Kto z nas nie słyszał sentencji o tym, że I Rzeczpospolita była „spichlerzem Europy” i że zbożem polskim „żywi się i utrzymuje znaczna część Europy”, jak pisał w XVII wieku Łukasz Opaliński? Opinia ta stanowi część „żelaznego korpusu” naszej wiedzy o przeszłości, sprawnie podtrzymując też przekonanie o wielkiej roli, jaką nasze państwo odegrało w historii Europy. Jeśli jednak spojrzymy na fakty i dane liczbowe, trudno powyższą opinię podtrzymać.
Kiedy porównamy wielkość rocznej konsumpcji zbóż w Europie XVI i XVII stulecia z rozmiarami polskiego eksportu tego towaru, będziemy musieli zgodzić się z tezą dokładnie przeciwną, a mianowicie, że polska produkcja rolna miała marginalne znaczenie dla wyżywienia kontynentu europejskiego. Jak podaje Fernand Braudel w monumentalnym dziele „Kultura materialna, gospodarka rynkowa, kapitalizm”, na początku XVII wieku w Europie konsumowano rocznie 240 milionów kwintali zboża. W tym szczytowym okresie polskiego eksportu zbóż wywożono z Gdańska każdego roku między 1,2 a 1,4 miliona kwintali. Taki poziom nie utrzymał się długo i już na początku XVIII wieku polski eksport zboża spadł do zaledwie 0,6 miliona kwintali rocznie. Polski historyk Antoni Mączak twierdzi, że w tym okresie więcej zboża niż Polska eksportowała Anglia. Tak więc udział polskiego zboża w globalnej konsumpcji europejskiej wynosił co najwyżej 0,5 proc. Dane na temat konsumpcji zboża w Europie mają charakter częściowo szacunkowy, ale odsetek ten jest tak niewielki, że nawet spory błąd nie mógłby zmienić ogólnego obrazu sytuacji: Polska nie była spichlerzem Europy.
Z danych przytaczanych przez Mariana Małowista w książce „Wschód a Zachód Europy w XIII–XVI wieku” wynika, że tylko w przypadku jednego kraju – a mianowicie Niderlandów – i to tylko w XVI wieku, można mówić o istotnym znaczeniu polskiego zboża, które pokrywało tam wtedy około 25 proc. zapotrzebowania. Oprócz tego polskie zboże odegrało kilkakrotnie ważną rolę w czasie klęsk nieurodzaju nie tylko na północy Europy, dokąd było bezpośrednio importowane, ale też w krajach Europy Południowej (Portugalia, Hiszpania, Francja, Włochy), gdzie reeksportowali je Holendrzy drogą morską przez Atlantyk, Gibraltar i Morze Śródziemne.
Skąd więc owo uparte przekonanie o niezwykłym historycznym znaczeniu eksportu polskiego zboża? Bez wątpienia jakąś rolę w jego utrzymaniu odgrywa typowe dla narodów peryferyjnych dążenie do podkreślenia swojego znaczenia dla historii świata i cywilizacji. Nie jest to bynajmniej przywara typowo polska. Kilka lat temu, podróżując po Filipinach, usłyszałem od pewnego wykształconego mieszkańca Manili, że tzw. trzecia fala demokratyzacji, czyli przemiany polityczne przełomu lat 80. i 90. dwudziestego wieku, nie została wcale zainspirowana przez „Solidarność” czy upadek muru berlińskiego, jak przyjęło się uważać w naszej części świata, ale przez… filipińską rewolucję demokratyczną i jej przywódczynię Corazon Aquino!
Nie chodzi tu jednak tylko o poprawianie sobie samopoczucia. Przekonanie o wielkim znaczeniu polskiego zboża dla zachodu Europy traktowałbym jako fałszywe echo faktycznie kluczowego znaczenia eksportu produktów rolnych dla szlacheckiej gospodarki I Rzeczypospolitej. Produkcja rolna, w tym głównie produkcja zbóż, stała się, począwszy od XVI wieku, podstawą polskiej gospodarki. Stanowiła gros globalnego produktu i dostarczała szlachcie ok. 80 proc. dochodu. Znakomitą większość tej produkcji przeznaczano na eksport, nie ma więc wątpliwości, że było to przedsięwzięcie o kapitalnym znaczeniu gospodarczym. W dobitny sposób dowodzą tego wydarzenia z czasów szwedzkiego potopu, kiedy to Szwedzi w celu złamania polskiej gospodarki dążyli do zablokowania ruchu na Wiśle i przejęcia kontroli nad Gdańskiem. Wydarzenia te miały poważne negatywne konsekwencje dla sytuacji I Rzeczypospolitej, której wojna ze Szwedami zadała dotkliwe ciosy. Jak się więc okazuje, nawet w tak fałszywym micie tkwić może jednak ziarno – nomen omen – prawdy.