Można pracować jak bohater powieści Johna Grishama „Kancelaria”, który przez sześć dni w tygodniu zaczynał pracę o siódmej rano, kończył o dziesiątej wieczorem, ale nierzadko wychodził z biura nawet o północy. Mimo trzydziestu jeden lat przyzwyczaił się do chronicznego zmęczenia. Jego żona marzyła o dziecku, ale na marzeniach musiało się kończyć, bo ochotę na seks miał raz w miesiącu.
Krytycznego dnia rano na widok budynku, w którym pracował, oblał go zimny pot. Czuł, że ma buty z ołowiu, oddychał z trudem, miał mdłości. Zmusił się, by wsiąść do windy, ale im bliżej był piętra, na którym miał wysiąść, tym wyraźniej rosło w nim przekonanie, że nigdy już do biura nie wróci.
Psycholodzy pracy twierdzą, że pracownik, którego życie zawodowe i osobiste pozostaje w harmonii, codziennie rano chętnie idzie do pracy, ale równie szczęśliwy jest wieczorem, przekraczając próg swojego domu. Potrafi wytyczyć jasne granice między tymi dwoma obszarami życia. To sytuacja idealna i niestety często czysto teoretyczna.
Ślepy zaułek
PRACA BARDZO ŁATWO ZAWŁASZCZA SFERĘ PRYWATNĄ
Nowa kultura pracy wymaga nieustannego wzrostu wydajności. Jedną z najbardziej poszukiwanych cech u pracowników jest umiejętność działania na najwyższych obrotach mimo stresu. Praktycy biznesu poszukują recept na zwiększanie efektywności i motywacji do pracy nawet w świecie sportu. Tyle że kariera sportowca trwa średnio siedem lat, a menedżera – nawet ponad czterdzieści lat. Nowe technologie nie pomagają w stawianiu granicy między pracą a życiem osobistym. Ponad 40 proc. menedżerów przyznaje się, że także na urlopie odpowiadają na biznesowe maile. Praca bardzo łatwo zawłaszcza sferę prywatną. Przecież zawsze zostaje wieczór, noc, weekend na dokończenie zadania.
W dobie zagrożenia kryzysem gospodarczym dodatkowo coraz trudniej o równowagę między zarabianiem pieniędzy a czasem potrzebnym na dbałość o zdrowie, rodzinę, przyjemności, wypoczynek czy rozwój duchowy. Pracodawcy, usprawiedliwiając się kryzysem, wymagają coraz więcej pracy. Tymczasem wskaźniki statystyczne pokazują, że to ślepy zaułek. Tylko człowiek spełniony, szczęśliwy w życiu prywatnym jest maksymalnie wydajny i zaangażowany w sferze zawodowej. Z badania GFK International Employee Engagement Survey w 2011 r. wynika, że tylko 12 proc. polskich pracowników jest bardzo zaangażowanych w pracę.
Awers i rewers
TERMIN WORK-LIFE BALANCE UKUTO W LATACH 70. XX WIEKU, GDY KOBIETY ZACZĘŁY INTENSYWNIEJ PRACOWAĆ
Za pracę ponad siły płacimy wysoką cenę. Poczucie braku sensu czy wypalenie zawodowe to tylko lżejsze skutki uboczne. „Ludziom, którzy pozwalają się wkręcić w tryb bardzo silnej przewagi pracy nad sprawami rodzinnymi i osobistymi, po jakimś czasie psują się relacje z bliskimi, rozpadają związki. Nadmierne poświęcenie się życiu zawodowemu jest bardzo kosztowne” – przestrzega prof. Olaf Żylicz ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie. Czasami trzeba sytuacji ekstremalnej, by przyszło otrzeźwienie. „Jeden z menedżerów pracował ponad siły przez wiele miesięcy. Zorientował się, że dzieje się z nim coś złego, gdy nie był w stanie pokonać swojego pięcioletniego syna w dziecinnej grze. W pracy nie potrafił rozwiązać nawet prostego problemu” – mówi Anna Sobik, konsultant z firmy PEP Worldwide. Wielomiesięczny silny stres zablokował zdolność do kreatywnego myślenia. Sposób, w jaki nasz organizm reaguje na zaburzoną relację między „awersem i rewersem” życia, w dużym stopniu zależy od płci.
Nie przypadkiem termin work-life balance ukuto w latach 70. XX wieku, gdy kobiety zaczęły intensywniej pracować. W XXI wieku nadal brakuje parytetów w kategorii czasu poświęcanego na pranie, sprzątanie, gotowanie, opiekę nad dziećmi. Kobietom domowa krzątanina zajmuje codziennie ponad dwie godziny więcej niż mężczyznom. Z badań prowadzonych w Szwecji przez prof. Caritę Håkansson ze School of Health Sciences w Jönköping wynika, że kobiety najczęściej zaczynają mieć problemy ze zdrowiem, gdy nie są w stanie pogodzić obowiązków w pracy i w domu. Mężczyźni w większości przypadków chorują, gdy zawodzą w sferze zawodowej. Może im poważnie szwankować zdrowie psychiczne (depresja) i fizyczne (choroby kardiologiczne, cukrzyca).
Według statystyk Polacy w skali roku poświęcają na zarabianie pieniędzy 1939 godzin, prawie o 200 godzin więcej, niż wynosi średnia OECD. Większość z nas przyznaje, że lubi swoją pracę. Ponad 50 godzin tygodniowo pracuje 7 proc. Polaków, podczas gdy średnia dla większości państw europejskich wynosi ponad dwukrotnie mniej (3 proc.). Jednoznaczna odpowiedź na pytanie, czym jest idealna work-life balance, oczywiście nie istnieje.
„Z pewnością jej całkowitym zaprzeczeniem będzie sytuacja, w której stres przynoszony do domu spowoduje, że członkowie rodziny nie komunikują się, nie mają dla siebie czasu” – mówi Olaf Żylicz. To, co najważniejsze w życiowym bilansie, a także to, w jaki sposób próbuje się go zachować, jest pochodną osobowości, sytuacji w rodzinie, stanu zdrowia. To kwestia wysoce subiektywna. Złoty środek na życie może być postrzegany jako praca przez 50 godzin tygodniowo i co piątek wyjście z kolegami na piwo. Inna osoba będzie sfrustrowana, pracując na pół etatu i nie mogąc pozwolić sobie na półroczną podróż po Afryce.
Tylko raz
NIEWAŻNE, JAK ZACZNIEMY ZJADAĆ SŁONIA, OD TRĄBY CZY OD OGONA, BYLE PO KAWAŁKU
Sami odpowiadamy za jakość własnego życia i nikt inny nam go nie zaprojektuje. Czasami jednak mimo najlepszych chęci codzienna równowaga wydaje się poza naszym zasięgiem. Zamiast się poddawać, warto zacząć od zmian, które przywrócą równowagę między życiem pracownika i życiem męża, żony, rodzica. Liczą się nawet te bardzo niewielkie. Naszą słabą stroną jest efektywność. Ledwie co trzeci uczestnik sondażu prowadzonego przez portal Rynekpracy.pl uważał, że pracuje wydajnie przez osiem i więcej godzin. Co piąty przyznawał, że podczas całego dnia intensywnie wykonywane obowiązki zajmują mu cztery godziny. „Z badań wynika, że tylko na czytaniu i odpowiadaniu na maile, rozmowach telefonicznych, organizowaniu dokumentacji można zaoszczędzić nawet do godziny dziennie” – mówi Anna Sobik.
Trzeba wyrobić dobre nawyki, poprawić koncentrację, ograniczyć zakłócenia. Przyjąć zasadę, by nie odkładać żadnej sprawy: albo załatwiać ją od razu, albo od razu podejmować negatywną decyzję. Warto robić wszystko tylko jeden raz. „Wielokrotne wracanie do tej samej czynności, poza tym, że pochłania cenny czas, męczy i dekoncentruje. Można zadbać, by zadania wymagające największego skupienia przypadały na poranne godziny lub na przerwę obiadową, gdy inni wychodzą z biura. W pierwszej kolejności lepiej robić to, co niemiłe i trudne, załatwiać sprawy, które najchętniej odkładamy na później. Jeżeli zadanie wydaje się duże, trzeba je podzielić na etapy – zgodnie z zasadą: nieważne, jak zaczniemy zjadać słonia, od trąby czy od ogona, byle po kawałku” – radzi Anna Sobik.
Ładowanie akumulatorów
BEZ PLANOWANIA CHOĆBY NIEWIELKICH PRZYJEMNOŚCI STAĆ NAS JEDYNIE NA POWRÓT DO DOMU I OGLĄDANIE TELEWIZJI
Kluczem do sukcesu jest planowanie. Trzeba umieszczać w grafiku nawet rutynowe czynności, a nie tylko ważne spotkania. Oczywiście niecodziennie, ale 50–70 proc. czasu w pracy udaje się skutecznie zaplanować. Równie starannego podejścia wymagają sprawy prywatne. Work-life balance może być postrzegany jako wyważenie ilości czasu poświęcanego na pracę i relaks. Jeśli dzień w pracy będzie dobrze zorganizowany, uda się w pełnej koncentracji wykonać wiele zadań, to poczucie satysfakcji, spełnienia, pozwoli wieczorem całkowicie odciąć się od spraw zawodowych i poświęcić prywatnym. Podobna zasada działa w drugą stronę. Mądrze zaplanowane aktywności poza pracą, szczególnie te, które najbardziej cieszą i dają odpoczynek, ładują akumulator energii potrzebnej do dobrego funkcjonowania w pracy.
Taka próba zrównoważenia pracy i życia prywatnego jest w zasięgu każdego. „Pracuję po dziesięć godzin dziennie, ale życie prywatne również staram się planować. Trzeba dbać o małżeństwo, dzieci, przyjaciół, a także troszczyć się o siebie. W przetrwaniu codziennego trudu pomaga perspektywa ciekawego wyjazdu, nawet odległa, wykupiony zawczasu bilet na nową sztukę, czas wygospodarowany na rozmowę z przyjaciółmi. Nie stawiam sobie nierealistycznych celów, bo takie tylko frustrują. Ale też wiem, że bez planowania choćby niewielkich przyjemności na co dzień stać nas jedynie na powrót do domu i oglądanie telewizji.
Sprawy rodzinne również wymagają dużego wysiłku. Aby żyć w równowadze, trzeba zregenerować wyczerpane zasoby łagodności, cierpliwości, tolerancji, zająć się sobą choćby na krótko. Jak w czasie awarii samolotu – najpierw sobie zakładamy maskę tlenową – a potem dzieciom” – mówi Beata Stola, dyrektor personalny w firmie UPC. Kolejna sprawa to priorytety w życiu.
„Unikam robienia wielu rzeczy równocześnie. Buduję w sobie wolność, by nie zaczynać dnia w popłochu. Staram się nie zapominać o tym, że nawet jeśli nie zdążę zrobić wszystkiego, to świat nadal będzie istniał. Takie spowolnienie wewnętrzne daje mi większą racjonalność, efektywność, robię mniej błędów, z łatwością szukam nowych rozwiązań” – mówi prof. Olaf Żylicz.
Dwie szale
„USKRZYDLA” NAS PRACA, A NIE SIEDZENIE Z KIELISZKIEM WINA NA TARASIE
Nigel Marsh, australijski coach i biznesmen, autor poczytnych książek psychologicznych, rzucił pracę po zrobieniu życiowego bilansu. Miał dość spędzania niezliczonych godzin w pracy, której nie cierpiał, tylko po to, by zarobić pieniądze na kupno rzeczy, bez których nie mógł zrobić wrażenia na ludziach, których nie znosił. Tyle że taki sposób przywracania równowagi w życiu tracił na atrakcyjności w miarę, jak topniało konto bankowe, czyli bardzo szybko. Bezpieczniej chyba mądrze ograniczać koszty. „Patrząc na wydatki, zastanawiam się, czy naprawdę chcę tych wszystkich rzeczy. Można żyć w dużo mniejszym napięciu, dużo mniej pracować, gdy się nad tym panuje” – mówi prof. Olaf Żylicz.
Sam termin równowaga wymusza myślenie w kategoriach szczęścia i nieszczęścia, dobra i zła, dostatku lub braku. Zupełnie inaczej ten problem widzi dr Edy Greenblatt, która spędziła wiele lat, badając efekt wypalenia i przepracowania. Praca jawi się najczęściej jako wyniszczająca, pozbawiająca radości siła, a cała sfera życia poza nią ma regenerować nadwerężone siły. By osiągnąć równowagę, myśląc tymi kategoriami, albo powinno się rzucić pracę, albo pracować jak najmniej. Tyle że dla większości ludzi takie wyjście nie ma sensu.
Nie przypadkiem mówi się o work-life balance, a nie life-work balance. Bo w końcu „uskrzydla” nas kariera i sukcesy w pracy, a nie siedzenie z kieliszkiem wina na tarasie. Dr Greenblatt sugeruje, by pracę i niepracę postawić na jednej szali, a to, co nas regeneruje i co niszczy, na drugiej. Kluczem do sukcesu będzie zidentyfikowanie rzeczy, które są destrukcyjne i w pracy, i w domu.