Kiedy mieszkańcy południowych rejonów Republiki Południowej Afryki zobaczyli w niedzielny poranek świetlistą smugę, pierwsze podejrzenia padły na śmieci kosmiczne, być może jakiegoś satelitę, który schodząc z orbity spłonął w gęstszych warstwach ziemskiej atmosfery. Zapewne zresztą będzie to coraz częstsze wyjaśnienie zjawisk obserwowanych na nieboskłonie. Jakby nie patrzeć, jeszcze dwie dekady temu na orbicie znajdowało się nieco ponad tysiąc satelitów, obecnie ta liczba jest dziesięciokrotnie większa, a w ciągu najbliższej dekady może wzrosnąć nawet do miliona. Siłą rzeczy, im więcej satelitów będzie na orbicie, tym więcej z nich będzie codziennie kończyło swoją misję i wracało w atmosferę ziemską, aby nie zamieniać się po zakończeniu misji w niebezpieczne śmieci kosmiczne zagrażające innym satelitom. Tym razem jednak, w niedzielę 25 sierpnia nie mieliśmy do czynienia z żadnym satelitą, ani z żadnym śmieciem kosmicznym.
W godzinach porannych, między 8:30 a 9:00 lokalnego czasu w mediach południowoafrykańskich zaczęły pojawiać się doniesienia oraz nagrania przedstawiające jasny ślad na porannym niebie nad Zatoką św. Franciszka. Część świadków zdarzenia widziało, jak obiekt mknący przez atmosferę uległ rozpadowi w trakcie lotu, a następnie spadł do oceanu.
Czytaj także: Marsjańskie meteoryty wyglądają podejrzanie. Coś tu się nie zgadza
Naukowcy z Uniwersytetu Wits przeanalizowali wszystkie dostępne w sieci informacje o zdarzeniu i doszli do wniosku, że opis zjawiska przedstawiony przez przypadkowych obserwatorów wskazuje na to, że tym razem mieliśmy do czynienia z meteoroidem skalistym o rozmiarach samochodu osobowego, który wszedł w atmosferę ziemską z bardzo dużą prędkością. Wskutek tarcia o coraz gęstsze warstwy atmosfery obiekt rozgrzał się, a następnie uległ rozpadowi na mniejsze fragmenty, których część mogła dotrzeć do powierzchni Ziemi.
Co ciekawe, stosunkowo szybko pojawiły się informacje o odnalezieniu fragmentów meteorytu, choć naukowcy podchodzą do nich sceptycznie, bowiem rzeczone fragmenty miałyby zostać odnalezione ponad 100 kilometrów od Przylądka św. Franciszka, a to wskazywałoby na wyjątkowo rozległy obszar upadku szczątków kosmicznej skały.
Nie ma jednak wątpliwości co do tego, że naukowcy będą chcieli sprawdzić te doniesienia Jakby nie patrzeć ostatni znany meteoryt spadł na terytorium RPA w 1973 roku. Od ponad 50 lat zatem naukowcy nie mieli okazji zbadać świeżego meteorytu, który spadłby na terytorium tego kraju.
Czytaj także: Na Ziemi znaleziono 200 meteorytów z Marsa. Teraz naukowcy zidentyfikowali z którego miejsca na Marsie pochodzą
Inna kwestia jest taka, że większość meteorytów spadających na powierzchnię naszej planety, to pozostałości z początków formowania się Układu Słonecznego. Można zatem powiedzieć, że są to swego rodzaju pamiątki po Układzie Słonecznym, który od czasu ich powstania znacząco się zmienił. Dzięki temu stanowią one prawdziwe skamieliny pozwalające nam zajrzeć w przeszłość.
Naukowcy już teraz apelują do wszystkich, którzy byli świadkami upadku meteorytu, widzieli meteor na niebie, czy też chociażby słyszeli związany z nim huk dźwiękowy. Wszystkie tego typu informacje w połączeniu z lokalizacją obserwacji pozwolą naukowcom odtworzyć i uszczegółowić trajektorię lotu, a tym samym lepiej ustalić miejsce, w którym mogły spaść na Ziemię potencjalne szczątki meteorytu.