Z zdarzają się takie chwile w życiu człowieka, kiedy nie wie, co zrobić z zarobionymi pieniędzmi. Ma poczucie, że na wiele go stać, ale nie ma pojęcia, co warto kupić. Cenny obraz? Owszem, ale wtedy trzeba dokupić dom z przynajmniej jedną ścianą, żeby było na czym tego Rembrandta powiesić. Luksusowy zegarek? Pewnie zaraz ukradną z szafki na siłowni… Może samochód. Tak, ale jaki? Prestiżowy, sportowy, komfortowy? No, bo albo kupujemy ferrari, albo bentleya, a to jednak zupełnie odmienne filozofia tworzenia aut. A może nie stać nas na tak kosztowne cacka i szukamy czegoś z wysokiej, ale nie najwyższej półki? Wydaje nam się, że na początek wystarczy coś z segmentu premium – dla większości z nas to i tak szczyt marzeń, a jednak nieco bardziej dostępny niż segment luksusowy.
Przyjrzyjmy się jednej z ofert Audi. Firma wielokrotnie udowadniała, że produkowanie samochodów i sportowych, i luksusowych nie nastręcza jej specjalnych kłopotów – wynik ubiegłorocznego wyścigu wytrzymałościowego Le Mans 24, który kierowcy Audi wygrali (któryś już raz z rzędu!), świadczy o tym dobitnie. Zresztą marka Audi od lat kojarzy się z szybką i dynamiczną jazdą. Wystarczy wspomnieć o modelu R8…
Z kolei Audi A8 to dowód na to, że bawarski producent nie uznaje kompromisów w sferze luksusu – w tej limuzynie naprawdę trudno znaleźć słabe punkty. Jest też oferta, która doskonale łączy obie cechy – sportową moc z wygodą. Mowa o nowej wersji A7 Sportback – niedawno pojawiła się na rynku i wiele wskazuje na to, że znajdzie całkiem spore grono sympatyków. Czy przewidywania te są słuszne? Zobaczymy. Sprawdzamy tę limuzynę na tak zwanej gierkówce – od Warszawy do granicy i z powrotem. To wystarczy, żeby poczuć nowe Audi.
Wsiadamy do środka – zgodnie z przewidywaniami miejsca jest naprawdę dużo, a skórzane fotele zapewniają wysoki komfort jazdy. Jednocześnie wnętrze nie jest urządzone z krzykliwym luksusem (do czego mają skłonność niektórzy konkurenci) – kokpit jest naprawdę funkcjonalny, ale wykonany niezwykle ascetycznie. Pozornie, jakby przeniesiono go z samochodu niższej klasy. Pozory oczywiście mylą – materiały są najwyższej jakości, a elegancja bezdyskusyjna. Trochę zdziwiło nas, że producent, w bądź co bądź reprezentacyjnym samochodzie, zainstalował „tylko” system audio produkcji Bose, a nie jakiś z wyższej półki. Trzeba jednak przyznać, że system „dawał radę” i nie mieliśmy się do czego przyczepić. Uruchamiamy silnik – wiem, że wielu amatorów usportowionych samochodów uwielbia wyścigowy pomruk silnika, często przechodzący w ryk.
My jednak należymy do mniejszości i cenimy dyskrecję. Silnik A7 Sportback Quatto competition ma przyjemne brzmienie, które zapowiada emocje podczas jazdy, ale nie „krzyczy” jak ranny łoś. Natomiast kiedy rusza spod świateł, wprawia pozostałych uczestników ruchu w stan lekkiej konsternacji – gwałtownie znika im z pola widzenia. Nie ma się co dziwić: 3-litrowy silnik o mocz prawie 280 KM robi swoje. Jeszcze bardziej spektakularny efekt można osiągnąć, przełączając automat na tryb sportowy, ale wtedy wskaźnik spalania paliwa zaczyna płatać nieprzyjemne file. Bądźmy jednak szczerzy – ci, którzy decydują się na zakup takiego auta, z reguły nie kończyli szkolenia w zakresie eco-drive’u. W normalnym trybie, ekonomicznym, jadąc dwupasmówką w miarę przepisowo, nie zeszliśmy poniżej 9,5 litra na sto kilometrów. A mowa o silniku Diesla!
Szkoda, że na gierkówce jest tak mało zakrętów, więc na trasie ze Śląska do stolicy trudno przetestować zawieszenie, a jest ono naprawdę sportowe (auto doskonale trzyma się drogi i wchodzi w zakręty bez kołysania), choć sam samochód to raczej limuzyna dla prezesa.
Reasumując: Audi A7 Sportback to niezła propozycja dla wielbicieli komfortu i dużych prędkości, choć przyjemność posiadania go nie jest tania. Wersja, którą testowaliśmy, kosztuje pół miliona złotych. Jednak ceny tego modelu zaczynają się od 274 tysięcy, więc… maserati i tak jest droższe