Dziadek, ojciec i wnuk jedynego wspólnego wywiadu udzielili w 1960 roku. 76-letni wtedy August Piccard wspominał odbytą w 1931 roku wyprawę balonem w stratosferę, pierwszą w historii ludzkości.
Jacques właśnie wrócił ze Stanów Zjednoczonych i dzielił się wrażeniami z zejścia w otchłań Rowu Mariańskiego na głębokość blisko 11 tysięcy metrów na pokładzie skonstruowanego razem z ojcem batyskafu Trieste. Do tej pory nikomu nie udało się powtórzyć tego wyczynu.
Siedzący na kolanach ojca dwuletni Bertrand, zanim przyszła po niego mama, zdążył rezolutnie powiedzieć: arevouar. W 1999 roku to on będzie pierwszym człowiekiem, który urzeczywistni marzenia Juliusza Verne, okrążając ziemię balonem. Na pytanie, czy podczas lotu czuł się bliżej Boga, odpowie: „Jesteśmy wdzięczni tej niewidzialnej ręce, która prowadziła nas między burzami. Było tak, jakby coś nas prowadziło, i możemy być za to tylko wdzięczni”.
AUGUST 16 KILOMETRÓW NAD ZIEMIĄ
Dla współczesnych był archetypem naukowca. Tak właśnie musiał wyglądać prawdziwy uczony. Od uczesania począwszy, na okularach skończywszy.
August Piccard (1884–1962), szwajcarski fizyk, całe życie poświęcił badaniom stratosfery oraz głębin morskich. Jako konstruktor pierwszego balonu stratosferycznego i pierwszego statku głębinowego oswoił dwa żywioły: powietrze i wodę. Będąc synem profesora chemii, od dziecka przejawiał zainteresowanie naukami ścisłymi i mechaniką. Razem z bratem bliźniakiem po raz pierwszy wzbili się w powietrze balonem w 1913 roku. Kiedy po zakończeniu I wojny światowej August objął w Brukseli katedrę fizyki i zajął się projektowaniem balonów stratosferycznych, nie miał jednak zamiaru bić rekordów. Przyświecał mu cel czysto naukowy – od dawna zajmował się studiowaniem atmosfery, a dzięki balonowi mógł unieść się w hermetycznej kabinie wraz z niezbędnym oprzyrządowaniem na nieosiągalne dotychczas wysokości.
August miał 47 lat, gdy 26 marca 1931 roku udało mu się razem ze swoim asystentem Paulem Kipferem wzbić w stratosferę. Była dokładnie za dwie minuty czwarta rano, gdy osiągnęli wysokość 15.781 metrów. Unoszona przez balon, licząca 2 metry i 10 centymetrów kwadratowych gondola, wewnątrz której znajdowali się naukowcy, to pierwszy wehikuł, który zdołał poszybować tak wysoko. Wędrówka w przestworza trwała 18 godzin i zakończyła się lądowaniem na lodowcu w Tyrolu.
Kiedy dwa lata później August Piccard pojechał odwiedzić swego brata bliźniaka (Jean w 1926 roku opuścił Europę i przeniósł się do USA, przyjął nawet amerykańskie obywatelstwo), ten czekał na niego na nowojorskim Manhattanie razem ze swoją żoną Jeannette i trzema synami. Po przywitaniu uczony wyciągnął z kieszeni marynarki sfatygowany beret i wręczył go najstarszemu z bratanków.
– Ależ stryju, nigdy w życiu nie nosiłem beretu – zaprotestował obdarowany.
– Oczywiście, mój drogi, ale to nie jest zwykły beret, ten beret był w stratosferze! – odpowiedział profesor.
JEAN JESZCZE WYŻEJ Z ŻONĄ I ŻÓŁWIEM
Rok później to właśnie bliźniaczy brat odebrał Augustowi prymat wysokości. Jean prowadził w Stanach Zjednoczonych badania zbliżone do tych, jakimi zajmował się jego brat. Asystowała mu jego żona Jeannette, specjalistka w dziedzinie chemii organicznej. Małżonkowie odbyli już kilka lotów balonem, ale wyprawa, do której przygotowywali się w 1934 roku, miała być momentem zwrotnym w ich badaniach nad promieniami kosmicznymi.
Lata trzydzieste to w tej dziedzinie nauki prawdziwie heroiczna epoka, naukowcy prowadzili obserwacje w pionierskich warunkach, często ryzykując życiem. Para uczonych – szukając funduszy – zwróciła się do National Geographic Society, ale popierające śmiałe ekspedycje i zamierzenia towarzystwo odmówiło pomocy – Jeannette była kobietą i matką trójki dzieci, a wyprawa zapowiadała się nadzwyczaj niebezpiecznie. Ostatecznie udało się znaleźć pieniądze i 23 października 1934 roku rodzice, pożegnawszy się ze swoimi trzema synami, wsiedli do powietrznego statku. W wyprawie towarzyszył im czworonogi członek rodziny, ulubiony żółw chłopców. Dwoje uczonych, nie licząc żółwia, osiągnęło wysokość 17.672 metry. Jeannette była pierwszą kobietą, któorej udało się zdobyć stratosferę. Żółw był nie tylko pierwszym, ale jak do tej pory jedynym przedstawicielem swego gatunku, który kiedykolwiek „pofrunął” tak wysoko. Podczas lotu małżonkowie zgromadzili dane, które stały się krokiem milowym w badaniach nad promieniami kosmicznymi i posłużyły w pracach nad konstrukcją konwertora płynnego tlenu.
JACQUES REKORD ZANURZENIA
Tymczasem August, osiągnąwszy wrota nieba, w następnych latach razem ze swoim synem Jacques’em poświęcił się projektowaniu statku podwodnego. Batyskaf (bo tak go nazwał) powinien być zdolny zanurzyć się w morską otchłań na głębokość do tej pory nieosiągalną przez człowieka. Niestety, prace zostały przerwane przez wybuch II wojny światowej i tym sposobem pierwszy samodzielny statek głębinowy był gotów dopiero w 1953 roku. Wcześniej istniejące jednostki, tzw. batysfery, były opuszczane i wyciągane na linach. Na cześć włoskiego sponsora Piccard nazwał batyskaf – Trieste.
Na miejsce pierwszego zanurzenia naukowcy wybrali Morze Śródziemne pomiędzy Neapolem i wyspą Ponza. 30 września 1953 roku August razem ze swoim synem Jacques’em w kulistej kabinie (batysferze) wykonanej ze stopu stali, chromu, molibdenu i niklu, mającej 12-centymetrowej grubości ściany i 2 metry 18 centymetrów średnicy, zanurzyli się na niewiarygodną głębokość 3.150 metrów.
Pierwszą czynnością wykonaną przez Augusta zaraz po wynurzeniu było napisanie telegramu do żony: „Próba udana. Uściski”. Naukowiec miał wówczas 69 lat.
Batyskaf – przy konstrukcji którego szwajcarski fizyk wykorzystał te same zasady, co przy budowie balonu, dzięki któremu wzniósł się jako pierwszy człowiek w stratosferę – został zakupiony przez Amerykanów. To na jego pokładzie w 1960 roku syn Augusta Jacques wraz z kapitanem Donaldem Walshem zeszli w przepaść Rowu Mariańskiego, na głębokość 10.912 metrów. Podróż w otchłań Głębi Challenger trwała 4 godziny i 15 minut. Dopiero kiedy muł i piasek uniesiony podczas lądowania batyskafu osiadł na dnie, a trwało to ponad kwadrans, profesor Piccard mógł przez małe okienko – jego średnica liczyła zaledwie 7 centymetrów – dostrzec niewielką rybę, która przyglądała mu się z nie mniejszym zdumieniem niż on jej.
Pomimo upływu blisko półwiecza od tego wydarzenia nikomu nie udało się pobić rekordu Jacques’a. Nie ma obecnie na świecie statku głębinowego zdolnego do podobnego wyczynu. Jacques Piccard zbudował jeszcze kilka innych łodzi podwodnych. Skonstruowany przez niego mezoskaf, jednostka służąca do eksploracji wód do głębokości około 600 metrów, był główną atrakcją szwajcarskiej ekspozycji na wystawie w Lozannie „Expo 1964”. To na pokładzie mezoskafu tysiące osób mogło obejrzeć dno jeziora Leman.
Zegarki w głębinach i w stratosferze
W 1945 roku firma Rolex wprowadziła pierwszy wodoszczelny zegarek na rękę z kalendarzem. W celach promocyjnych ofiarowała zegarki ludziom, którzy podejmowali niezwykłe wyzwania. Taki zegarek (na zdjęciu) nosił w 1960 roku Jacques Piccard w czasie schodzenia do Rowu Mariańskiego. Chronometr działał znakomicie, nawet gdy ciśnienie wynosiło tonę na centymetr kwadratowy. 39 lat później sponsorem lotu balonem dookoła świata była m.in. szwajcarska firma Breitling produkująca zegarki, a także czasomierze dla pilotów i do paneli sterujących w samolotach. Na powłoce balonu z kevlaru widniał autograf Bertranda Piccarda i wielki napis „Breitling”, powtórzony też na gondoli. Być może za cztery lata ruszy w trasę samolot napędzany energią słoneczną Solar Impulse. Jednym ze sponsorów tego przedsięwzięcia jest Omega – szwajcarska firma produkująca zegarki. Wcześniej jej urządzenia brały udział w wyprawach na Księżyc.
Jedną z nich była neapolitanka Elena Cioffi. Tę niezwykłą niespodziankę przygotował jej świeżo poślubiony małżonek podczas pierwszej wspólnej podróży. Młodzi poznali się, obserwując eksperymenty batyskafu Trieste w Zatoce Neapolitańskiej. W 1989 roku Jacques kierował rozległymi badaniami dna jeziora Lugano, mającymi na celu jego rewitalizację. Profesor Jacques Piccard nadal prowadzi swoje badania oceanograficzne. Chciałby, żeby ludzie zrozumieli, że woda jest dobrem, bez którego nie mają szans na przeżycie.
BERTRAND W 19 DNI DOOKOŁA ŚWIATA
Kto wie, czy bracia Joseph i Etienne Montgolfier, wypuszczając w 1783 roku w powietrze pierwszy skonstruowany przez siebie balon, zdawali sobie sprawę, że ten powietrzny wehikuł tak rozpali umysły i serca. Nawet król Francji Ludwik XVI, asystując pierwszemu lotowi z ludzką załogą na pokładzie, nie baczył na dotkliwy smród dymu. Ponieważ bracia wierzyli jeszcze wtedy, że to dym sprawia, iż balon szybuje w górę, do ogniska trafiły stosy starych butów, wełnianych ubrań i suchej trawy. Dwaj śmiałkowie wzbili się jakieś 500 stóp ponad dachy budynków. Kiedy wylądowali około 5 mil dalej, w winnicy, rozeźlony gospodarz na szczęście dał się łatwo udobruchać lampką szampana, bo i on czuł, że uczestniczy w historii.
Marzenia o podróżach balonem kilkadziesiąt lat później podsycił utalentowany członek Towarzystwa Zwolenników Latających Aparatów Cięższych od Powietrza Juliusz Verne, wydając swoją pierwszą książkę – „Pięć tygodni w balonie”. Aż trudno uwierzyć, że w rzeczywistości człowiek po raz pierwszy przeleciał balonem nad Atlantykiem dopiero w 1978 roku, czyli w dobie samolotów ponaddźwiękowych. W sposób naturalny kolejnym wyzwaniem stał się lot dookoła świata.
Pod koniec XX wieku nastąpiło prawdziwe szaleństwo balonowe, wielu śmiałków próbowało dokonać tego czynu. Milioner amerykański Steve Fosset stawał w szranki pięciokrotnie, za każdym razem bez skutku. Trzecia próba Brytyjczyka Richarda Bransona zakończyła się lądowaniem w Zatoce Hawajskiej między rekinami.
Kiedy Bertrand Piccard po raz pierwszy stanął przy stole kreślarskim, mierząc się z myślą o podróży wokół globu, światowy rekord w locie balonem wynosił sześć dni. Aby okrążyć świat, trzeba będzie spędzić w powietrzu minimum trzy tygodnie. Kto bardziej niż on mógł być predestynowany do tego wyczynu? Doświadczony w różnych formach swobodnego lotu – lotnia, spadochron, ultralekkie samoloty, od dziecka niczym mlekiem karmiony opowieściami o odwadze i fantazji dziadka, ojca, stryja…
A jednak udało się dopiero za trzecim razem. (Druga próba zakończyła się jedynie pobiciem rekordu Fosseta w długościu lotu – balon Piccarda, Breitling Orbiter 2, przebywał w powietrzu 146 godzin i 44 minuty).
1 marca 1999 r. w Chateau-d’Oex, w szwajcarskich Alpach, zgromadziła się spora grupka ludzi, którzy chcieli pożegnać wyruszających w niezwykłą drogę śmiałków. Ostatni męski uścisk dłoni, obchodzący tego dnia 41. urodziny, Bertrand wymienił ze swoim ojcem Jacques’em. Kiedy Bertrand z towarzyszącym mu Brianem Jonesem zajęli miejsce w kabinie, Jacques nie ukrywał, że jest bardziej zdenerwowany, niż gdyby sam ruszał w podróż. Dokładnie tak samo myślał 39 lat wcześniej przykuty chorobą do łóżka, w swoim domu w Genewie, August, podczas gdy w dalekiej Kalifornii batyskaf Trieste z jego synem Jacques’em na pokładzie zanurzał się wolno w czeluść Rowu Mariańskiego.
Breitling Orbiter 3 powoli szybował w górę. Bertrand nie mógł oprzeć się wrażeniu, że oddaje się w moc natury. Podczas przygotowań razem z zespołem zrobili wszystko, aby balon mógł technicznie sprostać czekającemu go wyzwaniu. W trakcie wizyty chińskiego wicepremiera w Bernie rząd szwajcarski oficjalnie poprosił go o zezwolenie na przelot nad Chinami. Zgoda, aczkolwiek ograniczona do ściśle oznaczonej trasy, znacznie zwiększała szanse na powodzenie wyprawy, wydatnie skracając długość drogi do przebycia. Lecąc nad Chinami, piloci mogli też wykorzystać biegnący tamtędy słynny jet streem, wysokościowy prąd powietrzny. W podróży Bertrand, jako psychiatra i psychoterapeuta specjalizujący się w hipnozie, skupił się na obserwacji siebie i swojego druha. Nie byłby synem swojej matki Marii Claude, córki pastora, interesującej się filozofią, żeby nie podejść do eksperymentu, w którym uczestniczył, filozoficznie. – Nasze chęci nie mają żadnego znaczenia, o naszym powodzeniu albo porażce zdecyduje wiatr – powiedział do przyjaciela. Mieli przed sobą jeszcze 10 tysięcy kilometrów, kiedy po raz pierwszy stracili nadzieję, że lot się uda. Zaczęli tracić wysokość nad Hawajami, dokładnie w miejscu, gdzie kilka miesięcy wcześniej zakończył podróż Virgin Global Challenger Bransona, zmuszony do lądowania między rekinami.
Na szczęście, dzięki zapasom propanu, udało im się ponownie wzbić na wysokość dziesięciu i pół tysiąca metrów. Poczuli wiatr w plecy. – Pacyfik to olbrzymie lustro, przed którym nie można udawać – powiedział Bertrand. 19 dni, 21 godzin i 55 minut upłynęło, zanim wylądowali na pustyni. 500 kilometrów od Kairu. Udało się!
Breitling Orbiter 3, wysoki niczym dwudziestopiętrowy budynek balon, wypełniony gorącym powietrzem, po raz pierwszy okrążył kulę ziemską. Pokonał 46.759 kilometrów. Jest to rekordowy lot w historii ziemskiej awiacji pod względem długości przebytej trasy i czasu trwania.
Dziennikarzom, którzy pytali o obawy podczas podróży, Bertrand odpowiedział, że musieli pogodzić się ze swoimi lękami i strachem, bo walka z nimi byłaby daremna, tak jak daremna byłaby próba oswojenia wiatru.
JEST JESZCZE TYLE DO ZDOBYCIA
Najnowsze wyzwanie Bertranda i całego klanu Piccardów to ekologiczny samolot napędzany energią słoneczną. Nazywa się Solar Impulse. Zaawansowanie prac pozwala mieć nadzieję, że w tym roku pokona Atlantyk. Bertrand planuje podróż dookoła świata. Może uda się to w 2011 roku. Tym razem to również nie tylko przygoda, ale i chęć pokazania, jak ogromne możliwości daje energia słoneczna. Energia, która może uratować ludzkość przed niemającym precedensu w historii świata kryzysem.
Małgorzata Brączyk
Dziennikarka i tłumaczka z języka włoskiego. Mieszka we Włoszech i w Polsce. Przeprowadziła wiele wywiadów z niezwykłymi ludźmi, m.in. z Jacques’em Piccardem.