Rodzice, róbcie swoje!
Dzisiaj rano w drodze do przedszkola moje sześcioletnie bliźniaczki zadały mi proste pytanie: „Mamo, po co są rodzice?”. „Żeby kochać swoje dzieci” – odpowiedziałam, siląc się na iście Erlbruchowską filozofię (polecam „Wielkie pytanie” – książkę Wolfa Erlbrucha). „Ale powiedz tak naprawdę!” – drążyły Maia i Lena, które wyczują każdy fałsz. „Rodzice są po to, żeby kochać swoje dzieci, opiekować się nimi i wychować je na szczęśliwych dorosłych” – starałam się wymieniać to, co uznałam za najważniejsze.
Sądząc po sceptycznym wyrazie twarzy moich dzieci, nie przekonałam ich. Podobne pytania dręczą wielu dorosłych, którzy odpowiedzi na nie szukają coraz częściej u coachów, psychologów i na warsztatach dla rodziców.
Najważniejszy projekt
– Rodzice chcą przeciąć łańcuch powtarzających się kiepskich wzorców
Kiedy rodzi się mały człowiek, oprócz wszechogarniającej radości i dumy na jego widok, rodzice zaczynają czuć, że od tej pory ich życie będzie się toczyło pod dyktando niesłychanie trudnych pytań. „Co to znaczy prawidłowy rozwój dziecka, co to jest norma, czy wpadać w panikę, jeżeli roczniak jeszcze nie chodzi, a siedmiomiesięczny maluch nie przyjmuje stałych pokarmów” – wymienia Agnieszka Stein, psycholog dziecięcy. Rodzicom spędza sen z powiek także inne pytanie: jacy powinni być rodzice? Albo jeszcze trudniejsze: czy jestem wystarczająco dobrą matką, wystarczająco dobrym ojcem? Czy daję dziecku wszystko to, co powinno mieć, aby prawidłowo się rozwijać?
„Typowy rodzic XXI wieku, zanim urodziło mu się dziecko, nie miał żadnego kontaktu z innymi dziećmi: nie wie, ani jak się dzieci zachowują, że nie od razu są grzeczne i posłuszne, ani czego potrzebują. Nie ma podstawowych wiadomości o ich rozwoju” – mówi Agnieszka Stein. „Do tego dochodzą ich własne niedoskonałości: w większości są niepewni siebie. Rodzice mają tysiące wątpliwości. Nawet jeżeli robią coś dobrze, nie są przekonani, czy faktycznie tak jest, szukają kogoś, kto to potwierdzi. Mam wrażenie, że są emocjonalnie zagubieni. Odeszli od samych siebie i nie potrafią nazwać ani przeżywać trudnych uczuć. To wszystko ma wpływ także na wychowanie dzieci”.
Zdaniem Doroty Biały, coacha rodzicielskiego, psychoterapeutki, autorki warsztatów dla rodziców i nauczycieli, rodzice potrzebują spojrzenia na proces wychowania z dystansu, z innej perspektywy niż ta, którą mają w codziennym życiu. „Tych, którzy przychodzą na warsztaty, interesują techniki komunikacji i kwestia używania siły. Często szukają zabaw rozwijających dzieci. Ale także chcą być bardziej świadomi siebie, swoich ról w relacji z dzieckiem. Pamiętają swoje dzieciństwo i chcieliby, by ich dzieci miały inne wspomnienia. Chcą przeciąć łańcuch powtarzających się kiepskich wzorców. Robią to bardzo świadomie: często podchodzą do tego jak do najważniejszego swojego projektu” – mówi Biały.
Jakie wobec tego problemy dręczą współczesnych rodziców? Czy mają konkretne pytania, czy też potrzebują całościowej instrukcji obsługi dziecka?
Lista trudnych pytań
– Nie bójmy się kłócić, spierać, przeżywać razem trudne momenty
Listę najtrudniejszych rodzicielskich pytań otwiera rozpaczliwe: co się z nim (ze mną, z nami) dzieje? Rodzice nie są przygotowani na to, że dziecko wchodzi w kolejne etapy rozwoju i zachowuje się w taki, a nie inny sposób: że dwulatki przeżywają niekończący się bunt, a z ust sześciolatków nie schodzą słowa „kupa” i „siusiu”. Nie wiedzą, jak się w takich sytuacjach zachowywać. Brakuje im świadomości i autorefleksji na temat tego, co się dzieje tu i teraz. „Rodzicom brakuje umiejętności aktywnego słuchania. Nie zawsze dzieci są w stanie wyrazić swoje uczucia. W relacjach z nimi trzeba być jednocześnie silnym i delikatnym, umieć zadawać pytania wtedy, gdy naprawdę chcemy usłyszeć odpowiedź. Nie pytać zdawkowo! Dzieci są prawdziwe i tego samego potrzebują w relacjach” – mówi Dorota Biały.
Dobrze jest się zastanowić, dlaczego właśnie teraz przeżywam takie uczucia, z czego one wynikają, czy naprawdę dziecko jest winne temu, że czuję złość? A może wynika z tego, co się dzieje ze mną, a nie z nim? Agnieszka Stein zauważa: „Rodzice starają się unikać sytuacji konfliktowych, trudnych momentów z dzieckiem, chcą, żeby było różowo i cukierkowo. Tymczasem ciężkie sytuacje uczą obie strony o wiele więcej niż ciągła sielanka. Nie bójmy się kłócić, spierać, przeżywać razem trudne momenty. Uczmy dzieci, jak się dobrze awanturować, jak sprawić, żeby z kłótni obie strony wyszły zwycięsko: to prawdziwa sztuka!”.
Kolejne dręczące rodziców pytanie brzmi: czy naprawdę dobrze to robimy? Przed podjęciem każdej decyzji dotyczącej dziecka rodzice rozważają miliony możliwości, wybierając tysiąc najlepszych, a potem dwieście znakomitych, by w końcu pozostać przy dziesięciu „naprawdę ekstra”. Jak wybrać jedną? Nic dziwnego, że często szukają pomocy nawet przy najdrobniejszych sprawach, jak kupno odpowiednich rajstop czy roweru. Wychowanie dziecka jest tak trudne, że potrzebujemy wsparcia specjalisty – często mówią sobie i – zamiast ufać swoim kompetencjom – powierzają dziecko innym. Przykład? „Mama idzie z półtorarocznym dzieckiem do żłobka, ponieważ uważa, że jej dziecko nudzi się w domu i żłobek lepiej rozwinie jego umiejętności” – mówi Agnieszka Stein. „Towarzyszenie w rozwoju dziecka, pielęgnowanie go, to nie jest czarna magia. Wierzę, że każdy z nas ma potrzebne umiejętności. Wychowywanie dziecka to nie tłumaczenie, tylko po prostu bycie z nim”.
Szybciej, lepiej, wyżej
– Na warsztatach udaje się czasem oddzielić wymagania kulturowe od prawdziwych oczekiwań rodziców wobec dzieci
Spora grupa rodziców to ludzie ambitni. Najchętniej chcieliby, żeby trzy-, czterolatek był grzeczny, nie buntował się, kontrolował swoje emocje, słuchał poleceń i nie protestował. Nie pozwalają mu przejść przez wszystkie konieczne do rozwoju etapy dzieciństwa. To błąd. I wiadomo o tym już od kilkuset lat. Kiedy w XVIII wieku zapanowała w Europie moda na cudowne dzieci, angielska pisarka Hester Lynch Thrale uznała, że jej misją życiową jest uczynienie z najstarszej córki superdziecka. Queeney w wieku dwóch i pół lat znała nazwy państw, mórz, stolic europejskich. Poza tym potrafiła się posługiwać kompasem i rozróżniała znaki zodiaku. Dwa lata później mówiła po łacinie. Matka nieustannie ją szkoliła i nigdy nie dawała chwili swobody.
W efekcie jako nastolatka Queeney miała objawy depresji i samookaleczała się, a poza tym nie była zdolniejsza od innych dzieci w jej wieku.
„Pragnienie posiadania naddziecka towarzyszy nam od zawsze, głęboko zakodowane w DNA każdego rodzica. Zmieniło się tyle tylko, że o wiele więcej rodziców odczuwa presję społeczną i ma więcej czasu i pieniędzy, żeby takie dziecko stworzyć. Niepowodzenie Thrale przypomina nam, jak daremne i wyniszczające w każdej epoce historycznej może być takie dążenie” – pisze Carl Honoré w książce „Pod presją”. Dorota Biały potwierdza: „Rodzice mają oczekiwania związane z »wydajnością«. Chcieliby, aby dziecko szybciej się uczyło, nie buntowało się. Wydaje im się, że jeśli nauczą się skutecznych metod komunikacji, to szybciej osiągną zamierzony efekt”. W rzeczywistości poddają się kulturowym wymogom, które żądają od nas wydajności, bo w przeciwnym razie pozostaniemy z tyłu. Na warsztatach udaje się czasem oddzielić wymagania i wzorce kulturowe od prawdziwych pragnień i oczekiwań w stosunku do swoich dzieci.
Poza tym warto pamiętać, że nie ma jednego uniwersalnego sposobu wychowania, który sprawdzałby się u wszystkich dzieci. One naprawdę różnią się między sobą, bywa, że rodzeństwo jest totalnie odmienne. „Z jednym dzieckiem mamy kłopot, bo jest nieśmiałe, delikatne i wrażliwe, podczas gdy drugie wchodzi mocno, głośno i energicznie w każdą relację. Rodzice tak różnych dzieci przychodzą z różnymi potrzebami na warsztaty. I często docierają do odmiennych rozwiązań dla każdego ze swoich dzieci” – dodaje Dorota Biały.
Dyskretna obecność
– Budując w sobie poczucie winy za rzekomy błąd wychowawczy, rodzice robią krzywdę i sobie, i dziecku –
Dobrze jest pogodzić się z tym, że idealne dzieciństwo jest niemożliwe. Co więcej, jak podkreślał Donald Woods Winnicott, angielski pediatra i psychoanalityk, dążenie do tego jest szkodliwe i dla rodziców, i dla dziecka. „Rodzice, róbcie swoje, a dzieci wyrosną na ludzi” – mówił już 50 lat temu Winnicott. „Owszem, dorośli powinni dążyć do zaspokojenia potrzeb dziecka, ale przyjąć także do wiadomości, że od czasu do czasu mogą coś zawalić”. Coachowie prowadzący zajęcia z rodzicami opowiadają, że najczęstszym zdaniem, jakie słyszą z ust wchodzących na zajęcia dorosłych, jest: „Popełniliśmy błąd”. Uważają, że jakimś swoim niepedagogicznym zaniedbaniem sprawili, że dziecko się „zepsuło” i chcą je naprawić. Czasami rzeczywiście tak jest, ale nie zawsze. „Na rozwój dziecka wpływa tak wiele czynników, że czasami nawet specjalista nie potrafi powiedzieć, skąd się biorą określone reakcje czy zachowania” – tłumaczy Agnieszka Stein. „Budując w sobie poczucie winy za rzekomy błąd wychowawczy, rodzice robią krzywdę sobie i dziecku, bo tracą z oczu to, co najważniejsze: perspektywę wychowania małego człowieka na szczęśliwego dorosłego”.
Jak podkreśla Carl Honoré w książce „Pod presją”, nie ma gotowej recepty na wychowanie dzieci w XXI wieku. Jest jedynie kilka podstawowych zasad, których warto przestrzegać.
- Po pierwsze dzieci powinny się czuć bezpieczne oraz kochane.
- Po drugie wymagają naszej uwagi i czasu bez żadnych wstępnych warunków.
- Po trzecie muszą znać granice.
- Po czwarte muszą mieć przestrzeń, gdzie mogą popełniać błędy i ponosić ryzyko.
- Po piąte powinny spędzać więcej czasu na dworze.
- Po szóste nie można ich stale porównywać z innymi i nieustannie oceniać ich postępów.
- Po siódme muszą jeść zdrowo.
- Po ósme muszą mierzyć wyżej niż posiadanie markowego gadżetu.
- Po dziewiąte muszą mieć miejsce dla siebie.
Po co zatem właściwie są rodzice? Na pytanie moich bliźniaczek odpowiedziała psycholog Tatiana Ostaszewska-Mosak (mama trójki dzieci): „Rodzice są potrzebni do urodzenia, dostarczania pokarmu oraz innych potrzebnych dóbr i są absolutnie potrzebni do nieprzeszkadzania dzieciom. Aha! I muszą być w pobliżu na każde zawołanie, bo nigdy nie wiadomo, kiedy dziecko akurat będzie czegoś potrzebowało. Ale to bycie musi być bardzo niewidoczne”.
Czego mi potrzeba, by być dobrym rodzicem?
To bardzo ważne pytanie, którego rodzice nie zadają sobie zbyt często, bo mogliby się wystraszyć odpowiedzi. Okazuje się bowiem, że wychowanie dziecka to w dużej mierze praca nad sobą, nad swoimi emocjami, nad umiejętnością ich nazwania, pogodzenia się z tym, że w życiu spotykają nas dobre i złe momenty i że nie należy ich unikać. „Czasami warto się po prostu zachwycić tym, jak wspaniale się moje dziecko rozwija. A ja wraz z nim” – radzi Agnieszka Stein.
ŚCIEŻKI ROZWOJU:
– Carl Honoré,„Pod presją”, Drzewo Babel, Warszawa 2011 – autor zastanawia się, jak wychować człowieka, a nie tylko klienta.