Czytanie globalne, zajęcia psychologiczne, matematyka, umuzykalnienie, angielski. „W naszym przedszkolu, proszę pani, dbamy o całościowy rozwój dziecka” – zapewniała mnie profesjonalnie pani dyrektor.
Nieprzekonana międliłam w ręku kolorowy folder placówki. „A ruch?” – spytałam nieśmiało, wydostając się spod lawiny aktywności, które oferowano w tym miejscu trzylatkom. „Oczywiście – uśmiech rozjaśnił twarz kobiety. – Mamy w ofercie rytmikę, gimnastykę, karate, balet”.
Popatrywałam przez okno na designerski plac zabaw, na którym niczego nie zostawiono dziecięcej wyobraźni. Właśnie wyszły na niego dzieci. W ich napiętym grafiku dnia miały 30 minut na starannie zaplanowaną edukacyjną zabawę. W ich rozwoju niczego nie pozostawiono przypadkowi.
Ile jest takich miejsc jak to przedszkole?
W ilu placówkach zajmujących się małymi dziećmi pozwala się na rzecz tak bezproduktywną i bezcelową jak swobodna, niekierowana zabawa?
Przymus bawienia
Taka zabawa to fanaberia, trudna do pojęcia ekstrawagancja. Bo spójrzmy na to obiektywnie: pochłania ogromną ilość energii (nawet 15 proc. dziennego poboru kalorii), sprzyja kontuzjom i jest zwykle hałaśliwa. Niczemu nie służy. Holenderski historyk Johan Huizinga w książce „Homo ludens”, poświęconej zabawowej stronie kultury, komentuje to następująco: „Zabawa znajduje się poza procesem bezpośredniego zaspokajania konieczności i żądz, a nawet ów proces przerywa. Przebiega sama przez się, dokonywana jest dla zadowolenia, jakie mieści się w samym jej dokonywaniu”.
Dlatego zabawa nas niepokoi. Bo dziś panuje kult produktywności. Jeśli się bawimy, musi to czemuś służyć. Zabawa – także dziecięca (a może przede wszystkim ta) – stała się czynnością podejmowaną w określonym czasie i celu. Mamy przymus bawienia się po coś i tego samego oczekujemy od naszych dzieci i ludzi, którym powierzamy opiekę nad nimi. Wymyślamy mnóstwo powodów naszych zajęć, bo robienie czegoś bez powodu uważamy po prostu za stratę czasu. Skupiamy się więc nie na zabawie, ale na tym, ile korzyści może nam ona przynieść.
Psychologowie rozwojowi coraz bardziej załamują nad tym ręce. Bo choć zabawa wydaje się czynnością zupełnie bezcelową, jest koniecznym etapem rozwoju. Jej brak zaburza nasze funkcjonowanie w dorosłym życiu, odciska się na mózgach, pozbawia wielu cennych umiejętności. Dość wspomnieć, że gdyby faktycznie była stratą czasu, ewolucja szybko pozbyłaby się jej z repertuaru naszych zachowań. Tymczasem bawią się nie tylko ludzie.
O tym, jak powszechne to zjawisko, może świadczyć choćby jeden z ostatnich numerów fachowego pisma „Current Biology”, w całości poświęcony zabawie w świecie zwierząt. I pomińmy tu przypadki inteligentnych delfinów czy małp naczelnych. Autorzy opisują zjeżdżające z ośnieżonych dachów wrony i czarne łabędzie, które dla przyjemności surfowały na morskich falach. Starały się złapać taką, która uniesie je najdalej i nie ustawały w łapaniu kolejnych. Adam Wajrak, przyrodnik mieszkający w Puszczy Białowieskiej, w jednym ze swoich felietonów opisuje wydry, które dla zabawy zjeżdżały z ośnieżonego stromego brzegu, kruki saneczkujące z małej górki w zrobionej w śniegu koleinie oraz całkiem spore dziki bawiące się w berka.
Dlaczego to robią? – zachodzą w głowę naukowcy.
Symulator rzeczywistości
Pomysłów jest kilka. Jedna z hipotez mówi, że zabawa jest rodzajem „symulatora rzeczywistości”. Młode stworzenia (ale także i co bardziej rozrywkowe starsze) mogą z jej pomocą przećwiczyć w bezpiecznych warunkach zachowania, które w przyszłości zapewnią im przetrwanie: polowanie, ucieczkę, walkę. To też poligon doświadczalny dla różnego rodzaju zachowań społecznych. W zabawie konsekwencje błędu są nieduże. Trening zaś czyni mistrza. Ta hipoteza mówi o adaptacyjnej funkcji zabawy. Choć brzmi logicznie, nie wszyscy badacze się z nią zgadzają. Jeden z nich, biolog prof. Tim Caro z University of California w Davis, przetestował to na kociętach. Jedenastu zwierzątkom pozwolił się bawić w łowców, gdy były małe, ośmiorgu nie – zauważył, że nie wpłynęło to wcale na ich umiejętności polowania w starszym wieku.
Badaczem, który pozbawiał zwierzęta możliwości zabawy, był również Sergio Pellis, neurobiolog z University of Lethbridge w Albercie w Kanadzie. Zajmował się szczurami, które w dzieciństwie się nie bawiły – sprawdzał, czy brak takiej aktywności wpływa jakoś na ich mózgi. I owszem – zauważył, że zmiany widać przede wszystkim w korze przedczołowej – u zwierząt, które się nie bawią, połączenia między neuronami są tam uboższe, neuronów jest mniej. Ten obszar mózgu odpowiada za planowanie, racjonalne myślenie i uczucia wyższe.
Ta część mózgu jest niezwykle ważna u ludzi – w niej drzemie wszystko, co człowiecze: planowanie ruchów i działań, zdolność rozważania ich konsekwencji. To ten obszar wpływa hamująco na spontaniczne i często gwałtowne stany emocjonalne. Osoby z uszkodzeniami tych obszarów postępują w sposób społecznie nieakceptowany, trudności sprawia im zmiana zachowania w zależności od kontekstu.
Z hipotezą „zabawy jako symulatora dorosłości” nie zgadza się również Marc Bekoff, biolog ewolucyjny z University of Colorado. Uważa on, że zabawa to raczej „zasilanie umysłu” – poszerzanie naszego behawioralnego słownika, wzbogacanie repertuaru zachowań. To pomaga potem w zdobyciu dominacji w grupie, znalezieniu jedzenia, partnera.
By radzić sobie w zmiennym środowisku, trzeba szybko reagować na zmiany. Zabawa w tym pomaga. Bo im więcej bawi się zwierzę – czy małe, czy dorosłe, tym bogatsze jest jego życie, tym bardziej jest stymulowane.
Ruchy, ruchy!
To argumenty społeczne, wróćmy jednak do czystej motoryki. Czy zabawy sprzyjają wzmocnieniu mięśni, poprawie ogólnej sprawności? Badacze zauważyli, że okres intensywnej zabawy pokrywa się u ssaków z rozwojem móżdżku. To organ odpowiedzialny za koordynację ruchów i utrzymanie równowagi. Móżdżek dostaje informacje z wielu ośrodków mózgu, szybko je analizuje i odpowiednio moduluje, aby ruchy były płynne i dokładne. Decyduje, które mięśnie mają się kurczyć, a których odruch rozciągania ma być zahamowany, z jaką siłą. Wygląda więc na to, że zabawa – zwłaszcza ruchowa, angażująca całe ciało: bujanie, bieganie, skakanie, zwisanie na trzepaku – jest potrzebna, by kalibrować tę część naszego mózgu.
Co ciekawe, zauważono, że dzieci z deficytem ruchu częściej cierpią na zaburzenia sensoryczne, kłopoty z koncentracją uwagi, a także dysleksję czy problemy z nauką matematyki. Bo zabawa to doświadczenie, eksperyment, naturalne Centrum Nauki Kopernik – tylko bez biletów i bez kolejek.
Ludzie są neurologicznie predestynowani do zabawy. Potrzebują tego rodzaju pobudzenia, jakie ona zapewnia. To zabawa umożliwia naszym mózgom wypracowanie plastyczności, wzmocnienie lub nawet utworzenie nowych połączeń neuronalnych. Pozwala nam się adaptować do nawet bardzo zaskakujących warunków środowiska.
Także psycholodzy mówią o niezwykłym znaczeniu tej aktywności. Bo ludzkie dzieci bawią się zawsze: także w czasie głodu, wojny, traumy. Zabawa jest wtedy dla nich niczym terapia, pozwala przepracować trudne sytuacje, emocje, daje możliwość stworzenia innych zakończeń trudnych historii. A przeciwieństwem zabawy nie jest praca – jest depresja.
Jak nie trafić za kratki?
Nad konsekwencjami deprywacji zabawy u dzieci pracuje psychiatra Stuart Brown. W tym celu założył nawet w roku 1996 National Institute of Play. Badał m.in. przypadek 25-letniego Charlesa Whitmana, byłego strzelca wyborowego piechoty morskiej, który 1 sierpnia 1966 roku wspiął się na wieżę kampusu University of Texas i zastrzelił 46 osób. Brown ustalił, że kiedy Whitman był dzieckiem, stosowano wobec niego przemoc i… że nigdy się nie bawił. To tknęło badacza. Przeanalizował wywiady z 6 tys. osób (w tym wieloma zabójcami). Wnioski z tych rozmów doprowadziły go do konkluzji, że brak możliwości swobodnej, niestrukturalizowanej i pełnej fantazji zabawy zakłóca prawidłowy rozwój dziecka.
A co dzieje się dziś? Czas, który dziecko może poświęcić na swobodną zabawę, coraz bardziej się skraca. Tymczasem okazuje się, że dzieci, które chodziły do przedszkola ukierunkowanego na zabawę, wyrastają na bardziej twórczych dorosłych. Lepiej też radzą sobie w społeczeństwie. Ze statystyk zebranych przez Browna wynika, że jedna trzecia dzieci uczęszczających do przedszkoli, zorientowanych na instrukcje, przed 23. rokiem życia została aresztowana za popełnienie przestępstwa (i tylko 10 proc. „zabawowych” trafiło za kraty).
Częściej też, jako dorośli, traciły pracę (25 proc. przy 7 proc. tych, które się bawiły). „Życie bez zabawy to mozolne, mechaniczne egzystowanie zorganizowane wokół rzeczy, które musimy robić, aby przeżyć – mówił Brown na konferencji TED. – Zabawa jest jak słomka do mieszania drinków. Bez niej nie byłoby sztuki, gier, książek, sportu, filmów, mody, przyjemności i zachwytu. Innymi słowy, bez zabawy nie byłoby tego, co nazywamy cywilizacją. Zabawa to esencja życia. To dzięki niej życie jest do przeżycia”.
Nie zmuszaj
I jak, rodzice, czujecie teraz ciężar odpowiedzialności? Jesteście w dużej grupie. Badania przeprowadzone wśród 1100 rodziców dzieci w wieku do trzech lat pokazały, że 73 proc. matek i ojców czuje presję, by wymyślać swoim dzieciom zabawy i organizować im czas. 80 proc. miało potrzebę zapewniania dzieciom wciąż nowych bodźców i atrakcji. Z innych badań robionych na zlecenie firmy Fisher Price wynika, że na 5,5 godziny, jakie dzieci spędzają dziennie na zabawie, ponad 2 godziny bawią się z dorosłym, a tylko niewiele ponad godzinę mogą polegać na własnej pomysłowości i same organizować swój czas. Ciągła asysta dorosłego zaburza umiejętność wypracowania przez dziecko różnych technik samoregulacji. Radzenia sobie z problemami, emocjami, nadmiernym pobudzeniem – komentują to specjaliści.
Dr David Whitebread, psycholog z University of Cambridge, ostrzega, że nieustanne organizowanie czasu małym dzieciom zaburza ich rozwój. „Skutkuje to w późniejszych latach większymi problemami dzieci w szkole, ich mniejszą samodzielnością, trudnościami w twórczym rozwiązywaniu problemów, organizowaniu sobie nauki – ostrzega. – Niekierowane, bez wyraźnych poleceń od nauczyciela nie umieją podjąć aktywności”. „Zabawa powinna być zawsze kwestią własnego wyboru i czymś, co możesz w każdej chwili zakończyć – komentuje to Peter Gray, profesor psychologii na Boston College, który specjalizuje się w zabawie u dzieci i dorosłych. – Nigdy nie powinniśmy czuć się zmuszeni do niej. Powinna być również czynnością, którą wykonujemy dla samego faktu jej wykonywania. Tylko wtedy doświadczymy jej pozytywnych skutków”.
Lepsze patyki
Popatrzyłam przez okno na kolejkę dzieci, które karnie czekały na swoją kolej do huśtawki. Pani dyrektor przedszkola przyglądała mi się z wystudiowaną życzliwością. Odłożyłam folder. To przedszkole, piękny plac zabaw, czytanie globalne, atrakcyjny program zajęć dodatkowych to jednak nie to, czego szukam.
Poszłam do parku nazbierać patyków i kamyków. Zaniosę je mojej córce. Wyciągniemy garnki i łyżki. Rozsypiemy na podłodze ryż. Będziemy przesypywać, mieszać, wymyślać. Ona będzie. A ja z przyjemnością podążę za jej pomysłami. Albo nawet zostawię ją z tym całkiem samą. Bałagan? Da się przecież posprzątać. A to dopiero będzie zabawa!