem, a z innej, że faktycznie o faulu nie było mowy. Sędzia główny miał rację. Na obu ujęciach było jednak widać, że ten niby sfaulowany wcale nie miał pretensji, wstał, otrzepał się i pobiegł dalej. To też jest ważne, w takich momentach człowiekiem kierują emocje – gdyby był faul, poszkodowany na pewno pobiegłby do sędziego, domagał się uznania swoich racji.
Stres potęguje też nowy czynnik – pieniądze. – W latach 80. po wyjeździe na sędziowanie meczu w innym mieście w kieszeni zostawało mi, w przeliczeniu na dzisiejsze pieniądze, jakieś pięćdziesiąt złotych – wspomina Maciej Olasek. Dziś sędzia koszykarski może zarobić tysiąc złotych za jedno spotkanie, ale wiąże się to z większym stresem: każdy mecz jest nagrywany. Jeśli żadna z drużyn nie ma pretensji, różnica punktowa była duża, nikt do archiwów nie sięga. Ale jeżeli mecz był wyrównany albo któraś ze stron zgłasza pretensje, zapis jest dokładnie sprawdzany. W wypadku gdy kolegium wykaże błędy sędziego, może go zdegradować do niższej ligi albo odsunąć od rozgrywek na kilka miesięcy. Arbiter, który prowadził dotąd w miesiącu siedem czy osiem meczów, traci wówczas wyraźnie finansowo.
W piłce nożnej zarobki są wyższe. Za mecz w ekstraklasie sędzia dostaje do trzech tysięcy złotych, za sędziowanie w dużej międzynarodowej imprezie dziesięć razy więcej. Pracy sędziów nie sprzyja na pewno wzrastająca agresja. Dziś kibice nie krzyczą już „sędzia kalosz”, ale wymyślają człowiekowi od najgorszych. – Proszę się postawić w roli takiego sędziego. Gwarantuję, że gdybym dał panu gwizdek, nie ukończyłby pan najprostszych zawodów klasy B, gdziekolwiek w Polsce. Zawodnicy by panu nie pozwolili – ostrzega Maciej Andryszczak. – Rezultaty tak stresującej pracy są typowe. Dochodzi do zaburzeń psychicznych: ktoś się nadmiernie obżera albo nie je wcale; jest ciągle senny albo nie może zasnąć. Czasem pomyłka w meczu to wielka trauma. Koledzy pamiętają mecze sprzed dziesiątek lat i to w nich siedzi.