Zasada jest taka sama jak przy robieniu normalnych dwuwymiarowych zdjęć. Chodzi o szczegółowe odwzorowanie postaci za pomocą obiektywu, a potem powielenie zdjęcia na nośniku, ułatwiającym oglądanie tej kopii rzeczywistości. Diabeł jednak, jak zwykle, tkwi w szczegółach. Odwiedzając hamburskie studio Twinkind, staniemy bowiem nie przed kamerą, tylko przed profesjonalnym, trójwymiarowym skanerem. Takim samym jak te, które wykorzystywano do robienia pionierskich efektów specjalnych w filmie „Matrix”. Skaner w kilka sekund dokona wielowymiarowej rejestracji szczegółów naszej postaci, które zazwyczaj pojawiają się na zdjęciach. Potem w komputerze trójwymiarowy skan poddany zostanie starannej obróbce i trafi do drukarki 3D, która wyprodukuje naszą wierną kopię w odpowiednio mniejszej skali.
Najmniejsza, 15-centymetrowa figurka kosztuje niemało, bo ponad 200 euro. Wszystko dlatego, że producenci coraz popularniejszych drukarek 3D utrzymują niebotyczne ceny na polimery, sproszkowane metale i inne materiały, wykorzystywane w druku.
Na szczęście są tańsze sposoby na zrobienie sobie trójwymiarowego zdjęcia. W Irlandii bracia Fintan i Conor McCormack opracowali metodę Selective Deposition Lamination (SDL). Wykorzystuje ona papier A4 ze zwykłych dwuwymiarowych drukarek, który jest – kartka po kartce nacinany zgodnie z wprowadzonym do drukarki 3D wzorem, a następnie nakładany warstwami i klejony. Bracia McCormack wydrukowali już w ten sposób swoje podobizny i właśnie ruszają na podbój rynku drukarek 3D, zapowiadając, że metoda SDL pozwala drukować w trójwymiarze za ułamek kwoty, którą trzeba płacić za inne technologie. Wygląda więc na to, że wkrótce trójwymiarowe figurki bliskich i znajomych mogą zacząć wypierać stare poczciwe fotografie.