To miał być wyczyn, jakiego jeszcze nikt nie dokonał. Po wyskoczeniu z lecącego na niskim pułapie samolotu, 30-letni Dwain Weston zamierzał przefrunąć nad głowami ludzi zebranych na moście nad rzeką Kolorado i dopiero gdy ich minie – otworzyć spadochron. Zabrakło kilku centymetrów. Zahaczył stopą o balustradę, zginął.
Pochodzący z Australii Weston był gwiazdą jednego z najbardziej ekstremalnych sportów – BASE Jumping. Określenie BASE nie oznacza podstawy, lecz jest skrótem utworzonym z pierwszych liter obiektów, z których, łamiąc wszelkie reguły spadochroniarstwa, wykonuje się skoki: Building (budynki), Antenna (anteny, maszty), Span (przęsła), Earth (ziemia, czyli skały, szczyty i nadmorskie klify). Nawet doborowe jednostki komandosów nie skaczą z wysokości poniżej 600 metrów. Adepci BASE Jumpingu stawiają sobie za punkt honoru łamanie tej bariery. Igrają z życiem, gdyż na otwarcie spadochronu i wytracenie szybkości mają ledwie kilka sekund.
„Właśnie to nas nakręca” – mówił Weston w wywiadzie dla dziennika „Los Angeles Times” na kilka miesięcy przed śmiertelnym wypadkiem w 2003 r. „Gdy wyląduję, dygocę z emocji, ale mam poczucie nieporównywalnej z niczym satysfakcji”.
BŁĘDNE KALKULACJE
Psycholodzy David Redelmeier i Eldar Shafir zapytali uczestników jednego z eksperymentów, ilu Amerykanów umiera z przyczyn nienaturalnych. Uzyskali odpowiedź, że 32 proc. Drugiej grupie ankietowanych opowiedzieli najpierw o wypadkach drogowych, zabójstwach, katastrofach, samobójstwach i dopiero potem zadali pytanie. Badani uznali, że te nieszczęścia są przyczyną śmierci aż 58 proc. osób. Tymczasem rzeczywisty wskaźnik wynosi niespełna 8 proc. Eksperyment pokazał, że ocena ryzyka w dużej mierze zależy od mylnych przekonań i sugestii oddziałującej na emocje. Dlatego wiele osób albo go nie docenia i wpada w tarapaty, albo przecenia i traci szanse na odniesienie sukcesu. Ci, którzy dysponują rzetelną wiedzą, popełniają mniej podobnych błędów i wygrywają, ryzykując wcale nie tak dużo, jak się na pozór wydaje.
Według amerykańskich sił specjalnych prawdopodobieństwo, że podczas skoku wykonywanego zgodnie z zasadami wojskowego regulaminu spadochron się nie otworzy, wynosi 1: 83.000. W przypadku BASE Jumpingu obniża się do jednego na tysiąc. Dwain Weston w tragiczny sposób potwierdził te szacunki, zginął po wykonaniu 1100 skoków.
Jego życiowa i sportowa partnerka Karin Sako przez dwa miesiące płakała, po czym… wróciła do skakania. Przyjaciele uczcili jego pamięć, zakładając forum o wymownym tytule The Blog of Death (Blog śmierci). Nie znalazł się na nim ani jeden wpis, zapowiadający rezygnację z uprawiania niebezpiecznego sportu. Przeważały deklaracje typu: „Twoja śmierć upewniła mnie, że lepiej podążać za marzeniem i przekraczać granice niż prowadzić życie pozbawione smaku”. Pięć lat po wypadku na moście w Kolorado ktoś wyznał: „Dwain, jesteś dla mnie bohaterem i inspiracją”.
Skłonność do ryzyka nie pojawiła się oczywiście w naszych czasach. Ludzie od zawsze wyzywali się na pojedynki, uprawiali hazard, wyruszali w nieznane. Wszystkie te działania miały jednak konkretny i wymierny cel – zdobycie władzy, sławy, majątku. Kolumb nie wypłynął w morze, by dokonać odkryć geograficznych, lecz by znaleźć szlak handlowy do Indii, dzięki czemu on i sponsorzy wyprawy zbiją fortunę. Nic więc dziwnego, że pierwszymi badaczami ryzyka stali się ekonomiści. Popyt na ich usługi gwałtownie wzrósł po powstaniu giełd i towarzystw ubezpieczeniowych. Kupcy, przedsiębiorcy i spekulanci nie chcieli już polegać na niezbadanych wyrokach nieba, lecz wiedzieć, jakie mają szanse na finansowy sukces.
Otrzymywali coraz bardziej skomplikowane odpowiedzi – od prostego rachunku prawdopodobieństwa po zrozumiałą tylko dla specjalistów teorię gier. U podstaw wszystkich leżało jednak kilka niezmiennych zasad. Jak to ujmuje prof. Tadeusz Tyszka, specjalista od psychologii biznesu: „Wielkość ryzyka wyznaczają dwa czynniki – jak dużo możemy stracić i jaka jest szansa, że tę stratę poniesiemy”. Obie te wielkości można dokładnie oszacować. I gdyby wszyscy kierowali się wyłącznie zimną kalkulacją, nie dochodziłoby, ani do spektakularnych bankructw, ani do nagłych wzbogaceń. Wiadomo, że jest inaczej.
BÓJ NA ŚNIEGU
Miłośnikom ekstremalnego narciarstwa nie wystarczały już szaleńcze zjazdy po muldach, więc uzupełnili je o element walki. Do pojedynku stają dwie drużyny, złożone z dwóch lub trzech zawodników. Celem jest jak najszybsze dotarcie do mety, ale po drodze można przeszkadzać rywalom – dozwolone są popchnięcia, podcięcia, wytrącanie z równowagi za pomocą łokci i kolan. Zawody rozgrywa się na specjalnie przygotowanych torach – stromych, ale naszpikowanych przeszkodami i przecinanych rowami.
Już pionier nowożytnej ekonomii Adam Smith zauważył, że „wiele osób zamiast rozumem kieruje się zbyt wysokim mniemaniem o swoich zdolnościach i niedorzecznym przeświadczeniem o swojej szczęśliwej gwieździe”. Odpowiedzi na pytanie, dlaczego jednym starcza determinacji, by ryzykując wszystkim, wygrać jeszcze więcej, a innym, którzy przecież potrafią kalkulować równie dobrze, jej brakuje, trzeba więc szukać głębiej.
Z POWODU SEKSU
W czasie podejmowania ryzykownych decyzji wzmożoną aktywność wykazują te same obszary mózgu, które sterują podnieceniem seksualnym” – takim wnioskiem zakończyły się prace połączonego zespołu psychologów z Uniwersytetu Stanforda i ekonomistów z Northwestern University.
W eksperymentach opisanych na łamach periodyku „NeuroReport” badano zachowanie trzech grup mężczyzn, którym najpierw pokazywano zdjęcia o charakterze erotycznym, neutralnym lub nieprzyjemnym, a następnie proszono udział w grach hazardowych i giełdowych. Okazało się, że panowie podekscytowani obrazkami roznegliżowanych pań ryzykowali bardziej niż pozostali.
EKSTREMALNE PRASOWANIE
Brytyjski informatyk Phil Shaw wpadł na pomysł wyprasowania upranej odzieży w trakcie wysokogórskiej wspinaczki. Zapoczątkował w ten sposób nową dyscyplinę sportów ekstremalnych. W zawodach punkty zdobywa się za wymachiwanie żelazkiem w najbardziej nietypowym miejscu i pozycji. Zwycięzcy prasowali już koszule, zwisając do góry nogami na ścianach wieżowców, pływając kajakiem po górskich rzekach, balansując na najwyższych szczytach Ameryki i Afryki, a nawet taszcząc deskę i żelazko w biegu maratońskim.
Nie byłoby w tym nic odkrywczego, bo nie od dziś wiadomo, że obecność kobiet budzi w mężczyznach chęć popisywania się. Amerykańscy uczeni potwierdzili to jednak metodami naukowymi. W następnej fazie eksperymentu poddali mózgi jego uczestników badaniu rezonansem magnetycznym. Zarejestrowany obraz nie pozostawiał wątpliwości – erotyczne zdjęcia i ryzykowne decyzje aktywizowały ten sam obszar – jądro półleżące.
Dla zweryfikowania wyników podobnemu badaniu poddano osoby podejmujące rzeczywiste decyzje finansowe – maklerów giełdowych i menedżerów. Rezultat był identyczny – im więcej myśli o seksie, tym większa skłonność do ryzyka. Kierująca eksperymentem prof. Camelia Kuhnen napisała w podsumowaniu: „Uaktywnienie tego samego rejonu mózgu oznacza, iż zdobycie pieniędzy i zdobycie partnera seksualnego zaspokaja podobne, ukształtowane przez ewolucję, potrzeby”. Nieco inaczej skomentował to Terry Burnham, współautor książki „Prozaiczne geny: od seksu do pieniędzy i sytości” (Mean Genes: From Sex to Money to Food). „Najpierw musisz mieć pieniądze. Jeśli je masz, zdobywasz władzę. Mając władzę, będziesz miał kobietę” – powiedział w wywiadzie dla dziennika „USA Today”. Mężczyźni są bardziej skłonni do ryzyka, gdyż ich ewolucyjnym przeznaczeniem jest przekazywanie genów możliwie najliczniejszym potomkom. Kobiety muszą przede wszystkim zadbać o to, by dzieci przeżyły, więc ryzykują rzadziej. Ale obserwują zachowanie mężczyzn, instynktownie lgnąc ku tym, którzy narażają się i wygrywają, a więc mają „najlepsze geny”.
To oczywiście zachęca panów do jeszcze odważniejszych wyczynów. Nadal jednak otwarte pozostaje pytanie, dlaczego tylko niektórych. Zdecydowana większość przedkłada skok na piwo nad skok ze spadochronem. A i wśród kobiet są takie, które zamiast na telefonie wolą wisieć na linach do wspinaczki.
Z POWODU CHEMII
„Tego, co czuję, nie da się opisać” – mówi Robert Kusiak, właściciel firmy budowlanej, którego pozabiznesową pasją jest nurkowanie głębinowe i szybowanie na motolotni. Wolność, przestrzeń, poczucie mocy… A strach? „To za duże słowo, raczej podenerwowanie. Odczuwam je czasem przed lotem, nigdy w trakcie”. Jego reakcje nie odbiegają od „ryzykanckiej normy”. Nauka poznała je i opisała już dość dokładnie. Zdenerwowanie to efekt zwiększonego wydzielania adrenaliny, euforia w powietrzu – endorfin i dopaminy – neuroprzekaźników kontrolujących nastrój. Według prof. Jaya Holdera, dyrektora Amerykańskiego Instytutu Uzależnień i Zachowań Kompulsywnych, właśnie poziom tych substancji decyduje o indywidualnej skłonności do ryzyka. Z jego badań wynika, że organizm hazardzistów i osób uprawiających sporty ekstremalne wytwarza w momencie zagrożenia ponadprzeciętną ilość endorfin. Wywołuje to podobny efekt jak zastrzyk heroiny. Dalsze skutki są również podobne, gdyż chęć ponownego doznania tych ekstatycznych wrażeń prowadzi do uzależnienia. Dlatego ci, którym przypadł do gustu smak ryzyka, nie potrafią się bez niego obyć. Wystarczy chwila rozmowy z alpinistą, nurkiem, spadochroniarzem czy graczem giełdowym, by usłyszeć: „To wciąga”.
„KOMPLETNI IDIOCI”
Tak nazwała się grupa młodych Francuzów, która filmowała i umieszczała w Internecie swoje wyjątkowo niebezpieczne wyczyny. Zaczęli od parkouru – akrobatycznego pokonywania przeszkód w terenie. Potem uatrakcyjnili repertuar zjazdami na sankach z drzew, skokami nad ciernistymi krzakami i zwojami drutu kolczastego, górskimi slalomami na wózkach wykradanych z supermarketów. Jeszcze dalej posunęła się grupa „Sackass” z Hamburga, której członkowie rzucali sobie pod nogi petardy, podpalali spryskane benzyną włosy, zamykali się w pojemnikach na śmieci, do których koledzy wrzucali świece dymne. Psycholog Serge Tisserand, który badał te zachowania, dopatrzył się w nich doprowadzonego do skrajności buntu przeciwko nadopiekuńczości rodziców i państwa.
Teoria Holdera zyskała wielu zwolenników, ale ma też krytyków, którzy zarzucają jej zbytnią jednostronność. Badania przeprowadzone w USA i Niemczech wykazały na przykład, że poszukiwacze mocnych wrażeń mają obniżony poziom monoaminooksydazy (MAO) – enzymu, który reguluje wydzielanie neuroprzekaźników przyjemności. W efekcie to, co przeciętnemu człowiekowi dostarcza satysfakcji – udany seks, wakacje na plaży, wciągający film – dla nich nie stanowi żadnej podniety. Potrzebują silniejszych bodźców, by w ich mózgu pojawiły się endorfiny wprowadzające w błogostan. Kobiety mają nieco wyższy poziom MAO, są więc z natury mniej skłonne do ryzyka. U mężczyzn podnosi się on wraz z wiekiem, dlatego panowie w miarę upływu lat tracą brawurę.
Czy zatem odwaga i skłonność do ryzyka to tylko efekt procesów chemicznych zachodzących w ludzkim mózgu? A jeśli tak, od czego zależy ta chemia?
Na te pytania padła już uniwersalna w naszych czasach odpowiedź – wszystko zależy od genów. Zidentyfikowano nawet potencjalnego sprawcę. Mniej więcej u co czwartej osoby jeden z genów w 11. chromosomie ma lekko zmutowaną formę, która powoduje zaburzenia w wytwarzaniu MAO. Dlatego – jak wyjaśnia w swojej książce Terry Burnham – u większości ludzi nagły wyrzut adrenaliny z powodu zagrożenia powoduje przerażenie, podniecenie i chęć ucieczki. Natomiast u posiadaczy owego genu równocześnie dochodzi do „zalania mózgu endorfinami i dopaminą, co uspokaja i wywołuje poczucie pełnej kontroli nad sytuacją, a w skrajnych przypadkach stan euforii”.
Teoretycznie wszystko zostało więc wyjaśnione – skłonność do ryzyka mamy w genach, one sterują procesami chemicznymi w mózgu, ten dokonuje kalkulacji i podejmuje decyzje optymalne dla przetrwania gatunku. Przeciwko takiemu redukowaniu człowieka protestują jednak psychologowie i filozofowie. Peter L. Bernstein, autor „Niezwykłych dziejów ryzyka”, zwraca uwagę, że jego podejmowanie zawsze wiąże się z dokonywaniem wyboru spośród różnych możliwości. A to cecha przypisana wyłącznie ludziom, żadne zwierzę nie naraża się bez potrzeby na niebezpieczeństwo. Gdyby o wszystkim decydowała jedynie biologia, człowiek nigdy nie stworzyłby cywilizacji, bo przełomowych zmian dokonywali ci, którzy w wyniku świadomego wyboru ryzykowali życiem, majątkiem, pozycją. Trudny do przecenienia wpływ na ich decyzje miały czynniki raczej niezależne od genów – religia, światopogląd, wychowanie.
BUNGEE W POZIOMIE
Jeśli ktoś sądzi, że elastycznej liny można używać tylko do skoków z góry w dół, nie docenia pomysłowości Nowozelandczyków. Jednym z ich najnowszych wynalazków jest bungee- run, sport ekstremalny, w którym korzysta się z liny w… poziomie. Przywiązana do niej osoba naciąga ją do granic swych możliwości, po czym zostaje wystrzelona jak z procy. Ze względów bezpieczeństwa bungee- run uprawia się w specjalnych tunelach o miękkich ścianach, ale „prawdziwi twardziele” wolą się bawić w plenerze.
„Niewielu ludzi zdołało się wzbogacić lub wybić, nie podejmując ryzyka” – pisze Bernstein i przekonuje, że praktycznie nikt z tych, którzy osiągnęli największe sukcesy, nie kierował się ślepym instynktem czy bezmyślną brawurą. Co ciekawe, do podobnych wniosków doszedł już w latach 70. XX w. psycholog Bruce Ogilvie, który przetestował kilkaset osób uprawiających sporty uznawane za wyjątkowo ryzykowne: spadochroniarzy, kierowców rajdowych, kajakarzy górskich. Okazało się, że byli to w zdecydowanej większości ludzie o wysokim poziomie inteligencji, stabilni, rozważnie kalkulujący ryzyko. Żaden nie wykazywał skłonności samobójczych ani zaburzeń psychicznych.
Od tego czasu zmieniło się jedynie to, że gwałtownie wzrosła liczba poszukiwaczy mocnych wrażeń. Trudno przypuszczać, by zostało to spowodowane przez geny.
Z POTRZEBY WOLNOŚCI
Sytuacja stała się paradoksalna, gdyż w miarę jak zamożne społeczeństwa Zachodu eliminują ryzyko z codziennego życia, rośnie na nie zapotrzebowanie. Survival, rafting, skoki na bungee, wyścigi quadów, zjazdy na rowerze z górskich szczytów to wynalazki ostatnich lat. Z największym entuzjazmem wcale nie przyjmowali ich urodzeni ryzykanci, lecz ludzie o raczej spokojnym usposobieniu – urzędnicy, menedżerowie, pracownicy banków i międzynarodowych korporacji.
Najwybitniejszy badacz tego fenomenu Marvin Zuckerman nazwał go „poszukiwaniem doznań” i wyróżnił cztery rodzaje niebezpiecznych zachowań: poszukiwanie przygody (dalekie podróże, survival), poszukiwanie nowych i silnych przeżyć (sporty ekstremalne, hazard, eksperymenty z narkotykami), rozładowanie emocjonalne (przypadkowy seks, nadużywanie alkoholu) i odreagowywanie nudy. Zapoczątkował też dyskusję nad przyczynami, dla których tak szybko przybywa „poszukiwaczy doznań”. Nie podważał odkryć biochemików i genetyków, ale wskazywał, że należy je łączyć ze zmianami stylu życia i pracy.
HOKEJ NA OPAK
Nurkowie z austriackiego klubu Apnoe wymyślili grę w hokeja… pod lodem. Zamiast krążkiem posługują się lekką piłką, która przylega do tafli zamarzniętego jeziora od spodu. By zwiększyć emocje, ich naśladowcy nie korzystają z akwalungów, co sprawia, że podczas meczu muszą myśleć nie tylko o zdobywaniu bramek, ale także o powrocie do przerębli, zanim zabraknie im powietrza.
Tę myśl rozwinął socjolog Karl Heinrich Bette z uniwersytetu w Heidelbergu, dowodząc, że dziś „pojedynczy człowiek przestaje się liczyć, wszyscy zmieniają się w trybiki machin, jakimi są wielkie przedsiębiorstwa, korporacje, partie i organizacje”. Postępujące ubezwłasnowolnienie rodzi bunt, który objawia się w postaci potrzeby wyrwania się z rutyny, zrobienia czegoś na własny rachunek i poczucia pełnej odpowiedzialności za swoje życie. Od genów i biochemii zależy natężenie poszukiwanych doznań, ale motywacja wszystkich jest podobna – przeżycie czegoś bardziej ekscytującego i prawdziwego niż pełnienie funkcji trybiku w machinie, na którą nie ma się wpływu.
Doktor Andrzej Leder, filozof kultury i psychoterapeuta, zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt: kulturę hedonizmu, która zachęca do zaspokajania wszelkich zachcianek i uchylania się od trwałych zobowiązań. Gdy jednak każda przyjemność staje się osiągalna, żadna nie dostarcza satysfakcji. Szuka się więc coraz mocniejszych doznań, często w postaci namiastki prawdziwych emocji i uczuć. Stąd już blisko do przekroczenia granicy między niezbędnym dla psychiki odreagowaniem a uzależnieniem, choćby od ryzyka.