Koniec sarmackiego ustroju politycznego następuje wraz z ostatnim rozbiorem z 1795 roku. Jak jednak pokazał francuski historyk Daniel Beauvois w „Ukraińskim trójkącie”, zniknięcie I Rzeczypospolitej z mapy niekoniecznie zmieniło wiele w życiu arystokratycznej elity tego kraju, w tym zwłaszcza najbogatszych warstw magnaterii. Nic dziwnego. Grupa ta od dawna zachowywała się tak, jakby takiego państwa jak Polska nie było, dbając wyłącznie o swój klasowy interes. Po 1795 roku w większości doskonale dogadała się z nową władzą, której zasadniczym mankamentem było tylko to, że należało jej płacić podatki, których szlachta skutecznie unikała wcześniej.
Sarmackie stosunki społeczne pozostają bez zmian aż do połowy XIX w., kiedy zaborcy likwidują wreszcie ich materialną podstawę, czyli niewolnictwo chłopów. I to jednak nie oznacza ostatecznego kresu społecznej rzeczywistości ukształtowanej przez sarmackie ideały. Liczne świadectwa z okresu 20-lecia międzywojennego – np. badania prowadzone na Polesiu przez Józefa Obrębskiego, wspomnienia pisarzy i intelektualistów czy utwory literackie jak „Ferdydurke” Gombrowicza – pokazują trwałość wielu wzorów sarmackiej kultury: jej umiłowania wsi i niechęci do miast, pogardliwego stosunku do innych klas społecznych, w tym szczególnie do chłopów, czy też przekonania o absolutnej wyższości szlachty jako grupy i towarzyszącego mu przywiązania do własnych przywilejów. O sile ziemiaństwa świadczy skuteczne torpedowanie przez nie prób reformy rolnej podejmowanych w okresie II RP. Pod tym względem ostatecznym kresem szlachecko-sarmackiego porządku społecznego jest II wojna światowa i zmiany wprowadzone później przez stalinowskie władze, w tym zwłaszcza delegalizacja wielkiej własności ziemskiej i likwidacja klasy posiadaczy ziemskich.
Na tym jednak nie koniec. Jak pokazał niedawno Andrzej Leder w znakomitej książce „Prześniona rewolucja”, między rokiem 1939 a 1956 zmieniło się w Polsce pole symboliczne – czyli sposób funkcjonowania społeczeństwa – ale nie imaginarium, czyli sposób myślenia o świecie społecznym. Nowy rewolucyjny porządek nie przyniósł ze sobą wystarczająco silnego kodu kulturowego, aby skutecznie zastąpić sarmacką mitologię. I już po dwóch dekadach, bo mniej więcej od połowy lat 60. XX w., wzory kultury sarmackiej powracają. Można nawet powiedzieć, że skolonizowały umysły nowych funkcjonariuszy państwowych, bo zachowanie partyjnej nomenklatury – ostentacyjna konsumpcja, zamiłowanie do luksusu, pogarda dla reszty społeczeństwa – żywo przywodzi na myśl obyczaje naszych sarmackich przodków. Warunki pracy zbliżają się zaś do pańszczyzny. Sarmatyzm powraca też triumfalnie w kulturze, czego wyrazem jest spektakularny renesans powieści Sienkiewicza seryjnie ekranizowanych w okresie PRL. Bohater kultowego w tamtym okresie serialu „Czterdziestolatek”, remontując mieszkanie w bloku, w przejściach między pomieszczeniami wymurowuje sobie łuki, by stworzyć klimat szlacheckiego dworku.
Nawet dzisiaj sarmatyzm sprawuje nad naszą zbiorową wyobraźnią wyjątkowo silną władzę. Nie brak intelektualistów, którzy jak Ewa Thompson, Zdzisław Krasnodębski czy Krzysztof Koehler są przekonani, że inspiracji dla rozwiązywania współczesnych problemów społeczno-politycznych powinniśmy szukać w tradycjach dawnej Polski. Jednym z tego wyrazów jest oczywiście sławetna idea jagiellońska, której poświęciłem kiedyś osobny felieton [FH 12/2013]. Wyjątkową rewerencją cieszą się Kresy, co łatwo zrozumieć, bo były synekdochą sarmackiej tożsamości. Dlatego też są dzisiaj szczególnym przedmiotem nostalgii, „przestrzenią tęsknoty” – jak nazwał je Tadeusz Chrzanowski.
Postawom takim nie ma się co dziwić – czasy są trudne, wyzwań nie brakuje, a ucieczka w krainę wyimaginowanej wielkości zawsze przynosi jakąś otuchę. Nie wolno jednak zapominać, że owa wielkość była tylko wyimaginowana, że sarmatyzm, będąc co prawda alternatywą wobec zachodniej nowoczesności, nie okazał się zdolny sprostać historycznym wyzwaniom. Był wzorem nie tyle siły i rozwoju, ile słabości i dezintegracji. Nostalgia za nim to rodzaj opium: likwiduje lęki i zmartwienia, ale za pewną cenę. Komu zależy na czymś więcej niż tylko na dobrym samopoczuciu, powinien jak najszybciej pożegnać się z postsarmackimi nostalgiami. Nie ma w nich żadnej nadziei na przyszłość.