Około roku 800 n.e., dzisiejszy stan Arizona. Wśród kaktusów rośnie żydowska kolonia Calalus, wśród której mieszkańców nie brakuje też potomków starożytnych Rzymian. Wkoło słychać gwar rozmów po hebrajsku i łacinie oraz… porykiwanie dinozaurów. To nie scenariusz filmu klasy C, ale pocztówka z przeszłości, która byłaby prawdziwa, gdyby prawdziwe były znaleziska z okolic Tucson.
Krzyże i diplodoki, czyli Rzymianie i dinozaury
Sprawa zaczęła się w 1924 r., gdy na terenie nieczynnej wypalarni wapna pod Picture Rocks Charles Manier odkrył stary krzyż wykonany z ołowiu. Przekonał swojego znajomego Thomasa Benta do zakupu ziemi w tym miejscu, a ten zwietrzył interes.
W ciągu kolejnych sześciu lat odkryto jeszcze kilkadziesiąt podobnych obiektów. Wśród znalezisk były krzyże, groty włóczni i miecze. Pokryte były różnymi rysunkami oraz napisami po łacinie i w hebrajskim. Doktor Frank Fowler z Uniwersytetu Arizony miał odczytać na jednym z obiektów nazwę starożytnej osady: Calalus. Wstępnie wydatował też jedno ze znalezisk na wspomniany rok 800 n.e. ( a więc kilkaset lat po upadku Imperium Rzymskiego i kilkaset lat przed przybyciem Kolumba do Ameryki). Rysunki były potencjalnie niebudzące zastrzeżeń. Ot, jakieś przedstawienia aniołów, jakichś dawnych wodzów, świątyń. Nikogo jakoś nie zaniepokoiło, że na ostrzu jednego z mieczy wygrawerowany był… diplodok, rodzaj dinozaura…
Co na to nauka?
Z tucsońskich znalezisk „New York Times” żartował już w 1925 r., co być może skłoniło gremium lokalnych specjalistów do przyjrzenia się na poważnie odkrytym artefaktom. Tym razem doktor Fowler, mając w ręku więcej znalezisk niż przy pierwszej konsultacji, stwierdził, że większość napisów nie ma sensu.
Odkrył nawet ich pochodzenie. Nie wyryła ich ręka zagubionego w Arizonie Rzymianina, ale odpisał je ktoś nieudolnie z szeroko dostępnych wówczas w Tucson podręczników do języka łacińskiego!
Zwrócono też uwagę na brak śladów jakichkolwiek innych pozostałości dawniejszej ludzkiej działalności w okolicy. Śledztwo lokalnego dziennika wykryło również potencjalnego wytwórcę dziwnych przedmiotów. Miał nim być Timotéo Odohui, młody meksykański rzeźbiarz, który żył w pobliżu z rodzicami jakieś 40 lat wcześniej, a wyprowadził się z okolicy po śmierci ojca. Podobno widziano go, jak zakopywał swoje rzeźby…
Zmierzch Calalus
Tu trop się urywa, ale historia się nie kończy, ponieważ Manier i Bent najwyraźniej dalej wierzyli w swoje odkrycia. Przynajmniej ten drugi, bo lata później napisał kilkusetstronicowy manuskrypt, w którym dowodził ich autentyczności. Artefakty stały się też ponoć inspiracją dla słynnego ekscentrycznego autora horrorów H. P. Lovecrafta.
W 1970 r. na nieco już zapomnianych artefaktach z Tucson próbował wypłynąć profesor Cyclone Covey związany z Uniwersytetem Wake Forest. Opublikował książkę, w której opowiadał dzieje kolonii Calalus. Jeszcze do dzisiaj artefakty z Tucson bywają wykorzystywane w różnych szalonych teoriach. Na szczęście prawie nikt nie traktuje już ich poważnie.