Medycyna jest jedną z najstarszych gałęzi nauki. Już w pozostałościach obozowisk ludzi pierwotnych znajduje się dowody na to, że nasi przodkowie, zetknąwszy się ze spowodowanym chorobą cierpieniem, nie załamywali rąk i starali się jakoś sobie poradzić ze słabościami ciała. Przepisy na leki i teksty medyczne odnaleźć można zarówno wśród spisanych pismem klinowym tabliczek z Mezopotamii jak i papirusów znad Nilu. Sztuka lekarska rozwijała się również w starożytnej Grecji, a później i Rzymie. Cesarstwo rzymskie, upadłszy pod naporem barbarzyńców, pozostawiło po sobie spory zbiór ksiąg, które przez następne wieki miały być pracowicie przepisywane przez klasztornych kopistów. Niestety, Europa zachodnia w tzw. ciemnych wiekach przeżyła wielki regres jeśli chodzi o poziom opieki zdrowotnej. Podczas gdy w Bizancjum i na muzułmańskim Bliskim Wschodzie wciąż pielęgnowano, a nawet rozwijano wiedzę starożytnych, na Zachodzie na stulecia została ona zamknięta w klasztornej kruchcie. Prowadzone przy monasterach infirmerie długo pozostawały jedynymi godnymi tej nazwy ośrodkami leczniczymi, dopiero powstanie uniwersytetów zaowocowało ponownym rozpowszechnieniem się nauk medycznych. Choć rozpowszechnienie – to może za dużo powiedziane, nadal na najlepszą opiekę w przypadku choroby mogli liczyć mieszkańcy monasterów, a także bogaci feudałowie, których stać było na zatrudnienie prywatnego medyka. Sytuacja pozostałej części populacji pozostawała niewesoła- po prawdzie dostęp do lekarza mieli tylko mieszkańcy miast i to tych większych. Dość powiedzieć, że w XIV wieku w Polsce praktykowało tylko 33 adeptów sztuki medycznej, z czego 19 w stołecznym Krakowie. Wieśniakom w razie choroby pozostawała tylko wiedza ludowa, modlitwa lub odwiedziny u znachora. Warto się jednak zastanowić, czy prosty chłop naprawdę był aż tak mocno poszkodowany tą sytuacją? Jak właściwie wyglądały standardowe procedury i sposoby leczenia w średniowiecznej Europie, i czy przypadkiem lekarstwa serwowane przez ówczesnych uczniów Eskulapa nie bywały gorsze od samej choroby?
Operacja się udała- pacjent zmarł
Przy omawianiu zagadnienia, któremu poświęcony jest poniższy artykuł, historycy zwykli przywoływać świadectwo arabskiego szlachcica z Szajzaru w Syrii – Usamy ibn Munkidha. Jego długie życie przypadło na okres aż trzech wypraw krzyżowych (urodził się w trakcie pierwszej, a zmarł podczas trzeciej) i obejmowało prawie cały XII wieku. Z punktu widzenia dziejów medycyny ważne jest to, że w zachowanej do dzisiejszych czasów luźnej autobiografii Usamy –Księdze pouczających przykładów – Syryjczyk przytacza relację o sposobach leczenia stosowanych przez Franków (tj. osiadłych w Ziemi Świętej przybyszów z Europy). Opis ten, cokolwiek drastyczny, warto przytoczyć w całości:
Władca al-Munajtiry napisał list do mojego wuja, prosząc go o przysłanie lekarza, by wyleczył kilku chorych jego towarzyszy. Wuj przysłał mu lekarza chrześcijanina imieniem Thabit. Nie minęło nawet dwadzieścia dni, gdy on wrócił. Zapytaliśmy go: ”Tak szybko wyleczyłeś chorych”. On na to: ”Przyprowadzili do mnie rycerza, któremu na nodze zrobił się guz, oraz kobietę, która chorowała na gruźlicę. Więc rycerzowi zrobiłem mały kataplazm, wrzód się otworzył i rana zaczęła się goić; kobietę zaś kazałem rozgrzać i odświeżyć jej temperament. Do tych przyszedł lekarz frankoński i rzekł: Ten nie zna się na niczym i nie może was wyleczyć. Co dla ciebie jest przyjemniejsze-zapytał on rycerza- żyć z jedną nogą, czy też umrzeć z obiema? Rycerz odrzekł: Chcę żyć z jedną nogą. Wtedy lekarz powiedział: Przyprowadźcie mi silnego rycerza i przynieście ostry topór! Pojawił się rycerz z toporem, a ja byłem przy tym obecny. Lekarz położył nogę chorego na pień drzewa i rzekł do rycerza: Rąbnij toporem w jego nogę i utnij ją jednym cięciem. Rycerz wymierzył jeden cios-a ja na to patrzyłem- lecz nie odciął nogi, wymierzył drugi cios, tak iż szpik wytrysnął z kości jego nogi i chory od razu zmarł. Wtedy lekarz popatrzył na kobietę i rzekł: Ta kobieta ma w głowie szatana, który się w niej zakochał. Ogolcie jej głowę. Ogolili kobietę i ona znów zaczęła jeść zwyczajne jedzenie Franków: czosnek i musztardę. Jej choroba się wzmogła, a lekarz powiedział: To szatan wszedł do jej głowy. I wziął brzytwę, zrobił jej nacięcie na głowie w kształcie krzyża i zerwał jej skórę ze środka głowy, aż ukazała się kość głowy. Następnie natarł głowę solą i kobieta zaraz zmarła. Zapytałem ich: Czy wam jeszcze jestem potrzebny? Odpowiedzieli: Nie. Wtedy poszedłem, dowiedziawszy się o ich medycynie czegoś, czego nie znałem”.
Fragment ten wykorzystywany jest jako dowód potwierdzający żałośnie niską wiedzę medyczną i niekompetencje ówczesnych lekarzy z Europy, wypadających bardzo blado w porównaniu z kolegami po fachu ze świata muzułmańskiego. Jednakże brytyjski znawca medycyny okresu krucjat -Piers D. Mitchell, zwrócił niedawno uwagę na ważny fakt pomijany dotychczas przez badaczy wspomnień Usamy. Otóż zapomina się, że Księga pouczających przykładów należy do charakterystycznego dla muzułmańskiej literatury gatunku znanego jako adab, tj. twórczości o charakterze dydaktyczno-rozrywkowym, której autorzy często naginali fakty, jeśli tylko służyło to dostarczeniu czytelnikom lepszej zabawy lub bardziej pouczającego morału. Mitchell podkreśla przy tym, że przytoczony powyżej fragment wspomnień arabskiego szlachcica mieści się w popularnej na Bliskim Wschodzie konwencji porównywania ze sobą krańcowych przeciwieństw, całkiem zatem możliwe, że opis perypetii Tabitha zawiera w sobie celowe wyolbrzymienie kontrastu między arabskim a europejskim lekarzem. Co więcej, warto też odnotować, że w tym samym rozdziale Usama wspomina o dwóch innych frankijskich medykach, którym skutecznie udało się wyleczyć zapalenie szpiku kostnego i skrofuły. W tym drugim przypadku autor, sam będący adeptem sztuki Hipokratesa, przyznaje, iż nauczywszy się zastosowanej przez Europejczyka metody leczniczej, wielokrotnie z powodzeniem ją stosował! Ergo, różnice w poziomie wiedzy medycznej między Zachodem a Orientem nie mogły być w XII wieku aż tak wielkie, a informacje na temat sposób leczenia różnych przypadłości wymieniane były w obie strony.
Wiarygodność opowiastki ibn Munkidha podważa jeszcze jeden czynnik. Dysponujemy zachowanymi zbiorami praw z Królestwa Jerozolimskiego, wśród których znajdują się również punkty dotyczące praktykowania zawodu lekarza. Wedle tych przepisów, jeśli medyk dopuścił się błędów lekarskich, wskutek których powierzony jego pieczy pacjent zmarł, mógł liczyć się z surową karą. W przypadku śmierci niewolnika musiał wypłacić jego właścicielowi pokaźne odszkodowanie, ale naprawdę nieprzyjemne konsekwencje pociągał za sobą zgon osoby wolno urodzonej. Niekompetentnemu uczniowi Eskulapa groziło bowiem ni mniej ni więcej tylko… powieszenie. W dodatku na mocy surowego jerozolimskiego prawa przed egzekucją pechowiec miał zostać obity, a przez całą drogę na stryczek nieść przed sobą naczynie na urynę (badanie moczu było w średniowieczu podstawową metodą diagnostyczną), aby wszyscy wokół wiedzieli o naturze jego winy. Jeśli historia z Księgo pouczających przykładów byłaby prawdziwa, jej bohater nie przeżyłby o wiele swoich pacjentów.
Między Galenem a niedźwiedziem
Podstawą średniowiecznej medycyny była wiedza odziedziczona w spadku po starożytnych Grekach i Rzymianach, dopiero z czasem w Hiszpanii, na Sycylii oraz państwach krzyżowców zaczęto tłumaczyć też arabskie traktaty z tej dziedziny. Największym autorytetem dla ówczesnych medyków pozostawał żyjący w II wieku n.e. Galen i to jego teorię stanowiły podstawę programową wykładaną począwszy od XII wieku na europejskich uniwersytetach. Co ciekawe, wydaje się, że wśród studentów medycyny można było spotkać kobiety! Wiemy co prawda tylko o jednym przypadku przedstawicielki płci pięknej, która mogła wylegitymować się dyplomem Sorbony, ale jest on znaczący, w latach 1248-1250 królowi Francji Ludwikowi IX Świętemu w trakcie wyprawy krzyżowej do Egiptu towarzyszyła bowiem lekarka imieniem Hersende, określana w dokumentach jako mistrzyni,tytuł ten przysługiwał zaś wyłącznie uniwersyteckim absolwentom.
Warto jednak pamiętać, że nie każdy praktykujący lekarz był absolwentem wyższej uczelni, na rynku działali też medycy, chirurdzy i wykonujący proste zabiegi cyrulicy, którzy swego fachu uczyli się niczym rzemieślnicy, praktykując u wybranego mistrza. Jeśli chodzi o jakość świadczonych usług, nie odbiegali oni zbytnio od legitymujących się dyplomami uniwersyteckimi kolegów. Jedni i drudzy przed otwarciem gabinetu musieli przejść egzaminy zawodowe, w trakcie których dowodzili swej wiedzy przed specjalną komisją złożoną z miejskich notabli i duchownych. Wiadomo, że tego typu komisje działały w Królestwie Jerozolimskim, gdzie wytworzyły się wskutek wpływów arabskich- w świecie muzułmańskim egzaminy lekarskie stanowiły standardową procedurę. Pomysł szybko opuścił Ziemię Święta i przyjął się w samej Europie, w XII wieku słyszymy już o funkcjonowaniu na Sycylii tego typu certyfikatów. Przez wiele lat sądzono, że prawo do ich nadawania nadał słynnej medycznej szkole w Salerno król Roger II, ale ostatnie badania wykazały, że potwierdzający ten przywilej dokument jest w rzeczywistości późniejszą fałszywką.
Fundament średniowiecznej medycyny stanowiła przez wieki sformułowana przez starożytnych teoria humoralna, wedle której zdrowie ludzkie zależało od zachowania w organizmie równowagi między czterema substancjami (humorami)- krwią, żółcią, flegmą i czarną żółcią. Zakłócenie ich balansu miało stanowić przyczynę wszelkich chorób zarówno fizycznych jak i psychicznych. Co do tych ostatnich to wbrew utartemu przekonaniu większość ówczesnych medyków nie uważała ich za efekt działania sił nieczystych, lecz właśnie nierównowagi humoralnej. Aby sprawdzić na nadmiar lub niedostatek, którego humoru cierpi pacjent, badano kolor i inne cechy jego moczu. Z punktu widzenia dzisiejszej wiedzy działanie takie miało sens na pewno większy niż kolejna procedura diagnostyczna, którą stanowiło… postawienie choremu horoskopu. Średniowieczni uczeni głęboko wierzyli w astrologię i żywili przekonanie, iż ruch ciał niebieskich wpływa nie tylko na przeznaczenie świata, lecz także, w mniejszej skali na zdrowie poszczególnych ludzi. Kolejne etapy ciąży łączono z oddziaływaniem poszczególnych planet, przy planowaniu zabiegów, takich jak np. puszczanie krwi, również brano pod uwagę układ gwiazd.
W wypadku stwierdzenia nierównowagi humorów starano się wyrównać ich poziom zmianą diety lub za pomocą różnej maści specyfików, z których niektóre ziołowe preparaty rzeczywiście mogły być skuteczne, podczas gdy inne działały chyba tylko na zasadzie placebo. W XIII wieku głośny w Europie stał się dominikanin Mikołaj z Polski, nadworny lekarz księcia krakowskiego – Leszka Czarnego, który po latach spędzonych na studiach medycznych, uznawszy, że uniwersyteccy mistrzowie nic nie wiedzą i trwają ślepo zapatrzeni w Galena, stworzył własne metody lecznicze, które szokowały współczesnych. Uczony mąż bowiem za najlepsze leki na wszelkie dolegliwości uznał… żaby i węże, które przerabiał na pigułki, swoim pacjentom zaś, na czele z piastowskim księciem, zwykł zapisywać dietę płazowo-gadzią, głosząc, iż każdy powinien dla zdrowia od czasu do czasu przegryźć żmiję lub zakąsić ropuchą. Prócz tego dominikanin w swojej praktyce stosował również amulety i tajemnicze woreczki, których zawartości nikomu nie zdradzał. Jeśli chodzi o jedzenie węży i innych pełzających paskud, to o dziwo okazało się ono skuteczne przynajmniej w jednym przypadku- Mikołajowi miało udać się wyleczyć Leszka Czarnego z impotencji.
Częstym zabiegiem stosowanym przez średniowiecznych medyków była flebotomia, czyli puszczanie krwi. Powszechnie uznawano, że procedurę tę należy stosować nie tylko w przypadku choroby, ale także prewencyjnie. Oddawali się jej i wielcy i mali, sam Ryszard Lwie Serce w trakcie III krucjaty kazał czekać na audiencję przysłanemu w poselstwie bratu Saladyna, gdy wizyta tego ostatniego przypadła w dzień, w który królowi puszczano krew. Sensu nacinania pacjentom żyły i puszczania z niej krwi nie kwestionowano przez całe wieki, ba metoda ta była w użyciu jeszcze na przełomie XVIII i XIX stulecia, a poddano jej wówczas Jerzego Waszyngtona i lorda Byrona. W obu przypadkach wynik był ten sam- pacjenci zmarli. Jednak, jak się wydaje, w średniowieczu tego typu wypadki należały do rzadkości, a przeprowadzający zabieg chirurdzy i cyrulicy dobrze wiedzieli, co robią i przykładali się do pracy w swoim dobrze pojętym interesie. Wspomniane już prawa Królestwa Jerozolimskiego przewidywały bowiem, że medyk, który puszczaniem krwi pogorszy stan pacjenta, skazany zostanie na obcięcie kciuka prawej dłoni. Całkiem możliwe, że podobne ustalenia panowały też w Europie. Podejście do procedury osób, które jej poddawano, było różne, większość ani ona ziębiła, ani grzała, ale niektórzy prezentowali reakcje ekstremalne. Usama wspomina o znajomym, który w trakcie flebotomii tracił przytomność ze strachu, a z kolei kodeksy zakonu templariuszy jak i wielu zgromadzeń klasztornych przewidywały surowe kary dla braci poddających się zbyt często puszczaniu krwi. Jak widać, istnieli ludzie, dla których stanowiło ono przyjemność! Choć może skorym do flebotomii mnichom nie chodziło o sam, było nie było, bolesny proces, lecz o fakt, że poddani zabiegowi przez następujące po nim trzy dni byli karmieni pożywnymi rarytasami, których na co dzień próżno było szukać w klasztornym menu.
Dużym mankamentem średniowiecznej medycyny przez większość epoki była słaba znajomość ludzkiej anatomii. Z racji panujących w wiekach średnich przekonań religijnych w Europie zachodniej nie przeprowadzano sekcji zwłok. Medycy budowę organów wewnętrznych poznawali, krojąc świnie, a jak łatwo się domyślić, uzyskaną w ten sposób wiedzę niekoniecznie dało się łatwo przełożyć na leczenie ludzi. Z tego powodu, gdy w mieście szykowana była publiczna egzekucja, na miejsce straceń tłumnie zlatywali się studenci medycyny, by robić notatki. Korzystano również z opisów anatomicznych Galena, który ludzkich sekcji co prawda też nie przeprowadzał, ale w przeciwieństwie do kolegów z późniejszych stuleci miał do dyspozycji małpy. W tym kontekście ciekawie wypadają wydarzenia z roku 1101, które rozegrały się w Ziemi Świętej. Kiedy władca Królestwa Jerozolimskiego – Baldwin I został w zasadzce zraniony przez tureckiego wojownika kopią w bok, badający go medyk, chcąc znaleźć odpowiedni sposób leczenia tak poważnego obrażenia, zaproponował zadanie analogicznego ciosu muzułmańskiemu jeńcowi, którego później w ramach autopsji mógłby poddać sekcji. Adept sztuki medycznej nie miał, jak widać, oporów przed krojeniem ludzi, o ile rzecz jasna byli to niewierni. Monarcha stwierdził jednak, że nawet Saracen nie zasługuje na taki los i w ostateczności kopią przebito… niedźwiedzia, uznawszy, że skoro zwierzę to podobnie jak człowiek potrafi chodzić na dwóch nogach, jego wnętrzności powinny być w miarę podobne do ludzkich.
Kroimy czy przyżegamy?
W wiekach średnich zasadniczo funkcjonowało rozróżnienie na uczonych uniwersyteckich medyków i stojących niżej pod względem prestiżu chirurgów. Podział między nimi ugruntowywały choćby przepisy kościelne z XIII wieku, które w ramach zasady, iż Kościół brzydzi się krwią, zakazywały mnichom przeprowadzania operacji chirurgicznych. Zakaz ten przez długi czas nie obejmował jednak pozostałych duchownych.
Jakie operacje przeprowadzano w tamtych czasach? Odkopywane szczątki ze średniowiecznych cmentarzysk noszą czasami ślady chirurgicznych zabiegów. Na porządku dziennym było nastawianie złamanych kości, wiemy też o amputacjach kończyn dotkniętych gangreną. Zdarzały się jednak jeszcze bardziej ekstremalne operacje. Jak pamiętamy, lekarz opisany przez Usamę dokonał na chorej kobiecie trepanacji czaszki, wskutek czego niewiasta zmarła. Jednak dowody archeologiczne w postaci odkopanych szkieletów świadczą o tym, że ówcześni chirurdzy potrafili operować czaszki pacjentów z o wiele lepszym skutkiem. Niekiedy trepanacja czaszki i usunięcie kości zmiażdżonej, np. wskutek zadanego w bitwie ciosu, był ostatnią deską ratunku. Z traktatów medycznych wynika, że zdawano sobie sprawę z objawów świadczących o dobrym lub złym rokowaniu pacjenta, za niepokojący prognostyk uważano, jeśli pozostawał on nieprzytomny, wtedy zwykle zostawało przygotować się na najgorsze. Jeśli jednak pacjent nie tracił świadomości, zabieg był jak najbardziej wskazany. Oględziny średniowiecznych czaszek noszących ślady chirurgicznej interwencji (jedną z nich zobaczyć można w podziemiach Rynku Głównego w Krakowie) często wykazują, że pooperacyjna rana zdążyła się wygoić, co oznaczało, że poddani trepanacji przeżywali ją i żyli jeszcze długi czas po tak inwazyjnym zabiegu!
Niewiele mniej makabryczną procedurę stosowano w celu wyleczenia hemoroidów. W takim przypadku zmiany chorobowe często… wypalono rozgrzanym żelazem. Ból cierpiany przez poddanego kauteryzacji pacjenta musiał być nieprawdopodobny, a dodatkowo zabieg mógł prowadzić do groźnych komplikacji, nieprawidłowo przeprowadzone przyżeganie skutkowało uszkodzeniami jelita grubego, prowadzącymi do śmierci. O takich przypadkach również donoszą nam prawa Królestwa Jerozolimskiego
Na dobre i na złe w wiekach średnich
Na koniec musimy powiedzieć kilka słów o średniowiecznych szpitalach. Słowem tym określano w tamtych czasach placówki, zazwyczaj zakładane przez zakony, które początkowo z leczeniem miały niewiele wspólnego. Były to raczej noclegownie i jadłodajnie, z których korzystać mogli zarówno okoliczni ubodzy jak i pielgrzymi. Sytuacja ta zaczęła się zmieniać w okresie wypraw krzyżowych, kiedy przybysze z Europy zetknęli się z bizantyńskimi i muzułmańskimi lecznicami, zatrudniającymi profesjonalny personel medyczny i oferującymi fachową pomoc lekarską. Prawdopodobnie właśnie te instytucje natchnęły do działania powołany w roku 1048 w islamskiej jeszcze Jerozolimie zakon joannitów, zwanych też szpitalnikami, których wielki rozkwit przypadł na okres istnienia na Bliskim Wschodzie frankijskich państw. Z czasem joannici stali się zakonem rycerskim, broniącym zbrojnie chrześcijan w Ziemi Świętej, ale równocześnie przez cały czas swego funkcjonowania zgromadzenie prowadziło szpitale zasługujące już na tę nazwę wedle współczesnych norm. Największym z nich był szpital św. Jana w Jerozolimie, który wedle informacji zawartych w źródłach z epoki pomieścić mógł równocześnie do 2 000 pacjentów! Liczbę tę historycy długo uznawali za przesadzoną, dopiero badania archeologiczne przeprowadzone w XIX wieku wydobyły na światło dzienne pozostałości kompleksu, którego rozmiary jasno świadczyły na rzecz prawdziwości przekazu.
Szpitalnicy stali się inspiracją dla późniejszych zakonów rycerskich, tj. templariuszy i krzyżaków, ci pierwsi jednak nigdy nie prowadzili opieki medycznej wykraczającej poza leczenie własnych braci, drudzy zaś, choć początkowo wzorem joannitów prowadzili szpitale służące chorym, z czasem skoncentrowali się bardziej na działalności militarnej.
Z tego, co wiadomo nam o szpitalu św. Jana w Jerozolimie, pracowało w nim ośmiu lekarzy i pewna ilość pielęgniarzy. W przeciwieństwie do ośrodków bizantyńskich i muzułmańskich w lecznicy nie wyodrębniono osobnych oddziałów dla cierpiących na poszczególne przypadłości, ograniczając się do wydzielenia odrębnych części budynku dla mężczyzn i kobiet. Medycy dwukrotnie dokonywali obchodu sal, rano i wieczorem, a pacjentów obowiązywała specjalna prozdrowotna dieta, która wykluczała niektóre pokarmy, w tym sery, solone ryby (zwłaszcza węgorze) i wieprzowinę. Obowiązkowe było uczestnictwo w codziennej mszy świętej, zaś nowo przyjmowani chorzy zobowiązani byli przed rozpoczęciem leczenia wyspowiadać się u szpitalnego kapelana i przyjąć eucharystię. Przez całe średniowiecze zresztą troska o zdrowie ciała szła w parze z opieką duchową, wedle panujących powszechnie zasad do niedysponowanych wzywano najpierw księdza, a dopiero później lekarza.
Wzory wypracowane w Królestwie Jerozolimskim z czasem wraz z wracającymi do domów pielgrzymami przeniknęły do krajów Europy. Przez następne wieki obok szpitali starego typu zakładano placówki skupione stricte na leczeniu chorych, dzięki czemu mieszkańcy średniowiecznych miast, których nie stać było na drogie usługi prywatnego gabinetu, zyskali możliwość uzyskania pomocy w przypadku pogorszenia się stanu zdrowia.
Medycyna wieków średnich to temat fascynujący i stanowczo zbyt obszerny na to, by wyczerpać go w jednym artykule. Przytoczone powyżej przykłady stanowią tylko wierzchołek góry lodowej, skrywającej dziesiątki niezwykłych opowieści. Na szczęście coraz więcej badaczy interesuje się tą dziedziną, a na rynek księgarski trafiają kolejne poświęcone jej pozycje, dlatego, jeśli powyższa historyczna gawęda wzbudziła Waszą ciekawość i macie ochotę na więcej, bez trudu uda Wam się znaleźć opracowania, dzięki którym jeszcze lepiej poznacie świat średniowiecznych medyków i ich pacjentów.